Stacja Opolanów leżała na jednotorowej linii lokalnej łączącej dwa duże miasta. Te same miasta łączyła magistrala, więc mało kto pamiętał o Opolanowie. Wybudowanie dwóch stalowych dróg obok siebie powodowane było względami historycznymi. Kiedyś dawno temu była tu granica i każde z państw chciało mieć niezależną kolej. Po zawirowaniach granica zniknęła i pozostały dwa prawie równoległe połączenia. O ile magistrala szła niemal prosto, o tyle jej sąsiadka wiła się jak pijany wąż wśród okolicznych lasów. Czas mijał i ruch malał. Kilkukrotnie myślano nad zaniknięciem „pijanego węża”, ale sprzeciwiały się temu okoliczne tartaki. W końcu ktoś mądry zobaczył, że meandrujący jednotor jest świetnym objazdem dla magistrali w przypadku jakichkolwiek perturbacji. W dobie szalejącej elektryfikacji słupy stanęły i w Opolanowie. Na stacyjce czas mijał powoli i bez zbędnych nerwów. Rano osobowy, potem długo nic i zdawka. Koło dwunastej kolejny EN57 muchowóz. Trzy towarowe po nim i nieco zapełniony ostatni cykający kibel. W nocy zdarzały się spoty, ale na tyle rzadko, że spokojnie można było przyciąć komara.
Infrastruktura w Opolanowie jak na tak małą stację była rozbudowana. Składała się z toru głównego przytulonego do peronu oznaczonego cyfrą „jeden”. Od niego odchodziła dodatkowa „dwójka” a od niej „czwórka”. „Dwójka” służyła do krzyżowań a „czwórka” do postoju pociągów towarowych i obsługi ładowni drewna z torem numer sześć odchodzącym od czwórki. Wszystkie zwrotnice były… ręczne i na klucz. Wjazdu i wyjazdu z torów głównych i dodatkowych strzegły semafory kształtowe. W skład urządzeń srk wchodziły jeszcze rogatki od północnej strony. Bez ich zamknięcia nie można było podać wyjazdu ze stacji. Rogatki obsługiwane były z miejsca przez dróżnika. Praca na Opolanowie mimo dość archaicznych urządzeń z racji małego ruchu należała do łatwych i przyjemnych. Standardową obsadę posterunku stanowiły następujące osoby: zwrotniczy, dyżurny, obchodowy i dróżnik. Wydawać by się mogło, że sielanka na stacji sprzyja osiąganiu dobrych wyników. Nic bardziej mylnego. Opolanów należał do najgorszych stacji w Dyrekcji. Stosy skarg na tutejszą obsługę były tak obszerne, że nie mieściły się w teczkach. Zresztą nikt ich nie czytał… Powodem było brak osób chętnych do zastąpienia tak fatalnej obsady. Owszem wskutek rekrutacji pojawili się kandydaci, ale jak dowiadywali się o warunkach pracy a potem płacy odchodzili trzymając się za trzewia ze śmiechu.
Dyrekcja też ma swoje granice wytrzymałości i dlatego na ten trudny odcinek frontu postanowiła skierować niejakie – Kalotę. Z początku za żadne skarby nie dał się przekonać, ale pieczątka z napisem „Naczelnik stacji” i odpowiednia gratyfikacja zmiękczyła opory.Chodziły słuchy, że nie były to pieniądze. Kalota znał obecnego Naczelnika DOKP i zmiękczanie trwało dość długo. Po podpisaniu przydziału dla Kaloty zielony Naczelnik wziął jeszcze tydzień dla poratowania zdrowia.
Kalota nie musiał.
Nowy Naczelnik Stacji Opolanów postanowił przeprowadzić gruntowne rozpoznanie w przeddzień objęcia służby. Zapakował swe dość obszerne ciało do kibelka z Namysłowa i rozpoczął podróż. Popołudniowy pociąg snuł się leniwie z prędkościami rzędu 40 km/h po jednotorze. Naczelnik z nudów kontrolował rozkład jady. O dziwo mimo tak anemicznej jazdy nie było opóźnień. Aż do momentu Opolanowa…
Zazgrzytawszy hamulcami żółto – niebieski zaparkował przy jedynym peronie na stacji. Naczelnik wyszedł na rozpalone, niezbyt równe chodnikowe płyty i obserwował poczynania obsługi stacji. Minęła godzina odjazdu i nic się nie działo. Gdy skład załapał pierwszą minutę opóźnienia maszynista wyszedł na peron i… zapalił papierosa. Kalota nie wierzył w to co widzi. Czas upływał nieubłaganie. Podszedł do maszynisty i przysłonił mu nieco słońce.
-Panie, co się czepiasz, czekam na wolną – odpowiedział mechanik i wrócił do palenia.
Z budynku stacji wyszedł potężny człowiek. Prawie tak samo duży jak Kalota. Prawie robi jednak różnice. W tym przypadku niewielką ale jednak.
Ów wielki człowiek powoli zbliżył do rozjazdu i chwycił swymi potężnymi rękoma za bambułę. Szarpnął mocno go góry i nic się nie stało. Stanął zmartwiony podrapał się w głowę. Budynek wypluł z siebie drugiego mężczyznę. Malutkiego czerwonego na twarzy ze wzburzenia. Podbiegł on do krawędzi peronowej i krzyknął na całe gardło
-Klucze Debilu !
Wielki popatrzał w jego kierunku i stuknął się w czoło. Potem dość szybko sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej klucz. Klęknął na jedno kolano i gmerał coś przy zamknięciu. Chyba mu się udało, bo po chwili przełożył rozjazd i wyciągnął drugi klucz. Zadowolony z siebie pogwizdując wracał na stację. Maszynista wzruszył ramionami zgasił niedopałek i wsiadł do EZT. Kalota zaś udał się za dużym mężczyzną w kierunku stacyjnej nastawni. Było już prawie dziesięć minut po rozkładowym czasie rozjazdu. Nastawnia usytuowana była na parterze niskiego jednopiętrowego budynku. Mieściła się w niej skrzynia kluczowa i biurko dyżurnego. Kiedyś dawno temu pełniła jeszcze rolę kasy, ale to było bardzo dawno. Dziś po kasie i odprawie pozostały wspomnienia, a bilety kupuje się u obsługi pociągu. Duży człowiek wszedł do środka i oddał klucze dyżurnemu. Całe zdarzenie skomentował dość wymownie.
-No co kurwa się pieklisz ? – ziewnął przy tym i przeciągnął się – Zapomniałem.
Dyżurny zaczął roszadę z przyniesionymi kluczami i uwolnił ten od semafora. Wsadził go w zamek i podszedł do telefonu. Wykręcił krótki numer 01 i zmarszczył brwi. Z drugiej wybrzmiał jeden sygnał. Mężczyzna nie nie czekał i odłożył ją na widełki. Następnie zaczął nerwowo wpatrywać się w rogatki. Te ani myślały się się opuścić. Kalota nie wytrzymał:
-Co się tu do cholery dzieje ?! -wrzasnął i wszedł do środka.
Obaj mężczyźni zamarli i cofnęli się pod ścianę.
-Nikt tu nie umie wydać polecenia zamknięcia rogatki !? – sięgnął po słuchawkę telefonu.
Wcześniej w pociągu przeczytał cały regulamin stacyjny i znał tutejsze obyczaje. Szybko wykręcił 01 i czekał. Ktoś podniósł słuchawkę i milczał.
-Już ?! Padło tajemnicze pytanie.
-Co już ?! – wrzasnął Kalota. – Opuść te cholerne rogatki.
-Jeden dzwonek ! – połączenie zostało przerwane.
Naczelnik odłożył słuchawkę lekko zagubiony. Dyżurny sięgnął po nią i jeszcze raz wykręcił 01. W słuchawce dał się słyszeć jeden sygnał. Zanim nastąpił drugi wylądowała na widełkach. Rogatki zaczęły się opuszczać. Gdy przejazd był już zamknięty odblokował się zamek umieszczony wewnątrz nastawni. Dyżurny wyjął z niego kolejny klucz. Ten również wsadził w zamek, obok tego ze zwrotnicy. Dźwignia sygnałowa była wolna. Można było podać wyjazd. Ramię semafor uniosło się do góry. EN57 zabrzęczał, zamknął drzwi i cykając odjechał w dal. Dyżurny dopadł znowu telefonu i wykręcił ten sam numer co poprzednio. Tym razem odczekał aż w słuchawce wybrzmią dwa sygnały i sprawnie odłożył ją. Rogatki uniosły się. Mężczyzna rozwiązał drogę przebiegu i umieścił klucze w skrzyni. Odwrócił się do Kaloty i spokojnie wyjaśnił:
-Ona nie dosłyszy, jeden dzwonek rogatki opuścić, dwa podnieść.
Kalota chciał jakoś skwitować te rewelacje, ale nie za bardzo wiedział jak. Dyżurny zorientowany we wszystkim przedstawił go wielkiemu człowiekowi.
-Naczelnik Kalota, od jutra twój przełożony- skrzyżował ręce na piersi.
Wysoki spojrzał na Kalotę a potem na dyżurnego. Chwilę myślał a następnie podsumował jednym zdaniem.
-Rozumiem, tylko czego się już dziś drze ?! -jego pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Kalota oparł się o ścianę. Pieczątka z napisem „Naczelnik” zaczęła być cholernie ciężka. Zrozumiał, że trafił na najgorszy odcinek frontu i łatwo tego nie poukłada.
***
W pierwszym dniu urzędowania Naczelnik zapragnął zapoznać się z załogą. Pierwszy trafił na dywanik dyżurny. Ten niezbyt reprezentatywnej postury facet był bardzo nerwowy. Często kraśniał na twarzy i krzyczał o byle co. Lata pracy na tej stacji odcisnęły swoje piętno.
– Nazywacie się Antoni Malak – zaczął Kalota siedząc za swoim nowym biurkiem.
Przed sobą miał akta osobowe całej obsługi stacji. Dyżurny usiadł naprzeciw.
– Tak się nazywam – westchnął
Kalota przeczytał, że facet pracuje tu od dawna i nie było z nim większych kłopotów. Te drobne to wyzywanie maszynistów zbyt opieszale wykonujących manewry, ciśnięcie płozą hamulcową w dróżnika obchodowego, przez co tamten musiał szyć łeb, używanie słów obelżywych wobec zwrotniczego i oblanie go kawą. Po za tym czysta kartoteka.
– Co się tu dzieje ? – Kalota przeszedł do meritum.
– Polityka kadrowa – odparł tajemniczo dyżurny.
– Czyli ?
– Niezbyt rozgarnięty zwrotniczy, głuchy dróżnik i czarodziej obchodowy – dyżurny był oszczędny w słowach.
Kalota zwrotniczego widział i w jego sprawie pytań nie miał. Interesował go dróżnik.
-Jak on przeszedł badania ?
-Ona – wtrącił dyżurny. – To kobieta.
Naczelnik nerwowo sięgnął po teczkę osobową leżącą na samym spodzie. Zagłębił się w tekst i głośno westchnął.
-Jak ona przechodzi badania ? – zadał ponownie pytanie.
-Lubi pan szarlotkę na ciepło, albo pachnące ciasto drożdżowe ? – odpowiedział pytaniem dyżurny.
Kalota sobie wyobraził wyrośnięte ciasto, pachnące śliwkami i cukrową posypką. Coś ścisnęło go w żołądku.
– Pewnie, że lubię – opowiedział bezwiednie z ustami pełnymi śliny.
-Laryngolog na paczkowskiej też.
-Czarodziej obchodowy ?
Dyżurny poskrobał się po brodzie. Dość długo myślał nad uzasadnieniem. W końcu się zdecydował.
-On jest jeszcze jasnowidzem – wyrzucił z siebie.
– Można jaśniej ?! – Kalota tracił cierpliwość.
– Michał Waciak potrafi przewidzieć kiedy na stacji będzie coś do roboty. Nikt nie jest tak dobry w te klocki jak on. Musiał tego daru nauczyć się od mistrza bumelanta, już tu nie pracującego, niejakiego Warzęchy. Gdy jego zmysły podpowiadają mu, że może skalać się dodatkowymi obowiązkami wykorzystuje inne swoje umiejętności. Harry Potter przy nim to przedszkole. Koleś znika i rozpływa się w powietrzu. Michał Waciak wraca do swej cielesnej postaci koło 15:00. Tuż przed zakończeniem służby i udaje się do domu. – dyżurny skończył.
Kalota patrzał na niego nieco podłamany.
– Żartujecie ? – spytał z nadzieją.
-Nie – odparł twardo Dyżurny.
Kalota kazał mu wracać do swoich obowiązków. Gdy ten wyszedł ukrył twarz w dłoniach i szykował się do ciężkiego boju.
***
Kalota nie mógł znaleźć czarodzieja, więc zawołał dyżurną. Musiał odczekać kiedy w ruchu zrobiła się dłuższa przerwa. Siedząc w swoim gabinecie pisał jakieś papiery, gdy usłyszał delikatne pukanie do drzwi. Burknął zachęcająco „wejść „ i nic się nie działo. No może poza pukaniem. Tak jakby z drugiej strony drzwi stał niedorozwinięty dzięcioł. Naczelnik wstał i nacisnął klamkę. Drzwi uchyliły się i do jego nozdrzy doszedł zapach raju. Delikatny zapach idealnie wypieczonego drożdżowego ideału. Opuścił wzrok i dostrzegł źródło owego zapachu. Trzymana w kobiecych rękach duża blacha złocistego, jeszcze ciepłego ciasta. Kobiecina miała już swoje lata, więc nie chciała czekać. Wyminęła potężne ciało Naczelnika i postawiła blachę na biurku. Sama zasiadła przed. Kalota jak zamroczony wędrowiec podążył za zapachem i zajął miejsce po drugiej stronie ciągle wpatrzony w ciasto.
– Panie Naczelniku, niech Pan pamięta, jeden dzwonek opuszczam, dwa podnoszę. Lekko nie dosłyszę, ale to nie jest problem. Badania sobie załatwię – dróżniczka przejęła inicjatywę.
Naczelnik słuchał.
-Ja już muszę wracać, jakby chciał Pan jeszcze ciasta proszę mówić z radością upiekę – wstała i lekko kłaniając się wyszła.
Kalota dotknął ręką posypki i oblizał palce. Potem odłamał spory, wyrośnięty, jeszcze ciepły złoty kawał i skosztował. Oczy same się lekko przymknęły a z ust popłynęło lekkie westchnienie. Potem był drugi kawałek i następny…
***
Z zwrotniczym rozmowa była nadzwyczaj krótka. Odbyła się zaraz po zakończonej zmianie pod gabinetem Naczelnika. Wszyscy słyszeli jej przebieg, gdyż była bardzo energiczna. Najpierw głos uniósł zwrotniczy. Nie na długo. Ostatnia fraza jaka wyszła z jego ust brzmiała „co mi będziesz Pan tu pi…”. Potem był olbrzymi rumor. Cisza jaka nastała po, pozwoliła zebranym pod budynkiem usłyszeć wyraźne słowa Naczelnika.
„Słuchajcie no, jak Ci się praca na tej stacji nie podoba, to najwyższa pora ją zmienić. Owe pieprzenie to uskutecznia moja teściowa. Wkurza mnie to okrutnie. Wracając do sedna sprawy, ja nie pieprzę, jeśli chodzi o podwładnych, tylko mówię. To co mówię, ma być wzięte do serca i wykonane. Jak się nie podoba – won. Nikt po was płakał nie będzie. I nie próbujcie się skarżyć, bo jedyną instytucją, która owe skargi rozpatrzy jestem ja. Rozumiecie? Jesteśmy na siebie skazani. Masz tydzień na przemyślenie i dostosowanie swoich metod pracy do moich wyobrażeń. Ja będę obserwował i notował w pamięci. W następny poniedziałek przyjdziecie i spojrzycie na moją facjatę. Będzie na niej widać ocenę Waszego wysiłku. W razie niepowodzenia radzę mieć przy sobie prośbę o rozwiązanie umowy za porozumiem stron. Czy wyrażam się jasno ?!”
Odpowiedź twierdząca była niezwykle cicha. Może dlatego, że zwrotniczy poślizgnął się na wypolerowanej podłodze przed gabinetem Naczelnika i podbił oko. O dziwo nie chciał tego zgłaszać jako wypadku przy pracy.
***
Rozmowy Naczelnika z Waciakiem nikt nie słyszał. Waciak zaś po jej zakończeniu wiedział, że musi się pilnować. I to bardzo. Kalota był mistrzem w strategii zwalczania partyzantki. I miał godnego przeciwnika.
***
O dziwo metody zarządzania Naczelnika Kaloty zaczęły się sprawdzać. Doświadczył tego na własnej skórze maszynista EN57. Swoim zwyczajem po wysadzeniu pasażerów, wyszedł na równie stacyjną z papierosem w ustach. Jego zdziwienie było ogromne, aż niedopalony pet wypadł mu z ust. Droga była zawczasu ułożona ! Strażnik uniósł ramię, zaraz po tym jak opadły rogatki. Dyżurny wyszedł z budynku i podał sygnał „nakaz jazdy”. Maszynista oszołomiony wskoczył do kabiny i odjechał o planie. Po drodze klął jeszcze, bo musiał przepisywać raport, który sporządził wcześniej. Odruchowo w Opolanowie wpisał opóźnienie. A jego nie było… Nie był ze zmiany zadowolony. Czasy fajek na tej stacji się skończyły -definitywnie. A tak było pięknie.
Raz w tygodniu na stacyjną czwórkę wjeżdżała SM42 z siedmioma czteroosiowymi platformami. Po wjeździe oblatywała skład po torze nr 2 i wyciągała na szlak do wskaźnika W5 oznaczającego „granicę przetaczania”. Maszynista czekał na ułożenie drogi na tor nr 6 i podniesienie na nim ręcznej wykolejnicy. Potem na ręczny sygnał „do mnie” powoli spychał skład na ładownie drewna. Tam pracownicy podnosili kłonicę i ładowali długie pnie przywiezione z lasu. „Stonka” zaś umykała do innej roboty i przyjeżdżała wieczorem zabrać załadowane wagony. Ot cała logistyka załadunkowa małej stacji.
Wszystko szło pięknie do pamiętnej poniedziałkowej burzy. Niebo było wkurzone od rana i ów stan narastał. Zrobiło się ciemno jak w piekle, a potem zaczął się armagedon. Wiatr wył i szarpał wszystkim w swym szale. Deszcz przerywany piorunami zalewał powstałe rany. Kilkadziesiąt rosłych sosen stojących obok toru, przegrało walkę z żywiołem i padło na równie stacyjną. Umierając zabrały ze sobą kilkadziesiąt metrów sieci trakcyjnej wraz z słupami. Naczelnik rano mógł tylko rozłożyć ręce, zamknąć ruch i czekać na ratunek. Kiedy sieciowy posprzątał bajzel, Dyrekcja, żeby unikać podobnych sytuacji w przyszłości, postanowiła w porozumieniu z Dyrekcją Lasów Okolicznych wyciąć najbliższe sosny. Jak postanowiono tak zrobiono. Po wycince szyny na Opolanowie zobaczyły słońce. Nie było drzew, które mogły dawać cień.
***
Waciak był sprytny. Jego sytuacja zawodowa tego wymagała. Robota którą wykonywał nie była lekka. Codziennie musiał obejść swój rejon i napisać raport ze stanu stalowego szlaku. Niestety przy pierwszej wypłacie zrozumiał, że nie można się spalać w tej profesji. Przynajmniej nie za to, co miał na pasku. Niestety w Opolanowie nie było zbyt wielu miejsc, gdzie Waciak mógłby się zatrudnić. Nie było roboty dla ludzi z kwalifikacjami obchodowego. Czasami Waciak się zastanawiał czy to, co sobą reprezentuje można nazwać „kwalifikacją” ? Dobrze, że CV pomógł mu napisać znajomy za puszkę mocnego piwa. Waciak znał każdy wkręt w nadzorowanym przez siebie odcinku. Na prędkości proponowane przez narodowego przewoźnika stan szlaku był dobry. Styki luźne, ale w normie, szyny krzywe – ale w normie, no i wychlapy… w normie. Obchodowy wypracował specyficzną taktykę, by przeżyć w tym trudnym rejonie. Szedł tylko do pewnego kilometra, tak by gęste krzaki odgrodziły go od wścibskiego wzroku dyżurnego. Jak tylko osiągnął słupek z napisem 22 i 6 na dole, skręcał w las. Niedaleko, od toru była cicha polana, na której układał swoje ciało i zapadał w przedpołudniową drzemkę. Gdy upływał czas przewidziany na obchód, leżąc sporządzał raport. Potem podchodził nieco bliżej i ogarniał wzrokiem równie stacyjną. Gdy dostrzegał ruch i wyczuwał, że może być do czegoś potrzebny, delikatnie wycofywał się za pierwszą linię krzaków i przywierał do ziemi. Do piętnastej spokojnie drzemał. Następnie wracał na tor i stację. Oddawał raport i udawał się do domu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Oczywiście, nie był idiotą i raz na tydzień dokładnie oglądał tory. Najczęściej był to czwartek. Nazywał ten dzień „dniem katorgi”. Raz tygodniu mógł się poświęcić. Kiedy przyszedł ten nowy Naczelnik, Waciaka przeszedł dreszcz strachu. Zrozumiał, że trafił na godnego przeciwnika i czasy beztroski minęły. Od czasu rozmowy i zdania „będę miał na Was oko” stał się ostrożniejszy. Musiał swój rejon wypoczynku przesunąć bliżej stacji. Tak, aby go nie widzieli, ale on mógł obserwować, czy aby komuś nie przyszło do głowy go sprawdzić. Pójść za nim lub, co gorsza wysłać drezynę. Nie z Waciakiem takie numery. Dziś słonko dawało mocno. Obchodowy ułożył się w cieniu za niewielkim pagórkiem. Spod przymkniętych powiek obserwował zza osłony ruch na stacji. Ja zwykle przybyła SM42 z siedmioma platformami po drzewo. Maszynista wyciągnął się na szlak i czekał, aż nastawniczy zdejmie wykolejnicę z toru. Gdy czerwony kawał żelaza stanął z boku zaczął dawać sygnały ręką. Maszynista zagwizdał krótko i ostrzegawczo, jak pies broniący miski żarcia. Obroty „stonki” wzrosły a hamulce odpuściły. Skład zaczął się cofać. Pierwszy wagon łagodnie pokonał łuk i wjechał na tor nr 6. Z drugim coś poszło nie tak. Najpierw rozległ się huk i spychana platforma spadła z szyn i zaczęła orać podkłady. Na szczęście prędkość była niewielka, a nastawniczy i ustawiacz blisko. Szybko zatrzymali oni spychany skład z feralną wykolejoną platformą. Pozostało tylko czekać na Komisję. Waciak zrozumiał, że sielanka się skończyła. Wycofał się ostrożnie w las. Zatoczył lekki łuk i wrócił na tory. Chwilę pomarudził na szlaku i zebrawszy siły stawił się na stacji. Kalota nie miał czasu na pierdoły. Nerwowo wydzwaniał po dyspozytora zakładowego i relacjonował sytuację. Komisja przyjechał dwie godziny później. Kazali udrożnić szlak. Drogowcy wstawili platformę i za pomocą ładowarki wciągnęli ją na tor 6. Reszta składu zjechała na tor 4. Około szesnastej zaczęły się pomiary wagonu trwały z przerwami do osiemnastej. Po tej godzinie na stacji pojawił się toromistrz i rozpoczął oględziny toru na którym wózek wagonu wyskoczył z szyn. Skończył gdzieś po dwudziestej pierwszej. Na raport przyszło czekać dwa tygodnie. Do tego czasu ładownia była zamknięta. W raporcie nie potrafiono wskazać przyczyny wykolejenia. Pomiary wagony i jego stan techniczny nie odbiegał od normy. Tor zaś poza uszkodzonymi podkładami mieścił się w zadanych ramach. Komisja zdumiona nie wydała werdyktu. Zaraz jak tylko upał nieco zależał wymieniono uszkodzone podkłady i otwarto ładownie. Tego dnia padał rzęsty deszcz i pociąg powoli testował otwarty tor. Wszystkie wagony wjechały na ładownie bezproblemowo. Tydzień później niebo było naburmuszone a aura zimna w obyciu. Kalota był zadowolony, bo upały mu nie służyły. Co innego, gdyby leżał na plaży. Ale w Polanów to nie plaża… Stonka machając rozpaczliwie wycieraczkami starała się upchać platformy na szóstce. Zwrotniczy mokry i wściekły dawał dość szybkie sygnały „do mnie”. Skład podstawiono, a lokomotywa uciekła w szarudze. Wszyscy suszyli się w budynku stacji, tylko wściekli pracownicy na ładowni stawiali kłonice i wsuwali pomiędzy nie oślizgłe drewniane pnie.
***
Sielanka na stacji nie trwała długo. Dzień zaczął się leniwie i nikt nie przypuszczał, że przyniesie jakiekolwiek kłopoty. Rano wyprawiono kibelki w obie strony. Potem przyszła nowość. Prywatny przewoźnik ze sznurem węglarek wypełnionych kamieniem. W związku z przebudową magistrali, coraz więcej pociągów zapuszczało się do Opolanowa. Miarowe dudnienie ciężko pracującego diesla wypełniło knieje. Kalota wyjrzał przez okno i obserwował przedpole. Prywaciarz miał podany przelot. Dziwaczna lokomotywa oznaczona 311D wynurzyła się z lewej strony. Zachybotała się na boki na pierwszych rozjazdach. Za nią posłusznie tańczyły węglarki w różnym stanie technicznym. Niektóre przeraźliwie zgrzytały, tak jakby miały zaraz wyzionąć ducha. Ściany miały uprzszczone brązowymi wykwitami, niczym trądzikowa twarz nastolatki. Gdzieniegdzie chlapnięto pianką monterską, dzięki temu drzwi nie otwierały się a tłuczeń nie sypał przez dziury. Wszyscy odetchnęli gdy skład minął semafor wyjazdowy. Miarowe dudnienie cichło i rozpływało się wśród śpiewu ptaków, które przestraszone zamilkły na czas przejazdu. Słonce zaczynało palić jak szalone. Słupki termometrów zamocowanych w budynku stacyjnym rosły. Dawno minęły kreskę z liczbą trzydzieści. Około jedenastej znów przyjechała zdawka. SM42 z pootwieranymi drzwiami od przedziału silnikowego stanęła i dygotała mocno pocąc się olejem. Maszynista dostarczył dyżurnemu papiery i poprosił o uzupełnienie wody. Gdy wrócił na swojego przegrzanego rumaka z plastikowymi butelkami wody pod pachą, miał już ułożoną drogę na tor numer dwa do oblotu. Pozbawiona ciężaru platform „stonka” ruszyła nieco żwawiej, by z piskiem stanąć za ukresem. Zwrotniczy przełożył bambułę i zamknął rozjazd we właściwym położeniu. Zezwolił na oblot sygnałem „do mnie”. Lokomotywa niezmiernie powoli zaczęła się toczyć w jego kierunku. Korzystając z niemrawości zwrotniczy wskoczył na stopień i podjechał do drugiej głowicy stacyjnej. Tam ułożył drogę na stojące platformy. Znów zamachał rękoma i „wibrator” dobił do stojącego składu. Nie trwało długo, nim maszynista połączył kichy. Pojedyncze Rp1 oznajmiło gotowość wyciągnięcia się na szlak w kierunku wskaźnika W5. Po zezwoleniu skład ruszył w jego kierunku. Zwrotniczy jak tylko ostatni wagon zjechał z ukresu, ułożył drogę na ładownie i dał wolną ustawiaczowi stojącemu na stopniu ostatniego wagonu. Ten krzyknął coś przez radio i skład zaczął cofać. Ostatni wagon ładnie wpisał się łuk i wyskoczył z szyn. Ustawiacz spadł ze stopnia na tłuczeń. Lecąc zdołał krzyknąć „stój” przez radio. Skład zamarł. Kalota zjawił się na miejscu równie szybko, co dyżurny ruchu. Naczelnik zapytał ustawiacza czy nic mu się nie stało. Chłop poza drobnymi otarciami był cały. Naczelnikowi pozostało zgłosić przerwę w ruchu i zdarzenie. Wszyscy schowali się pod dach budynku stacyjnego i zrezygnowani czekali na komisję. Ta nieśpiesznie przybyła koło siedemnastej i po czynnościach wstępnych nakazała wstawienie niewykolejonych wagonów na tor nr 4. Do dwudziestej trwało wstawianie i pomiary wykolejonej platformy. Jak tylko wagon stanął na szynach powoli ręcznie przetoczono go na stojący skład. Gdy słonko szło spać, znudzone tempem akcji, toromistrz rozpoczął pomiar toru. W międzyczasie mimo protestów pracowników tartaku zamknięto ładownie do czasu ustalenia przyczyn wykolejenia. Raport przyszedł po trzech tygodniach… Pomiaru toru jak i wagonu wykazały wszystko w normie. Komisja z kwaśnymi minami poddała się. Przyczyny nie ustalono.
***
Decyzja o otwarciu ładowni przyszła na piśmie z urzędowymi pieczęciami. Waciak spojrzał na nią od niechcenia i udał się na obchód. Ciężkie gorące powietrze spływało z góry i wysysało z człowieka energię. Obchodowy nie miał zamiaru umierać za sprawę i dość szybko skręcił w las. Przedtem jednak dokładnie upewnił się, czy nie ma ogona. W taki upał nikt nie miał odwagi go śledzić. Waciak pochylony w maskującej koszuli flanelowej podszedł pod pierwszą linię krzaków. Dawały one dość cienia, by móc zmrużyć oko. Jednocześnie czujne uszy wychwytywały dźwięki ze stacji. Przezorny zawsze ubezpieczony. Ułożywszy się wygodnie rozpoczął wypełnianie raportu z obchodu. Ledwie zdołał go skończyć, gdy powieki opadły pod własnym ciężarem. Uniosły się czujnie około trzynastej. Dziwne dźwięki dotarły do uszu partyzanta. Coś jakby zgrzyt, stuk i cykanie. Waciak usiadł i potrząsnął głową. Nigdy nie leżał tak blisko stacji jak dziś, więc owe odgłosy były nowością. Częstotliwość odgłosów rosła. Coś ewidentnie działo się na stacji. Wkrótce obchodowy zlokalizował źródło owych trzasków. Była to krzywa przejściowa w drodze rozjazdowej na ładownie. Waciaka olśniło. Zapominając o bezpieczeństwie krzyknął sam do siebie:
„Mam cię !”
Następnie jak szalony wybiegł z krzaków. Stanął skąpany w pełnym słońcu na feralnym odcinkiem toru. Wyciągnął z torby miarkę i zaczął pomiary dygocących szyn.
– O żesz draniu !!! – wrzasnął widząc wyniki pomiarów.
Olbrzymi cień zasłonił mu widok.
– Waciak czy wy jesteście trzeźwi !? – usłyszał głos Naczelnika.
Podniósł wzrok i stanął oko w oko z przełożonym. Nie usłyszawszy pytania zaczął stawiać żądania.
– Toromistrza, niech Pan woła toromistrza ! – machał przy tym rękoma.
Kalota nie poczuwszy alkoholu w wydychanym powietrzu, wyciągnął komórkę i wykręcił numer do IZ-etu.
-Tu Naczelnik Kalota, dajcie mi tu natychmiast toromistrza ! – Jego głos nie znosił sprzeciwu.
Jednak odpowiedź tylko podniosła mu ciśnienie.
-Nie za godzinę, tylko już, chyba, że chcecie porozmawiać z Naczelnikiem… – tu padło znane w branży nazwisko.
Nie chcieli. Pół godziny później na strzelającym z rury wydechowej skuterze do stojących mężczyzn podjechał toromistrz.
– Co się tu dzieje ? – zapytał ocierając pot z czoła.
– Mierz Pan ten tor – Waciak zakreślił rękoma obszar pomiaru.
– Przecież było mierzone ? – zdziwił się toromistrz.
– Mierz Pan ! – warknął Kalota.
Przybysz uniósł obie ręce do góry i rozpoczął swoją pracę. W międzyczasie Naczelnik zagaił Waciaka.
– Wytłumaczycie co jest grane?
– Niech pomierzy… – Waciak wolał mieć dowody.
Toromistrz na samym początku niczego nie zauważył. Dopiero, gdy przesunął swoje narzędzia nieco w głąb krzywej zamarł i wydukał staropolski slogan oznaczający niedowierzanie.
„Co jest kurwa ?!”
Wyniki pomiarów zapisał i przystąpił do kolejnych. Jego zdumienie rosło. Męczył się tak przez godzinę. W końcu oznajmił:
– Poszerzenie prawie 7 centymetrów i rośnie…
-Wieczorem, go nie będzie – tajemniczo oznajmił Waciak.
-Panowie można jaśniej !? – Naczelnik tracił cierpliwość.
Waciak niczym śledczy w oglądanych na kablówce serialach położył torbę na tłuczniu i usiadł na niej. Łyknął nieco wody z plastikowej butelki i zaczął od pytania.
– Kiedy były wykolejenia ?
Kalota zmarszczył brwi i z pamięci wydukał daty.
– Kiedy zdawka wjechała na bocznicę ?
Naczelnik coraz bardziej ciekawy na głos powtórzył terminy. Nagle go też olśniło i patrząc na Waciaka zadał pytanie:
-Pogoda?
-Dobrze – odrzekł obchodowy z błyskiem w oku.
Tylko toromistrz stał zdezorientowany.
-Droga na ładownie była w cieniu. Wtedy wagony szły przez nią jak złoto. Potem nadeszła wichura i wycieli sosny. Słońce objęło we władanie całość równi stacyjne. W tym drogę na ładownie. Tor nie przyzwyczajony do takich temperatur zaczął pracować. Napierać na wkręty i rozchodzić się na boki. Ktoś go za ciasno poskręcał i zapomniał o rozszerzalności cieplnej. W końcu tu zawsze był cień. Komisja swoje pomiary też robiła jak temperatura spadła. Ot i cała zagadka – Waciak wstał i zadowolony z siebie ukłonił się teatralnie.
– On ma rację – sprawę przemyślał toromistrz.
Kalota zaś miał wątpliwości.
– Sprawa ma drugie dno, Panie Waciak – Naczelnik uniósł prawą dłoń do góry.
– Znaczy ?! – Waciak był zaskoczony.
– Mianowicie mamy dopiero trzynastą. Pokażcie mi raport z obchodu ? – wyciągnął rękę ku obchodowemu.
Ten nie myśląc wiele położył na potężnej dłoni dokument. Naczelnik sprawdził jego poprawność i postukał w pewne miejsce palcem.
-Obchodowy wedle twojego raportu jesteś o tej godzinie, gdzieś na dwunastym kilometrze i badasz stan przepustu… – Kalota zwiesił głos.
Pod Waciakiem ugięły się nogi. Zrozumiał, że wpadł.
– U mnie w gabinecie, jutro, o ósmej ! – wydał wyrok Naczelnika
Tym sposobem sprawa tajemniczych wykolejeń została rozwiązana.
***
Waciak stawił się u przełożonego punktualnie. Zastał Naczelnika siedzącego za biurkiem. Na blacie służbowego mebla leżały jakieś papiery i jego kadrowa aktówka. Obchodowy wiedział, że nie będzie lekko.
-Siadajcie – Naczelnik wskazał na krzesło.
Waciak jak robot wykonał polecenie.
-Postanowiłem docenić Waszą wczorajszą czujność. Co wy na to ? – Kalota zadał pytanie.
Waciak lekko uśmiechnął się. Może mu się upiecze ? Taka myśl zaświtała mu w głowie.
-Dziękuję Naczelniku, dodatkowe pieniądze się przydadzą – odpowiedział Waciak.
Kalota skrzywił się lekko i kontynuował:
-Myśleliście o premii, z początku też o tym pomyślałem. Tak czujmy pracownik nie często się zdarza. Pracownik, który potrafi być w dwóch miejscach jednocześnie… – Kalota przerwał na moment.
Waciak tylko spuścił łeb i westchnął. Zrozumiał, że chyba mu się nie upiecze.
-… Jednak wziąwszy wszystkie okoliczności pod uwagę, zrumieniałem, że drobną sumą pieniędzy mogę Was urazić. Dlatego przygotowałem dla Was coś, co pozwoli Wam się cieszyć wczorajszym sukcesem nieco dłużej. Mianowicie zrobiłem dla Was w dowód uznania dyplom – Naczelnik podał Waciakowi kartkę papieru.
Obchodowy wziął do ręki owo pismo i dokładnie mu się przyjrzał. Na białej stronie ktoś kolorowymi mazakami napisał treść:
„ W dowód uznania za czujność na służbie Dróżnikowi Obchodowemu Michałowi Waciakowi Naczelnik Kalota”.
– Panie Waciak Dyplom został wypisany na spodniej stronie dokumentu rozwiązania umowy o pracę z paragrafu 52. Będziecie mieli go zawsze w pracy przy sobie. Gdy w przemęczonej głowie najdą Was złe myśli, by podczas obchodu skręcić w las, wyciągniecie dyplom i przeczytacie go dokładnie z obu stron. Gwarantuję, że złe myśli odpuszczą, a Wy spokojnie dokończycie obchód. Zapomniałem dodać, że w ramach uznania zwiększam Wam obszar kontroli do następnej stacji. Od teraz, gdy już tam dotrzecie, zadzwonicie do mnie i zameldujecie się. Zrozumiano ?! – Kalota wstał i z tej pozycji wypatrywał reakcji Waciaka.
Ten przygnieciony rozmiarami klęski zdołał tylko wydukać jakieś ciche potwierdzenie i również wstał. Uścisnął dłoń Naczelnika i wrócił do pracy. Na zewnątrz ekipa torowa przebudowywała rozjazd i drogę na ładownie. Klęli strasznie, gdyż upał był niesamowity. Człowiek, któremu to zawdzięczali zwinął „Dyplom” w rulon i schował do torby. W Opolanowie zapanował spokój, wszyscy mieli nadzieję, że na długo…
KONIEC
Wrocław 06-07-2018
17 komentarzy
Zawsze wydawało mi się, że kolejarze klna o wiele częsciej 😉 Swoja droga jest jakis dziwny bład. Nie moge wpisac polskich znaków z wyjatkiem ę, ó, bo przy reszcie wyskakuje komunikat, że nie wolno kopiowac zawartosci…
Potwierdzam bład,
ęłńóż
ĘŁŃÓŻ
Z polskich znaków tylko te występuja.
Będzie przekazane administratorowi 🙂
Fajne 🙂
Kalota wrócił! Czekałem na tego dziadygę 😀 Jednak mając w pamięci poprzednie opowiadania z nim w roli głównej, to w tym przypadku czyta się “Waciak” jak prequel.
Moja przepona boli od salw śmiechu. Warto było 😀
A dróżniczka, jak zwykle podsunęła autorowi blachę z jeszcze ciepłym ciastem?
Bo ten watek nie został zakończony
No wrescie Kalota.
super, nareszcie doczekaliśmy nowego opowiadania! 🙂 świetne jak zawsze!
a jeszcze lepiej, że na nowej stronie są komentarze! 🙂
Kalota rządzi! Dobrze panów widzieć z powrotem…
Tylko raz chyba ta stacja zmieniła nazwę tam w tekście….
Tak czasami bywa, że człowiek pisząc coś tam nabroi. Już poprawiłem – dziękuję za czujność. “Dyplom” wyślę pocztą 😉
Wiecie może czy można gdzieś przeczytać opowiadania ze starej strony? Chodzi mi o dział “opowiadania nadesłane”
Bardzo dobrze się czyta! Czekam na więcej.
Syn kończy kolejówkę dzięki twojej pasji. A ja przejechałem koleja w Polsce co się da. Pamiętam czasy 80 te gdzie jedziłem gdzie dzis nawet nie ma torów. Przeczytałem wszystko co napisałes nawet z przepisami. Sam jestem elektrykiem ale syn się zaraził. Pozdrawiam.
BARDO DOBRE …TAKA PRAWDA KOLEJOWA …ALE CZY WACIAK ZROZUMIE…POZDRAWIAM JAK ZAWSZE DOBRE…
Szef w formie. Gratuluję pomysłu. Akcja trzyma w napięciu, swietnie się czyta (mimo drobnych potknięc w tekscie). Czekamy na następne.
Kurde, częściej pisz, chłopie, te opowiadania!