Skład stanął dopiero po kilkunastu metrach, mimo, iż maszynista starał się go zatrzymać w miejscu. Gdy EU07 zamarł, przed wiaduktem owego listopadowego wieczora, wokoło panowała już tylko złowroga cisza. Zaciekawieni i lekko poturbowani podróżni przykleili nosy do szyb starając się przeniknąć ciemności, w poszukiwaniu przyczyny tak raptownego przerwania podróży. Nie otwierali okien w obawie przed przenikliwym wiatrem niosącym bolesny chłód. Maszynista nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Otworzył drzwi od lokomotywy i wyskoczył na podtorze. Powoli podszedł do czoła składu. Jego wzrok musnął wózek jezdny i powędrowały na prawy zderzak. W świetle lamp nie trudno było zauważyć zacieków koloru rdzawego, które wcale rdzą nie były. Marian na ten widok zaczął się modlić, słowa plątały mu się bezwładnie i gubiły kolejność. Maszynista mimo zimna nie czuł nic. Upadł na kolana przed lokomotywą i zaczął szlochać. Pomocnik zwymiotowawszy przez okno chwycił radiotelefon i zameldował:
-Tu skład 2323, mamy zatrzymanie, człowiek na torze…

Semafor wjazdowy wyświetlił zielone. Marian szarpnął nastawnikiem i EU07 zawył. Nie rozpędzał go zbytnio, gdyż peron postojowy znajdował się niedaleko. Wtoczywszy się nań, zgrabnie wyhamował przed wskaźnikiem z białym krzyżem. Niewielu ludzi wysiadło w Brzezince. Jak tylko stanęli na peronie owijali się szczelnie, czym popadło. Listopad dotykał ich swoim niemiłym palcem. Zawiadowca i jednocześnie naczelnik owej małej stacyjki, po chwili uniósł latarkę do góry. Kierownik pociągu potwierdził sygnał. Elektrowóz znów zadygotał. Szarpnął wagonami i zaczął nabierać prędkości. Gdy tylko światła końca składu rozpłynęły się w mroku, zawiadowca dygocąc na całym ciele, ukrył się w dyżurce.
-Parszywa noc- szeptał sam do siebie

Czyjaś dłoń opadła na ramię klęczącego maszynisty. Mężczyzna nie reagował. Jego ciałem raz po raz wstrząsał spazm. Ni to płakał, ni to krztusił się własną rozpaczą. Pomocnik pomógł mu wstać. Sam nie patrzał w stronę prawego zderzaka, ani na koła EU07.
-Choć Marian, nic tu po tobie… Wracamy do lokomotywy
Podparł go ramieniem swoim i razem powlekli się do lokomotywy. Otoczenie było ciemne i nieprzyjazne. Nad warstwą zeschłych krzaków unosiła się bryła ceglanego budynku. Ruina miała dwa piętra, wybite okna i wypalone wnętrze. Puste oczodoły okien smętnie rejestrowały przebieg wydarzeń. Pomocnik trzasnął drzwiami lokomotywy. Wewnątrz Marian nieco ochłonął i uspokoił się.
-Nastawnia zawiadomiła Policję- poinformował pomocnik
Ktoś zaczął dobijać się do drzwi EU07. Otworzono mu. Kierownik pociągu dysząc wtargnął do środka. Zobaczywszy Mariana zrozumiał powagę sytuacji i tragedię wewnętrzną mężczyzny i o nic nie pytał.
-Muszę zagonić ludzi do składu, zaraz na sąsiednim poleci Ślązak, jeszcze nam dodatkowych atrakcji brakuje, dajcie, co jakieś czas Baczność…
Kierownik wypowiedziawszy swoją kwestię zniknął na zewnątrz. Krzewy i zarośla otaczające nasyp lekko ugięły się przed kolejnym uderzeniem wiatru. Potem niósł już się tylko złowrogi gwizd jako ostrzeżenie dla potomnych. Ślązaka zatrzymali na sąsiedniej stacji. W tą parszywą noc nie tylko 2323 miał przymusowy postój.

Lokalny z Głogowa do Wrocławia wjechał na odcinek za Brzeźinką. Toczył się tam powoli w eskorcie pomarańczowych sierżantów. Strzegły one zazdrośnie rygorów prędkości. Sąsiedni tor był, bowiem w remoncie. Leżące tu i ówdzie narzędzia fakt ten potwierdzały. Nocą nikt tutaj nie robił. Lecz za dnia roboty posuwały się niezwykle szybko. A czas ku temu był najwyższy. Skład kolebał się niemiłosiernie mimo małej prędkości, gdyż prawy tor był również w opłakanym stanie. Dookoła puste pola skrywała ciemność. Pomocnik wyciągnął ze starej podniszczonej torby stalowy termos. Wypełnił jego nakrętkę mocną herbatą. Aromatyczne opary uniosły się w kabinie. Marian aż oderwał wzrok od szlaku. Pomocnik podał mu kubek.
-Masz, moja stara robiła
Maszynista wziąwszy kubek upił trochę.
-Z miodem?- Zapytał zbijając czuwak
-Lipowym
-Bardzo dobra- mruknął Marian, któremu gorący płyn łaskotał gardło.
-Jeszcze?- Spytał pomocnik, gdy otrzymał zwrot kubka.
-Nie, bo nie będzie gdzie lać po drodze- stwierdził Marian
Pomocnik wychylił kubek równie szybko. Schowawszy termos spojrzał na szlak.. Minęli tarczę wyświetlającą zielony sygnał. Na horyzoncie pojaśniało. Łuna wielkiego miasta przysłoniła gwiazdy. Przed nimi stacja Wrocław Pracze. Maszynista wyrzucił nastawnik na luz, gdy mijali semafor wjazdowy. Przetoczyli się po moście nad Bystrzycą i przejeździe kolejowym. Lokalny 2323 z pięciominutowym opóźnieniem stanął na pierwszym wrocławskim przystanku. Nikt ich nie witał. Nawet semafory przygasły w tą parszywą listopadową noc.

Pierwsi na miejsce zatrzymania przybyli sokiści z Muchoboru. Zabezpieczyli rejon zatrzymania i zagonili ciekawskich pasażerów do składu. Nie musieli mocno naciskać. Pomógł im wzmagający się lodowaty wiatr. Policjanci dotarli piętnaście minut po straży kolejowej. Wdrapali się na nasyp, łącznie z psem i specjalistą od śladów. Szef operacji załomotał w drzwi lokomotywy. Ujrzawszy twarz maszynisty złagodniał.
-Proszę się ubrać, musi nam Pan pokazać gdzie to dokładnie było.
Marian jak robot włożył na siebie drelichową ocieplaną kurtkę. Potykając się o podkłady, wędrował wraz z policjantami wzdłuż składu obserwowany przez podróżnych. Wagony skończyły się i wiatr bez ogródek uderzył w przemieszczającą się po nasypie grupę.
-Jasna dupa- zaklął dowodzący, dzwoniąc zębami.
Marian nie reagował. Gdy dotarli parę metrów przed wiadukt, maszynista zatrzymał się.
-To tu- wskazał trzęsącą się ręką
-Dziękuję, niech Pan idzie się ogrzać
-Dobrze, jakby, co to jestem w lokomotywie-odparł Marian i odrętwiały rozpoczął powrót.
Policjanci spojrzeli po sobie. Dowódca musiał wyznaczyć kogoś, kto obejrzy skład od spodu. Nie była to przyjemna robota.
-Zróbcie oględziny składu!- Wyznaczył czterech ludzi.
Postać w białym fartuchu zamajaczyła w oddali. Specjalista od śladów walcząc z wiatrem starał się dotrzeć do szefa akcji. Biały fartuch raz po raz unosił się do góry, jak spódnica wiejskiej dziewce. Walczył z nim wytrwale. Czasami przegrywał i musiał wyplątywać się z jego połów.
-Na zderzaku jest krew- wycharczał, gdy dotarł na tyle blisko dowódcy, by ten go mógł słyszeć- pewnie wciągnęło ją pod spód- kontynuował.
-Zaraz się dowiemy- oznajmił dowódca.
Promienie latarek ślizgały się właśnie po wózku ostatniego wagonu. Policjanci wyznaczeni do tej roli oddychali z ulgą za każdym razem, gdy nic nie znaleźli. Lecz dobrze wiedzieli, że długo to nie potrwa. To przyprawiało ich o mdłości i przerażenie. Szef akcji rozejrzał się po okolicy. Oprócz gęstych krzaków dostrzegł stary budynek z wybitymi oknami. Przypominał czaszkę, która szczerzy zęby w nocy.
-Co za koszmar- westchnął

Wyjechali z Pracz i przyśpieszyli na chwilę. Potem musieli zwolnić na remontowanym rozjeździe prawie do zera. Opóźnienie wzrosło do sześciu minut.
-Ciekawe czy wpuszczą nas na estakadę przed Jelenią? Myślał na głos pomocnik.
Gdyby byli planowo to tak. Rozkład był tak dopasowany, że pociąg z Jeleniej Góry, wpadał pięć minut po nich. Przy opóźnieniu sytuacja prawie zawsze wyglądała tak, iż to oni zimowali przed semaforem i przodem szła Jelenia Góra. Taki już los lokalnego pociągu. Po prawej stronie lokomotywy pojawiły się dwie srebrzyste tafle wody.
-O już glinianki…- Kontestował Marian i wyrzucił na luz.
Miał prawie siedemdziesiąt na liczniku i to zapewniało mu pęd do samej stacji. Betonowy drogowy wiadukt przemknął z szumem nad ich głowami. Potem zaraz drugi. Elektrowóz zatrząsł się na mostku nad Ślęzą i pierwszych zwrotnicach. Hamować zaczął dopiero wtedy, gdy wyrosło u boku jego długie betonowe nabrzeże. Zatrzymali się idealnie przed wskaźnikiem. Była to specjalność Mariana. Pierwsza większa grupka ludzi wydostała się na peron. Otuleni w ciepłe płaszcze obojętnie mijali elektrowóz. Głośnik skrzeczał wytrwale:
-Wrocław Kuźniki, Wrocław Kuźniki….
Kolorofon dał zielone, aż do samego Muchoboru. Szum silnika wzmógł się i przebił wycie wiatru. Ostatni podróżny spojrzał za lokomotywą i zmarszczył czoło z zimna.
-Parszywa noc- rzucił w ciemność

Przeszukujący zbliżali się do elektrowozu. Nadal nic nie znaleźli. Do dowódcy podszedł szef straży kolejowej.
-Na torze obok nic nie ma, moi ludzie sprawdzili
-Dzięki- mruknął skostniały szef akcji.
-Musimy puścić pośpieszny, niech Pan ostrzeże ludzi
-Tylko niech leci powoli, a ją znajdziemy pewnie z przodu
Sokista skrzywił się, gdy pokazano na elektrowóz. W jego głowie pojawił się sugestywny obraz ludzkiego ciała, które przekroczyło linię zgarniaczy. Dobrze, że to nie on miał to sprawdzić. Od strony Muchoboru pojawiła się łuna świateł.
-Kowalski uwaga, pociąg leci złazić z toru!!!- Ryknął dowódca
Nadjeżdżał Ślązak. Powolutku toczył się do przodu. Donośnym i długim gwizdem powiadomił wszystkich o swojej obecności. Przedefiladował przed policjantami. W oknach wagonów widniały twarze. Zaciekawione usiłowały dociec, co się stało. Gdy skład zniknął w dali, do szefa akcji podeszli wyznaczeni do poszukiwań policjanci.
-Pod składem nie ma nic- oznajmił jeden z nich
Policjant wysłuchawszy swoich podwładnych przywołał zsiniałego sokistę.
-Nie ma jej pod składem!- Krzyknął po przez wiatr.
-Może dostała i zgarniacze odrzuciły ją na bok?!
-Możliwe, zabierzcie skład a my przeszukamy okolicę
-Zrobi się, tylko czekamy na nową drużynę, oni- wskazał na elektrowóz- wyraźnie mają dość
-Ok., Zawiadomcie nastawnię, iż moi ludzie będą na torach, niech składy odpuszczą gaz
-Już to zrobiłem, idę się ogrzać
-Ciężka ta noc, ale ona może jeszcze żyć, zabieramy się do pracy- szef skrzyknął swoich ludzi
Drużyna zastępcza dotarła pięć minut po rozmowie. Nie pytając o nic zajęli miejsce za nastawnikiem. Elektrowóz znowu zajęczał. Potem w nocną głuszę uderzył krótki gwizd i jeszcze jeden zaraz po nim. Zapiszczały zmarznięte osie piętrusów i zaszumiały zastałe hamulce. Pociąg opornie odjeżdżał z miejsca kaźni. 2323 załapał przeszło godzinne opóźnienie. Na obu patykach kontynuował marsz ku stacji końcowej.

Marian zagwizdał przed dużym przejazdem. Drugim w kolejności za stacją Kuźniki. Po lewej miał jasno oświetlone betonowe osiedle. Za dyżurkę dróżnikowi służył budynek w kształcie wielkiego grzyba. Biały- przypominał monstrualną pieczarkę stojącą na poboczu żelaznej drogi. Dróżnik wystawał z okna na piętrze, tuż pod kapeluszowatym dachem i machał latarka. Marian jeszcze raz zagwizdał i zmarznięty dróżnik ukrył się w środku swego domku. Po minięciu przejazdu prawy tor odbijał ostro w bok. Ginął w ciemnych szuwarach nocnej roślinności. Pociąg Marian zaś wznosił się ku górze. Po wysokim nasypie do nieba, czarnego i zimnego w tą parszywą noc. Wśród chaszczy i pod okiem wznoszącej się nieopodal ruiny czarnego domu. Jedynymi światłami były ich własne i przestraszone tarcze sygnałowe, osłaniające wjazd na stację Wrocław Muchobór. Ponura okolica zwieńczona była stalową konstrukcją nieśmiało odsłaniającą swoje wdzięki w świetle lamp EU07. Pierwsze elementy wiaduktu wyłaniały się z mroku. I coś jeszcze. Malutka biała plamka na prawej szynie. Maszynista wytężył wzrok i odruchowo ściągnął nastawnik na siebie. Normalnie już dawno by spostrzegł, z czym ma doczynienia. Lecz dziś w tę parszywą listopadową noc zawiodły go zmysły. Plamka nabierała kształtów niezwykle szybko. Pojawiły się rysy twarzy, kolory ubrania i bucików. Dziewczynka stała obiema nóżkami na prawej szynie i spoglądała w stronę elektrowozu.
-Jeeeeeeeeeeeeeeeeezuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu! zawył pomocnik
Marian zaciągnął hamulec i wcisnął sygnał gwizdawki. Bardzo chciałby obraz przed nim okazał się nocnym zwidem. Żeby zniknął i nigdy nie zaistniał. Nic z tego. Nie dziś w tą parszywą zimną i bezduszną noc. Mimo wycia buczka dziewczę nie schodziło z torów. Otworzyło usta ze zdziwienia i przysłoniło rączkami oczy. Snopy iskier sypały się spod kół składu. Nadaremnie stal darła o stal. Fizyka była górą. Główkę dziecka przysłonił cień zderzaka. Marian zamknął oczy. Wydawało mu się, iż słyszy trzask. Tak jakby ktoś łupał orzechy.

-Wokoło nasypu nic nie ma, pies też nic nie znalazł- funkcjonariusz miał pełno suchych wiechci wbitych w mundur i włosy.
-Może jest tylko ranna i oddaliła się?- myślał na głos dowódca.
-Pies by wyłapał, może tylko…- młody policjant nagle urwał
Nie bardzo wierzył w to, co mówi. Krew na zderzaku lokomotywy świadczyła dobitnie, iż to niemożliwe.
-Co tylko?!- warknął szef
-Nic, plącze mi się we łbie od tego zimna- usprawiedliwił się młodzik
Pytania mnożyły się jak króliki na wiosnę. Natarczywe plątały myśli i siały zwątpienie, co do dokładności poszukiwań. Co takie dziecko robiło tu o tej porze? W taką noc? W tak parszywą listopadową noc? Dowódca rozejrzał się jeszcze raz. Ruina budynku śmiała się z niego.
-Daleko się nie oddaliła, przeszukajcie ten budynek, tylko uważajcie nie wygląda najsolidniej
-Zrobi się mruknął szczęśliwy, że już nie musi stać na nasypie i marznąć, podwładny.
Skrzyknął dwóch ludzi i udali się w kierunku ruiny. Dowódca patrzał jak nikną w krzakach. Jak tam jej nie znajdą, to trzeba będzie szukać od nowa. Aż do skutku.
-Co za okropna noc- narzekał siny szef akcji.

Dla Mariana noc nadal trwała. Po przybyciu na dworzec główny we Wrocławiu koszmar zaczął się od nowa. Najpierw drobiazgowe przesłuchanie i kontrola trzeźwości. Potem jeszcze raz przy pisaniu protokołu. Dokładnie i powoli odtwarzał szczegóły tragedii. Niekończące się, raniące serce pytania zadawane w ciasnym pomieszczeniu dworcowego posterunku. Historia wielokrotnie przewijała się przez głowę umęczonego maszynisty. Parszywa sprawa w parszywą noc. Twarz dziecka przysłonięta rączkami i ten nieznośny dźwięk. Tak naprawdę donośny trzask pękającej skorupy orzecha.

Policjanci dotarli do drzwi budynku, a wzesadzie do tego, co z nich zostało. Kilku starych desek, trzymających się na przeżartych korozją resztkach zawiasów. Odsunęli je i pomagając sobie latarkami wtargnęli do wnętrza. Duszny zapach wilgoci i ludzkiego moczu uderzył w ich nozdrza. Smród był wszechobecny i taki odpychający. Promienie trzymanych w rękach lamp ujawniały obsypane cegły i resztki ognisk. Puste butelki po winach i innych trunkach świadczyły, iż mieszkali tu ludzie. Lecz teraz ich nie było. Wśród gruzów i gór poobijanych cegieł hulał zimny wiatr wpadający przez wybite okna. Na górne piętro prowadziły szczątki drewnianych schodów. Wsparte na resztach dźwigarów trzeszczały odpychająco. Nigdzie nie było widać zejścia do piwnicy. Tak naprawdę, to jej nigdy tu nie było.
-Najlżejszy idzie na górę Panowie, reszta szuka na dole
Wystąpił drobny młody chłopak.
-Ja dam radę
-Tylko uważaj, bo dziś nic nam nie idzie chłopie
-Powoli Janusz- dodał kolega
Najlżejszy policjant ostrożnie podszedł do schodów. Koledzy rozbiegli się na dole. Chwyciwszy zębami lampę rozpoczął wspinaczkę. Konstrukcja wiła się jak ranny wąż. Chciała zrzucić śmiałka.
-Ku###a to się nie uda- szeptał zdobywca
Lecz mimo swych obaw posuwał się do przodu. Budynek zaczął wibrować coraz mocniej.

-E… to nie pierwsze zatrzymanie tutaj…-stwierdził przysłuchujący się zeznaniom najstarszy z policjantów na posterunku Wrocław Główny.
-Jak to?- zdumiał się Marian
Posterunkowy myślał intensywnie. Chodził przy tej czynności po całym pomieszczeniu.
-Jakieś rok temu, też osobowy tam stał
-Dokładnie tam szefie- uzupełnił młodszy posterunkowy
Starszy podszedł do szafki z aktami. Wytarmosił drewnianą szufladę i zaczął w niej grzebać. Wreszcie wyciągnął spłowiałą teczkę. Otworzył i zaczął czytać. Jego twarz poważniała w miarę upływu czasu i tekstu.
-To niemożliwe…-wyszeptał

Janusz spocony mimo przenikliwego zimna stanął na piętrze. Wiatr był tak intensywny, że nie słyszał własnych myśli. Raz po raz, jakaś cegła straciwszy swoje miejsce w konstrukcji, rozbijała się z hukiem, lub przelatywała przez dziury w podłodze niżej. Piętro mieściło trzy izby. Nieco mniej zdewastowane, gdyż niewielu tu docierało. Ślady kaflowych pieców i resztki olejnej farby na ścianach to jedyne dowody ludzkich istnień na tej wysokości. Janusz uważnie lustrując stan podłogi posuwał się do przodu. Dwa z pierwszych pomieszczeń były puste i zimne jak opuszczony grobowiec. Dopiero w ostatnim dostrzegł skuloną w rogu postać. Siedziała zwinięta w kłębek z podkulonymi nóżkami. Młody ostrożnie szepcząc słowa otuchy zbliżał się do niej. Obawiał się, iż ranna dziewczynka jest w szoku. Był jak kot, delikatny i cichy. Latarką oświetlał sukienkę dziecka, aby go nie przestraszyć.
-Malutka, już po wszystkim… choć do mnie
Dziecko płakało. Cieniutki głosik wspierany pociąganiem zapchanego noska docierał do policjanta. Lekko przyśpieszył. Nagle wszystko ucichło, łącznie z wiatrem. Dziewczynka wstała i objawiła się w całej krasie. Na twarzy nie było śladu uderzenia. Ale nie to zmroziło funkcjonariusza. Dziecko nie miało oczu i łzy ciekły z pustych oczodołów.
-Chcę do mamy- szepnęło
W tym momencie cały budynek zaczął się walić.

-W tamtym roku też była dziewczynka, identyczna i… dwa lata też!- zdumiony policjant przekładał kartki zeznań z innych zatrzymań
-Niemożliwe- Marian aż wstał
Policjant podał mu szarą teczkę. Maszynista zaczął czytać inne potworne historie, o tym jak pociąg uderzył dziecko. Wszystkie miały jedną wspólną cechę- zawsze było to, to samo dziecko. Nie on jeden słyszał trzask łupanych orzechów, ale każdy, kto o tej porze prowadził pociąg koło domu z wypalonymi oknami.

Dowódca z przerażeniem patrzał jak budynek zapada się w sobie. Budowla z wypalonymi oknami zmieniała się w kupę gruzu. Podbiegając do budynku, gdy opadł kurz, usłyszał krzyki swoich ludzi:
-Tam został Janusz!!!
Wszyscy jak na komendę zaczęli odgarniać cegły. Ktoś zawiadomił straż pożarną. Na horyzoncie wstawał świt. Janusza ciężko rannego, ale żywego odkopano jak słonko rozdzierało mrok. Jego włosy były białe jak śnieg. Przez najbliższy rok będzie miał kłopoty z wyrażaniem własnych myśli o tym, co się tam wydarzyło. Ekipy przeszukujące budynek koło południa natrafiły na drugie znalezisko. Gdy odsłonięto duży fragment ściany z pierwszego piętra we wnęce po rozbitym piecu znaleziono kości. Malutkie skurczone i szare. Ekspertyza wykazała, iż leżą tam od dawna. Dziecko zmarło śmiercią naturalną na gruźlicę, tuż przed pierwszą wojną światową. Dlaczego ktoś zamurował zwłoki na piętrze za piecem pozostanie na zawsze tajemnicą wykonawcy. Nikt nie potrafił tego wyjaśnić. Ja również…

Marian wymusił na policjantach dostarczanie wszelkich informacji o śledztwie. Sprawę zamknięto dość szybko. Wedle maszynisty pozostała jeszcze tylko jedna powinność. Dzień był chłodny i deszczowy. Na cmentarzu oprócz Mariana stał Janusz i ksiądz. Malutka trumienka znikała w błotnistym dole. Maszynista sam usypał niewielki kopczyk wyręczając grabarza. U jego podstawy stanął krzyżyk z białą tablicą TU LEŻY N/N ANIOŁEK. Janusz drżącymi rękoma zapalił znicz. Płomień walczył z kroplami deszczu. Skwierczał i syczał wijąc się na knocie.
-Mam nadzieję, że znalazłaś mamę- szepnął siwy policjant
Potem wraz z maszynistą i księdzem odeszli w deszczowy listopadowy dzień.

KONIEC

Wrocław, 14.11.2002r.

PS. Opowiadanie powstało na kanwie autentycznego zdarzenia. Takie zatrzymanie rzeczywiście miało miejsce tuż przed stacją Wrocław Muchobór. Była zimna listopadowa noc. Kiedy przeszło po godzinie dotarłem na dworzec główny, zawiadomiłem mojego kolegę Andrzeja Sobuńko, który pracował w telewizji lokalnej. Ruszyliśmy na Muchobór. Nikt nie chciał o wypadku nic mówić. Maszynista widział na torach mężczyznę, który uderzony zostawił ślad na lokomotywie. Nigdy go nie odnaleziono… Reszta to moja wyobraźnia.

Powrót do listy opowiadań z 2002r.

One Responses

  • Marek

    wspaniała historia… Jestem pod ogromnym wrażeniem Pańskiego talentu.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *