Część VI – Ładownia

Wstawszy sprawdziłem przez okno, czy nasi stróże są jeszcze przed hotelem. Byli. Uruchomiłem radioodbiornik budząc Kalotę i Nowaka. Szukałem informacji o podwójnym morderstwie w pociągu. Usłyszałem następująca interpretacje faktów:
Dziś w noclegowni drużyn konduktorskich odkryto zwłoki dwóch pracowników. Obaj zatruli się tlenkiem węgla z nieszczelnego piecyka gazowego. 
-O kiedy piecyki strzelają do ludzi? Zdumiał się Kalota.
Nowak leżał na plecach i wpatrując się w sufit myślał głośno.
-Mocny ten twój znajomy, zatuszował podwójne morderstwo. Żyjemy w kraju prawa czy Matrixie?
-Gorzej, żyjemy w Polsce.
-Pieprzycie Panie Kalota.
-Może, ale zdarzenia których doświadczam, mnie do tego uprawniają.
Odwróciłem się do tych dwóch, nieco zmieszany poziomem ich dyskusji.
-Będziecie popychać luźne farmazony, czy szukać ładowni?
Wstali i każdy z nich zaczął przystosowywać się do panujących mrozów. Potem zeszliśmy do jadłodajni. Śniadanie było opłacone. Pochłaniając kanapki i litry kawy, przypomniało nam się, iż nie jedliśmy kolacji. Anna zjawiła się na koniec uczty.
-O widzę, że stawiacie kanapki ponad przyjaźń z bezbronną kobietą?
-Kanapki nie… Kalota mówił z pełnymi ustami.
-Ulżyło mi. Powiedziała siadając za stołem Anna.
-Ale kawę tak. Dokończył Dyżurny i wlał resztki napoju do swojej szklanki.
Patrzyłem na przyjaciela z niesmakiem. Wyczuł to i nawet nie próbował się usprawiedliwiać. Wlał połowę do mojej szklanki. Zaczekaliśmy, aż Anna się posili i udaliśmy się do znajomego Kaloty z PLK-i. Kalota człek instytucja wszędzie ich miał. Wtyczką okazał się wąsaty mężczyzna koło czterdziestki. Zobaczywszy w drzwiach swego gabinetu cień potężnej sylwetki, wstał zza biurka.
-Niech mnie kule !!!
-Lepiej nie. Podniósł ręce Kalota.
Przez ten krótki okres intensywnych zdarzeń, pewne słowa nabrały nowego wymiaru. Dyżurny wyłuszczył problem bez zbędnych ogródek. Facet przyglądał się planowi.
-Dziwna ta ładownia. Z anglikiem przez zasadniczy. Nie ma tu takiej.
Zmartwiona mina Dyżurnego pobudziła faceta do działania. Sięgnął po telefon.
-Dajcie mi tu Kustosza Jacka.
Nie musieliśmy długo czekać. Wezwany stawił się szybko. Obejrzał plan drapiąc się po głowie. Aż naszło go natchnienie.
-Mam ! Tego anglika wymontowali w 1947, bo był nietypowy. Iglice miał na zewnątrz rombu. Zmienili go na zwykły prawy rozjazd. Ta wasza ładownia to dawna łącznica do Wałbrzycha Dolnego.
-Łącznica? Kalota starał się wyciągnąć jak najwięcej.
-Tak, a konkretnie jej fragment. Tor łapankowy zakończony skalną ścianą. Podczas wojny znajdował się tam zakład wyrobu akumulatorów okrętowych. Po wojnie rozebrano hale i urządzono składnicę węgla. Jest tam do dziś.
Mężczyzna podszedł do planu linii.
-Jest dokładnie w tym miejscu. Wskazał palcem.
Podziękowaliśmy za informacje i wyszliśmy na ulicę. Tam nastąpił podział zadań. Nowak z Anną poszli szukać czegokolwiek na temat fabryki akumulatorów. Ja z Kalotą udaliśmy się do składu węgla. Był dokładnie tam, gdzie pokazał nam facet z PLK-i. Plac ogrodzony solidną siatką, zza której ujadały psy. Na placu było trochę miału węglowego i blaszana buda stróża. Stała tam też koparka z czarna łychą do ładowania węgla. Pojedynczy tor odchodził od szlaku. Przed bramą składu na szynę nałożona była wykolejnica. Uzależniono ją kluczowo od zwrotnicy. Stan tych urządzeń wykluczał częste ich używanie. Zardzewiałe szyny podchodziły lekkim łukiem do betonowego nabrzeża rampy. Kończyły się gwałtownie, wraz z całą rampą, na betonowej ścianie. Owa betonowa ściana wylana była na stoku góry, która stanowiła naturalne ogrodzenie części zakładu. Oparłem się o metalową rurę biegnącą wzdłuż drogi dojazdowej. Byłem wściekły i temperatura mych uczuć rosła. Wybuch nastąpił szybko.
-Tam nic nie ma !!!
Potem uderzyłem ręką w rurę i było to finito. Kalota zmartwiony skrobał brodę.
-Niemożliwe. Mruczał.
-Co niemożliwe?
-Ci z G-108 usiłowali nas zabić dla kawałka zardzewiałego toru?
Słynni ludzie umierali za wielką sprawę. My za dwie wątpliwej jakości szyny. Nagle Kalota zastygł w pozycji bojowej. Jak kot, który zobaczył tłustą mysz.
-Mamy ich !!!
Zaczął podskakiwać, jak swojego czasu poseł Janowski, gdy dopadli go kosmici. Obawiałem się, że zwariował od nadmiaru wrażeń. Gdy się wyskakał objął mnie i ucałował w policzek. Zacząłem się bać.
-Mordo, dawaj ten plan!
Podałem mu kartkę. Miałem nadzieję, że jej nie zje. Nie uczynił tego tylko coś intensywnie czytał. Potem przystąpił do wyjaśnień.
-Z planu wynika, że na ładownię składa się pojedynczy tor. Widzisz takowy?
-No widzę…
-Określ jego długość?
-Na oko ze 100 metrów.
-Tu leży sedno sprawy, według planu brakuje nam 120 metrów.
Jeszcze raz zlustrowałem plac. Dyżurny miał racje. Tor był wyraźnie za krótki. Reszta musiała kryć się za betonową ścianą. Z tej odległości nie mogliśmy tego faktu z całą pewnością potwierdzić. Trzeba było wtargnąć na teren składu. Dwa owczarki z pianą na pysku utwierdzały nas w przekonaniu, że nie obejdzie się bez bólu. W uliczkę wjechał samochód na dyplomatycznych blachach. Ten sam co stał przed hotelem. Wysiadł z niego jeden mięśniak i podszedł do nas.
-Szef kazał przekazać, iż kupił ten skład. W hotelu czeka komplet upoważnień i zezwolenie na wywrócenie tego miejsca do góry nogami.
-Czemu nie zadzwonił? Spytałem goryla.
-Ma Pan włączoną pocztę głosową.
Sięgnąłem po telefon. Kolejna tajemnica została wyjaśniona. Padła mi bateria, a ładowarka została we Wrocławiu. Schowałem aparat do wewnętrznej kieszeni. Przedtem wydłubałem z niego kartę sim.
-Daj mi swój aparat! Rozkazałem facetowi trzy razy większemu ode mnie.
-Co?! Pokraśniał na twarzy.
-Covalus, nie denerwuj go. Jeszcze chłopina sięgnie po pistolet. Sytuacje próbował łagodzić Kalota.
Ja zaś poczułem się bardzo ważny.
-Wyskakuj z komórki i ładowarki chłopie. Jak się szef dowie, że spieprzyłeś sprawę przez głupie przywiązanie do rzeczy materialnych, urwie Ci nogi przy samej dupie.
Chyba go przekonałem. Oddał mi najnowszy model Noki i ładowarkę. Jak tylko wepchnąłem do niego kartę sim- zadzwonił.
-Niech Pan na nią uważa. Wielki facet zmył się do samochodu.
Odebrałem.
-Widzę, że poradziłeś sobie z brakiem telefonu.
-Kupisz nowy swojemu człowiekowi. Z odsetek za plac węglowy.
-Oni są na państwowej pensji i telefony kupują z własnej kasy.
Zrozumiałem obawy gościa z samochodu.
-W razie jak byś chciał w nim grzebać, odradzam. Dane są zaszyfrowane, a telefon urwie ci palce przy nieautoryzowanym dostępie. Obok baterii są mikroładunki o podwyższonej mocy. Zamknięte w obudowie działają jak stare dobre dum-dum.
-Blefujesz.
-Ostrzegam.
-No powiedzmy, że uwierzyłem. Mamy plac i co dalej?
-Kupiłem go. Zacznijcie szukać.
-Czego?
-Jeszcze nie wiecie?
-Nie.
-Ale musicie być blisko. Moje służby doniosły, że granicę przekroczyło kilku ludzi o niejasnych życiorysach. Niedługo będzie tu gorąco.
-Mamy inny plan.
-Słucham?
-Wrócimy do hotelu i zjemy obiad na twój koszt. Poczekamy, aż Nowak i profesor przyniesie jakieś informacje o tym miejscu. SS mogło zaszyfrować jakieś informacje, i kto wie czy nie wylecimy w powietrze grzebiąc tutaj.
-Słuszne podejście.
-Mam jeszcze jedno pytanie. Sami nie możecie szukać?
-Obiecałem waszym spec-służbom, że będziemy tylko obserwować. Nie wtrącamy się.
-A świstak zawija je w te sreberka.
-Nie rozumiem.
-Kula w głowie SS-mana w pociągu i gwoździe w dłoniach drugiego to medycyna naturalna?
-Jak obiecywałem nieco skrzyżowałem palce.
-To nie koszerne zachowanie.
-Nie rozumiem?
-Jesteś z Mossadu?
-Następne pytanie.
-Nie mam.
-Idź na obiad. Potem zacznij szukać. Ludzie, którzy wjechali do Polski, nic nie obiecywali.
Rozłączył się. Zablokowałem klawiaturę. Na początku przypiąłem telefon do paska. Po chwili znowu miałem go w ręce. Skoro nieautoryzowany dostęp urywa palce, to wolałem nie mieć tego paskudztwa na wysokości moich klejnotów rodzinnych. Nie podoba mi się rola eunucha. Schowałem go do wewnętrznej kieszeni kurtki. W recepcji hotelu odebrałem komplet dokumentów. Przy obiedzie czekaliśmy na Nowaka. Przyszedł pół godziny później i zaczął opowiadać.
-Cała ta fabryka to wielka lipa. Wedle dokumentów Ubottwaffe i Krigsmarine nie korzystały one z jej usług. Pojawia się natomiast tajemnicza spółka handlowa G-108. Jej główna siedziba była w Rumunii. Dokumenty wspominają coś o Constanta. Ale pewności nie ma. Spółka owa była wspierana przez faszystowski rząd tego kraju i miała nieograniczone pole do działania. Zajmowała się oficjalnie prawnym doradztwem. Do jej dyspozycji oddano pojedynczego uboota typ IX D2. U-202. I tu mamy ciekawostkę. Alianci czytali niemiecką Enigmę. Wiedzieli kiedy wypływały poszczególne wilki na łowy. U-202 według agenta brytyjskiego zainstalowanego w porcie wypłynął załadowawszy ogromne ilości ładunku 16 lutego 1943 roku. Nie niepokojony dotarł na wysokość Gibraltaru. Tam w zanurzeniu odczekał na zapadnięcie zmroku i rozpoczął forsowanie cieśniny na powierzchni. Oto wspomnienia z tamtej nocy.

Posuwaliśmy się szybko z maksymalną prędkością. Panowały absolutne ciemności. Nawet reflektory brzegowe nie przeszukiwały powierzchni morza, jak to czyniły za każdą naszą wizytą. Na pokładzie mieliśmy gości. Dwóch SS-manów z Rumuńskimi flagami na rękawach mundurów. Ponure typy strzegły ładunku upakowanego prawie we wszystkich zęzach. Kapitan z lornetką na piersi sterczał na kiosku i wraz z obserwatorami wypatrywał niebezpieczeństwa. Nagle przed nami wyrósł niszczyciel. Błysnęło ostre światło. Stary krzyknął alarm i czekał, aż obserwatorzy zbiegną do wewnątrz okrętu. Nikt jednak nie strzelał. Okręt wygasił reflektor i nadał Morsem.
ZATRZYMAĆ SILNIKI !!!
Stary o dziwo zastosował się do rozkazów. Nasz U-202 kołysał się bezradnie przy burcie niszczyciela. Zastępca starego zszedł na dół i pod bronią wyprowadził dwóch SS-manów. Naszych rumuńskich pasażerów. Potem padły strzały i obaj zostali wyrzuceni do wody. Na pokład zeszli żołnierze. Potem kapitan niszczyciela. Razem ze starym uścisnęli sobie dłoń. Coś wisiało w powietrzu. Postanowiłem nie ryzykować. Brzeg był blisko. Ześlizgnąłem się z tyłu okrętu do wody. Nikt mnie nie widział. Odpływając patrzałem na naszego U-202. Przeładowywano skrzynie. Potem zaczął się koszmar. Żołnierze otworzyli ogień do załogi. Nie słyszałem strzałów, tylko widziałem błyski. Gdy rzeź skończyła się, z pokładu niszczyciela zniesiono cztery bomby głębinowe. Umocowano je na pokładzie Uboota. Zacząłem oddalać się od miejsca zdarzenia. Niszczyciel odpłynął, a okręt zaczął tonąć. Potem cztery potężne eksplozje rozerwały jego kadłub. Straciłem przytomność a morze wyrzuciło mnie na hiszpański brzeg. Nikomu nie powiedziałem co widziałem. Chciałem żyć. Oficjalnie U-202 został zatopiony. 

-Niezły wałek. Stwierdził Kalota.
-Anonimowy list dostał badacz historii ubootwaffe. Nikt nie potraktował go poważnie. Po tym incydencie, spółka przerzuciła się transport kolejowy. Składy kursowały sporadycznie. DR nie notowała ich tras i stacji docelowych. Rozkazy z góry. Kilka z nich dotarło do naszej ładowni. Oto jedyna fotografia, przedstawiająca rozładunek jednego z wagonów. Zrobił ją czeski agent zainstalowany w tym rejonie. Anna dostała ją faksem od kolegi z angielskiego wydziału…
Podał mi kopię. Czterech SS-manów dźwigało jedną bardzo ciężką skrzynię. Z ich min wynikało, że nie było to łatwe zadanie. Nowak mówił dalej.
-Ostatnim pociągiem był nasz 00-48-6 Zug. Zawitał do naszej ładowni, jednak nie zdołano go rozładować. Wałbrzych odcięli Rosjanie. Siedzibę spółki po wysłaniu 00-48-6 Zug strawił pożar. Jej członkowie zniknęli w Rumuńskiej ziemi. Koniec historii.
-Co stało się z 00-48-6 Zug? Zapytałem.
-Wedle dokumentów zapadł się pod ziemię. Rozłożył ręce Nowak.
-No może nie całkiem. Uśmiechnął się tajemniczo Kalota.
Anna i Nowak spojrzeli na niego z nadzieją.
-Jedzcie póki ciepłe. 00-48-6 Zug nie odjedzie tak szybko. Po południu zaczynamy go szukać.
Miał rację. Dodając do tego przybyszów zza granicy, o nieprzyjaznym Public-Relations, mógł być to nasz ostatni obiad. Lepiej iść do boju z pełnym brzuchem.

Koniecz części VI

Wrocław 26.01.2006r.

Część V – Poszukiwacze mimo woli

Część VII – 00-48-6 Zug

Powrót do listy opowiadań z 2006r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *