Opowiadanie w częściach

Część I.  Mężczyzna we mgle.

Mój serdeczny przyjaciel Kalota zawitał do Wrocławia. Na moment wciśnięto go do nastawni, na stację rozrządową Wrocław Brochów. Prawdopodobnie spowodowane było to ciągłymi prośbami wyżej wymienionego. Zostałem o tym poinformowany telefonem, o godzinie trzeciej trzydzieści. Zdążyłem ubrać się i wyskoczyć na Nadodrze, gdzie czekała SM42, która wypluła me chude ciało u podnóża grupy przyjazdowej. Wyskoczyłem w głęboki, zakrzepły od mrozu śnieg i niczym żołnierz na froncie wschodnim podążyłem na zachód. Po pięciu minutach w ciemnościach poranka dostrzegłem kwadratowy budynek nastawni. Szadź wszechobecna w powietrzu gasiła ostrość oświetlenia i rozmazywała kontury. Wtoczyłem się do środka i wtargnąłem do pomieszczenia, gdzie nikomu postronnemu nie wolno wchodzić. Potężna sylwetka odwróciła się od okna i zacisnęła swoje grabie na mym grzbiecie. Straciłem oddech.
-Witaj…
Nabrałem powietrza i wydusiłem charakterystyczne dla człowieka wybudzonego o trzeciej nad ranem słowa.
-Witaj! Kawy bym się napił !!!
Czekała już na mnie. Gorący płyn łagodnie przywrócił mnie do rzeczywistości. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nastawnia była skomputeryzowana. Malutki dotykowy ekran jaśniał ciągami liczb. To były odprzęgi z grupy przyjazdowej. Składy zostały już podzielone według pewnego schematu i wprowadzone do pamięci komputera. Ten kierował określone grupy wagonów zwane fachowo- odprzęgami, na właściwe tory rozrządcze. Wiedząc wszystko o tych wagonach dostosowywał moc hamulców, pośredniego i docelowego do ich masy. Pulpit z szeregiem lampek pokazywał drogę, automatycznie rozrządzanych wagonów. Kalota zwrócił się do mnie: -Siadaj rozpoczynamy przedstawienie.
Usiadłem a ten stary drań wcisnął przycisk start i zaczęło się. Tarcza rozrządowa wyświetliła sygnał Rt 2 Pchać powoli. SM 31 podeszła pod pierwszy, wskazany w podanych maszyniście papierach, skład. Dobiła do wagonu i zaczęła go popychać. Wagony były już wcześniej podzielone na odprzęgi i wyluzowane, także nie stawiały większego oporu. Skład zaczął wspinać się na górkę rozrządową. Komputer zarejestrowawszy obecność osi pierwszego odprzęgu, ułożył drogę przebiegu i nabił powietrzem hamulce torowe. Grupa czterech platform oddzieliła się od reszty składu. Zaczęła iść po spadku w dół. Dotarła do pierwszego hamulca, a ten zacisnął szczęki. Przeraźliwy zgrzyt i pisk maltretowanej stali ranił uszy. Wagony posłusznie wytraciły impet i wpadły na grupę zwrotnic kierunkowych. Ciśnięte na najdalszy tor zniknęły za ścianą mroku. Za nimi szły kolejne. Komputer cierpliwie odliczał sprzęgi i regulował hamulce. Wreszcie, gdy przed SM31 nie było już wagonów komputer wyświetlił na tarczy rozrządowej Rt1 Pchanie zabronione i wyluzował hamulce torowe. Trumna cofnęła się na grupę przyjazdową. Pierwszy skład mięliśmy za sobą. Dopiero pierwszy. Około trzynastej wyskoczyłem na moment po jakieś żarcie. Zafundowałem gościowi pizze i strzeliliśmy jeszcze jedną ciepłą kawę. Pogoda na dworze sprzyjała tego typu zachowaniom. Mróz zatrzymał termometr około dwunastej kreski poniżej zera. Wilgotność powietrza była spora, także tworzyła się mglista szadź. Widoczność spadała z minuty na minutę. Kalota zastanawiał się nad przerwaniem pracy, ale czekających składów było zbyt wiele. Groziło to paraliżem stacji. Centrala pozostawiła decyzję samemu Dyżurnemu, licząc na jego zdrową ocenę sytuacji. Kalota mimo trudności kontynuował rozrząd. Około siedemnastej od zachodu zaczęła się tworzyć ściana nieprzejrzystego mleka. Mimo tak niskiej temperatury zaczęły się opady zmrożonego śniegu. Na razie przemieszczały się powoli w kierunku stacji. Na ich szpicy pojawiła się lepka zawiesina. Widać było tylko najbliższe tory. Na nich nagle spostrzegłem mężczyznę. Nie był ubrany w pomarańczową kamizelkę, jak ustawiacze. Zataczał się dziwnie. Kilkakrotnie upadł na międzytorze. Kalota również go dostrzegł.
-Weź radio i zdejmij tego idiotę z grupy !!!
Niechętnie wpiąłem radiotelefon do paska i ubrawszy pomarańczowy kubrak na kurtkę wyszedłem z budynku. W prawej ręce miałem latarkę. Zapaliłem, ale niewiele to dało. Mlecznobiała poświata wstrzymała strumień światła po około 60 centymetrach. Włączyłem radio i sprawdziłem łączność z Kalotą. Potem udałem się na miejsce, gdzie widziałem mężczyznę. Dziwnie się czuje człowiek, gdy w około nic nie widać. Śnieg skrzypiał pod nogami, a rozmyte cienie wagonów tańczyły w rozdygotanym strumieniu światła lamp torowych. Przeskoczyłem pierwszy tor i powoli brnąłem na przód. Usłyszałem z prawej strony pisk. Spojrzałem w kierunku skąd dochodził dźwięk. Nic nie było widać. Nagle przede mną wyrósł toczący się wagon. Skoczyłem do przodu, by usunąć się mu z drogi. Ledwie zdążyłem. Czarny kształt zniknął równie szybko, jak się pojawił. Szlag by trafił tego pijaka na torach. Radio zatrzeszczało.
-Masz go?!
-Jeszcze nie
-To się pośpiesz, śniegowy potwór zaatakował i idzie na ciebie.
-Postaram się.
Zaczął wiać nieprzyjemny wiatr. Wilgoć zawarta w powietrzu osadzała się na kurtce. Mróz zamieniał ją w lodowy pancerz. Z nosa lało mi się na potęgę, lecz bałem się ściągnąć rękawiczki by wydobyć chusteczkę. Pokonałem jeszcze dwa tory i… straciłem orientacje. Wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi, powinienem dotrzeć do miejsca, gdzie widziałem faceta. Tymczasem pokrywa śniegu wokół była gładka, bez żadnych śladów stóp. Sięgnąłem znowu po radio.
-Kalota widzisz mnie?
-Nie widzę własnego nosa, a co dopiero Ciebie.
-Nieźle… bez odbioru.
Na międzytorzu stoją słupy z liczbą oznaczającą numer toru. To pomogłoby mi się odnaleźć. Odwróciłem się w prawo i zacząłem brnąć przez białe szaleństwo sięgające do kolan. Nie czułem nóg. Miałem nadzieję, że odmrożenia leczy się łatwo. Widoczność nadal spadała. Pojawiły się pierwsze igły lodowego opadu. Wyrżnąłem kolanem o jakieś metalowy przedmiot. Była to kratownica słupa oświetleniowego. Na górze widniała tablica z numerem. Obecnie przykrywał go śnieg. Wspiąłem się ku niej i odgarnąwszy zasłonę odczytałem liczbę. Zeskoczyłem na dół. Byłem niedaleko miejsce, gdzie ujrzeliśmy faceta. Pokonałem jeszcze jeden tor i zacząłem się rozglądać. Poszedłem nieco w lewą stronę. Śnieg przykrywała ciemna płachta. Była to zamszowa kurtka. Uniosłem ją do góry. Pod spodem zobaczyłem rząd brązowych plam. Skierowałem nań światło latarki. Z początku nie mogłem skojarzyć cóż to takiego. W końcu mój mózg dopasował obraz. Miałem przed sobą plamę krwi. Połączyłem się z nastawnią.
-Kalota, chyba należy wezwać gliny.
-Po co?
-Ten gość krwawi.
-Może dostał w nos, po pijaku. Nie zwracaj mi dupy, tylko znajdź klienta.
-Mnie to nie wygląda na nos, ale ok.
Plamki krwi wyznaczały wyraźny trop. Ruszyłem jego śladem. Za mną dwa odprzęgi zderzyły się. Donośny huk sprawił, iż podskoczyłem do góry. Strachliwy nie byłem, ale krew we mgle to nie moja specjalność. Wiatr zatykał mi nos i zalepiał szkła okularów breją. Przecierałem je coraz częściej. W końcu musiałem ściągnąć bryle, gdyż natura okazała się sprytniejsza. Mój naturalny dalmierz był w tych warunkach bezużyteczny. Szedłem po omacku starając się nie zgubić śladu. Po około dziesięciu minutach wlazłem na faceta. Leżał na plecach z twarzą zanurzoną w zaspie. Uklęknąłem i odwróciłem go delikatnie. Był staruszkiem. Pierś podnosił nieregularny oddech. Prawą dłoń trzymał przyciśniętą do brzucha. Nie miał rękawiczek. Spomiędzy palców wyciekała gęsta czerwona krew. Upuściłem go na ziemię. Otworzył oczy, musiałem sprawić mu ból.
– 00486 Zug…
Bąbelki o czerwony zabarwieniu pękały mu w kącikach ust.
-Cicho. Krzyknąłem
Nagle ciało mężczyzny wygięło się łuk. Na początku myślałem, iż wstrząsają nim dreszcze. Potem dojrzałem szereg otworów, które pojawiły się na jego piersi. Powoli wypełniała je krew. Zamarłem osłupiały. Pierwszy raz ktoś przy mnie zastrzelił człowieka. Sięgnąłem po radio. Potężny cios w plecy przerwał mi tą czynność. Upadłem na staruszka. Radiotelefon wypadł mi z dłoni i utonął w śniegu. Odwróciłem się na plecy. Pierwsze, co zobaczyłem to skórzane wypolerowane kozaki. Potem naprzeciw mojej tworzy pojawiła się lufa z owalnym tłumikiem na szczycie. Kolbę ściskała dłoń obita w czarna rękawicę. Palec wskazujący tej dłoni powoli cofał się a zanim język spustowy. Nawet nie słyszałem strzału. Tylko coś ciepłego rozlało mi się po nogawkach spodni.

Koniec części I

Część II – Coś do dodania w sprawie…

Wrocław 17.01.2006r.

Powrót do listy opowiadań z 2006r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *