Rowy były stacją węzłową dla trzech linii. Stąd można było dojechać między innymi do Radomia czy Koluszek. Cztery perony zapełniały się podczas przyjazdu każdego pociągu osobowego. Ludzie chętnie korzystali z usług kolei, gdyż skutecznie konkurowała ona z raczkującym, co dopiero PKS-em. Rowy posiadały też znaczną ilość torów postojowych. Na nich kończyły swój bieg niezliczone brutta. Tutaj formowano nowe i wysyłano w głąb kraju. Obok budynków dworca wybudowano parowozownię i budynek gospodarczy dla drużyn parowozowych. Można było w nim przenocować i wymyć ciało z czarnego pyłu węglowego.
Gdzieś w 1968 roku na stację wjechał pierwszy spalinowy Rumun. Z początku maszyniści parowozów patrzyli na to cudo z politowaniem, lecz wkrótce na stacji zaczął narastać konflikt. Obsługujący ST43 pogardliwie patrzeli na dymiące piece na kółkach i ich obsady- smoluchy. Ci z kolei odpłacali się -benzyniakom dowcipami w stylu, kto najwięcej utytła Rumuna. Niejeden Benzyniak klął myjąc szyby swojej ST43 z tłustej sadzy po odjeździe Ty42. Doszło do tego, że dyrekcja stacji musiała wybudować osobne pomieszczenie i szatnie dla drużyn obu nacji. Mimo to konflikt jak ropiejący wrzód narastał i pulsował. Można było nawet wskazać przywódców poszczególnych frakcji. Smoluchom przewodził Jan Kołodziej, maszynista starej daty i przedwojennym rodowodzie. Prowadził swoim Ty42 składy towarowe na tutejszych trasach. Jego przeciwnikiem był Tomasz Król- młody adept wrocławskiego technikum kolejowego. Porywcza natura młodzieńca połączona z brakiem poszanowania dla tradycji doskonale harmonizowała z przywódczym talentem. Do starć obu panów ich zwolenników dochodziło tak często, że Dyrekcja PKP zaniepokojona, słała monity do naczelnika w Rowach o wyjaśnienie i zakończenie tych głupich sporów. Nic nie wskórali.
Aż któregoś dnia doszło do kulminacji. ST43 stał na S1 przy północnym wylocie stacji. Tomasz czujnie wpatrywał się w semafor, gotów ruszyć, gdy tylko zmieni się sygnał. Z naprzeciwka nadjeżdżał Ty42 z pustymi węglarkami. Toczył się na luzie dopóki Jan nie dostrzegł swojego wroga. Parowóz rzygnął gęstą czarną sadzą. Wielkie czarne płaty osiadały na Rumunie paprząc dopiero, co wytarte szyby. Ty42 minąwszy głowice wjazdową przestał dymić i zamarł na sąsiednim torze postojowym. Tomaszowi puściły nerwy, wybiegł z lokomotywy i dorwał Jana, gdy ten opuszczał swojego czarnucha.
– Ty… Gnoju wysyczał przez zaciśnięte zęby młodzik i przyjął postawę bokserską
– Spokojnie szczylu- Jan również zakasał rękawy.
Pomocnik Jana stanął za nim trzymając szuflę w obu dłoniach. Z budynku gospodarczego widząc, co się dzieje wybiegali przedstawiciele obu nacji. Napięcie narastało. Nie pomagały zdania typu chłopaki dajcie spokój. Dwa pokolenia starły się w decydującej bitwie.
–  No dalej młody, pokaż, co potrafisz- zachęcał Jan
Tomasz krążył wokół niego jak wilk z obnażonymi zębami. Gotów, lecz nie do końca do ataku. Coś przebijało się przez jego poszarpane złością szare komórki. Wewnętrzny głos informował go, że tak tego nie załatwi. Opuścił ręce, ale nie odszedł.
– Proponuję raz na zawsze udowodnić, który z nas jest lepszy
– Oho, co ty nie powiesz- Jan nie opuszczał zaciśniętych pięści a pomocnik szufli.
– Co powiesz na Tygodniówkę smoluchu…
Zapadła cisza. Tygodniówką określano wyścig na ilość kilometrów w ciągu siedmiu dni. Robiono tego typu zawody tuż po wojnie, jednak ze względu na dużą ilość wypadków podczas konkurencji, Dyrekcja PKP zakazała współzawodnictwa. Jan opuścił ręce, to, co proponował Tomasz było poważnym wyzwaniem.
– Zgoda-podjął je.
– Zaraz zaraz Panowie – wtrącił się do dyskusji naczelnik stacji powiadomiony o zamieszkach na stacji – mamy zakaz tego rodzaju imprez!
– Chcesz Pan raz na zawsze wyjaśnić, który z nas ma rację? – Spytał Jan
Naczelnik chciał. Pragnął zakończyć ten bezsensowny spór i spokoju na swojej stacji.
– Zaczynacie w przyszłym tygodniu w niedzielę o północy, a kończycie za siedem dni, stację zostaną powiadomione, iż to wam w pierwszej kolejności należy przydzielać transporty. Przebiegi potwierdzacie w specjalnej księdze ruchu, dam wam ją w niedzielę. Ponadto obowiązuje was ośmiogodzinny sen, co 24 godziny. Kto złamie zasady odpada- jasne!?
Wszyscy obecni spojrzeli z niedowierzaniem na naczelnika.
– Skąd pan tak doskonale wie jak przebiega tygodniówka? – Spytał Tomasz
– Nieważne – mruknął naczelnik do tego czasu żadnych awantur
W drodze na dyżurkę naczelnik uśmiechnął się. Pamiętał, bowiem swoje zwycięstwo nad drużyną z Sokolnik w słynnej tygodniówce w 1947 roku.
Towarzystwo podekscytowane rozeszło się. Całymi dniami spekulowano na temat mającej zaistnieć tygodniówki. W knajpach brać w kolejarskich uniformach czyniła zakłady, typując zwycięzcę. Fama jak kolista fala rozchodziła się po całym kraju. Dyrekcja o dziwo skapitulowała i narzuciła tylko dodatkowe klamry. Całość imprezy nie może wyjść poza granicę okręgu oraz ma to być ostatnia tygodniówka w Polsce. Ograniczenia narzucał zwycięzca z 1949. Jan i Tomasz do czasu rozpoczęcia imprezy studiowali mapy i układali rozkłady. Musieli brać pod uwagę nie tylko kilometry, ale i przychylność naczelników poszczególnych stacji smoluchom lub benzyniakom. Tomasz nie mógł jechać do Kamieńca, gdzie naczelnikiem był maszynista parowozu, który zrobiłby wszystko, aby Rumun stamtąd nie wyjechał, co najmniej przez dwa dni. Jan musiał unikać Ustronia- tam królowały diesle i o węglu nie miał, co marzyć. Tak mijały dni za dniem, aż nadeszła niedziela. Tuż przed północą obaj przeciwnicy zajęli miejsca na torach postojowych w różnych końcach stacji. Gdy wybiła godzina ruszyli. Ty42 ze zdawczym do Radomia a St43 do Koluszek. Na starcie przewagę uzyskał Jan, gdyż do Radomia było o 30km dalej. Gdy parowóz wpadł na stację, już czekały nań wagony do Tomaszowa. Po podbiciu książki ruchu ruszyli tam. Jan prowadził spokojnie i zgodnie z przepisami. W Tomaszowie mieli godzinę przerwy, czekali na zdawczy z Rudnik z wagonami dla nich. Jan udał się do dyżurki naczelnika. Znali się jak łyse stare konie jeszcze z lat powojennej odbudowy.
– Witaj narwańcze!- Przywitał Jana naczelnik – Benzyniak dotarł aż do Kielc, ma nad tobą 60km przewagi
– Na razie, dokąd te wagony, co przywiozą?
– Do Zabozia, stamtąd zabiorą je do Jedliny
– Kurcza to mało, będziemy o 20 km w plecy, nie można by było gnać do samej Jedliny?
– Tam nie masz węgla, parowozownie zamknięto dwa lata temu
– Oj…-Jan myślał intensywnie – Kto tam teraz rządzi?
– Młody Leszczyński
– Ten od Leszczyńskiego z Peem?
– Dokładnie, jak my jego ojca zwali- naczelnik podrapał się po głowie
– Pożeracz szlaku- przypomniał sobie Jan – daj mi go na linii.
Wykręcono do Jedliny. Jan przejął słuchawkę. Ze starym Leszczyńskim łączyły go przyjacielskie stosunki.
– Kołodziej na linii, tak ten Kołodziej Leszku, potrzebna mi twoja pomoc… Drobiazg jakieś cztery tony węgla, da się załatwić, fajno… Na razie, pogadamy jak zajadę- Kołodziej odłożył słuchawkę
– I, co? – Dopytywał się naczelnik
– Załatwią z okolicznego PGR-u możesz mi dać Jedlinę
– Pomidory im pomarzną uśmiechnął się naczelnik
Tak mijały dni za dniami. Szli łeb w łeb. Czasami, któryś odskoczył, lecz wkrótce różnicę się niwelowały. Cuda występowały w całym okręgu częściej niż w miejscach objawień. Parowóz docierał do stacji, gdzie węgla nie widziano od dwóch lat. Miejscowe PGR-y nawiedzały klęski nieurodzaju. Obserwowano Rumuna z dwoma małymi wagonami, którymi PKP się nie interesowała od dawna, a teraz były pilnie potrzebne na stacji oddalonej o niebotyczną liczbę kilometrów. Małe mijanki były czyszczone ze wszystkich zapomnianych wagonów, nawet tych, których nikt nie potrzebował. Szefowie hoteli kolejowych otrzymywali drogie prezenty, aby tylko przymknąć oko na godzinę wyjścia pracownika. Wreszcie nadeszła ostatnia niedziela. Jan wjechał tendrem do przodu do Radomia. Tam obrócono lokomotywę i skierowano do Tomaszowa pięcioma dwuosiowymi platformami. Była 20.00. Jan wskoczył do dyżurki. Tam zastał naczelnika z niewyraźną miną.
– Co jest? – Zapytał niepewnie
– Benzyniak ma przewagę, dzwonili z Rowów, załatwił sobie jakieś lewy kurs, któryś z naszych dał mu wagony
– Niech to szlag- poczerwieniał Jan
– Jest jeszcze szansa, w Rowach są wagony do Rataj, jeśli dotrzecie tam przed północą naczelnik wam je wyda, jeśli ST43 będzie pierwszy on je dostanie, ten, kto dzwignie ten kurs wygrywa
– Kiedy będą moje wagony?
– Za półgodziny, Benzyniak jest już w drodze jednak nasi obiecali dać mu semafor na mijance przed Rowami, jeśli ty dojdziesz tam na 22.00, Masz szansę
– Niewielką – mruknął Jan
– Ale jest
Ty42 wyjechał zgodnie z rozkładem. Ciemną noc przecinał snop reflektorów. W środku Jan z pomocnikiem w milczeniu szuflowali węgiel do paleniska. Rumun kolebał się na zwrotnicach wyjazdowych z Koluszek. Tomasz był zmęczony. Jeszcze w całej kabinie rozchodził się smród paliwa. Coś puściło w nadmiernie eksploatowanym ST43, lecz Tomasz w żadnym wypadku nie chciał przyjąć tego do wiadomości.
– Dojadę! – Krzyknął do pomocnika, gdy ten zwrócił mu na to uwagę.
Teraz, gdy Rowy były na wyciągnięcie ręki nie zamierzał przejmować się żadnymi uszkodzeniami. Tomasz oparł się zmęczony o nastawnik. Strasznie bolała go głowa. Rumun buczał męcząco i narkotycznie. Zbliżali się do mijanki Łopiany. Dochodziła 21.30. Dyżurny w Łopianach miał nie lada dylemat moralny. Znał Tomasza osobiście i mimo tego, co chłopak wyczyniał lubił go. Teraz dostał cichy nieoficjalny rozkaz wstrzymania składu. Wiedział, że zrujnuje to i wypaczy wynik tygodniówki. Tak naprawdę nie chciał tego robić. Zadecydował odruchowo, upewniwszy się, że droga do Rowów jest czysta dał wolną drogę.
Gdy skład przejeżdżał przed jego oknami krzyknął:
– Powodzenia!!!
Tomasz nie słyszał go. Mimo duszącego zapachu paliwa przyśpieszył. Tuż przed Rowami do szlaku dobijał tor z Tomaszowa. Oba szły obok siebie, by złączyć się w jedność na stacji. Tomasz obejrzał drugi tor, aż po ciemny horyzont. Nie zobaczył przeciwnika. Jeszcze tylko osiem kilometrów i będzie zwycięzcą. Udowodni, iż smoluchy ze swoimi czarnuchami nadają się, co najwyżej do manewrów na brudnych stacjach. Nagle, gdzieś z przedziału maszynowego doszedł głuchy dźwięk. Tak jakby ktoś strzelił z torebki po cukierkach. Potem rozpętało się piekło. Ognista kula naparła na ściany Rumuna i nie znalazłszy zbyt szerokiego ujścia uderzyła w drzwi kabiny. Te skapitulowały. Pomarańczowe płomienie wpadły do środka. Pomocnik odruchowo zaciągnął hamulce i padł na podłogę. Tomasz, gdy tylko skład stanął ruszył do walki z gaśnicą, którą miał w kabinie. Żywioł dość szybko boleśnie go ranił opalając mu dłonie i twarz. Mimo tak poważnych ran walczył o życie swojego Rumuna. I udało się. Ogień został pokonany. Tylko lokomotywa nie nadawała się do dalszej pracy. Tomasz płacząc z bólu wyciągnął zemdlonego pomocnika na zewnątrz i ocucił go. Tymczasem na horyzoncie zajaśniały światła parowozu Jana. Maszynista pogodziwszy się z przegraną prowadził pociąg spokojnie. Prawie jednocześnie dostrzegli stojącego Rumuna.
– Doigrał się!!! – Wrzasnął pomocnik- Wygraliśmy
Jan milczał, gdy tylko skład zbliżył się na bezpieczną odległość maszynista zaciągnął hamulce. Ty42 stanął.
Jan w świetle reflektorów dostrzegł siedzącego na torach Tomasza. Wyszedł z parowozu i podszedł do niego.
–  Wsiadaj do mnie potrzebujesz szpitala – wyciągnął do niego rękę
– Obejdzie się- słabym głosem odburknął Tomasz
– Jeśli nie skorzystasz możesz już nigdy nie poprowadzić pociągu, spójrz na swoje dłonie.
Tomasz zrozumiał. Oboje z pomocnikiem dojechali czarnuchem do Rowów. Tam zajęli się nim lekarze. Rano, gdy jeszcze leżał w łóżku przybyli koledzy z frakcji. Delikatnie poklepali go po plecach
– Wygrałeś, brawo chłopcze
–  Jak to?! Zdumiał się – Przecież stary dotarł do Rowów przed północą?
– Powiedział, że jest zmęczony i poszedł spać, dziwny gość
Lekarze wypisali Tomasza po miesiącu rekonwalescencji. Jak tylko zameldował się na stacji, podszedł do Jana?
– Dlaczego nie wziąłeś tych wagonów, należały Ci się, mogłeś wygrać?
Jan położył mu rękę na ramieniu.
– Nie tak chciałem wygrywać, walczyłeś i tylko zły los sprawił, że spaliła Ci się lokomotywa, nasz spór był głupi i o mały włos jeden z nas nie zginął, pora to skończyć
Tomasz długo trawił słowa Jana. W końcu wyciągnął doń dłoń:
– Masz rację
W Rowach zapanował spokój. Sielanka nie trwała długo, bowiem pojawiła się trakcja a wraz z nią tramwajarze…

Wrocław 3.07.2002r.

Powrót do listy opowiadań z 2002r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *