Wrocław, dzisiaj

Malutka lokomotywa manewrowa, w absolutnej ciemności grudniowej nocy, powoli zbliżała się do rozjazdu. Niczym kaczka, kołysząc się na boki na nierównościach bocznego toru ciskała na boki refleksy ze swych mikroskopijnych reflektorków. Uważny obserwator dostrzegłby w nich olbrzymie i ciężkie płatki śniegu bezczelnie spadające z nabrzmiałego stalowymi chmurami nieba. Maszynista zatrzymał pojazd tuż przed iglicami. Z ciepłego wnętrza kabiny wynurzył się okutany grubą kurtką człowiek, na której wierzchu miał opietą ściśle pomarańczową kamizelkę. Wyglądał jak pomarańczowy ludzik Michelena. Rozpoczął taniec z “bambułą”. Dopiero po trzecim siarczystym przekleństwie i znacznej sile doń przyłożonej drgnęła ze zgrzytem niechęci. Sprawdziwszy przyleganie iglic do główek szyn, mężczyzna podał sygnał “do mnie”. Silnik zagulgotał na najwyższych obrotach i śpiewając obręczami lokomotywka zjechała na zarośnięty odłamek mało używanej bocznicy. Od razu jej małe koła wpadły w poślizg na zmrożonej trawie oblepiającej egoistycznie każdy skrawek torowiska. Nikt go wcześniej nie przygotował. Maszynista zatrzymał pojazd, a człowiek w pomarańczowej kamizelce wyciągnął z wnętrza kabiny małe wiadro i zaczął sypać piasek na szyny. Odgarniał też martwą, zmrożoną roślinność. Manewrowe maleństwo dwukrotnie się poddawało, ale nieugięcie próbowało przeć dalej. W końcu ostatecznie wgryzło się w mokre, zardzewiałe i posypane piaskiem szyny. Sukces! Z trudem utrzymywaną prędkość lokomotywa wytraciła dopiero przy ogromnym parowozie, który stanął jej naprzeciw. Człowiek w pomarańczowej kamizelce, zapaliwszy latarkę, wszedł miedzy pojazdy, odnalazł hak na czołownicy parowozu i zarzucił nań sprzęg lokomotywki . Skręcił mocno śrubę “rzymską” i podał sygnał “ode mnie”. Manewrowy mikrus rzygnął spalinami ku niebu i zaczął się ślizgać. Pojazdy ani drgnęły, ale maszynista po chwili pewnie szarpnął lokomotywką, co ostatecznie wyrwało parowóz z letargu. Nie dawał jednak za wygraną. W końcu powietrze przeciął jęk maltretowanej stali. Brzmiał jak krzyk katowanego skazańca w momencie doświadczania apogeum bólu, ale zaraz zamarł jakby przestraszył się własnej słabości. W końcu jednak parowóz posłusznie ruszył za spalinowym ciągnikiem, mimo że ten ruch sprawiał dawno nieużywanym mechanizmom wiele trudu. Krzyczały równie przeraźliwie, choć nie na tyle mocno, by przekrzyczeć hałas pracującego na najwyższych obrotach silnika. Truchło parowozu powoli wyjeżdżało z torowego niebytu na nieco lepszą nawierzchnię. Maszynista zgłosił chęć wjazdu na tory trakcyjne i po dłuższej chwili dostał zezwolenie. Parowóz oświetliły sodowe lampy grupy torowej. Wyglądał upiornie. Olbrzymie wrzody rdzy trawiły jego ciało. Z czoła posiadał tylko jedną wiatrownicę, powyginaną przez mało zręcznych złomiarzy. Drugą ktoś brutalnie odrąbał. Kocioł miał ogromne braki w otulinie i osprzęcie. Do budki nie było po czym wejść bo ktoś ukradł stopnie. Zbiornik tendra był przeżarty na wskroś. Przy każdym ruchu z dziur wysypywały się, niczym śnieg, rdzawe płatki. Lokomotywa wydawała się martwa.

Maszynista ledwie wyhamował przed bramą lokomotywowni. Mimo ubytków, ciągniona maszyna miała jednak sporą masę. Pod bramę podjechała suwnia. Operator zaryglował ją z obu stron i wyświetlił zielony sygnał. Po kilku szarpnięciach parowóz zaczął posłusznie wtaczać się do wnętrza hali. Nie obyło się bez strat. Wygięta wiatrownica zahaczyła o skrajnię bram i oderwała się z hukiem. Echo długo odbijało się od sufitu upstrzonego brudnymi świetlikami. Rdzawy pył przesłonił miejsce zdarzenia. Na szczęście nie uszkodzono drzwi. Po dokładnych oględzinach, ciśnięto wiatrownicę do wnętrza budki i parowóz znów zaczął iść do przodu. Wypełnił dokładnie całą przesuwnię, mała manewrowa lokomotywka musiała się odłączyć i zjechać przeciwległą bramą. Podpłozowano go i migocząc pomarańczowymi kogutami ruszono wzdłuż torów postojowych. Parowóz zakołysał się na boki podczas hamowania i kolejnego ryglowania. Operator dał znak ręką i z przeciwnego kierunku podjechał ciągnik akumulatorowy zwany “Adolfem”. Zarzucił automatyczny sprzęg i po wybiciu płóz rozpoczął spychanie. Znów rozległ się krzyk stalowego cierpienia. Powoli zawodząc lokomotywa zjechała z dużej suwni. Rozpoczęła swoją wędrówkę w kierunku małej – krótszej siostry, drugiego urządzenia tego typu na hali. Pozwalała ona na wjazd na tory postojowe tuż przy gabinecie dyspozytora. Musiała być ustawiona na “przestrzał” i zaryglowana z obu stron, gdyż parowóz się na niej nie mieścił. Wszelki ruch na boki, wobec tego, był zabroniony. Gdy pierwsze koła tendra wjechały nań, aż ugięła się lekko. Z racji wieku suwni istniała uzasadniona obawa, czy wytrzyma to obciążenie, ale na szczęście nic się nie stało. Kolejne koła parowozu rozpoczynały bieg po jej konstrukcji. Majestatycznie i z godnością, mimo ran zadanych przez czas i ludzi. Wreszcie zasyczała instalacja hamulca i wielki przybysz zamarł na przeznaczonym mu torze postojowym. Odczepiono “Adolfa” i wycofano. Podpłozowano “nowego” i mała suwnia odjechała w ciemność hali wraz z ciągnikiem. Zapadła cisza. Tylko dwóch ludzi jeszcze przez chwilę patrzyło na pogrążoną w milczeniu, przywiezioną maszynę. Coś mówili i pokazywali rękoma. Potem oddalili się i zgasło światło. Gdzieś obok, spod wózka wagonu, wyszedł szary kot. Przeciągnął się i podszedł do nowego obiektu na swoim terytorium. Wskoczył na powyginany pomost ciągnący się wzdłuż kotła. Lekko wstrząsnął łapami przechodząc przez płaty topniejącego śniegu. Zimna, martwa stal przestała go interesować, więc zeskoczył na ziemię i po chwili ułożył się dokładnie pod gazowym promiennikiem ciepła ustawionym przy wejściu do szatni. Jego część docierała do parowozu. Kocie uszy strzygły nad głową gdy rejestrowały klaskanie kropel wody. A może było to coś jeszcze?

***

Berlin, styczeń 1943 rok.

Biuro Księgowe “Josef Stahl”

Sekretarka Greta Hilde skończyła właśnie segregować grupę papierów przyniesionych jej przez szefa, Josefa Stahla. Dotyczyły zeszłorocznych rozliczeń. Wiele z firm upadło, inne przejęło wojsko. Kiedyś jedno z najlepszych biur tego typu na rynku, dziś ledwie wiązali koniec z końcem. Ubywało klientów, wielu dotychczasowych znikało, gdzieś bez śladu. Nie można było pytać. Lepiej było tego nie robić. Zasznurowawszy papierową teczkę wstała by odłożyć ją do archiwum. Nie zdążyła tego zrobić. Do biura weszło dwóch wysokich mężczyzn. Na ramionach wypełniających gabardynowe mundury w kolorze feldgrau mieli narzucone długie, skórzane płaszcze. Nie były one w stanie przesłonić kołnierzy, na których pyszniły się czarne romby z wyhaftowanymi srebrną nicią znakami układającymi się w liść dębu na każdym z nich. Chwilę jej zajęło, ale w końcu bezbłędnie rozpoznała SS-Stardartenführer[1]. Jeden z nich stanął wprost naprzeciw niej i rzucił krótko:

– Josef Stahl?

Bez słowa wskazała na schody prowadzące na piętro. Mężczyźni szybko wbiegli na górę i bez pukania weszli do gabinetu Głównego Księgowego. Greta dostrzegła tylko złowieszczy błysk słońca odbitego w wypastowanych na wysoki połysk butach z cholewą sięgającą pod kolano. Starannie zamknęli za sobą drzwi. Wyszli po około piętnastu minutach. Ponownie zatrzymali się przy jej biurku. Odruchowo wstała.

– Frau Hilde, nasza wizyta nigdy nie miała miejsca. Rozumie pani? – Powoli sączył słowa ten sam co pytał wcześniej o jej pracodawcę. Ze strachu zdołała tylko kiwnąć głową. Taka odpowiedź im wystarczyła, bo szybko opuścili biuro. Na staranie wypolerowanej podłodze zostały mokre ślady ich butów. Nie zdążyły wyschnąć, gdy skrzypiąc drewnianymi stopniami zszedł na dół pan Stahl. Był gotowy do opuszczenia biura. Przez ramię miał przerzucony gruby, wełniany płaszcz z kołnierzem z nutrii. W ręku trzymał znoszony kapelusz i wypchaną dokumentami teczkę.

– Jutro, moja droga Greto, masz wolne. Biuro będzie nieczynne. – Jego głos był opanowany i ciepły.

– Stało się coś, panie Stahl? – Zapytała zatroskana.

– Ależ nie, Greto, jeszcze nie. Zamknij dobrze drzwi i odpocznij. Zobaczymy się pojutrze. – Odwrócił się i wyszedł.

Nie dotrzymał słowa.

***

Krenau O/S, maj 1943

Oberschlesische Lokomotivwerke A.G.

Przed bramę fabryki o północy zajechał niewielki konwój prowadzony przez szarego Volkswagena z naciągniętym brezentowym dachem oraz ciężarowy Vomag 5L. Ciemność nocy próbowały rozświetlić skryte za notkami słabe żarówki reflektorów. Zaskrzypiały hamulce i wozy zatrzymały się przed kratą, na której przymocowano okrąg znaku z wymalowanym wewnątrz napisem: „HALT”. Kierowca Kübelwagena[2] zatrąbił na nieco opieszałego wartownika. Ten powoli podszedł i podano mu papiery. Studiował je z uwagą w świetle służbowej latarki zawieszonej na guziku płaszcza. Kiedy skończył podszedł do metalowej bramy i z wysiłkiem rozwarł jej skrzydła. Z hukiem grzmotnęły w okopcony, ceglany mur budynku wartowni. Dał znak, że droga wolna i konwój wjechał na teren fabryki. Kierowca znał drogę i pewnie jechał przez wąskie zakładowe zaułki. Gdzieniegdzie spod kół umykali robotnicy z nocnej zmiany. Za halą oznaczoną numerem 10 skręcili w prawo i wjechali na szereg torów wbudowanych w betonową jezdnię. Resory głośno jęczały gdy opony przeskakiwały po kolejnych główkach szyn. Zwolnili aby ominąć stojące na nich lokomotywy będące w różnym stadium produkcji i wyposażania. Niektóre z nich nie miały otuliny kotła, inne osprzętu, kolejne tendrów. Gdy tylko minęli przedostatni tor odstawczy, kierowcy zatrzymali pojazdy. Z brezentowej paki zaczęli wyskakiwać żołnierze w polowych mundurach. Przez plecy mieli przerzucone szelki w kształcie litery „Y”. Nie dopuszczały one zawieszonych na pasach ładownic i chlebaków do zsunięcia się na ziemię. Zanim VW do końca wytracił prędkość, siedzący obok kierowcy oficer wykopał nogą drzwiczki i wyskoczył na pokrytą plamami, lśniącego w nikłym poblasku okolicznych lamp, oleju. Bezgłośnie wydawał polecenia podwładnym posługując się tylko ramionami i dłońmi. Wyglądali jakby tę procedurę ćwiczyli w tym miejscu do znudzenia na długo przed akcją gdyż sprawnie i szybko zajmowali wyznaczone pozycje. Oficer wskoczył na stopień szoferki ciężarówki i przytrzymał się dachu. Pozwoliło mu to mieć wgląd na cały teren wokół. Gdy tylko uznał, że został on odpowiednio zabezpieczony przed dostępem osób postronnych, nakazał ruszyć dalej. Skręciwszy ponownie w prawo, auta dotarły do oddalonego nieco od hali, samotnego toru zakończonego kozłem oporowym. Na nim stał nieoświetlony parowóz pod parą, dozorowany przez dwóch ludzi. Z jego trzewi dobywały się tumany, które rozpraszały i tak niewiele zaglądających tu świateł. Oficer wprawnie zeskoczył na ziemię i sięgnął po wiszący na pasie mapnik. Wydobył z niego sporych rozmiarów notes. Podszedł do obsady lokomotywy i zaczął zadawać pytania. Odpowiedzi starannie zapisywał. Kierowca VW pomagał mu trzymając w ręku latarkę. Kiedy skończył, zamknął notes i schował go pod pachę. Przejął latarkę od towarzysza i zaczął obchodzić parowóz. Zatrzymywał się co chwila i oświetlał interesujące go fragmenty ramy i urządzeń. Sprawdzał wybite na nich numery i porównywał je z notatkami. Kiedy okazywały się prawidłowe, przywoływał dłonią kolejarza, a ten pokrywał je smarem. Całość operacji trwała niemal godzinę. Kiedy zabrakło już numerów do sprawdzenia, mężczyzna wydał ostanie polecenie obsłudze. Ta wskoczyła do budki i zaczęła “robić parę”. Gdy ciśnienie było zdolne pchnąć lokomotywę do przodu, ruszyli. W absolutnej ciemności parowóz wyjechał za bramę fabryki, która go stworzyła. Oficer zaś wsiadł do oddanego do jego dyspozycji wozu. Przed tym wydał szybką komendę i żołnierze z tupotem podkutych butów poczęli wspinać się na pakę ciężarówki. Następnie konwój dwóch pojazdów potoczył się pod biura zarządu zakładu. Tam znowu żołnierze zabezpieczyli teren, a oficer w towarzystwie swojego kierowcy wszedł do budynku. Wewnątrz przywitał go nieco zdenerwowany dyrektor zakładu. Wymienili szybki uścisk dłoni i mężczyzna odebrał dokumentację techniczną lokomotywy oraz zapewnienie, że ta nigdy nie została w tej fabryce wyprodukowana. Żaden z papierów w przepastnym archiwum zakładu nie zawierał najmniejszej notki o tym parowozie. Dokładnie tak jak to zostało wcześniej uzgodnione. Dyrektor ręczył nie tylko słowem, ale głową swoją i najbliższych za taki stan rzeczy. Mężczyzna zapewnił go , że będzie o tym przyrzeczeniu pamiętał i powiedział coś sucho na pożegnanie. Po chwili ciężarówka opuściła teren zakładu. Była druga po północy.

***

Nad ranem do lokomotywowni przyszli dziwni ludzie. Żaden z nich nie był pracownikiem zakładu, a ubrani byli, jakby tu na co dzień pracowali. Byli członkami Klubu Sympatyków Kolei we Wrocławiu. Obeszli wstawiony w nocy parowóz i zaczęli ustalać plan robót. Wymieniali uwagi i wskazywali na elementy, które trzeba będzie zespawać, wymienić lub dorobić. W ten oto sposób rodził się plan renowacji lokomotywy. Spontanicznie i fachowo zarazem. Prezes stowarzyszenia nie uczestniczył w zebraniu. Uzbroiwszy się w szmatę, papier ścierny i notes zaczął dokładnie oglądać lokomotywę. Wyszukiwał miejsca, gdzie powinny znajdować się numery seryjne kotła, podzespołów i osprzętu. Jak na takie trafił, przecierał je szmatą, a gdy to nie pomagało używał papieru ściernego. Aż cyfry stawały się czytelne i możliwe do zapisania w notesie. Prezes zawsze ustalał historię przejętego przez klub eksponatu. Do tego były mu potrzebne numery seryjne. Kiedy skończył zapisywać je wszystkie, wrócił do pozostałych. Zebranie techniczne właśnie się skończyło i członkowie klubu zaczęli pobierać narzędzia. Zaczęto usuwać rdzę i oznaczać kredą elementy do wycięcia. Były to fragmenty poszycia zbyt zbutwiałe, aby je można było odtworzyć. Późnym popołudniem prace wygasły wskutek zmęczenia. Prezes pojechał do domu. Wieczorem, gdy tylko jego mała córka poszła spać, zasiadł za komputerem i zaczął przeszukiwać internet pod kątem spisanych z parowozu numerów. Otrzymane wyniki wprawiły go w osłupienie. Powtórzył przeszukiwanie licząc na to, że się pomylił. Wynik był taki sam i o pomyłce nie mogło być mowy. Zdumiony sięgnął po telefon i wykręcił z pamięci numer. Długo czekał na połączenie. W końcu w słuchawce usłyszał zaspany głos.

– Czego?!

 

[1] SS-Standartenführer – odpowiednik stopnia pułkownika.

[2] Kübelwagen – terenowy łazik wojsk niemieckich z czasów wojny produkowany przez VW. Jeden z najliczniej reprezentowanych pojazdów o charakterystycznej kanciastej sylwetce i składanym, brezentowym dachu.

Rozdział I – Dawa identyczne smoki? >>

Powrót do spisu treści

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *