Z samego początku sen nie był taki groźny. Ot parę mglistych kształtów i potworny huk, który wyrywał manewrowego z pieleszy. Siadał wtedy nieco osłupiały na wygniecionym łóżku i długo dochodził do siebie. Tak bywało, co noc przez pierwszy tydzień pobytu w kolejowym hotelu robotniczym. Franek zwalał to na zmianę klimatu ze zdrowego na śląski. Za oknem wszechobecne czarne kopalnie dostarczały węgiel krajowi. Wszystko w Karczochach było szare, przyprószone pyłem węglowym. Nawet stacja, na której pracował też była szara i brudna. Inaczej miał u siebie w górach. Lecz tamtej świat dawno już zostawił. Teraz kontemplował obrazy zza okna czerwonego autobusu, linii 400 dowożącej go na stację. Stary autosan wpadał w dziury pełne węglowej mazi. Trząsł się przy tym przeokropnie. Franek prawie przespał wysiadkę. Drzwi zamykane przez niecierpliwego kierowcę przybrudziły mu kapotę. Zameldował się u dyżurnego ruchu, ten odesłał go do kierownika drużyn manewrowych, karcąc za spóźnienie. Franek tłumaczył się niewyspaniem, ale nie bardzo w to wierzono. Kierownik spojrzał mu prosto w oczy i już nie burał
– Jezusiczku Franek, co ty po nocach robisz? – Spytał zatroskany.
– Usiłuję spać kierowniku – odparł Franek
Kierownik nie ciągnął dyskusji dalej. Dał Frankowi wykaz dziennych rozkazów dla niego. Franek przeczytawszy je ruszył na posterunek swojej SM31-168. Ta ciężka lokomotywa manewrowa była pod jego kuratelą. Maszynista pozdrowił go krótkim skinieniem dłoni.
– Gdzie dziś Franek?
Manewrowy odpowiedział z dużym opóźnieniem
– Na karlikowe tory po węglary puste
Potem Franek uruchomił radiotelefon i powiadomił nastawnie:
– 168 obsadzona, gotowa do manewrów, dajcie na Karlik 21.
Ktoś ustawił zwrotnice z cichym szelestem. Na tarczy dostali białe światło zezwalające na toczenie się, po nierównych torach. SM31 bucząc i kołysząc się na boki zniknęła wśród wzniecanego przez siebie kurzu. Na Karliku podłączyli dwadzieścia pustych węglarek. Franek znów przez szczekaczkę powiadomił nastawnię:
– 168 z bruttem, dajcie na Kr345
Kr345 to oznaczenie tutejszej górki rozrządowej. Tam wagony przejmą od nich małe SM42 i rozprowadzą po torach kopalniach. Ruszyli na rozrządy. Węglary trzeszczały i piszczały niemiłosiernie wytartymi osiami. Franka rozbolała głowa. Skulił się w kącie i ciężko oddychał.
– Co tam Franek, czerep pęka, baba dokazywała całą noc czy bimber?
– E tam żeby to baba, toby lędźwie nie łeb bolał, a do bimbru to ja mam góralski spust. Ja panie Macieju po nocach spać nie mogę przez mary, jakie. – Żalił się Franek
– Na razie to sobie kawy z termosu nalej, może na czerep pomoże, a sen może sam przyjdzie jak się oswoisz
– Oby – mruknął Franek i kawą się poczęstował.
Trochę pomogło. Dotarli na miejsce. Olbrzymia góra z żyłami torów, przysłoniła krajobraz.
– Odstawcie węglary na 14 postojowy, tylko powoli, bo mu podkłady szwankują – zatrzeszczało radio.
– 168 zrozumiałem, tam jest ręczna wjazdowa? – Spytał Franek
– Tak i c##j wie jak przestawiona, dawno nieużywany ten tor, lecz inne już zakorkowane, wiec tylko tamten mi pozostał.
– Damy radę – odparł Franek
Zatrzymali się przed rozjazdem na 14. Franek zeskoczył z lokomotywy i naparł na ramię zwrotnicy. Ta ustawiła się we właściwym położeniu dość opornie. Chłopak sprawdził czy szyny na stykach przylegają i rozejrzał się po torze. Drewniane przegniłe podkłady pozapadały się miejscami w węglowej zupie. Szyny wiły się niczym węże, każda osobno.
– Panie Michale powoli, bo tor trupem wieje – wrzasnął do maszynisty.
SM31 powolutku wtoczyła się na 14. Mimo fatalnego stanu nic się nie wydarzyło. Zostawili tam węglary i jak tylko zwolniła się droga przebiegu wrócili na Karczochy. Tam poprzestawiali jeszcze kilka wagonów, aż na zegarze wybiła szesnasta. Franek jak tylko odstawili lokomotywę, zdał dokumenty u kierownika. Ten pogroził mu palcem:
– Wyśpij się dziś chłopcze…
– Postaram się kierowniku – Odparł, choć wcale nie był tego taki pewien.
Autobus 400 jak zwykle spóźnił się. Chłopak wysiadł przestanek wcześniej i zjadł zimnawy obiad w miejscowym barze. Koło 18 ściągnął do hotelu. Portierka uśmiechnęła się do nowego, próbując go poderwać, lecz ten nie zauważył tego. Marzył mu się tylko długi i spokojny sen. Umywszy się ze stacyjnego brudu upadł na łoże i zasnął. Za ścianą opróżniano pierwszą flaszkę. Druga pękła koło północy. Wtedy też nadeszła zła mara. Tym razem kształty były nieco wyraźniejsze. Franek wiedział, iż znajduje się na torach. Stał jak przyspawany. Nie mógł się ruszyć w żadną stronę. Dookoła był ciemny las. Wiatr smagał korony drzew o drapieżnych kształtach. Pojawiła się mgła. Franek nie mógł oddychać. Usiłował zejść z pomiędzy szyn, na próżno. Nogi, jakaś zaczarowana siła przybiła mu do podkładów. Z oddali doszedł go turkot kół. Nadjeżdżał pociąg. Mgła rozświetliła się tysiącem iskierek rozczepionego światła. Współczesny trójkątny układ świateł zwiastował nadejście śmierci. Franek krzyczał… Pociąg był coraz bliżej, tuż za ścianą mgły. Maszynista nie widział chłopaka a on nie mógł zejść z szyn. Nagle mgła rozstąpiła się jak diabelska kurtyna i wszystko eksplodowała w ogromnym wybuchu.
Franek zerwał się mokry od potu. Był już na jawie. Oddychał ciężko i niepewnie. Spojrzał na budzik i przeklął. Dawno minęła godzina wyjścia do pracy. Kierownik znów go zbura. Wbiegł do łazienki. W lustrze jawił się obraz wychudłej sylwetki z podkrążonymi oczyma. Całości obrazu nędzy i rozpaczy dopełniał cienki strumyczek zaschniętej krwi, która w nocy musiała popłynąć z nosa. Chłopak oporządził się pobieżnie i wybiegł na przystanek. Autosan o dziwo też miał rozkład w poważaniu i dlatego Franek nań zdążył. Kierownik zgodnie z przypuszczeniami zjechał go dokumentnie. Potem powiedział coś o wyrywaniu nóg z sekretnego miejsca i wypędził do roboty. Gdy chłopak dotarł do swej lokomotywy Michał, aż złożył ręce z rozpaczy.
– Franek, skaranie boskie, znowu nie spałeś?
Franek tylko kiwnął głową. Na więcej nie miał siły. Michał sięgnął do swojej kolejarskiej torby i wyciągnął swoje śniadanie zawinięte w gazetę.
– Masz moja stara robiła, ty pewnie nic nie jadłeś… nic nie mów, bież i nie krępuj się… aha w termosie jest kawa.
Chłopak zjadł Michałowe śniadanie i popił kawą. Rumieńce wróciły na jego bladą twarz. Szczeknął coś do nastawni i dostali biały sygnał. Gdy tak wędrowali po bocznych manewrowych torach Michał przywołał go do siebie.
-Słuchaj chłopcze, senne mary nie są ot tak sobie, czasami dumam, iż to Pan Jezus chce nam coś przez nie powiedzieć, tylko my szare ludki nie bardzo go rozumimy, nie walcz z marą tylko przyjrzyj jej się dokładnie i postaraj zapamiętać… rano spisz wszystko na kawałku kartki daj mnie, starej zaniosę może ona coś wykuma, kiedyś sąsiadce z mary powrót syna przewidziała…
Franek nie bardzo ufał w takie zabobony, lecz nic innego nie miał w zanadrzu i się zgodził. Wróciwszy do hotelu obok łóżka pozostawił kartkę i gruby ołówek. Zasnął wcześniej niż zwykle. Za ścianą też odpoczywali po wczorajszym. Mara nadeszła bezlitośnie. Znowu był na torze. Przylepiony doń diabelską siłą. Dookoła las i mgła. Franek nie próbował zejść z toru, tylko się rozglądał. Spostrzegł drugi szlakowy obok. Wiedział już, iż to dwutorowa linia. Mgła gęstniała. Znowu nadchodził pociąg. Robiło się jasno. Chłopaka oblewał zimny pot. Wiedział, że to mara, ale widok trójkąta reflektorów i niemożność ucieczki powodowała krzyk. Wył, więc przekrzykując silny wiatr, który jak na złość nie rozwiewał mgły. Pociąg był coraz bliżej. Światło wypalało mu źrenicę. Nagle mleczna kurtyna ustąpiła. Lokomotywa pędziła po drugim torze! Minęła przyklejonego chłopaka i wtedy spostrzegł, iż jest to zielony parowóz. Jakieś angielski napis miał na kotle. Potem wszystko tradycyjnie wybuchło. Franek spisał marowe obrazy ze szczegółami. Tym razem miał na to czas, bowiem nocna projekcja urwała się wcześnie. Niepokoiły go tylko brunatne plamy krwi na poduszce. Lecz zwalił to na karb przemęczenia. Dotarłszy do roboty wręczył kartkę Michałowi. Maszynista podczas postoju pod semaforem analizował informacje. Miał na to czas, gdyż przy wjeździe na Karlikowe tory jedna z węglarek zgubiwszy oś wykoleiła się. A że było to ciężkie brutto przed nimi, zatarasowało wjazd. Właśnie usuwano zawalidrogę.
– Wiesz Franek to ciekawe, parowóz zielony…z trójkątem świateł. To współczesne oświetlenie, przed wojną, kiedy one władały torami miały tylko dwa światła, i ten angielski napis… ech dam starej niech poduma…
Tak też zrobił. Niestety stara Michałowa skrzyczała go tylko, iż kolejarskich mar to ona nie rozumie. Ale powiedziała, gdy tylko emocje opadły:
– Sami se dacie rade, to zagadka dla was, tylko musicie się pośpieszyć
– Czego?
– Boś głupi stary, chłopaka szkoda, mara jest jak zły duch siły wysysa i jak za długo trwa do ziemi prowadzi
Michał przeląkł się trochę. Musiał przyznać, iż Franek rzeczywiście nikł w oczach. Nie zostało im wiele czasu na rozwikłanie zagadki. Franek tymczasem znowu był na torowisku. Parowóz minął go z furkotem. Za nim sznur wagonów. Franek zdołał jeszcze zobaczyć odmienność taboru i jego współczesne pochodzenie. Zapamiętał też dokładnie napis na parowozie. Potem tylko kaskada dźwięku zakończyła projekcję. Chłopaka zanotował wszystko na kartce. Musiał też zmienić poszewkę od poduszki. Czerwona była na wskroś. W pracy starał się unikać wzroku kierownika. A że przybył punktualnie to w zamieszaniu w rozdzielaniu rozkazów mu się to udawało. Michał pomny słów swojej żony uraczył Franka sytym śniadanie i dodatkowo słoikiem miodu na wzmocnienie.
– Weź będzie Ci potrzebny
Potem udali się na górkę rozrządową, odebrać poskładane pełne węglarki i przetoczyli je na postojowe tory w Karczochach. Tam podłączono ciężkiego ET41 i całość odjechała w kierunku Centralnej Magistrali Węglowej. Lokomotywa Michała dostała rozkaz uzupełnienia paliwa w lokomotywowni. Jego poziom stał się niepokojąco niski wskutek intensywnych manewrów. Tam znaleźli chwilę czasu by porozmawiać o marze.
– Znam ten typ parowozu. To Pm36 bez otuliny. Ten koszmarny angielski napis dali mu teraz. Piękna Helena tak jakoś to brzmi. Stacjonuje w Wolsztynie. Wagony też gdzieś widziałem. To szwabskie. Ten IC do Katowic takie prowadzi. Lecą przez Karczochy o 13. Nasza lokomotywa ze szwabskimi wagonami, o co tu chodzi do diaska.
– Nie wiem Michale, ale może w następnym śnie coś się wyjaśni – słabo odpowiadał Franek
– Oby – Dodał Michał patrząc na chłopaka.
Po uzupełnieniu paliwa wrócili pod nastawnie po rozkazy. Szał rozładunków się rozpoczął na dobre. Kraj wołał o węgiel bardzo łapczywie. Kierownik oznajmił im, że muszą robić na dwie zmiany, bo stacja się zapcha. Robili. Wszystko ustało koło 20. SM31 gorąca jak hutniczy piec zamarła na postojowym. Blachy stygły z lekkimi trzaskami.
– Kurcza ostatni autobus mi spieprzył – klął Franek
– Zapraszam Cię do mnie, przekimasz się mam blisko.
– Nie – Bronił się nieśmiało Franek
– Chrzanisz – Michał wziął go pod ramię i uprowadził do domu.
Jak tylko stanęli w sieni wrzasnął na cały głos.
– Gościa mamy stara, szykuj obiad na dwóch
Maciejowa zdzieliła swego chłopa dużą ścierą.
– Czego się drzesz Stary pierunie, toć was już na gościńcu widziałam…w imię najświętszej panienki jaki on chudziutki, sięgnij tam stary capie z piwnicy jakąś butelczynę o ile się ostała, boś ty do tego to masz pociąg iście kolejarski – po tej przemowie zwróciła się do franka – a ty choć krupnioku dostaniesz i to szybko.
Parujące talerze szybko pozbyły się zawartości. Frankowi dolewano trzykrotnie. Chłopak chłonął ku uciesze Macieja wszystko do samiutkiego dna talerza. Potem Michał postawił na stole nalewkę miodową, ku lepszemu trawieniu jak się wyraził. Stara Maciejowa też zaciągnęła kilkakrotnie, tłumacząc to wzrastającym reumatyzmem i łupaniem w kolanie. Gdy nalewka rozgrzała krew pojawił się temat mary. Prelekcję zaczęła stara rzucając nieco światła na tę zawiłą sprawę.
– Mara zawsze o czymś mówi, a najczęściej ostrzega. Ten wasz pociąg coś znaczy, tylko jeszcze nie wiecie co, musisz teraz uważać na ciąg dalszy.
Franek słuchał uważnie. Nie bardzo mu się to podobało. Coś czuł, że ta zabawa go wykańcza. Krew z nosa była tego najlepszym przykładem.
– Dlaczego akurat ja?
Stara chwyciła go za rękę.
– Tego nie wie nikt, może sam Pan Jaśniejący Cię wybrał, lub sam diabeł – Tu przeżegnała się szybko- mara mówi, że coś się wydarzy lub wydarzyło, a ty masz dowiedzieć się o co chodzi lub… – urwała nagle
– Lub co? zaniepokoił się chłopak
– A nalewka Starej poprzewracała w głowie – Michał wstał od stołu nagle.
– Masz rację Staruszku, wy też pewnie zmęczeni, chodźmy spać, co by jutro robota raźniej szła- odpowiedziała Maciejowa i zaprowadziła Franka do sypialni.
Ten padł jak mucha. Michał pomógł rozdziać buty i przykrył go kołdrą.
– Niech Ci Bóg dopomoże – szepnął maszynista i zgasił światło.
Franek z początku spał spokojnie. Lecz i tu go mara dopadła. Właśnie pojawił się obraz mijającego go parowozu. Gdy tylko światła końcowe składu przemknęły koło niego, nastąpił huk. Chłopak o dziwo mimo eksplozji nadal był w marze. Na tle ciemnego lasu szalały płomienie. Nogi odkleiły się od podkładów. Zaczął iść w kierunku skąd nadszedł huk. Ostatni wagon składu stał jeszcze na torze. Płonął cały, aż po dach. W nim jak w piekielnym kotle miotali się ludzie. Ich nieludzkie wołanie demolowało mu uszy. Próbował zatkać je dłońmi, na próżno krzyki dochodziły do środka głowy. Niektórzy wydostali się ze składu. Straszliwie poparzeni skrzypiąc wyschniętą skórą pełzali po torze. Franek mijał ich ostrożnie. Pierwsze wagony spiętrzyły i wypaliły się doszczętnie. Uczepione okien szkielety z resztkami twarzy i płomieniami na nagiej czaszce wpatrywały się w chłopaka.
– Bitte Hilfe!
Groteskowo kłapali szczękami. Franek zbliżał się do rozbitego parowozu. Straszliwe obrazy nie robiły już na nim wrażenia. Szukał przyczyny tej tragedii. Pod rozbitym kotłem, leżał ugotowany maszynista. Wrząca para nadęła jego ciało do niesamowitych rozmiarów. Mimo swego stanu wstał i pokazywał coś ręką. Od niej odpadały płaty mięsa. Chłopak podążył za makabrycznym drogowskazem. Dostrzegł tor odbijający od głównego szlaku. Bocznicę zamykaną na klucz. Na niej stała cysterna, a wzesadzie to z niej pozostało. I było tam jeszcze coś. Coś co zmusiło Franka do krzyku. O wiele straszliwego od tego co widział… Huk zgasił wszystko i chłopak obudził się. Tym razem krwi było ponad miarę. Rano Michałowa zdumiona cisnęła poduszkę do pralki i szepnęła do starego.
– Następna mara go wykończy, pomóż mu!
Michał dumał przy śniadaniu, patrząc na cień Franka. Chłopak ledwie kontaktował co się dzieje. Był straszliwie osłabiony. Nagle wstał i zatoczył się.
– To się wydarzy!
– Skąd wiesz? – zapytał Michał
– Widziałem tam coś co pozwala mi tak sądzić
– Co?!
Franek tylko machnął ręką.
– Pierdoły, dzwońmy do tego Wolsztyna tam mają ten parowóz, no nie?
Michał wykręcił do informacji. Stamtąd dostał numer na parowozownie wolsztyńską. Uciął sobie, pogawędkę z dyspozytorem.
– Parowóz wynajęli Niemcy, prowadzi ich wagony, będą lecieć przez Karczochy do Krakowa.
Franek podskoczył.
– Mam!
Michał spojrzał na niego z niepokojem.
– Co?!
– Szlak do Krakowa jest dwutorowy i prowadzi przez las
– Zgadza się, tylko tam nie ma żadnych rozgałęzień – Michał zaczął przechadzać się po pokoju.
– Jest jedno, bocznica Państwowych Zakładów Leśnych
– Ano jasne!!!
Franek podskoczył do telefony i wykręcił znany numer do dyspozytora na Karczochy.
– Czy na bocznicę 143 dawaliście coś?
– Cysternę z paliwem dla maszyn w tartaku – odparł dyspozytor
– Ekipa jest już z powrotem?!
– Jeszcze nie, pojechali do Kamionnej i zapomnieli radiotelefonu, zresztą poza tym szkopskim pociągiem na szlaku nie ma nikogo.
Franek rzucił słuchawkę na widełki.
– Musimy tam być… prędko!
– Leśniczy nas podrzuci on zna lasy i skróty – Michał zadzwonił
Pędzili na złamanie karku leśnymi bezdrożami. Leśniczy widząc, że są absolutnie trzeźwi uwierzył w ich historię. Drzewa migotały jak szalone. Terenowy wóz podskakiwał jak na wykrotach. Z trudem utrzymywali się na wąskiej przesiece. Gdy docierali do bocznicy słychać już było parowóz. Miarowy stukot kół narastał miarowo. Franek wyskoczył prawie w biegu. Dopadł rozwidlenia. Już pierwsze spojrzenie mówiło całą prawdę. Ekipa nie dociągnęła starej zwrotnicy porządne. Iglice zawieszone były na środku grożąc wykolejeniem. Blisko stała cysterna wysokooktanowego paliwa. Na zatrzymanie składu było za późno. Był za blisko. Manewrowy chwycił za dźwigar zwrotnicy zaczął napierać wściekle. Na plecach czuł zbliżający się oddech parowozu. Zwrotnica nie ustępowała. Musiał się o coś zaprzeć. Wszedł pomiędzy stalowe nitki i zakotwiczył stopy o szyny. Długi i przenikliwy gwizd towarzyszył jego poczynaniom. Michał też coś krzyczał, lecz Franek go nie słyszał. Niczym tytan napierał na ramię zwrotnicy. Ta nagle ustąpiła i przywarła we właściwym położeniu. Chłopak zachwiał się i próbował uskoczyć. Hamujący parowóz zahaczył go zderzakiem odcinając obie kończyny na wysokości pasa. Tułów Franka stoczył się pod nogi krzyczącego Michała. Pociąg stanął daleko za zwrotnicą. Bezpieczny. Maszynista ujął głowę Franka w dłonie. Na ratunek nie było szans, krew uciekała z niego niczym rwąca rzeka. Gasnąc usiłował coś powiedzieć. Michał pochylił się nad jego ustami.
– Michał nie płacz, ja wiedziałem
– Wiedziałeś?!
– Tam w marze zobaczyłem jak leżę obok rozbitego pociągu, dlatego tak się przeraziłem
Pokazał ręką na parowóz.
– Jest piękny, Pan Bóg go moimi rękoma uratował, jestem taki szczęśliwy i… śpiący – oczy same zamknęły się. Franek po raz pierwszy zapadł w spokojny sen. Szczęśliwy z dobrze spełnionego zadania. W tle Pm36 wył długo gwizdawką z rozpaczy.

KONIEC

Wrocław 10.09.2002r.

Powrót do listy opowiadań z 2002r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *