Część IV – Przeszukanie

Snułem się po nastawni cały w nerwach. Nie podobała mi się wizja nocnego włamania do domu Jankowskiego. Kalota spokojnie wypełniał swoje obowiązki. Kurcza ten facet, albo miał stalowe nerwy, albo się tak skutecznie maskował. Około dwudziestej pierwszej Dyżurny zdał służbę Alozemu. Zmarnowaliśmy jeszcze godzinę na luźne pogaduchy i ostatnim kursem autobusu linii 125 wróciliśmy do domu. Nastawiwszy budzik na 3.00 położyłem się spać. Porę do akcji wybrał Kalota, twierdząc, że koło 4.00 są ku temu najlepsze warunki. Po krótkim śnie zjadłem co nieco i wpiłem mocną kawę. Nocną komunikacja dotarliśmy na miejsce około 4.15. Kolejarskie osiedle sprawiało wrażenie martwego. Blaszane lampy chybotały się pod wpływem wiatru na drewnianych słupach. Wydawały przy tym, słyszalne wyraźne, ponure skrzypienie. Biały śnieg poganiany wiatrem zasnuwał nasze ślady. Podeszliśmy do samotnego domu od tyłu. Kalota przesadził zgrabnie ogrodzenie. Mnie poszło nieco gorzej. Wyrżnąłem twarzą w zaspę, robiąc nieco huku. Dyżurny zmarszczył z niesmakiem brwi. Rękę położył na wargach i szepnął.
-Ciszej do cholery !
Schyleni dotarliśmy pod parapet okna od łazienki. Kalota potężną łapą uderzył je w okolicach zamka. Ustąpiło i otworzyło się z przerażającym piskiem. Zamarliśmy. Wpatrywałem się w okna sąsiednich domów, będąc pewien, że zaraz zapalą się w nich światła. Nic takiego nie nastąpiło. Wgramoliliśmy się do łazienki. Kalota podał mi latarkę, która rzucała wąski snop światła.
-Nie w kierunku okna !
-Dobra, biorę pokój.
Ruszyłem do miejsca, gdzie znaleźliśmy martwego właściciela domu. Umeblowanie całości było skromne. Zaledwie jedna komoda i szafa ubraniowa. Zacząłem od komody. Oprócz starych rachunków za gaz i telefon nic tam nie było. W szafie ubraniowej też poza parą rozbudzonych moli nie było nic ciekawego. Opukałem klepki drewnianej podłogi. Żadna nie skrzypiała, ani nie chciała pełnić roli skrytki. Usiadłem na środku i skierowałem latarkę na dużą ścianę pokrytą zdjęciami w ramkach. Były to parowozy, na których służył Jankowski. Kilka fotografii Pt47, Ty2 i 42 oraz osiołek. Na środku była jeszcze jedna. Przedstawiała niemiecki parowóz serii 03. Jedyną maszynę z niemieckimi oznaczeniami. Do pokoju wszedł Kalota, bezradnie rozłożył ręce. Wiedziałem, że nic nie znalazł. Mimowolnie podszedłem do fotografii 03. Nie pasowała do reszty. Ściągnąłem ramkę ze ściany. Obrazek był stanowczo za gruby. Delikatnie oderwałem szary pakowy papier z tyłu. Za nim był wepchnięty żółty arkusz. Bardzo stary arkusz.
-Myślisz, że tego szukał? Szepnął Kalota.
-Nie wiem? Schowałem arkusz do notesu.
Sam notes wcisnąłem do wewnętrznej kieszeni. Od strony ulicy usłyszeliśmy silnik samochodu. Kalota zesztywniał i zdecydowanym gestem nakazał wycofać się do łazienki. Auto nie gasząc silnika zatrzymało się przed domem. Usłyszeliśmy brzęk szyby okiennej, a potem cały pokój stanął w płomieniach. Ktoś wrzucił tam koktajl Mołotowa.
-Jezus Maria, wycofujemy się. Rozkazał Kalota.
Wyszyliśmy drogą, którą dostaliśmy się do domu. Kalota podpełzł wzdłuż ściany do rogu budynku. Samochód nadal tam stał. Jedna z bocznych szyb powoli opuściła się. Przedmiot z owalną nasadką wysunął się do przodu. Nad nosem Dyżurnego odprysł kawałek cegły. Nie było wątpliwości, strzelano do nas. Kalota schował się za mur i przyciągnął mnie do siebie.
-Pójdziemy w pole, nie wjadą tam. Na trzy…
Spojrzałem na jego twarz. Odmłodniała. Facet najwyraźniej dopiero się rozkręcał.
-Dobrze się bawisz? Spytałem.
-Znakomicie TRZY !!!
Wyrwałem za nim przez śnieg do pasa. Za nami dopalał się domek Jankowskiego. Ktoś wezwał straż, jęk syreny wybudził okolicę. Spotkaliśmy się na przestanku autobusowym. Tam szybkie doprowadzenie się do porządku i podział obowiązków. Kalota wraca do roboty, jakby nic się nie stało. Ja jadę do domu oglądać znalezisko. Czekając na kolejną kawę około dziesiątej rozwinąłem stary arkusz papieru. Przedstawiał schemat torowy jakieś mi nieznanej stacji. Po dokładniejszej analizie owa stacja okazała się posterunkiem bocznicowym. Od szlaku o dwóch torach odchodziła pojedyncza nitka. Po przez rozjazd angielski pokonywała drugi tor i wpadała w żeberko ochronne. Potem szła na teren jakiegoś zakładu z ładownią. Za ładownią ciągnęła się jakieś 50 m i kończyła kozłem. Nigdzie nie było mijanki do zmiany lokomotywy. Specyficzna bocznica. Dobrze, że były opisane najbliżej położone na szlaku stacje. Waldenburg i Waldenburg Dittersbach. Zadzwonił telefon komórkowy. Sięgnąłem po niego.
-Pan Covalus? Kobiecy głos lekko drżał w słuchawce.
-Ta…
-Profesor Struzik z tej strony, ma Pan dziś czas?
-Tak.
-Proszę przyjść około 13 do kawiarni Pod Szermierzem.
-Będę na pewno.
Do tego czasu skopiowałem znaleziony plan kilkakrotnie. Jedną z kopii ukryłem pod słabo dokręconym do kafelek sedesem, inne w równie nieoczekiwanych miejscach. Potem doprowadziłem się do perfekcji- ogoliłem i wymyłem lico. Punktualnie otworzyłem drzwi lokalu Pod Szermierzem. Była to malutka kawiarenka z kilkoma stolikami. Wewnątrz obowiązywał zakaz palenia. Pani profesor kiwnęła dłonią w moim kierunku, dając mi wyraźny znak, gdzie siedzi. Zdjąłem płaszcz i powiesiłem go na wieszaku obok płaszcza mojej telefonicznej znajomej. Byliśmy jednymi klientami lokalu. Zasiadłem naprzeciw niej i zamówiłem herbatę. Starsza kelnerka i jednocześnie właścicielka lokalu postawiła, ją przede mną w ciągu minuty. Potem zmyła się dyskretnie i bezszelestnie. Znad parującej szklanki spojrzałem na lico Pani profesor. Fascynujący widok. Łagodne oczy o niebieskiej poświacie wpatrywały się we mnie równie intensywnie. A może mi się wydawało? Aby przerwać tą wzajemną lustrację, zapytałem cicho.
-Dowiedziała, się Pani czegoś?
Kobietę wyraźnie coś gnębiło i nie wiedziała jak mi to wyznać. W końcu zaczęła niepewnie.
-Chcę z Panem współpracować…
Zamurowało mnie.
-Słucham?!
-W sprawie G-108.
-To znaczy?
-Nie wiem, co Pan robi, ale chcę być wtajemniczona we wszystko, co dotyczy G-108. Nie wiedziałem co dopowiedzieć. Nie bardzo widziała mi się jeszcze jedna osoba do spółki w szalonych działaniach. Zresztą, co akademicka kura mogła wnieść do naszej sprawy, poza swoją wiedzą?
-Sam na razie niewiele wiem, bardziej liczyłem na Pani wiedzę.
-Widzi Pan… Uniosła obie dłonie do góry.
-Może przejdziemy na ty? Zaproponowałem.
-Będzie łatwiej, Anna.
-Covalus.
-Widzisz zanim się Ci cokolwiek opowiem, musze wiedzieć czy ten twój SS-man był obrzezany? Zamurowało mnie po raz drugi w tak krótkim czasie.
-Anno, to był SS-man!!!
-Wiem, zajmuję się tymi sprawami od ośmiu lat. Zanim przejdę do sedna sprawy muszę to wiedzieć! Powtórzyła to z dużym naciskiem.
No cóż raz się żyje. Sięgnąłem po komórkę i wybrałem numer Nowaka. Odebrał niezwykle szybko.
-Covalus, miło słyszeć. Wyspał się Pan?
-A, bardzo dobrze.
-To samo twierdzi Pana przyjaciel Kalota.
-O to Panowie rozmawiali ze sobą. Udałem zdziwienie.
-No cóż tak wyszło, spalił się dom tego zamordowanego maszynisty. Nic Pan w tej sprawie nie wie?
Nie byłem sprawnym kłamcą. Ale postanowiłem w tym wypadku, grać jak najlepiej potrafię. Cisza miała oznaczać bezgraniczne poruszenie tą wiadomością.
-Pierwsze słyszę.
-To dobrze, w jakiej sprawie Pan dzwoni?
-Przypomniał mi się pewien szczegół, tym mordercy.
Znad słuchawki dojrzałem, że oczy Anny otworzyły się nieco szerzej.
-Taaa
-On mówił po niemiecku.
-Był SS-manem.
Nowak wyraźnie bawił się ze mną, starając się wysondować ile wiem. Znowu zgrałem zdziwionego.
-Panie Detektywie, mam jeszcze jedno pytanie?
-Zamieniam się w słuch.
-Czy on był obrzezany?
Tym razem Nowak zafundował mi kilkusekundową ciszę.
-SS-man? Skąd to przypuszczenie?!
-Tak, ten którego wepchnąłem pod wagon. Miał takie koszerne spojrzenie.
Lico Anny przypominało barwą świeżo spadły śnieg.
-Panie Covalus, nie wiem w co Pan gra, ale nie mam wyboru. Moje śledztwo przypomina komedię pomyłek- Allo Allo. Zawrzemy układ, ja odpowiem Panu na pytanie, a potem spotkamy się wieczorem w nastawni i Panowie powiedzą mi co wiedzą. Nie interesuje mnie pożar w domku, bo przecież nic na ten temat nie wiecie. Ale może, jakieś facet w kaloszach i ciemnych okularach podrzucił coś co tam znalazł? Umowa stoi.
To już druga propozycja tego dnia. Szedłem w ciemno.
-Stoi.
-Więc, aby jakoś osłodzić współpracę, zrobię pierwszy krok. Nie mogę powiedzieć czy SS-man był obrzezany, bowiem obręcze wagonu zrobiły mu z tego miejsca tatar. Zwłoki poszły już do pieca.
-Super.
-Ten drugi natomiast, z całą pewnością był. Muszę kończyć. Do zobaczenia w nastawni.
Rozłączył się. Anna próbowała zamieszać herbatę, ale za bardzo drżała jej dłoń. Postanowiłem wprowadzić ją nieco w temat. Tylko musiałem zastanowić się jak delikatnie wyjaśnić próbę morderstwa i tatar w okolicy miednicy mordercy. Zacząłem opowiadać a na koniec podałem wizytówkę detektywa Nowaka.
-On może potwierdzić moje zeznania.
-Rozumiem… Na moment przerwała. Nad czymś myślała intensywnie. W końcu odparła.
-Wchodzę w to wszystko.
-Dobrze, więc skoro już wiesz mniej więcej, dlaczego tu jestem, chcę informacji na temat G-108.
Wcześniej oględnie nakreśliłem co zostaje z miednicy po przejechaniu wagonu. Przyjęła to całkiem spokojnie.
Anna zaczęła opowiadać:

Wszystko zaczęło się w Czechosłowacji, gdzieś około 1942 roku. Rządził tam Reinhard Heydrich. Miał za zadanie stworzenia gospodarczego zaplecza dla walczącej armii niemieckiej. Był niezłym ekonomistą i jednocześnie strategiem. Wiedział, że samym terrorem nic nie zdziała. Rozpoczął program zachęcania czeskich robotników do wydajniejszej pracy na rzecz Niemieckiej Rzeszy. Otrzymali oni liczne przywieje, mogli np. korzystać z sanatoriów i uzdrowisk. Zwiększono i płace i przydział żywności. Zaproponowano zmianę narodowości na niemiecką. Czesi zaakceptowali w/w program i produkcja zbrojeniowa zaczęła rosnąć. Kłopotem dla Gruppenfuhrera byli żydzi. Urząd Heydricha powołał do życia specyficzny wydział zwany GB (Informationsheft) (Broszura informacyjna). Ów wydział policzył wszystkich żydów w protektoracie czeskim i rozpoczął pracę nad gospodarczym wykorzystanie podludzi. Rzeźnik z Pragi wykluczał ludobójstwo. Nie dlatego, że był dobrodusznym Niemcem, ale z prostego powodu. Owo ludobójstwo było za drogie. Budowa komór gazowych, obozów koncentracyjnych czy zwykłe egzekucje generowały koszty. Na to Heydrich nie mógł sobie pozwolić. Na początku próbował wymusić deportacje do Palestyny, ale zarządzana przez Brytyjczyków Palestyna nie chciała ich przyjąć. Zrodził się pomysł utworzenia żydowskiej kolonii na Madaskarze. Rozpoczęto zakrojone działania w celu realizacji tej idei. Heydrich wysłał Eichmanna by zorientował się jakie warunki panują w tropikach. Do praktycznej realizacji jednak nie doszło. Berlin naciskał na Gruppenfuhrera. Trzeba było zacząć działać. Niestety niezgodnie z rachunkiem ekonomicznym. Heydrich wymordował dla zyskania na czasie kilka tysięcy podludzi. Resztę musiano trzymać bezproduktywnie w obozach. Skarżyły się firmy ubezpieczające obozy – Allianzversicherung. Chciano podwyższyć składki. Wysypiska śmieci chciały zapłaty za składowanie zwłok. Żydzi powodowali wydatki, a pieniądze powoli się wyczerpywały. Na masową eksterminację też nie było środków. Zapanował impas. Heydrich uświadomił sobie, że nadeszła pora by zmienić koncepcje sprawy. Należało zmusić Żydów do produkowania towarów niezbędnych dla Rzeszy. Dzięki temu będzie można spłacić długi w bankach, a Żydzi zapracują na swoje utrzymanie. Gruppenfuhrer powołał der Judenexperte. Komisja pod jego przywództwem znalazła rozwiązanie. Należało mianować pewnych wpływowych Żydów honorowymi członkami SS. Ponieważ Żydzi od pokoleń zarządzani byli przez kehillah -Radę Starszych- należy stworzyć niemiecki odpowiednik w/w. Utworzono Judenrate (Rady Żydowskie). Do obowiązków takiej rady było wyznaczanie nieproduktywnych współziomków do zgładzenia, aby zaspokoić żądania Berlina i samego Hitlera. Pod rządy Rad Żydowskich oddano część zakładów przemysłowych w których niewolniczo pracowali Żydzi. Utworzono j żydowskie jednostki SS. Do dziś niewiele o nich wiemy. Nie wiemy też ile kehillah odmówiło współpracy, a ile na nią przystało. Nie ma żadnych list dokumentujących to zjawisko. Jednostki SS złożone z Żydów oznaczano symbolem G od wydziału GB. Dotychczas w swoich działaniach natrafiłam na jedną G-100 utworzoną na terenie Czech. Skoro Twój SS-man miał na ramieniu G-108 oznaczało, że istniały inne. Chcę poznać zasięg tego zjawiska.

Zamilkła
-Po co? Spytałem.
Milczała. Nie chciała odpowiadać na to pytanie. Teraz powoli ja również uświadamiałem sobie, że gra szła o większą stawkę niż myślałem. Plan tajemniczej bocznicy palił mnie w kieszeni. Może wieczorne spotkanie w nastawni rzuci więcej światła na sprawę? Zaprosiłem do udziału w nim Annę.

Koniec części IV

Część III – Rumuńskie widmo

Część V – Poszukiwacze mimo woli

Powrót do listy opowiadań z 2006r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *