Część X – Podwójny koszmar
Chwilę trwało zanim wszyscy doszli do siebie. Kalota nakazał saperom sprawdzenie składu. Zalecił ostrożność, by nie powtórzył się scenariusz z poprzedniej sali. Ci ruszyli do swojej pracy. My usiedliśmy blisko nich, wiedząc, że pociągi raczej nie wylatują tu w powietrze. Policjanci krótko oglądali całość. Jeden z nich wyszedł spod składu i oznajmił.
– Ładunki założone, ale nie uzbrojone. – Może nie zdążyli? Zadumał się Kalota.
Nie otrzymał odpowiedzi. Saper wrócił do roboty i zaczął wraz z kolegą ściągać bomby. Nie było to łatwe, bowiem ważyły 250 kg. Kalota musiał im pomagać. Układali je w stos nieopodal parowozu. Ani jedna nie miała zapalnika. Jednocześnie zauważyłem jeszcze jeden ciekawy fakt. W sztolni było ciepło. Mimo, iż na zewnątrz królowała zima. Po zdjęciu niebezpiecznych zabawek z jednego wagonu, Kalota wdrapał się do środka.
– Jesteśmy uratowani !!! Krzyknął i wyszedł trzymając coś w ręce.
Była to butelka najprawdziwszego rumuńskiego wina. Dyżurny cmoknął w naklejkę i oddał ją Annie. Wrócił do wagonu. Wytargał stamtąd blaszane puszki z napisem Der Kommando Wehrmacht.
– Szyneczka wprost z Bawarii plus suszone mięso.
– Skurczybyki wieźli zaopatrzenie. Stwierdziłem.
Jeden z Policjantów uchylił drzwi kolejnego wagonu.
– I nie tylko… Stwierdził kamiennym głosem.
Podeszliśmy. Z początku nie mogliśmy zidentyfikować ładunku. Były to szare szczapy, dość licznie poplamione betonem. Poukładane jedna na drugiej. Równiutko. Każda z nich obita była w materiał w pasy. W miarę jak wzrok penetrował coraz większe przestrzenie wagonu dochodziło do nas, co to za ładunek. Cały wagon wypełniały zmumifikowane ludzkie zwłoki. Wychudzone i zmaltretowane postacie w pasiakach pobrudzone betonem. Każdy z nich miał ogromną dziurę w czaszce.
– To Ci co budowali te sztolnie.
Kalota przeżegnał się i powoli zamknął drzwi ładunkowe. Ze złością cisnął butelką wina o ścianę sztolni. Podszedł do jednego z saperów.
– Odpowiadają wam TAKIE pieniądze! Wskazał ręką na wagon.
Policjanci pospuszczali głowy.
– Daj Pan spokój. Mruknął jeden z nich.
Zrobiło się jakoś cicho. Anna przyklękła przy wagonie i zaczęła zmawiać modlitwę. Każdy z nas na swój sposób przyłączył się do niej i oddał cześć zamordowanym. Saperzy po cichu uwolnili drugi skład od bomb. Kalota spenetrował pociąg. Wrócił do nas z czarną teczką, identyczną jaką trzymała Anna.
– Druga lista. Reszta wagonów jest pusta.
Uczona podeszła w krąg światła. Otworzyła obie teczki i wyciągnęła z nich pożółkłe papiery z nazwiskami.
– Różnią się. Stwierdziła.
Zajrzałem jej przez ramię. Listę podzielono na kilka działów. Najpierw były składy Judenrate, potem jednostki G. G100-110. Nazwiska, imiona, daty urodzenia, imiona rodziców i najbliższych krewnych.
– Jedna z nich jest fałszywa. Tylko która? Głośno myślała Anna
Kalota przyłączył się do nas. Zrezygnował z poganiania Saperów i straszenia ich pistoletem. Wyglądało na to, że zrozumieli swój błąd i nie zamierzali nas zabijać. Tak naprawdę nie pojmowali rozmiarów tej gry. Myśleli tylko o kasie. Nie sądzili, że każdy kawałek tych kosztowności to ludzkie życie.
– Znajdź nazwisko Nedelman na którejś z nich. Będzie w dziale G-108. Rozkazał Dyżurny.
Dziewczyna szybko odnalazła wspomniane nazwisko. Na szczęście było tylko jedno.
– Jest na tej pozycja 16. Podała ją Kalocie.
Na drugiej liście pod pozycją 16 widniała osoba o nazwisku Jankowski.
– Obie listy stanowią całość układanki. Pierwsza z nich zawiera rzeczywiste nazwiska osób będących w Radach Żydowskich i Żydowskich jednostkach SS, druga pseudonimy jakie przybrali w końcowych aktach wojny. Data spisu 12 czerwca 1944. Anna wstała.
– Przeszło rok szykowali się do zatarcia śladów. Stwierdziłem.
Anna odnalazła jeszcze jedną pozycję na listach. Oznaczona była symbolem A1 i zawierała angielskie nazwiska. Niektóre miały stopnie wojskowe. Alianci tuszujący proceder. Cała ta lista stanowiła potężną bombę mogącą wysadzić współczesny porządek świata w powietrze. Trzeba ją było tylko dostarczyć na powierzchnie.
– Zbieramy się, szukać wyjścia. Zarządziłem.
Anna spakowała listy do teczek. Nie chciała się z nimi rozstawać. Ruszyliśmy w głąb, blado oświetlonego korytarza. Nie sprawdzaliśmy jaką zawartość mają podwójne ściany wagonów. Nie chcieliśmy mieć koszmarów na całe życie. Idąc wpatrzony w betonowe ściany, zastanawiałem się nad wizytą u psychologa po tym wszystkim. Kilka nocy na pewno nie prześpię. Po około stu metrach korytarz zwęził się. Tory zeszły się w jeden. W skale wykuto pojedyncze pomieszczenie. Wisiała w nim szafeczka z kluczem do zwrotnicy. Sztolnia zaczęła łagodnie skręcać w prawo. Zacząłem tracić poczucie kierunku. Po przejściu jeszcze około pięćdziesięciu metrów natrafiliśmy na szumiący spalinowy generator. To on napędzał całą elektrykę w podziemiach. Był umieszczony podobnie jak szafeczka z kluczem w osobnej wykutej salce. Rura ze spalinami pięła się ostro w górę i znikała w suficie. Nie było czasu na podziwianie hitlerowskiej techniki. Poczłapaliśmy dalej. Korytarz zaczął obniżać się. Ku naszemu zmartwieniu pomiędzy szynami pojawiły się brunatne plamy wody. Wkrótce wypełniła ona całą przestrzeń. Była przeraźliwie zimna. Nie pamiętam po ilu metrach sięgała mi już do kolan. Nie pamiętam po ilu metrach zaczęła sięgać do piersi. Brnąłem powoli do przodu mając przed sobą plecy Anny. Na początku było straszliwie zimno. Nie mogłem oddychać. Potem zachciało mi się spać. Miałem ochotę rzucić to w cholerę i położyć się pod wodną kołdrą. Gdy moja głowa pochyliła się nieco, noga Kaloty wylądowała na moich czterech literach. Mimo oporu wody poczułem.
– Nie próbuj. Syknął Dyżurny.
Nie próbowałem. Ktoś zaczął śpiewać. Błogi spokój spłynął na me ciało. Unosiłem się w miękkiej pościeli. Obok mnie przyjaciele. Drogę zagrodziła brązowa brama z czymś białym.
Poziom wody opadł. Kalota rozwalił bramę, która okazała się krzewem jeżyn pokrytym śniegiem. Wyszliśmy na powierzchnie. Nikt już nie mógł przeszkodzić mi spać. Upadłem na ciało skostniałej Anny. Uczona przytuliła do siebie teczki. Ktoś zabrał mi pistolet z dłoni. Ostatkiem sił rozpoznałem sapera. Sine napuchnięte usta szepnęły
– Wytrzymaj sprowadzę pomoc.
Potem ktoś zaczął strzelać w powietrze. Czas stanął w miejscu. Nie wiem na jak długo. Przede mną klęknęła postać w zielonym mundurze. Opatulono mnie w koc i powleczono do jakieś chaty. Tam zasnąłem. I może dobrze- nie czułem bólu związanego z rozgrzewaniem mojego chudego ciała.
Koniecz części X
Część XI – Pocztówki z dobrymi radami
Wrocław; 19.07.2006r.
0 Comments