Padał śnieg. Tak od dwóch dni. Wszędzie było ciemno, a prawdziwe kształty miały zatarte kontury. Wiał wiatr- silny i przenikliwy. Docierał do samego ciała i ranił je lodowatym dotykiem. Pracowałem na stacji, która mnie nienawidziła. Ja również nie darzyłem jej sympatią. Była jakaś inna i pozbawiona tego, co mają inne stacje. Przerzucono nas tu ze względu na trudną sytuację. Silne śnieżyce paraliżowały transport kolejowy i odcinały wielkie połacie kraju od cywilizacji. Ruda jeszcze walczyła. Musiała być przejezdna, choć nikt w to nie wierzył, że uda nam się ten stan utrzymać. Ciężkie pociągi towarowe waliły jeden po drugim w niewielkich odstępach czasu. Inne drogi już dawno zasypało i tylko Ruda im pozostała. Od pięciu minut, które wydawały mi się wiecznością, wbijałem łom pomiędzy iglice głównej zwrotnicy wjazdowej, na północnej głowicy. Zwały lodu uniemożliwiały jej przestawienie, a ogrzewanie wysiadło. Lepki mrok maskował moje niezdarne ruchy. Tylko czasami snop iskier świadczył o trafieniu w szynę. Moje ręce tego nie czuły. Mimo podwójnych rękawic stały się czerwone i napuchnięte. Radiotelefon przypięty do pasa trzeszczał ponaglenia. Nie byłem w stanie odpowiedzieć nastawni. Oni, co chwila próbowali, mechanizm zwrotki nacierał na zgromadzone zwały lodu i wracał iglice do położenia pierwotnego. Ja zaś tłukłem otępiały w lód i usuwałem odłamki. Gdzieś w oddali słychać było przeciągły gwizd stojącego na czerwonym składu. Maszyniści mieli dość. Czując jak tracę władzę w członkach zwiększyłem wysiłki, aby wyrwać się z tego piekła. Jednostajne pulsowanie w głowie nie ułatwiało zadania. Aż wreszcie przy kolejnej próbie iglice zmiażdżyły naruszony lód. Towarzyszył tej czynności warkot mechanizmu i niemiły zgrzyt. Naprawdę niemiły. Odskoczyłem od tego potwora. Nastawnia nie czekała na radiowe potwierdzenie i wyświetliła wolny wjazd dla składu. Czekałem aż przeskoczy. Potężny ST44 przebił białą ścianę i wibrując zaczął wtaczać się na zwrotnicę. Maszyniści nawet mnie nie zauważyli. Mimo pomarańczowej narzuty na kapocie. Obserwowałem feralną zwrotnicę. Kolejne wózki wagonów bez problemu przechodziły na właściwy tor. Po ostatnim, z cichym szuuuus, iglice wróciły do starego położenia. Natychmiast zaczął je przysypywać śnieg. Ruszyłem do nastawni. Gdy, tylko minąłem próg budynku dłonie na skutek ciepła zawrzały. Jęknąłem głośno. Naczelnik oderwał wzrok od pulpitu i skwitował moje przybycie:
– Dzięki, dobra robota
Może i była dobra, ale daremna. Na pulpicie zapalało się coraz więcej czerwonych lampek. Urządzenia sterowania ruchem i rozjazdy nie wytrzymywały. Padały jak muchy jeden po drugim. Pieprzony śnieg, pieprzona noc i stacja.
– Utrzymamy tylko tory główne Covalus – mruczał naczelnik
Optymista. Chyba sam nie wierzył w to, co mówi. Pulpit jasno pokazywał, że to się nie uda.
– To będzie ciężka noc Naczelniku – odparłem
– Wiem, ale jesteśmy jedyną trasą obwodową, inne już padły
To była prawda. Kraj liczył na nas. Pieprzony kraj. Moje dłonie przybrały ziemisty kolor. Twarz przypominała facjatę pijaka, w którą wyrżnął cały tabun Gagarinów.
– Dacie radę?! – Pytał naczelnik
Ciekawe, co by się stało jakbym mu wyznał prawdę. Nie k###a nie damy! Nie jesteśmy cudotwórcami. A może?
– Oczywiście, że tak – popisałem się odwagą.
Mój mózg milczał patrząc na tą żałosną próbę buntu. Nie ma, co, jedynym buntownikiem był mój żołądek, jak popiłem śliwki maślanką. A wyrazem tego protestu… Ech zostawię to dla siebie. Byliśmy grupą torowych na tej stacji. Przedstawiając w kolejności- ja naczelny i moja brygada. A w niej sami bohaterowie. Struzik – 60 letni starzec obibok i Lipień – przygłup z tutejszej parafii. Walczyliśmy z nawałnicą na dwunastotorowej stacji. Paranoja. Naczelnik nie odrywał wzroku od pulpitu.
– Wyślij kogoś na południową 13, nie można jej ruszyć, a trzeba zdawczy z cukrowni wypuścić
– Struzik pójdzie, dobrze mu to na reumatyzm zrobi.
– Lipień. Daj Lipienia, silny jest- zaoponował naczelnik
– Lipień jest po dwunastu godzinach służby, może nie kumać
– A czy kiedykolwiek kumał, daj go… Kraj w potrzebie
– Pieprz… – Szepnąłem
– Mówiliście coś? – Naczelnik widać nie miał nastroju do wysłuchiwania opozycji. A mieliśmy demokrację.
– Nie, zejdę do kanciapy i zrobi się – powiedziałem głośno.
– Uważajcie na siebie łączność siada…
Jeszcze tego brakowała. Przydupasy, jak mieliśmy w zwyczaju nazywać radiotelefony, padały. Nasze biuro mieściło się obok nastawni. Na środku stał olejowy grzejnik a przy nim skupiona moja brygada.
– O jest kierownik, kawy! – Ryknął Struzik.
– Dla mnie tak, a ty Lipień zasuwaj na południową trzynastkę – wręczyłem chłopakowi łom.
Nawet nie protestował. Po prostu wziął narzędzie i zniknął w białej kipieli. Stary trochę się zafrasował:
– Trzeba było mnie wysłać, chłopak zmęczony jeszcze se krzywdę zrobi kierowniku
– Głupoty gadacie Struzik, da radę, a wy grzejcie lepiej gnaty przy olejowym.
Upadłem zmęczony na fotel. W zgrubiałe dłonie ująłem kawę. Trzęsły się i płyn wylewał się na kolana. W lecie bym klął, teraz to była przyjemność. Stary zapalił papierosa. Zapach palonej gumy uderzył mi w nos. Nie były to fajki pierwszego gatunku. Ale takie Struzik lubił. Pomyłka, na takie było go stać.
– Straszna noc… Mruczał – taka jak wtedy, co dróżnika zabiło
Stary zawsze coś opowiadał. Niesamowite historie bujdą podszyte. Gnomy kolejowe wyłaziły spomiędzy jego warg, budząc uśmiech na mej twarzy.
– Jakiego znów dróżnika Struzik? Zapytałem bardziej z przekory niż chęci poznania kolejnej wypociny zmurszałego umysłu.
– Kierownik jak zwykle nie wierzy – obruszył się stary czując ironie w mym głosie.
– A tam Struzik, opowiadajcie… – Przymknąłem oczy
Stary lubił to robić. Siła bajania była u niego tak wielka, że i tak by to zrobił.
-To było dawno…
A jakże inaczej, jeszcze by, kto zdementował, jakby ludzie pamiętali– pomyślałem
-Noc podobna do tej, czarna wietrzna i taka jakaś nieludzka. Na południowej stronie był przejazd. W małej budce dróżnika ślęczał Maćko, stary wyjadacz kolejowego chleba, a że już wzrok na parowozach nie pozwalał hulać, zamykał szlabany…
Praca mu się podobała i takie tam ble, ble, ble, Struzikowe.
…-Wieczorem tu było pusto, rano raban szlabany opuszczone a Maćka nie ma…
UFO?
… Znaleźli go na przytorzu martwego i zmarzniętego jak kloc drewna, na ciele miał odbity zderzak, tak milicja twierdziła…
A trzeźwi byli?
…Ponąć zabił go jakieś nocny skład, tylko, że nic tamtędy wedle rozkładu nie jeździło…
Teraz pewnie Maćko straszy w rocznicę tego wydarzenia…
– można go czasami zobaczyć, tam na stacji…
Ja takich widzę po półtora flaszki.
– to dobry duch… E tak przynajmniej ludzie gadają…
Zapadła cisza. Więc to już koniec bajania. Wstałem i również spojrzałem za okno. Tam było piekło. Śnieg nie padał, ale sypał nieprzerwanym strumieniem. Pędzony wiatrem wybrzuszał naszą szybę. Czerwona poświata semaforów przypominała krew. Obrzydliwa stacja. Lekki dreszcz przeszedł mi po kościach. Opowieści Starego, choć wyssane z palca potrafiły napędzić stracha. A może to ta stacja? Zatrzeszczał przydupas przewieszony przez oparcie krzesła.
– Co jest Covalus z tą trzynastką, zdawka blokuje mi wjazd a od strony Gdańska ciężki ET41 z bruttem leci…
– Lipień robi… – Odburknąłem
– To go popędź, bo nie mogę się z nim połączyć!
Z tonu głosu wynikało, że naczelnik się wściekł. Cóż nadchodził czas akcji. Przywdziałem mokrą kapotę i pomarańczowy kubrak.
Lipień ty kretynie jesteś martwy!
– Zabiję tego Lipienia! Mruknąłem do starca.
Ten tylko wzruszył ramionami.
– Niech Pan weźmie lampę, kierowniku cosik mi się widzi, iż oświetlenie siada…
Spojrzałem jeszcze raz za okno. Miał rację, wszystko migotało i gasło jeden po drugim. Stację zalewała ciemność przerywana krwistoczerwonymi sygnałami semaforów.
– Naczelniku, co się dzieje!? – Zapytałem przez radiotelefon.
– Nie wiem…
To była szczera odpowiedź. Na tej pieprzonej stacji działy się cuda. Opuściłem ciepły budynek i popełzłem na trzynastkę. Wiatr zatykał mi usta, a śnieg oczy. Brnąłem po kolana w białej mazi. Czasami z cichym warkotem przelatywała obok mnie manewrowa SM42, jej obsługa nie miała pojęcia o moim istnieniu. Pieprzone manewry w środku nocy. Wzburzany przez nich tumult powalał mnie na kolana. Mogliby to robić wolniej. Chwyciłem za radio, aby zameldować naczelnikowi o tych szalonych przejazdach, lecz po przez ścianę jednolitego szumu nic się nie przebijało. Ukf-ki zdechły. Nic nie widząc przechodziłem przez kolejne tory, licząc na wzrok innych maszynistów. Rosyjska ruletka to pryszcz przy tym, co tu wyczyniałem. Trafi stonka, nie trafi. To jedyny mój dylemat zaprzątający zmarzniętą czaszkę. Przeciągłe wycie Rp1 spowodowało, iż uskoczyłem w bok. Przez ten śnieg nawet nie wiedziałem, że stoję na torach. SM42 przemknęła podcinając mi nogi podmuchem. Upadłem grzęznąc twarzą w białej pościeli. To, co przelatywało mi przez głowę, nie nadaje się do druku. Jedno jest pewne, obsługa tej lokomotywy nie miałaby kończyn połączonych z pośladkami. To na dobry początek. Podniosłem się i rezygnując z otrzepywania rozpocząłem natarcie na trzynastkę. Dotarłem tam i ujrzałem Lepienia jak mocuje się z łomem. Zdawczy piszczał pod tarczą nieopodal. Chyba był, blisko, bo w tych warunkach trudno było cokolwiek stwierdzić. Nawet dźwięki dochodziły jakby z głębokiej studni. Wbiłem swój łom obok Lipieniowego. Lód pękał sypiąc odłamkami. Powinienem był wtedy przewidzieć, co się wydarzy. Powinienem, ale wściekły na Lepienia nawet nie dokonałem rutynowego zabezpieczenia terenu. Walnąłem po raz kolejny w lodowy zator, Lipień też. Warkot napierających iglic stawał się coraz donośniejszy. Wreszcie zaczęły sunąć z cichym szuuuuuzzzzz. Cofnąłem się, widząc, że już po robocie. Przymknąłem oczy i oddychałem ciężko. Dopiero przeraźliwy ryk chłopaka, uświadomił mi, że coś jest nie tak. Jego lewa noga znalazła się na drodze jednego ze stalowych ramion iglicy. Dureń stanął między iglicą a szyną zasadniczą. Upadł. A zwrotnica najpierw niepewnie przystanęła, a potem ignorując obecność Lipieniowej nogi zwarła iglicę z szyną. Myślałem, że nigdy nie zobaczę na własne oczy skutków czyjeś nieuwagi. Widok był potworny. Czerwona plama szybko wypełniała kolejne centymetry śniegu. Niesamowicie kontrastowa i sugestywna. Uniosłem Lipienia, jego zmiażdżona stopa trzymała się przy reszcie jeszcze za pomocą ścięgien. Chłopak zawył tak straszliwie, iż upuściłem go pomiędzy szyny. Do moich uszu doszedł narastający warkot silnika lokomotywy pociągu zdawczego. Nastawnia nie czekała na potwierdzenie. Pewnie na pulpicie zapłonęła zielona lampka i naczelnik dał wolny przejazd. Lipień też zrozumiał, co się dzieje i przestał wyć. W obliczu śmierci ludzie nigdy nie krzyczą.
– Radio!!!! – Szepnął
– Nie działa, w tej pogodzie nie zobaczą sygnałów… Musisz być dzielny- przytuliwszy Lipienia walnąłem go mocno latarką w tył głowy. Stracił przytomność. Przeciągnąłem jego ciało na bok zostawiając tylko jego lewą nogę na torach i zamknąłem oczy. Stonka przemknęła nie zatrzymując się, za nią wagony. W tej kipieli nie zobaczyli nas. Noga chłopaka została pięknie przycięta w okolicach kolana. Unurzałem krwawiący kikut w śniegu i sięgnąłem do torby. W środku miałem gruby stalowy drut i kombinerki. W ciemnościach zaciągnąłem pętle na tym, co pozostało z jego kończyny i pomagając sobie kombinerkami zatamowałem krew. Chłopak był nieprzytomny, ale żył. Przynajmniej na razie. Transport do nastawni zajmie mi przynajmniej półgodziny i nie gwarantuję, że go tam doniosę. Na filmach z gatunku łubu-dubu to jest proste.
– Nie możemy go zostawić sierżancie!
– Tak jest Covalus!
Wybiegłem i chwyciłem Johna za ręce i nogi. Zarzuciłem go sobie na plecy. Pieprzona wojna. Kilka kul trafiło mi w nogi i plecy. Pieprzyć to John jest ważniejszy. Nie opuszczę Cię John…
Wśród wybuchów Covalus wynosi Johna ze środka piekła. The End.
Zwrotnica znowu zaczęła trzeszczeć. Mimowolnie spoglądałem na jej ruchy. Iglice chciały wrócić do poprzedniego położenia. Ale coś było nie tak. Mechanizm zadymił i stanęły w pozycji trzy czwarte przed właściwym położeniem. Zaszkodziła im Lipieniowa noga? Przypomniały mi się słowa naczelnika. Nadchodził ET41 z ciężkim bruttem. Mam nadzieję, że na nastawni dostali sygnał o niesprawności zwrotki a brutto stop na wjazdowym?! Tej nocy nadzieja była matką głupich. Musiałem sprawdzić, co świeci się na wjazdowym. Inaczej będzie niezły bajzel. Tylko, co z Lipieniem?
– Ja z nim zostanę!- Krzyknął ktoś mi do ucha. Wstałem. Przede mną stał mężczyzna w letnim mundurze. Powinienem zwrócić uwagę, że jest za zimno na taki ubiór. Lecz nie zwróciłem. Tej nocy mój umysł nie przyjmował słowa powinienem. Byłem szczęśliwy, że ktoś zajmie się Lipieniem. Tylko czy wytrzyma?
– Wytrzyma, idź już do cholery – ryknął mężczyzna.
Jasnowidz czy co? Wstałem i zginając się od uderzeń wiatru ruszyłem tunelem wyrąbanym przez zdawczy do przodu. Już z daleka dostrzegłem różnicę w oświetleniu otoczenia. Zamiast czerwonej łuny panowała żółto-zielona radość. Cholera jasna! Zastanawiałem się, co robić? Stanąć i machać, tylko, po co? Nie zobaczą mnie!
– Spłonki! – Znowu ryknięto mi do ucha.
– Miałeś zostać z chłopakiem!
– Nic mu nie będzie, ruszaj!
Pieprzony ciepłolubny staruch o pustym spojrzeniu. Aby wydobyć spłonki musiałem rozbić metalową szafę usytuowaną niedaleko wjazdu. Kiedyś miałem do niej klucz, lecz nie przewidując użycia starych hukotworów zostawiłem go w chacie. Dobrze, że miałem łom. Przydatniejsze niż klucz. Zardzewiała kłódka puściła przy drugim uderzeniu. Zabrawszy karton spłonek wróciłem na wjazd. Rozgrzebując śnieg mocowałem je na szynach plując na spód. Przymarzały natychmiast. Nie pamiętam liczby przyklejonych. W połowie roboty zabrakło mi śliny. ET-41 przebił niespodziewanie mroczną zasłonę. Spłonki eksplodowały jedna po drugiej. Obsługa początkowo nie reagowała. Cisnąłem łomem w przednią szybę. Odbił się zabierając po drodze wycieraczkę. ET41 stawał. Trzeba łom dodać do oficjalnych sygnałów zastępujących czerwony. Z lokomotywy wyskoczył maszynista.
– Powaliło Cię!!!
Układ rąk zaciśniętych w pięści sugerował, iż nie żartuje. Szybko wyjaśniłem mu sytuację. Okazało się, że spłonek nie usłyszeli. Dopiero przez radio, jakieś staruch kazał im stanąć. Przynajmniej taki miał głos. Głupoty gadaliby wyjaśnić swoje ospalstwo. Wskoczyłem do kabiny i chwyciłem mikrofon ich radia. Działał.
– Naczelniku Lipień…!!!
– Wiem był tu wasz Stary kolega i wszystko opowiedział, karetka w drodze…
– Mój kolega?!
– Taki stary w letnim mundurze! Powiedz, że się facet wykończy jak się będzie tak ubierał!
Odłożyłem zdumiony mikrofon. Lekarze dobrnęli do Lipienia. Karetka przebiła się przez zaspy. Tylko jak ten staruch dotarł w tak krótkim czasie na nastawnię. Ja na to potrzebuję przynajmniej piętnastu minut! Superman pieprzony jakieś?!
– Naczelniku zatrzymajcie go tam u siebie!
– Nie da rady uparł się i poszedł do domu! Mam nadzieję, że nie zamarznie! Co ze zwrotką dacie radę?!
– Jak zwykle naczelniku.
– Zuch chłopak…
Co ja plotę?! W piekle spędziłem jeszcze godzinę. Zwrotka wreszcie przywarła do takiej pozycji, że ET41 mógł zwolnić szlak. Ustawiłem dwa sierżanty po bokach i przyblokowałem rozjazd w stałym położeniu. Gdzieś nad ranem dotarłem do kanciapy. Stary Struzik zrobił mi kawę. Wypiłem duszkiem. Śnieg znów uderzył ze zdwojoną siłą. Naczelnik wskutek wzrastających awarii ogłosił Rudy stacją nieprzejezdną. To było to. Zasnąłem w fotelu w mokrej kapocie. Śnił mi się starzec w letnim mundurze o zimnym spojrzeniu. Zerwałem się koło południa. Dzień, jak co dzień w Rudach. Śnieg i wiatr na przemian. Nagle dostrzegłem na szafce Struzika zdjęcia starca w letnim mundurze.
– Struzik muszę podziękować temu człowiekowi – puknąłem palce w ramkę
– Nie trzeba kierowniku
– Głupstwa gadacie, stary był i lekko ubrany trzeba sprawdzić czy się nie zaziębił tamtej nocy!
– On na pewno nie – uśmiechnął się podejrzliwie stary.
– A wy tam wiecie najlepiej! Gdzie on mieszka?
– Maćko dróżnik? Na cmentarzu przy kościele kierowniku, coś Pan tak zbladł wezwać lekarza!?

KONIEC

Wrocław 21.09.2002r.

Powrót do listy opowiadań z 2002r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *