Część II. Coś do dodania w sprawie…

Powinienem ujrzeć długi tunel ze światłem na końcu. Nadal widziałem skórzane kozaczki. Tylko w nogi było mi ciepło, bowiem nie utrzymałem w ryzach zaworu. Cóż nie jestem Bruce Willis. Nie umiem umierać z podniesioną głową. Usłyszałem metaliczny trzask. Iglica zatrzymała się w pustej komorze nabojowej. Mój niedoszły morderca wyczerpał amunicje strzelając do starca. Moje oko dostrzegło jeszcze coś. Leciutkie drżenie szyny za facetem. Nadchodził mój ratunek. Koleś odbezpieczył i wysunął magazynek z pistoletu. Ten upadł śnieg, gdzieś w okolicach prawego kozaczka.
-Scheiße !!! Usłyszałem.
Z mgły po prawej stronie wyłonił się bezszelestnie odprzęg. Zabójca nadal zajęty był szukaniem drugiego magazynka. Wystrzeliłem jak rakieta i trafiłem go głową w podbrzusze. Nie spodziewał się. Jego pięty natrafiły na szynę. Zaczął gwałtownie tracić równowagę. Upadł tak, że jego miednica oparła się o stalową nitkę. Tuż przed jadącym wagonem. Odwróciłem wzrok. Gdy ponownie spojrzałem w jego kierunku, kozaczki bezwiednie kopały w zamarznięty śnieg. Druga część ciała leżała nieco dalej. Zwymiotowałem. Potem dotarło do mnie, że facet może nie być sam. Zacząłem szukać radia. Po około pięciu minutach odnalazłem je. Drżącymi rękoma wcisnąłem guzik odbioru.
-Kalota!!!
-Co jest ?!
-Mam tu niezły bigos, wezwij gliny!
-Co?!
-Jeden koleś ma kilka kulek w brzuchu i sztywnieje, drugi dostał rozdwojenia jaźni, gdy przejechała po nim wyładowana stalowymi blachami platforma!
-Jezusiczku… już wzywam.
Nie chciałem czekać na władzę na miejscu zdarzenia. Zresztą groziło to odmrożeniem najcenniejszej rzeczy, którą posiada prawdziwy mężczyzna. No może prawie prawdziwy. Prawdziwi mężczyźni nie leją w gacie ze strachu. Gdy wlazłem do nastawni Kalota patrzał na mnie lekko przestraszony. W bladym świetle musiałem wyglądać niesamowicie. Pokryty lodem i dygoczący. Lecz to nie lód tak przeraził Dyżurnego.
-Zabiłeś kogoś? Spytał wskazując na moją pomarańczową kamizelkę.
Spuściłem wzrok. Cała kamizelka była we krwi. Musiałem się pobrudzić jak wylądowałem na staruszku.
-Poniekąd tak, ale w obronie własnej. Próbowałem wyjaśnić.
-Co?!
-Gówno, najpierw mnie skopał, potem chciał zastrzelić. Zlałem się w gacie, leżąc na trupie z siedmioma kulami w piersi. Nie wymagaj ode mnie składnych zeznań do cholery !!!
-Dobra, idź się wymyj i przebierz. Zrobię czegoś ciepłego do picia.
Ledwie zdążyłem zmienić ciuchy na suche, wpadli policjanci z miejscowego posterunku. Zaczął się magiel Jeden pytał, drugi zapisywał. Potem zamienili się rolami. Tak, aż do przybycia kryminalnych. Zawsze myślałem, że będzie jak w filmach. Detektyw okaże się wysokim straszliwie przystojnym facetem. Tymczasem naprzeciw mnie stanął łysiejący gość z brzuszkiem i przeciętnej urody jego partner. Przypominali bardziej sfrustrowanych kontrolerów biletów niż policjantów z Miami.
-Detektywi Nowak i Skopiński. Przedstawili się niemal równocześnie.
-Covalus…
Wyższy podrapał się po głowie. Nad czymś myślał gęsto.
-Panie Covalus, na razie to mamy niezły bajzel, proszę pokrótce opowiedzieć, co tu się do cholery stało.
-Jeden drab zastrzelił dziadka, potem celował we mnie, a ja wepchnąłem go pod wagon. Facet zwany Nowak, skrzywił się lekko słysząc moją wypowiedź. Chyba za bardzo wdałem się w szczegóły.
-Ale… -Spróbował jeszcze raz.
-Panie Nowak, panowie stójkowi opisali wszystko dwukrotnie w raportach. Maglowali mnie zmarzniętego przez około pół godziny. Nie mam nic nowego do dodania. Jedynie czego pragnę, to wrócić do domu i napić się czegoś mocniejszego. I mam w dupie co Pan o tym myśli !
-Kolega wiele przeszedł… Sytuacje próbował łagodzić Kalota.
Detektyw o dziwo zrozumiał. Polubiłem gościa.
-Stawi się Pan jutro na komendzie, pogadamy. Tylko proszę uważać na siebie. Nie jesteśmy pewni czy gość nie miał pomocnika.
No pięknie. Jaki kraj taka policja. Poszli sobie pięć minut później. Ja rozgrzałem się herbatą z wkładką. Kalota twierdził, iż to przeciwgrypowy lek o smaku rumu. I nawet nie trzeba czytać ulotki i konsultować z farmaceutą. Napój wzmocnił me ciało, a Kalota w miedzy czasie zdał służbę swojemu zmiennikowi. Wsiedliśmy w autobus miejski i ściągnęliśmy do mojego portu. Po drodze odwiedziliśmy całodobową aptekę i zakupiliśmy antybiotyki i leki osłonowe. Po sutej kolacji, rozpoczęliśmy kuracje. Znowu usłyszałem Ty2 i zgrzyt pędni na bloczkach.
W ostatniej chwili spojrzałem na kalendarz. Mieliśmy piątek, więc można było dokładać do kotła na całego. Kalota otworzył drugą przepustnicę. Gdzieś w oddali pojawił się mężczyzna z pistoletem. Szedł na rękach, brocząc krwią ze zmiażdżonej miednicy. W ustach trzymał pistolet bez magazynka. Usta rozchyliły się i pistolet wypadł na śnieg.
-Hilfe… Wycharczał.
Zacząłem krzyczeć i… spadłem z wersalki. Był ranek. Kalota już krzątał się po kuchni. Na patelni skwierczały jajka. Z kosza na śmieci wystawały szyjki dwóch butelek po wodzie ognistej.
-To my wszystko…
-O jaśnie Pan wstał, jeśli pytasz o spożycie to muszę wyznać, iż chyba pobiliśmy rekord. Zresztą pewnie docenisz ów fakt wstając z wyra i oddając się rozkoszy bólu głowy.
Jak zwykle miał racje. Ale zimny prysznic i mocna herbata potrafią zdziałać cuda. Spożywając śniadanko ustaliśmy, że na komendę udamy się oboje. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy. Nowak już czekał na nas. Drugiego nie było. Usiedliśmy na pluszowych krzesłach naprzeciw małego stoliczka. Jakaś kobieta przyniosła nam kawę.
-Panowie powiem krótko, na razie przeczytacie raport z wczorajszych zajść i podpiszecie go oboje, skoro już tu parami jesteście.
Podał nam kartkę kancelaryjnego papieru. Nie było na niej nic nowego. Ot po prostu kopia, tego co powiedziałem wczoraj przybyłym gliniarzom. Nagryzmoliłem swój podpis pod tym raportem. Kalota też.
-I to by było na tyle- stwierdził Nowak.
-A jakieś wyjaśnienie, chyba należy się facetowi do którego mierzono z pistoletu? Zapytałem.
Detektyw odwrócił się do ściany.
-Panowie, na razie z tego burdelu niewiele rozumiemy.
-Porachunki mafijne? Dociekał Kalota.
-Nie wasza sprawa, jak będę mógł coś powiedzieć to obiecuję, że zadzwonię.
Zrozumieliśmy, aż nadto aluzje. Wstaliśmy z miejsc. Detektyw wyciągnął malutki kartonik z wewnętrznej kieszeni.
-Moja wizytówka, jakby Panom się coś przypomniało.
Schowałem ją do portfela. Opuściliśmy posterunek. Na dworze było ponuro i mglisto. Wróciliśmy do domu. Ten wieczór spędziliśmy na kolejnych opowieściach. Tym razem już bez lekarstw. W niedzielę Kalota miał służbę. Postanowiłem mu towarzyszyć. Na Brochowie, nawet w niedzielę coś się dzieje. W budynku nastawni było ciepło i przytulnie. Kalota przejrzał papiery. Jego zmiennik nie miał wiele do przekazania. Nie śpieszył się też z powrotem do domu. Miał niedaleko, zamieszkiwał w kolejarskim osiedlu nieopodal stacji. Zresztą, nie miał po co wracać. Był od dwóch lat sam, a ta nastawnia jedyną rzeczą, dla której jeszcze warto było żyć, kiedy odeszła żona.
-Panie Kalota, ale tu zadyma wczoraj była.
-Ano była, Panie Alojzy. Potwierdził Kalota.
-Ten co go wagon rozjechał, to się wczoraj po osiedlu kręcił.
Mój słuch wyostrzył się.
-Jak to kręcił? Zapytałem
-Małe to nasze osiedle i wszyscy się znają, więc widać od razu obcego. A ludzie gadają, że on do Jankowskiego przyjechał.
-Jankowskiego? Kalota burknął niby od niechcenia.
-Emerytowanego maszynisty, chłopina wojnę przeżył, ale na koniec go reumatyzm pogiął, więc z chaty nie wychodzi. Na wózku już do kostuchy pojedzie.
-A, gdzie mieszka ten Jankowski?
-Dom na samym końcu. Alojzy podał dokładny adres.
Posiedział z nami jeszcze godzinę i poszedł do swego domu. Kartka z adresem paliła mnie w dłonie. Może nic nie znaczyła, a może… Wewnętrzny głos rozsądku mi podpowiadał, aby zadzwonić do Nowaka i wyznać mu ten szczegół. Nie mieszać się w rzecz, która mnie nie dotyczy. No może nie całkiem. Pozostaje jeszcze kwestia próby pozbawienia życia. Diabeł mnie podkusił i schowałem wizytówkę Nowaka do portfela. Kalota widząc moje rozterki nie ponaglał. Znałem tego starego łobuza. On by nie dzwonił. Wieczorem zdaliśmy służbę Alojzemu. Chłopina tak kochał to co robi, że przyszedł o godzinę wcześniej. Opuściliśmy gościnny budynek i udaliśmy na kolejarskie osiedle. Dotarliśmy doń, na przełaj przez tory. Otoczyły nas ceglane domy o takich samych kształtach. Stare drewniane okiennice przysłaniały niektóre okna. Kamienna ulica doprowadziła nas pod wskazany adres. Zardzewiała furtka skrzypnęła w wieczornej ciszy. Dawno nikt nie odśnieżał podejścia do drzwi. Może to i lepiej. Skoro Jankowski nie wstawał z wózka, to musiał go ktoś odwiedzać. Na ścieżce widniały ślady stóp, do połowy wypełnione świeżym białym puchem. Drewniane drzwi obłaziły od zielonej farby. Miejscami drewno było nadgnite. Kalota bał się zapukać, aby nie rozwalić wrót. Po chwili jednak zdecydował się. Głuche, ale donośne uderzenia rozległy się wokół. Po kolejnej serii drzwi ustąpił i rozwarły się szeroko.
-Panie Jankowski! Krzyknąłem do wnętrza ciemnego przedpokoju.
Kalota przestąpił próg. Znalazł wyłącznik od światła. To jednak nie działało. Pod nogami zgrzytnęło mu szkło. Ktoś rozbił żarówkę. Szedłem tuż za Kalotą i miałem ochotę zawrócić. Coś czaiło się w powietrzu. Przedpokój był krótki i kończył się rozwidleniem. W lewo szło się do kuchni i łazienki, w prawo do jedynego w tym domu pokoju. W kuchni poza brudnymi garami nikogo nie było. Tu również, ktoś rozbił żarówkę. Kalota sprawdził łazienkę i nie znalazłszy tam Jankowskiego wszedł do pokoju. Pokój był obszerny. Duże okno wpuszczało mdłe światło latarni stojącej na ulicy. W jej poblasku dostrzegliśmy ustawiony na środku pomieszczenia wózek inwalidzki. Na nim siedział ktoś. Kalota obszedł wózek i spojrzał na siedzącego. Z jego ust wydobył się jęk. Gdy stanąłem obok niego, widok jaki zdołałem zarejestrować w tym słabym świetle, odebrał mi mowę. Jankowski nie żył przynajmniej od dwudziestu czterech godzin. Jego lico napuchłe było i ciemnofioletowe. Z początku myślałem, że są to zmiany pośmiertne, ale Kalota wyprowadził mnie z błędu.
-Spójrz na jego dłonie.
Obie dłonie były przybite do drewnianych oparć wózka. Gwoździe przechodziły dokładnie przez ich środek. Każdy z palców wskazywał inny kierunek. Były powyłamywane. Tułów maszynisty przytwierdzony był do oparcia zwojami samoprzylepnej taśmy. Na obnażonych ramionach ktoś gasił papierosy.
-Ktoś go torturował… Podsumowałem.
Kalota milczał. Sięgnąłem po komórkę i wizytówkę Detektywa. Odezwał się dość szybko.
-Witam Panie Covalus, ma pan coś do dodania w sprawie.
-Jeszcze jednego trupa… Wydukałem.

Koniec części II

Część I – Mężczyzna we mgle

Część III – Rumuńskie widmo

Wrocław 18.01.2006r.

Powrót do listy opowiadań z 2006r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *