Wiejską drogę przegradzał tłum. Na jego czele stała trzęsąca się babina, podpierająca swe powykręcane przez reumatyzm ciało, osinowym kołkiem. Za nią w rzędzie ustawili się mężczyźni z łuczywami w dłoniach. Nieliczni mieli w rękach naftowe latarnie. Upiorne cienie pławiły się w ciepłej, letniej nocnej ciszy. Wszyscy milczeli i czekali na przybysza. Przybysza w czarnym długim płaszczu. Stara wiedziała, że nadejdzie dzisiejszej nocy. Przygotowawszy się na jego przyjęcie odmówiła szereg modlitw wspieranych pogańskimi gusłami. Obecni na trakcie straszliwie bali się nieznajomego. Lecz podburzeni przez starą- pełniącą rolę miejscowego guru- postanowili z nim walczyć. Mieli dość biernego patrzenia na śmierć i zniszczenie, jakie przynosi. Księżyc wyłonił się zza chmur oświetlając bladym trupim światłem trakt. Na granicy jego panowania pojawił się kształt przybysza.
– Nadchodzi – szepnęła stara
Zbliżał się powoli pewnym krokiem. Jego twarz skrywał daszek monstrualnego cylindra. Resztę ciała otaczał czarny zniszczony płaszcz. Gdy mężczyznę ogarnął blask pochodni i lamp, stara wyciągnęła zza pazuchy ogromny krzyż.
– W imię ojca i syna stój przeklęty! Wrzasnęła skrzekliwym głosem.
Przybysz stanął i podniósł pochyloną do tej pory głowę. Lico miał spokojne i zrównoważone. Tylko oczy, bezgranicznie puste i ciemne, spowodowały, iż tyraliera cofnęła się lekko do tyłu.
Staruszka zaczęła mamrotać egzorcyzmy.
– Matko…, To nadaremne, zejdź mi z drogi i nie wtrącaj się do tego, czego nie pojmujesz- jego głos był ciepły i jednocześnie przyprawiał o drżenie serca.
Kobieta splunęła nań i wyciągnąwszy naczynie z poświęconą woda kontynuowała obrzęd. Przybysz otarł ślinę z twarzy i ruszył do przodu. Tuż przed kobietą uśmiechnął się i… Przeszedł przez nią jakby była powietrzem. Stara upadła na kolana, a następnie na plecy twarzą do góry. Była martwa. Powykręcane ze strachu wargi zastygły w wiele mówiącym grymasie przerażenia. Krzyż wysunął się ze sztywnej dłoni i rozpadł się na kawałki. Przybysz zbliżył się do mężczyzn. Oni rozpierzchli się, jak małe dzieci na widok lekarza, we wszystkie strony. Porzucili pochodnie i lampy, które teraz dopalały się na trakcie. Mężczyzna w czarnym płaszczu ruszył dalej- ku niedalekiej stacji kolejowej. Noc zamazała za nim ślady.

***

Zawiadowca spokojnie pomagał wnosić bagaże do nocnego pociągu. Nie spieszył się on ani podróżni. Na sąsiedniej stacji stał towarowy czekając na ich przyjazd. Rytuał ten powtarzał się regularnie. Po odprawieniu osobowego czekał na towarowy, który stał na sąsiedniej stacji mijance i zamykał jednotorowy szlak do rana. Taka była rola jego maleńkiego posterunku położonego w środku puszczy. Letnicy z ośrodka Gaik usadowili się wreszcie w lorkach. Zawiadowca zamknął nieliczne otwarte drzwi i udał się po swoją służbową lampę. Chwycił ją za czarny uchwyt i obróciwszy białym światłem w kierunku parowozu podniósł do góry. Lokomotywa zakręciła raźno kołami i szarpnęła wagonami. Niemrawo zaczęła toczyć się do przodu. Zawiadowca odłożył lampę i obserwował odprawiany pociąg. Nagle gdzieś na horyzoncie zajaśniało. Dwa świetliste punkty wyłoniły się zza zakrętu. Zawiadowca otworzył szeroko usta. Próbował zrozumieć, jak to się mogło stać. Niewiele mógł zrobić, by zapobiec tragedii. Donośny grzmot i syk ulatującej pary wypełniły nocną ciszę. Potem zagrała miażdżona blacha. Na koniec cicho szczebiotały, wzywając pomocy, usta rannych ludzi. Pociąg towarowy z niewiadomych przyczyn zderzył się czołowo z nocnym osobowym.

***

Nieliczni, którzy przeżyli zeznali potem miejscowemu konstablowi, że widzieli jak z ruin towarowego parowozu wychodzi mężczyzna w czarnym płaszczu. Policja i wojsko rozpoczęły poszukiwania prawdopodobnie odpowiedzialnego za tragedię. Na próżno. Przybysz o pustym wzroku zniknął, jakby zapadł się pod ziemię. Wkrótce umorzono śledztwo, zwalając opowiadania o czarnym mężczyźnie na karb powypadkowego szoku tych, którzy o nim prawili.

***

Ciało babiny złożono w drewnianej trumnie w miejscowym kościele. Rano spłonął on doszczętnie do samych fundamentów. Nikt nic nie widział…

***

Był rok 1926 i ciepłe lato.

***

Maszynista Rojek tak jak inni zamarł przed radioodbiornikiem wystawionym na zewnątrz dyspozytorni. Spiker lekko załamującym się głosem odczytywał komunikat o katastrofie koło Bydgoszczy. Podawał, że w wyniku najechania pociągu osobowego na stojący skład pustych wagonów zginęło szesnaście osób. Wypadku nie przeżył też maszynista pociągu. Kolega z sąsiedniego okręgu. Doświadczony pracownik i ojciec dwójki dzieci. Rojek znał go tylko ze spojrzenia, ale i tak szkoda mu było człowieka.
– To był on… wydukał emerytowany stróż nocny majątku PKP.
Rojek zapytał umorusanego staruszka
– Kto Tadeuszu?
– E tam, znów będziecie się śmiać – machnął ręką stróż
Inni nie pozwolili mu się wycofać. Katastrofa pod Bydgoszczą była już drugą w ciągu roku. W obu zginęli ich koledzy, którzy nie mogli popełnić błędu. Powoli brać władającą stalowymi szlakami ogarniał strach. W obu przypadkach katastrof nie znaleziono przyczyny.
– Nie będziemy – zapewnił Rojek
– No dobra… wszędzie mówią o czarnym mężczyźnie – zaczął stróż
– Bzdury krzyknął ktoś z tłumu i maszyniści rozeszli się.
Został tylko Rojek. Chwycił stróża pod ramię i rzekł pojednawczo:
– Chodźmy na herbatę Tadeuszu
Stróż zgodził się. Wiedział, że Rojek to dobry facet. Wielokrotnie widział jak gada ze swoim parowozem. Malutką Ol49 na bocznicy. Inni tylko pukali się w głowę, lecz Tadeusz to doceniał. Widział w oczach Rojka, bowiem coś czego inni nie mieli. On po prostu kochał swoją lokomotywę tak jak rodzoną matkę. Dbał o nią ponad miarę i niepokoił się każdą usterką w sposób niemal apokaliptyczny. Wielokrotnie pouczał mechaników, aby nie obijali jej kluczami podczas przeglądów. Ci na początku szydzili z jego troski i robili Rojkowi na złość. Ten najpierw tłumaczył, a gdy to nie pomagało, walił na odlew w mordę, aż furczało. Facet był z niego potężny, także rzadko, kto mu potrafił oddać. Wkrótce cała kadra mechaników miała dość Rojkowej miłości i z podbitymi oczyma delikatnie usuwali usterki w Oelce. Teraz prowadząc pod ramię Tadeusza, minął Rojek wachlarz obrotnicy. Na niej właśnie obracano potężny Pt 47. Mężczyźni przystanęli na chwilę, aby nasyć swoje oczy tym niesamowitym dla nich widokiem. Tyle razy powtarzany spektakl, ale zarówno Rojek jak i stróż Tadeusz nie mieli go dość. Koło zatrzymało się we właściwej pozycji. Dano znak prowadzącemu obracany parowóz. Ten powolutku cofał się. Tender lekko zsunął się w dół na skutek różnicy poziomów pomiędzy talerzem a szynami na ziemi. Pociągnął za sobą resztę i Pt47 dymiąc oszczędnie zniknął w hali naprawczej. Mężczyźni nic nie mówiąc ruszyli do pomieszczenia dla maszynistów. Na zewnątrz kilku oczekujących na służbę przywitało ich serdecznie. Rojek wyciągnął dwie szklanki i zagotowawszy wodę w stalowym czajniku przygotował aromatyczny czaj. Zaniósł je na drewnianą ławę z boku szopy, gdzie oczekiwał nań Tadeusz. Gdy pierwsze łyki rozpaliły nieco gardło Rojek zagadnął:
– No jak to z tym czarnym facetem Tadeuszu?
– Ja tam nie wiem, ale ludzie gadają, że z samego piekła jest, widziano go na miejscu wielu katastrof i pewnie w tej dzisiejszej też był.
– W radiu nic nie mówili – stwierdził Rojek
– A, co mają mówić, że nie mogą go złapać? Umyka i rozpływa się w mroku, Panie Rojek niech Pan pomyśli
Maszynista dopił herbatę i wyrzuciwszy fusy ze szklanki przed siebie na tor, wstał z ławki.
– Muszę już iść Tadeuszu, ale pomyślę nad tym, co Pan mówił
– Lepiej nie Panie Rojek, niech Pan nawet nie iska go myślą, jeszcze go Pan przywoła.
Rojek tylko wzruszył ramionami i udał się na służbę.

***

Maszynista zasiadł do kolacji dość późno, bowiem dyspozytor nieco przedłużył mu służbę. Pałaszując kromki chleba grubo nasmarowane pasztetem, słuchał radia nastawionego na pół gwizdka. Jego żona spała kamiennym snem za ścianą w pokoju i dochodzące doń strzępy audycji nie przeszkadzały jej. Rojek wyłapywał wieści o katastrofie pod Bydgoszczą. Na początku spiker nie mówił nic ciekawego, podając to, o czym już wiedzieli z innych serwisów. Akcja ratownicza jeszcze trwała, a liczba ofiar wzrastała stopniowo. Biedni ludzie. Pomyślał Rojek. Wstał by dolać sobie herbaty i zamarł. Nie chciał uronić ani jednego słowa z tego, co właśnie zaczął podawać teraz spiker.
Milicja szuka młodego mężczyzny w kapeluszu i czarnym starym płaszczu, który oddalił się z miejsca katastrofy w nieznanym kierunku. Obywatele, którzy widzieli owego mężczyznę proszeni są o kontakt z najbliższym posterunkiem MO.
Rojek wyłączył radio. Po głowie hasały mu słowa Tadeusza. Robiły to tak intensywnie, że umęczyły go straszliwie. Z bolącą przyłbicą zaległ obok współmałżonki. W nocy tropił zbiega w czarnym płaszczu.

***

Ol49 raźno pędziła po szlaku. Za nią posłusznie stąpał sznur wagonów wypełnionych pasażerami. Rojek obserwował szlak a pomocnik szuflował węgiel do paleniska.
– Romek, co ty myślisz o tym czarnym facecie, co ludzie gadają? – zapytał pomocnika Rojek, nie przerywając obserwacji.
– E, lepiej o tym nie gadać szefie, bo jeszcze wykraczemy
– Co?
– Znaleziono pomocników maszynistów w obu tych zdarzeniach, oficjalnie zmarli na zawał.
Rojek pociągnął za sznur gwizdawki. Przestraszona sarna ochoczo czmychnęła z toru. Gdy tylko umilkł gwizd Rojek wrócił do rozmowy.
– Przecież oni ledwie trzydziestkę mieli?
– W tym rzecz szefie, ja w te zawały nie wierzę i wolę nie krakać
– Jasne- zakończył rozmowę maszynista. Zerknął na chwilę na wskaźniki i nie stwierdziwszy nieprawidłowości wrócił do lustracji szlaku. My mu się nie damy, prawda niunia? Zapytał w myślach swoją Oelkę o zdanie. Ta odpowiedziała cichym szumem trybów napędzanych parą.

***

Rojek umiejętnie wytracił prędkość na czole stacji. Ol49 słuchała go jak zaczarowana. Pasażerowie nie czuli szarpnięć towarzyszących hamowaniu. Płynnie i gładko skład zatańczył na zwrotnicach, by wreszcie znaleźć drogę ku peronowi. Maszynista czujnie wyglądał przed parowóz. Krótko zagwizdał podkreślając swoją obecność oczekującym na peronie ludziom. Posłusznie odsunęli się od toru. Niczym dyrygent zaciągnął parę dźwigni i Oelka zamarła. Pasażerowie wysypali się na betonowy podest i popełzli do wyjścia. Kierownik pociągu sprawdził czy wszyscy wysiedli. Potem udał się do dyżurnej ruchu. Rojek czekał na sygnał zezwalający na odprowadzenie składu na tor postojowy. Uzyskawszy zgodę powoli rozpoczął zjazd po niezbyt zadbanych torach postojowych. Cały czas mruczał ciepłe słowa pod adresem swojego parowozu. Gdy zamarli na torze postojowym rozpoczął staranny przegląd wszystkich istotnych mechanizmów.

***

Sołtys pobliskiej wsi zaklął, gdy jego Syrena zachybotała się na nierównym przejeździe kolejowym. Straszliwe dziury w tej gminie. Rzucał gromy w myślach. Cotygodniowa wizyta w gminnym komitecie KC stała się już rytuałem. Za rogatkami droga opustoszała. Łagodnym łukiem wchodziła w las. Niebo zszarzało i posmutniało. Zbliżała się matka noc. Sołtys pyknął dźwignią świateł i dwa ostre snopy rozdarły młode jeszcze ciemności. Radio przygasło i zaczęło szumieć. Wyłączył je. Nagle na poboczu dostrzegł wędrującego człowieka o dziwnym ubiorze. Czarny podniszczony długi płaszcz i wysoki kapelusz nie pochodziły z tutejszych sklepów. Dziwak jakieś? Zastanawiał się. Mężczyzna mimo oślepiających świateł syrenki spojrzał na kierowcę. Sołtys skostniał od tego wzroku. Dwa puste oczodoły wypalały mu czaszkę. Przestraszony przycisną gaz do samej podłogi. Gdy mijał przybysza jego płaszcz zafalował od podmuchu. Sołtys przysięgał potem, że nic pod nim nie było. Przybysz nie miał ciała.

***

Czarny mężczyzna po raz pierwszy poczuł, że coś się zmieniło. Nie był w stanie wskazać źródła zmiany, lecz wiedział o jej istnieniu. Był nieco zdezorientowany, gdyż od wieków przepisy gry nie uległy zmianie tak raptownie. Nie wróżyło to najlepiej przyszłości. Mimo to mężczyzna poczuł ulgę. Nareszcie scenariusz nie jest znany. Rozpoczynał się nowy rozdział, być może ostatni.

***

Rojek skończył dokładny przegląd swojej niuni. Wszystko było jak w szwajcarskim zegarku. Czyste i nasmarowane. Maszynista czekał na drużynę manewrową. Przybyli nieco spóźnieni, ale mieli napięty wieczór. Uwolnili parowóz od wagonów i skierowali do lokomotywowni. Tam po obróceniu Oelka wsunęła się tendrem do przodu do jednej z hal postojowych. Maszynista jeszcze raz sprawdził wszystkie mechanizmy. Tym razem dla przyjemności. Wszystko gra mała. Teraz odpoczywaj do jutra. Ona zaś cicho syczała parą o obniżonym ciśnieniu. Rojek rozumiał każde jej słowo.
– Idźcie spać kolego!
Maszynista obrócił się i zobaczył dyspozytora. Lekko pstryknął dwoma palcami w daszek
– Najpierw obowiązki potem wyro, kierowniku
– Oj, żeby wszyscy tacy byli… jutro służba z samego rana, zaczynacie o szóstej
Rojek powoli poszedł się na spoczynek. Przez niedomknięte okno sączył się lekki zapach palonego węgla. Lecz maszynista ignorując go udał się do innego świata. Tam znowu był w pracy. Inni zbudziliby się rano z bólem głowy. Dla Rojka był to jeden z najprzyjemniejszych snów.

***

Bezcielesny chciał rozpocząć kolejną partię natychmiast, ale przeciwnik zwlekał. Mężczyzna miął poły swego płaszcza nerwowo. Poruszał się bez celu czekając na znak. Ten jednak nie następował. Sędziowie, a wśród nich on sam, nie odgwizdali początku meczu. Kumulował, więc siły na później. Czas nadchodził nieubłaganie. Mimo podniecenia, jakie towarzyszy graczowi, jego gra już nie bawiła. Przeciwnika zresztą też.

***

Maszynista wstał skoro świt. Punktualnie wraz z pomocnikiem zameldował się dyspozytorowi. Tam dostał rozkazy i polecenie jak najszybszego przygotowania Oelki do drogi. Ranny ptaszek czekał na zaprzęg. Tak nazywali osobowy do sąsiedniego miasta. Rojek przywitał się z lokomotywą i rozpoczął czynności wstępne. Tym razem minę miał marsową. Trzy razy sprawdzał pompę hamulca zespolonego. Nie działała. Wykluczało to wyjazd parowozu na szlak. Ki diabeł, wczoraj jeszcze była sprawna! Mógł przysiąc, bo ją przeglądał, a pamięć miał jeszcze dobrą. Co ty wyprawiasz mała? Ona milczała. Rojek odniósł wrażenie, że się boi. Zameldował dyspozytorowi o usterce i wpisał ją do książki napraw. Do porannego ptaszka podłączono parowóz zastępczy. Dyspozytor widząc minę swojego najlepszego pracownika rzekł pojednawczo:
– Spokojnie, jak pech to pech, najlepszym się zdarza
– Ale nie mi – odparował Rojek

***

Mężczyzna uzyskał zgodę na pierwszy ruch. Jak zwykle sztampowy i taki łatwy do przewidzenia. Jak wynik partii.

***

Poranny ptaszek wystartował z lekkim opóźnieniem. Wagony trzeszczały w szwach przepełnione do granic możliwości pracownikami udającymi się do swoich zakładów. Skład rozpędził się do prędkości przewidzianej w rozkładzie. Po obu stronach toru wyrosły drzewa gęstego lasu. Lekkie pasemka mgły uciekały przed rozgrzanym kotłem parowozu. Pociąg rozpoczął wspinaczkę na nasyp, który ostro piął się do góry. Potem położył się w łagodny łuk ku mostowi nad dużą rzeką. Maszynista zwiększył prędkość. Wpadli pomiędzy stalowe objęcia szalunków mostu. Prowadzący nawet nie usłyszał cichego trzasku pękającej szyny. Pozbawiony prowadnic pierwszy wózek lokomotywy uderzył w stalowe antywykolejnice. Gdyby prędkość składu była niższa spełniłyby one swoje zadanie. Lecz dziś, kto inny rozdawał karty. Parowóz wyskoczył w górę i zwalił się na bok. Cała konstrukcja mostu zatrzęsła się. Lokomotywa parła do przodu siłą rozpędu, aż powstrzymał ją stalowy dźwigar, w który wyrżnęła kotłem. Ten eksplodował gorącą parą pod wysokim ciśnieniem. Na dogorywające części parowozu kolejno wpadały wagony. W końcu wszystko zamarło spiętrzone w niesamowite dzieło zniszczenia i śmierci. Ocaleni wypełzali spod zgliszcz a ich usta wołały o pomoc. Gdzieś pośród tego piekła pojawiła się znajoma sylwetka. Mijała obojętnie umierających. Czarny wysoki cylinder skrywał uczucia malujące się na twarzy.

***

Rojek wściekły nie zauważył jak do hal napraw wpadł Tadeusz. Blady jak ściana i zdyszany chwycił go za rękaw.
– Ranny ptaszek,… katastrofa… drużyna zabita…  -wyrzucał z siebie przerażające półsłówka. Maszynista stał jak wmurowany w brudną podłogę. Krew i jemu odpłynęła z twarzy. Zdał sobie sprawę, że gdyby nie awaria…
– Panie Rojek, nic nie rozumiem, pompa jest sprawna – dobił go mechanik
– Jak, kto przecież sprawdzałem?! Maszynista patrzał zdezorientowany, to na mechanika, to na Tadeusza.
Chyba mu nie wierzyli. Tak jak i inni w tej parowozowni. Odszczepieniec miał przeczucie i wykpił się od kursu. Werdykt, który zapadł był niesprawiedliwy i bolesny. Od tej pory widok człowieka odwracającego się plecami nie był niczym szczególnym w życiu Rojka.

***

To nie była jego wina, przynajmniej on to wiedział. Postanowił walczyć o swoje imię i dopaść tego, który był za to odpowiedzialny. Tym razem postawił przed samym sobą wysoko śmiertelną poprzeczkę. W wolnych chwilach studiował książki i kroniki poszukując czarnego mężczyzny. Składał mozolnie puzzle tej potwornej układanki. Odkrył, że mężczyźnie gdziekolwiek się pojawił towarzyszyła mu śmierć. I to nie byle, jaka. Widziano go na miejscu prawie każdej tragedii ludzkiej. Im więcej ofiar zbierała ona tym bardziej był widoczny. I nikt nie potrafił go usidlić. Rojek zaczął bać się wyników swojego śledztwa. Szczególnie, że nie potrafił znaleźć sposobu na pokonanie czarnego charakteru. Był coraz bliżej celu i coraz bardziej bezradny. Nawet nie przypuszczał, że to już koniec.

***

Oelka pufała żwawo ciągnąc wieczorny osobowy do sąsiedniej stolicy gminnej. Pomocnik szuflował węgiel w milczeniu. Jego szef stał się zły i tylko pech chciał, że dyspozytor kategorycznie nie chciał nikogo innego doń przydzielić. W ten sposób manifestował swoje niezadowolenie. Rojek obserwował szlak, tak jak by nic się nie stało. Nie musiał rozmawiać z pomocnikiem wystarczyła mu Oelka. Coś zaszurało od strony tendra. Zanim którykolwiek z obsady parowozu zdążył zareagować mężczyzna w czarnym cylindrze wtargnął do środka budki. Chwycił pomocnika za gardło i wyrzucił z jadącego pociągu. Rojek zacisnął ręce w pięści.
– Spokojnie, i tak nic nie zdziałasz
Maszynista musiał patrzeć jak przybysz rozchyla płaszcz ukazując pustkę
– Mnie nie można zabić kolego…
– Kim jesteś, diabłem wcielonym? – odezwał się po chwili Rojek.
– Tak mnie nazywacie, ja wolę określenie gracz
Mężczyzna usiadł na stołku pomocnika. Gdyby miał nogi układ płaszcza wskazywałby na założenie jednej na drugą. Nonszalancka postawa mordercy.
– Walczysz z dobrem?
– To wy tak nazywacie mojego przeciwnika, dla mnie jest to po prostu druga strona
– Jaki jest cel tej waszej gry, panowanie nad światem?
– O jakie to poetyckie, cel jest zwyczajny: wygrać
Rojek wpatrywał się w przybysza coraz bardziej zdumiony. Tak po prostu wygrać?! Tylko tyle, a reguły?!
– Nie musisz głośno pytać, rozumiem twoje myśli, reguły są proste ja was eliminuje a mój przeciwnik chroni, wygrywa ten który zbierze więcej punktów, banalne i nudne
Maszynista próbował poskładać te okropności, ale nie był w stanie. Ale umierają ludzie?!
– Dla mnie i dla niego jesteście tylko pionkami
Odpowiedź była szczera i taka zimna. Rojek zrezygnował z dalszych pytań. W obliczu tak bezwzględnego kreowania świata był bezradny. Do kiedy będzie trwała gra?
– Aż któryś z nas wygra, ta partia skończy się za pięć minut, miniesz czerwony sygnał i uderzysz w manewrującą lokomotywę, potem pozostanie mi podliczyć punkty.
– Nie dopuszczę do tego!
– Nic nie możesz zrobić, w mgnieniu oka cię ubiję
Rojek dostrzegł jednak coś na twarzy przybysza. Lekki prawie niewidoczny grymas strachu. Nie o swoje życie, ale o wynik tej partii. Czegoś nie przewidywały reguły, nad czymś nie panował. Maszynista wiedział, że to nie o niego chodzi. Więc o co?
– Sam nie wiem, ale jestem ciekaw… nie zakończy to gry, ale ją urozmaici.
Kątem oka dostrzegł sygnał stop na semaforze wjazdowym. Był blisko. Po chwili minęli go z pełną prędkością
– Jeszcze trzy minuty do rozstrzygnięcia
Rojek doskoczył do hamulca. Zanim jego palce musnęły dźwignię poczuł potworny ból w piersi. Upadł na podłogę. Nie mógł oddychać. Ostatkiem sił pomyślał o małej. Łzy same pociekły mu z oczu. Trochę z bólu, lecz w większości z żalu. Tyle lat ze sobą spędzili. Dotknął policzkiem ciepłej podłogi. Wibrowała w pełni sił. Ol49 szła ku swojemu przeznaczeniu. Nieuniknionemu. Rytm kół zmienił swój dźwięk. Wysokie crescendo przeszło przez wszystkie osie. Hamulce uderzyły o obręcze. Oelka wytracała prędkość. Mężczyzna w czarnym płaszczu zerwał się na nogi. Nerwowo pociągał wszystkie dźwignie. Parowóz mimo tych wysiłków stawał. Przybysz uklęknął obok maszynisty.
– Co się dzieje? – panikował.
Zadziałał nieznany czynnik. Coś niezależnego i niepojętego. Nie podlegające niczyjej woli, nawet gracza. Siła tego czynnika była porażająca, bo niewyobrażalna.
– Kochana mała, zawsze w nią wierzyłem…
Pociąg stanął tuż przed manewrującą lokomotywą. Nie doszło do zderzenia. Partia potoczyła się inaczej niż to zaplanował gracz. Przegrał ją…
– Interesujące uczucie- stwierdził czarny mężczyzna – przegrać z waszym wytworem, lecz to tylko jedna partia
– Zawsze musi być ten pierwszy raz- szepnął Rojek
Czarny mężczyzna tym razem nie pokazał się nikomu. Sromotnie poniżony przez Oelkę rozpłynął się w ciemności. Opuścił pole bitwy tylnymi drzwiami. Maszynistę zabrało pogotowie-stwierdzono zawał. Pomocnik sam zgłosił się na posterunek MO. Na początku próbował wyjaśnić swe wypadnięcie opowiadając o Czarnym Mężczyźnie. Pobłażliwy wzrok stróżów prawa zmusił go przyznania się do własnej nieuwagi. Rojek silny pokonał szpital i wrócił do pracy. Nadal omijano go szerokim łukiem. On miał to gdzieś. Najważniejsza była dlań, jak to było zawsze, jego najcudowniejsza ze wszystkich lokomotyw – Ol49.

KONIEC

Wrocław 30.09.2002r.

Powrót do listy opowiadań z 2002r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *