Wstałem. Na samym początku zaszedłem do malutkiej kuchni, gdzie uruchomiłem elektryczny czajnik. Potem udałem się do łazienki. Tam zmyłem z siebie resztki nocnego koszmaru, który nie pozwalał mi zasnąć. Wróciłem do czajnika i zalałem wrzątkiem solidną porcję kawy. W chlebaku była jakaś resztka chleba. Pojedyncza kromka stwardniała i wygięła w fantazyjne płaskie „S”. Obejrzałem ją dokładnie, czy nie zapleśniała. Na szczęście nie. Darowałem sobie masło i inne frykasy. Umoczyłem ją w kawie i wsadziłem do ust. Szału nie było, ale żołądek pusty nie pozostał. W przedpokoju ubrałem służbową niebieską kufaję, na ramię zarzuciłem obdartą torbę ze skory. Wyszedłem na zewnątrz. Mimo, że mieliśmy środek czerwca ranki były nieprzyjemne. Zimny wiatr dostawał się pod poły ubrania i zabierał resztki przyjemnego ciepła. Niedługo to się miało zmienić, piękna pogodynka o długich nogach zapowiadała solidną porcję żaru z nieba. Do stacji miałem niedaleko. Wąski chodnik pomiędzy działkami, obok starych kolejowych bloków, doprowadził mnie do jezdni. Na pobliskim przystanku drzemał stary jelcz „PKS Bierutów”. Kierowca nerwowo próbował go odpalić. Doszedłem do dawnej kładki nad torami, zamkniętej z powodów technicznych. Na szczęście ludzie dobrej woli wywalili ogromną dziurę w betonowym płocie, tuż pod wiaduktem. Prześlizgnąłem się przez nią i wylazłem na tory. Pierwsze z nich prowadziły do upadającego ZNTK Oleśnica. Pod bramą drzemała jakaś siódemka IC. Dalej stał długi wygaszony towarowy. Przelazłem pomiędzy węglarkami i otworzywszy niewielką furtkę, znalazłem się po drugiej stronie oleśnickiej grupy towarowej. Warsztaty Oddziału Drogowego usytuowane były obok nastawni. Tam też zmierzałem. Przez otwarte na oścież drzwi wlazłem do poczekalni. Był tam już cały nasz zespół. Oparty o ścianę Mozg, siedzący za stołem Wazelina i dawny Kierownik Odcinka – Kowalski. Obecnie zdegradowany do starszego majstra.
-Siema chłopaki – powiedziałem głośno i przystąpiłem do ściskania dłoni.
Potem usiadłem naprzeciw Wazeliny i spytałem
-Na co czekamy?
Mózg tylko uniósł ramiona i opuścił je w geście niezrozumienia.
-Na jedynce między Solnikami a Bierutowem jest pęknięta szyna, przyjdzie nam zrobić wstawkę –wyjaśnił Kowalski.
Wyjrzałem przez okno. EN57 do Kluczborka stał przy czwartym peronie. Godzina odjazdu dawno minęła. Pewnie czekał na jadący z przeciwka. Tor zamknęli awaryjnie.
-Spytam jeszcze raz, na co czekamy? – zwróciłem się bezpośrednio do Kowalskiego.
-Na „blond patologię” – odparł majster.
To wyjaśniało wszystko. Niedawno Dyrekcja zrobiła reorganizację w oddziale. Za wyimaginowane przewinienia zniosła ze stanowiska Kowalskiego, Kierownika z ośmioletnim stażem, i zatrudniła Małgorzatę Rogowską. Jak wieść gminna niesie, była to rewelacja rekomendowana przez wielu światłych ludzi. W papierach same sukcesy i szeroka znajomość tematu. Rzeczywistość okazała się bardziej brutalna. Na parking zajechał stary ford koloru sraczkowatego. Wysiadła z niego nasza nowa Pani Kierownik. Chuda panienka z obfitym biustem z farbowanymi włosami. W ręku dzierżyła służbowy telefon. Nie rozmawiała tylko wpatrywała się wytrwale w ekran. Ledwie trafiła w nasze drzwi.
-Patrzcie jaka fajna tapeta, cały weekend się nią jarałam- zaszczebiotała.
Wazelina natychmiast uniósł się z krzesła i spojrzał jej przez ramię.
-Super Pani Małgosiu – złożył ręce do modlitwy.
-No nie… – Kierowniczka cieszyła się wraz nim.
Mozg milczał, Kowalski odwrócił się doń plecami i głośno przerwał tą dysputę.
-Mamy pękniętą szynę i zamknięcie awaryjne, oczekujemy na decyzje. Naczelnik dzwonił do Pani, ale nie mógł się dobić.
Kierowniczka nerwowo zerknęła w głąb komórki.
-A… może… ale z rana to ja taka nieogarnięta jestem…
Kowalski ukrył twarz w dłoniach. Nie mam pojęcia, czy się złościł czy płakał.
-Wymieniamy szynę i po sprawie, niech Pan to zorganizuje – Kierowniczka probowała się ogarnąć.
– Jak Pani wiadomo – zaczął Kowalski – aby wymienić szynę, musiałbym zamknąć oba tory i wziąć pociąg roboczy. Obecnie mamy na chodzie tylko WM15 z agregatem, co pozwoli na zrobienie wstawki i tymczasowe udrożnienie ruchu. W nocy Wrocław wymieni szynę.
Kierowniczka analizowała tok informacji niezwykle dokładnie.
– Dobra tak zrobimy.
-Proszę załatwić wjazd na zamknięty tor, my startujemy…
Wyszliśmy do garażu za Kowalskim. Mozg poszedł odtworzyć drzwi. Ja odpaliłem WM 15 i zacząłem wyjeżdżać na zewnątrz. Z sąsiedniego pomieszczenia Mozg wypychał platformę z długimi kawałkami szyn. Zatrzymał się za rozjazdem, a ja najechałem na wagon i staliśmy się jednością. Za pomocą żurawia umieściliśmy na drezynie agregat. Ustąpiłem miejsca za nastawnikiem Wazelinie, gdyż tylko on miał ważne papiery na szlak. Mózg i Kowalski zasiedli obok.
-Drezyna do Oleśnicy… – Wazelina zaczął procedurę.
-Słucham Panowie- odezwała się nastawnia.
-Kierowniczka nic nie głosiła Panie Dyżurny ? – Wazelina był lekko zdziwiony.
-Ona nigdy nic nie głosi, nawijajcie – chłop na nastawni zaczął się niecierpliwić.
Wazelina był wyraźnie zdruzgotany tą informacją. Jego obiekt westchnień znów nawalił. Kowalski przejął manipulator od niego.
-Drezyna z garażu na dziewiąty a potem na pierwszy zamknięty – wygłosił formułkę.
-Dobra, macie wolną…
Radio zamilkło. Wykolejnica zabezpieczająca wyjazd uniosła się do góry i na karzełku pojawiło się białe światło. WM15 pchając przed sobą wagon wyjechała na tor dziewiąty. Potem Wazelina zmienił pozycję nawrotnika. Kolejne karzełki rozświetliły się na biało. Drezyna telepiąc się na rozjazdach powoli dotarła pod semafor wyjazdowy. -Nastawnia, drezyna pod słupem, można świecić… – Wazelina już wczuł się w rolę.
Na semaforze podano sygnał zastępczy „Sz” Wjeżdżaliśmy na tor zamknięty. Za ostatnim rozjazdem WM15 zatrzymała się. Mozg wylazł z kabiny i umocował za nami wskaźnik D1. Ja w międzyczasie ściągnąłem kufaję. Robiło się lekko ciepło. Wazelina rozpędził drezynę.
-Tylko kilometrażu pilnuj, żebyśmy się nie wpierdolili w to gówno – upomniał go Kowalski.
Spojrzałem na naszego dawnego Kierownika. Ostatnio wybitnie podupadł na zdrowiu. Jego twarz stała się ziemista, pod oczami wystąpiły głębokie fioletowe podkrążenia. Czasami łapałem go na tym, iż wycierał lecącą z nosa krew. Próbowałem zapytać, ale zbył mnie krótkim „nie interesuj się”. Wydawało mi się, że chudł na potęgę. Odzież robocza wisiała na nim jak na wieszaku. Przy byle czynności oddychał ciężko, jakby przebieg ze dwieście kilometrów.
-Co się tak wpatrujesz ?! – Kowalski zauważył moją lustrację.
-Źle wyglądasz – stwierdziłem patrząc mu w oczy.
Od dawna byliśmy kumplami. Tylko dla sportu udawaliśmy służbową zależność.
-Pierdolić to, sam nie jesteś Di Caprio – stwierdził Kowalski.
-Może – przerwałem dyskusję.
Miałem w pamięci nieco inne zachowanie przyjaciela. Jeszcze tak niedawno robiliśmy niedzielne wypady na ryby. Z samego rana, gdy miasto jeszcze spało. Siadaliśmy na brzegu niewielkiej rzeki i ciskaliśmy przynętę w jej leniwy nurt. Z torby na światło dzienne wydostawało się jasne chłodne piwo. Odskakiwały kapsle. Zapach chmielu mieszał się z poranną rosą. Naszło nas wtedy na dziwne dyskusje z gatunku „moje marzenie”.
-Wiesz co Covalus, chciałbym mieć dom na wzgórzu. Nad malutkim jeziorem. Wiesz jak byłby pomalowany? Próbowałem sobie wyobrazić dom na wzgórzu. Mały dom nad niewielkim jeziorem.
-Nie mam pojęcia stary – pociągnąłem spory łyk piwa.
-Na biało… mój biały dom widoczny z daleka. Jak bym wracał z tyry nie mógłbym nie trafić, jarzysz? – Kowalski przymknął oczy.
Potężny gwizd przewał moje wspomnienia. Z przeciwka po niewłaściwym zbliżał się ET 22 ze sznurem brudnych węglarek.
-Oświetliłeś czoło ?! – Kowalski wydarł się do Wazeliny
-Już – Wazelina gmerał ręką po wyłącznikach.
Byk znowu wydał z siebie długi gwizd. Jednocześnie z radia popłynęły słowa krytyki.
-Kurwa Panowie jesteście na niewłaściwym- pieklił się maszynista elektrowozu.
Wazelina skulił się w swoim fotelu i ustawił wyłączniki lamp na nowo. Czoło drezyny ozdobiły właściwe sygnały – biały i czerwony. ET22 minął nas w żółwim tempie. Zaraz za nim szły styrane słowackie i czeskie węglarki. Ich ściany były zaropiałe rdzawymi wrzodami. Gdzieniegdzie spomiędzy drzwi wychodziła pianka. Niektóre skrzypiały przechylając się na boki. Liczyłem je dla zabicia czasu. Wyszło trzydzieści sztuk. Jak tylko ostatni truposz odsłonił słońce Wazelina” zahamował. Kilometraż mu wyszedł. Z wielkim bólem wydostałem się z kabiny i zaczęliśmy szukać uszkodzenia. Było niedaleko. Głębokie pęknięcie rozpołowiło szynę na dwie części. Wskutek uderzeń kół nocnych pociągów obok pojawiły się początki drugiego. Z początku myślałem, że da się przyłapać na łupki i po sprawie. Ale szyna zaczęła się już skręcać i taka prowizorka mogła być niebezpieczna.
-Trzeba … będzie … wstawkę… – Kowalski pochylił się nade mną.
Dyszał ciężko i nierównomiernie. Kiedy się wyprostowałem odszedł szybko na bok. Unikał mojego wzroku.
Zaczynało mnie to denerwować. Konkretnie walić.
-Mozg oznakuj miejsce robot – wrzasnąłem
Adresat wytargał z drezyny wskaźnik W7 oraz chorągiewkę ucieczkową. Tę pierwszą wbił tuż obok nas. Ostrym końcem wskazywała bezpieczne miejsce na wypadek poruszania się pociągu w pobliżu miejsca robot. Wskaźnik zabrał na ramię i udał się trzysta metrów w przód, aby go umieścić obok dwójki.
-Wazelina, bierz drugi i na Kluczbork ! – syknął Kowalski
Wazelina lekko niezadowolony dźwignął drugi biały trójkąt z czarną literą „R” i poszedł osłonić miejsce robot od strony Bierutowa.
Kiedy obaj „wskaźnikowi” zniknęli w oddali podszedłem do Kowalskiego.
-Co jest kurwa grane ?! – zacząłem ostro.
-A co ma być ? – postawił się majster.
Nie wyszło to najlepiej. Brakło mu bowiem tchu.
-Przecież widzę, wyglądasz jak trup – rozłożyłem szeroko ręce.
-Tak się też czuję, ale naprawdę nie chcę o tym gadać – odwrócił się do mnie plecami.
Zrezygnowałem. No może nie całkiem.
-Siedzisz dziś na czatach, my zrobimy tą wstawkę – wydałem mu polecenie.
Kiedyś, by gwałtownie zaprotestował i zrypał mnie jak Naczelnik Kalota uczniów po kolejówce. Dziś jednak nie zdobył się na żadne słowo protestu. Przyjął do wiadomości swoją nową rolę. Znów pochyliłem się nad miejscem uszkodzenia. Zaznaczyłem miejsce pierwszego cięcia. Było około metra przed pęknięciem. Użyłem do tego fluorescencyjnego spraya. Miejsce wybrałem ze względu na podkład. Był zdrowy i na pewno da się w nim wywiercić dziury na łupki i mocowanie stopki. Potem zajrzałem na platformę. Mieliśmy pięciometrową szynę z jednostronnymi otworami. Na szczęście sięgała do sąsiedniego łącza. Pozostało mi tylko sprawdzić stan łączników szynowych – wyglądały nieźle. Przewód obejściowy też mieliśmy. Gdzieś od strony Oleśnicy rozległ się przeciągły gwizd. Nadjeżdżał opóźniony poranny kibelek do Kluczborka.
-Covalus… kibel od … Oleśnicy… – wycharczał Kowalski.
– Ok – uniosłem rękę w geście zrozumienia i odsunąłem się od dwójki.
EN57 zawył powtórnie tuż przed miejscem ustawienia WM15. Uniosłem dłoń w kierunku EZT. Przejechał obok ze
zmniejszoną prędkością. Zaraz za nim nadszedł Mózg. Nie czekając na Wazelinę wyjaśniłem kolejność prac.
-Tniemy szynę, zakładamy przewód obejściowy na czas robot, potem zapniemy to łącznikami. Trza będzie przyłapać spawarką. Uruchamiaj agregat – wskazałem ręką na platformę. Mozg wskoczył na nią i zaczął przygotowywać naszego dawcę prądu do pracy. Powoli wytaszczyłem przecinarkę do metalu na stelażu. Zacząłem ją ustawiać w miejscu którym zamierzałem ciąć. Nasunąłem na nos okulary ochronne i odpaliłem urządzenie. Silnik buchnął niebieskimi spalinami i zaczął równo pracować. Zbliżyłem ostrze wirującej tarczy do główki szyny. Sypnęło pomarańczowymi iskrami i ciężka głowica zaczęła się wgryzać w głąb metalu.
Podtrzymywana przez rusztowanie wymagała tylko delikatnego docisku. Cięcie szło powoli, ale systematycznie do przodu. Od czasu do czasu zwalniałem nacisk, tak aby tarcza mogła się wystudzić.
-Towarowy od strony Oleśnicy ! – krzyknął Kowalski.
Ustawiłem urządzenie na wolne obroty i podniosłem część tnącą. W oddali dostrzegłem zielone czoło ET41. Podał długie Rp1. Ciągnął wyładowane węglem talboty niebieskiej barwy. Jak tylko ziemia przestała drżeć wróciłem do przerwanego zajęcia. Po trzydziestu minutach iskry nagle zniknęły i rozszedł się smród palonego drewna. Szyna była przecięta i dobrałem się do podkładu.
Zgasiłem przecinarkę i ostawiłem ją na bok. Sam podkład zalałem brudną wodą z pobliskiego rowu, aby nam się nie tlił. Mozg wraz z Wazeliną poluzowali śruby na łączeniu. Trzeba było założyć kabel obejściowy. W tym celu musieliśmy wywiercić otwór w szyjce szyny którą mieliśmy pozostawić. To była robota dla Wazeliny. Ustawił na podkładzie spalinową wolno obrotową wiertarkę. Odpalił i zaczął się wgryzać. Słonko dawało już mocno. Spod pomarańczowej kamizelki lały się strugi potu. Nie pomagało picie wody na potęgę. Ile wypiłem- tyle po plecach w kierunku czterech liter poleciało. Po czterdziestu minutach mieliśmy otwór w szynie. Przykręciłem tam początek przewodu obejściowego. Drugi koniec zamocowałem do otworu w złączu. Mogliśmy wywalić uszkodzony kawałek. Za pomocą żurawia z platformy Mózg zrzucił nową szynę. We trzech ledwie dotaszczyliśmy ją na miejsce. W tym upale była cholernie ciężka. Wraz z Mózgiem przymocowaliśmy ją w starym łączu, a Wazelina nawiercał otwory pod nowe łupki z drugiego końca.
-Ki… bel. od Klucz…ok..! Kowalski znów wydał z siebie głos.
Przerwa była krotka, i zaraz wróciliśmy do pracy. Chcieliśmy ją jak najszybciej skończyć, zanim z nieba, około trzynastej runie prawdziwy żar. Pot zalewał mi oczy. Wazelina skończył wiercić. Pora przykręcić łupki i miedziane łączniki. Poszło sprawnie. Pod sam koniec rozległo się przeciągłe Rp1. Szedł kolejny towarowy. Nie słyszałem tylko z której strony. Podniosłem wzrok i ujrzałem leżącego na tłuczniu Kowalskiego. Podbiegłem doń i przewróciłem na plecy. Oddychał powoli z dużym wysiłkiem a z nosa szła mu krew.
-Kurwa mać ! – krzyknąłem, lecz mój głos został stłumiony przez mijające nas wagony.
Obmyłem mu twarz wodą z butelki i zaniosłem w cień drezyny. Ledwie kontaktował. Jak tylko brutto przestało hałasować popędziłem chłopaków.
-Musimy kończyć ten syf i spadać z majstrem jest źle ! – wskazałem na Kowalskiego.
Zrozumieli lub przynajmniej mnie się tak wydawało. Jeszcze godzinę zajęło nam wtarganie szyny zużytej szyny na platformę, mocowanie nowej i sprzątnięcie wskaźników. Ułożyliśmy Kowalskiego na kanapie WM15 i zaczęliśmy wracać do Oleśnicy. Przez radio wywołałem Dyżurnego i poprosiłem, aby wezwał karetkę. Kowalski protestował, ale miałem to w dupie. Jak tylko zaparkowaliśmy pod garażem na spółę z „mózgiem” przenieśliśmy majstra do czekającej „eRki”.
Odjechała wyjąc przeciągle syreną. Odprowadziwszy pojazd wzrokiem sięgnąłem po telefon. Zadzwoniłem do Joli-żony Kowalskiego. Odebrała po drugim sygnale.
-Jolu, twój mąż zasłabł podczas roboty. Zabrała go karetka do oleśnickiego – wyrzuciłem z siebie.
-Wiedziałam, że to się tak skończy- usłyszałem w odpowiedzi.
-Co się tak skończy ?! – próbowałem uściślić.
-Nie ważne, oddzwonię do Ciebie później- przerwała połączenie.
To było ostatnie wydarzenie w pracy.
***
Walnąłem się na wersalkę i z niecierpliwością czekałem na telefon od Joli. Czas płynął bardzo wolno. Wreszcie koło siedemnastej moja komórka ożyła. Odebrałem połączenie. Głos Joli był spokojny i bardzo przygaszony.
-Przyjedź pogadamy – zamilkła oczekując odpowiedzi.
-Zaraz będę – przerwałem połączenie i zerwałem się z wersalki.
Droga do domu Joli prowadziła na peryferia Oleśnicy. Willa ze spadzistym dachem położona była na końcu kamienistej drogi, za jednostką wojskową. Zaparkowałem swoją Sienę przed furtką. Zamknąłem tylko drzwi, bowiem alarm dawno nie działał. Otworzyłem furtkę i wszedłem na podwórko. Było niewielkie. Po prawej stronie stał murowany garaż. Wspiąłem się po niewielkich schodach na ganek. Drzwi były uchylone. Jola musiała widzieć jak podjeżdżam. Wszedłem do środka głośno się anonsując – „Dzień Dobry”.
-Kuchnia !- usłyszałem w odpowiedzi.
Udałem się do wskazanego pomieszczenia. Jola siedziała za stołem. Na pierwszy rzut oka wyglądała jakby nic się nie stało. Dopiero dłuższa analiza twarzy ujawniała zmęczenie.
-Zrobię sobie kawy, mogę? – zapytałem.
-Nie pytaj, czuj się jak zawsze- machnęła ręką.
Włączyłem elektryczny czajnik. Kawa była tam, gdzie zwykle, kubki też. Zasypałem sporą dawkę i zalałem wrzątkiem. Mieszając wszystko usiadłem naprzeciw Joli.
-Nawijaj, tylko wszystko… – nakazałem.
Jola nie oponowała.
-Zaczęło się rok temu, podczas rutynowych badań okresowych. Badania krwi były niepojące i lekarz kazał mężowi pójść do specjalisty…
-Jasne, jakbym go nie znał – przerwałem odruchowo.
-Właśnie, Dzióbek – tak zdrobniale Jola nazywała swojego chłopa – naryczał na lekarza i ten bojąc się pobicia zaliczył mu te badania. Poszedł oczywiście do specjalisty, bo inaczej bym mu truła do dziś. Tam się wyszło szydło z worka. Dali mu dwa lata.
-Co kurwa !? – potrząsnąłem głową.
-Bez inwektyw mi tutaj, jesteście w tych kwestiach bardzo podobni do siebie. „Kurwa i niech się wali” to recepta na wszystko. Jednak tym razem to nie działało. Choroba postępowała według swojego upiornego planu…
-Dlaczego nie powiedział ? – zapytałem, choć znałem odpowiedź.
-Nie chciał Cię martwić, żył tak jakby nic się nie wydarzyło. Teraz leży w szpitalu, zostanie tam trochę, aż uda się ustabilizować organizm. Jeśli się uda… – oczy Joli zawilgotniały.
-Uda się, znam gościa…
-Wydaje Ci się. Znasz go na tyle na ile Ci pozwolił. W jego wypadku to i tak dużo. Ciekawe czy zdąży pokazać Ci garaż? – na moment zawiesiła głos. Gdzieś w głębi podejmowała decyzję.
-Wyrzucił mnie ze szpitala i powiedział, że Ciebie też sobie nie życzy. Prawdopodobnie boi się, że się wyda. Coś Ci pokażę -wstała i kiwnęła ręką. Ruszyłem za nią. Wyszliśmy z domu i podążyliśmy do garażu. Zapaliła wewnątrz światło i zaczęła mocować się z zamkiem.
-Nigdy Cię nie zdziwiło, po co mu garaż skoro i tak auto parkuje na ulicy ? – spytała nadal próbując przekręcić spory klucz.
-Nie… – burknąłem.
Zamek wreszcie ustąpił. Weszliśmy przez małe wejście z boku. Najpierw moje oczy musiały przywyknąć a potem mózg zrozumieć.
-Co to kurwa jest ?! – moje usta działały niezależnie.
***
Wnętrze garaży zajmował ogromny stół. Tak przynajmniej to wyglądało. Później podczas dokładnych oględzin zobaczyłem, że jest to kilka segmentów połączonych ze sobą. Na tych segmentach wybudowała była kraina z bajki. Miniaturowe domki, drzewa i… wojsko. Pochyliłem się nad żołnierzami. Po jednej stronie miałem ciemne zielone mundury faszystowskiego wermachtu, po drugiej rosyjskich wojaków. Wiele budynków było zrujnowanych. Fantastycznie oddane zniszczenia wojenną nawałnicą. Po środku makiety płynęła rzeka, zrobiona z jakieś żywicy. Niemcy byli po jednej stronie, Rosjaninie po drugiej. Do rzeki prowadziła szutrowa droga, którą jechały trzy czołgi z krzyżami na burtach. Były potężne i wydawały się niezniszczalne.
Na przeciw nim stał czołg z gwiazdą na wieżyczce. Coś było z nim nie tak. Lufa zamiast celować w nazistów opuszczona była w dół. Zaciekawiło mnie to. Zacząłem oglądać go ze wszystkich stron. Z tyłu Kowalski przymocował kłęby waty, lub podobnego tworzywa pomalowanego na czarno. To był… dym. Z włazu zwisały zwłoki tankisty. Czołg był zniszczony.
Dostępu do rzeki nie broniło już nic. Po drugiej jej stronie stało pojedyncze działo z obsługą. Chłopaki pewnie by uciekli, gdyby nie figurka „NK-wudzisty” z karabinem wycelowanym w ich stronę. Uniosłem nieco wzrok. Rzeka wpadała do niewielkiego jeziora. Obok na wzgórzu stał… biały dom. Zdębiałem i przypomniał mi się nasz wspólny z Kowalskim wypad na ryby. To był jego wymarzony biały dom na wzgórzu. Wyprostowałem się.
-Sam to wszystko zrobił ? – spytałem Joli.
-Sam, zaczęło się jak umarł Nowicki. Stary nastawniczy z tutejszej górki rozrządowej. Jego żona podarowała Dziobkowi te szwabskie czołgi i kilka żołnierzyków. Mój mąż z początku schował ten podarunek w kartonowym pudle na szafie. Kiedyś to zobaczył nasz wnuk Tomasz. Okazało się, że są to figurki z jakieś gry. Sporo notabene warte. Sam grał w podobne tylko z innej epoki. Pokazał Dziobkowi jak to działa. Śmiesznie to wyglądało, rzucali kostkami i coś mierzyli linijką. Mój mąż się wciągnął. Za namową Tomasza zaczął to budować. Rozegrali wspólnych bitew. Potem Tomasz poszedł na studia i mój mąż grał sam ze sobą. W międzyczasie dla sportu dodawał nowe elementy do scenerii bitwy. Niestety te figurki są dosyć drogie i darowana armia Nowickiego ma wyraźną przewagę. Nie pokazywał Ci tego, bo była to jego wspólna z Tomaszem tajemnica. Zabawa dla dużych dzieci – Jola mimochodem uśmiechnęła się.
-Super – byłem zachwycony makietą i zdegustowany, że widzę ją dopiero teraz.
Czas się skurczył i Jola wyraźnie zasypiała na stojąco. Skierowałem się ku wyjściu. Zamknęliśmy garaż i uścisnąłem gospodynię.
-Wyjdzie z tego… – powiedziałem.
Nie odpowiedziała, tylko w milczeniu odprowadziła mnie do furtki. Odpaliłem Sienę i uniosłem dłoń na pożegnanie.
Powoli wróciłem do chaty.
***
Długo myślałem nad tym co mi powiedziała Jola. Próbowałem analizować i coś zaradzić. Niewiele mi z tego wychodziło. W końcu dałem sobie spokój w myśl starej recepty „walić to”. Około pierwszej w nocy zmorzył mnie sen. Siedziałem przy ścianie białego domu. Z tego miejsca widać było jezioro i wpadającą doń rzekę. Wiatr łagodnie marszczył toń. Kowalski przyniósł dwa jasne piwka. Kapsle odskoczyły z przyjemnym sykiem. Zapach chmielu podrażnił nozdrza.
-Mój biały dom – powiedział przyjaciel przechylając butelkę.
-Jak normalnie prezydent USA – rzuciłem, bo mi się tak jakoś skojarzyło.
-Lepiej kochany…
Potem zamilkliśmy. Nagle powietrze przeciął świst lecącego pocisku. Uderzył w ścianę nad nami i eksplodował, ogłuszając nas i pokrywając białym pyłem.
-Co jest ?! – wstałem i próbowałem zorientować się w sytuacji.
Kolejny pocisk uderzył w dom, który zaczął się walić. Zacząłem szukać Kowalskiego. Leżał odrzucony wybuchem na szutrowej drodze. Podbiegłem do niego i ukląkłem. Pochyliłem się nad nim. Chyba krzyczał, ale nie mogłem tego stwierdzić, bo nic nie słyszałem. Chłopina nie miał prawej ręki. Nogi urwane poniżej kolan krwawiły obficie.
Ściągnąłem koszulę i próbowałem założyć opaski uciskowe. Ciepła krew zalewała mi dłonie. Odzyskałem słuch.
Poprzez krzyk rannego przebił się jeszcze inny odgłos. Miarowy pomruk silnika diesla i klekot gąsienic.
„Klik – klik -klik – klik” zbliżało się szybko. Zobaczyłem wielki niemiecki czołg wspinający się po drodze na wzgórze. Tumany siwego pyłu zostawiał za sobą. Był coraz bliżej. Próbowałem przenieść Kowalskiego z toru jego jazdy, ale był jakby z ołowiu. Odskoczyłem. Czołg zatrzymał się tuż przed przyjacielem unieruchamiając gąsienicą jego głowę. Czołgista w czarnym mundurze wychylił się z włazu. Kowalski krzyczał okropnie z bólu.
– On przegrał- żołnierz wskazał palcem na beznogi korpus Dziobka. Kowalski próbował się odsunąć od zimnej gąsienicy. Nadaremnie. Czołg wypluł z rur wydechowych czarne spaliny i powoli ruszył do przodu. Zamknąłem oczy. Gdzieś z boku do mych uszu doszedł odgłos miażdżonej czaszki. Zacząłem krzyczeć i… Obudziłem się. Moja komórka jazgotała sygnał pobudki. Byłem spocony, przerażony i niewyspany. Niestety trzeba było iść do pracy.
***
W baraku siedział Mozg i Wazelina. Wpatrywali się bezmyślnie w okno.
– Co jest grane ? -spytałem widząc ich znudzone miny. Wazelina rozłożył szeroko ręce.
-Jesteśmy w czarnej dupie bez Kowalskiego… – stwierdził smutno.
-Widzę, że nawet zaczynasz mówić jak „patologia”, głęboko w tym tyłku ugrzęzłeś – podszedłem do swojej szafki z ubraniami. Wazelina stanął za moimi plecami. Czułem jego oddech na plecach. Byłem zmęczony i rozdrażniony. Z chęcią bym się wyładował. Ten moment właśnie nadszedł. Odwróciłem się gwałtownie i stanąłem z tym szczurem twarzą w twarz. Był nieco niższy i chudszy ode mnie. Stał za blisko mojej osoby.
-Bo co !? – wydukał.
Zabrzmiało to niezwykle komicznie. Uśmiechnąłem się do siebie, a potem chwyciłem Wazelinę za poły jego roboczego drelichu. Wybitnie się tego nie spodziewał. Zatrzepotał rękoma jak zepsuty helikopter. Uniosłem go lekko do góry, odwróciłem i trzasnąłem jego plecami o moją szafkę. Jęknął z bólu.
-Panowie bez patologii mi tutaj !!! – usłyszałem kobiecy głos za swoimi plecami.
Kierowniczka się objawiła. W najmniej przeze mnie oczekiwanym momencie. Puściłem szczura a ten zsunął się wzdłuż drzwi. Potem niczym skopany pies podbiegł do Rogowskiej.
-On mnie… – dyszał ciężko wskazując palcami na mnie.
-Trzymał, żebyś nie upadł- dokończyłem za niego i zwróciłem się do Mózga – Prawda? -Ano… – wydukał Mózg wyraźnie rozbawiony całym zajściem.
Myślę, że Wazelina też nie raz zaszedł mu za skórę i moje działanie było mu na rękę. Kierowniczka zadowolona z wyjaśnień, nie pozwoliła skomleć Wazelinie więcej.
-Całkowita porażka Panowie, nie ma kim robić. A trzeba kosić trawę na dojazdowym do ZNTK i smarować rozjazdy… Do rozjazdów potrzeba jest dwóch.
-Mózg i Wazelina nasmarują te rozjazdy, ja pójdę kosić – szybko podjąłem za nią decyzję.
Chyba była po jej myśli. Sięgnęła po papierosa. Wazelina doskoczył z zapalniczką. Mózg tylko gapił się bez komentarza w szeroki dekolt.
-Dobra tak zrobimy- zaciągnęła się i wyszła wraz z pomagierami na zewnątrz.
Zacząłem się przebierać. Na łeb nałożyłem przyłbice. Kosę motorową umocowałem na stelażu i spiąłem z ramionami. W ręce wziąłem kanister z paliwem i zapasową żyłkę. Wyszedłem mijając towarzystwo wzajemnej adoracji. Kierownica chwaliła się butami. Wazelina rozpływał się na jej trafnym wyborem a Mózg dalej gapił w dekolt. Pomagając sobie nogą otworzyłem bramkę pod kładką dla pieszych. Na grupie towarowej hulał wiatr. Dojście do właściwego toru zabrało mi moment. Łączył on tor dojazdowy do ZNTK z torami towarowymi. Dość często kursowała po nim stonka PKP Cargo z wagonikami na plac ładunkowy. Sięgnąłem po przenośne radio. -Panie Dyżurny… – starałem się wywołać nastawnię.
Odezwała się po chwili. -Co jest ?!
-Wchodzę na dojazdowy do ZNTK kosić zielsko. Powieście tam sobie „ludzi na torze”, aby nic mi z dupy garażu nie zrobiło.
-Ok już wieszam, masz dziś wolne do czternastej. Potem będzie stonka po wagony.
-Zrozumiałem o czternastej schodzę z toru- odwiesiłem radio na pasek. Spojrzałem na zegarek, była ósma trzydzieści. Uruchomiłem kosę i zacząłem zieloną masakrę. Z lewej strony miałem betonowy mur ZNTK z prawej nieczynny tor z dawnej górki rozrządowej. Odłamki roślin fruwały dookoła. Czasami któreś walił mocno w przyłbicę. Powoli i metodycznie przeciwnik kapitulował. Widać było nawet podkłady. Po dwóch godzinach pot zaczął zalewać mi oczy. Musiałem przerwać na moment. Wygasiłem kosę i zdjąłem przyłbicę. Lekki wiatr uderzył w spocone lico. Wodę zostawiłem przy kanistrze. Wróciłem się po nią i wraz zresztą przyniosłem na linię frontu. Gdy tylko pierwsze krople wody spłynęły chłodząc przełyk, znużenie dopadło cały mój organizm. Na moment przymknąłem oczy.
Było straszliwie gorąco. Pył wzniecany wiatrem powodował łzawienie oczu. Przetarłem je rękoma. Byłem na środku drogi. Przede mną opadała ona łagodnie do diamentowej powierzchni rzeki, opalizującej w promieniach słońca. Odwróciłem się. Ostre światło nie pozwalało spojrzeć dalej. Opuściłem wzrok ku ziemi. Na drodze była plama. Zbliżyłem się do niej. Roje much uniosły się do góry i bzyczały nieznośnie. Z plamy wyrastały nogi w roboczych spodniach. Na ich końcu była klatka piersiowa… dalej wyraźny ślad gąsienicy w brunatnej śmierdzącej brei. Zrozumiałem co mam przed sobą. Zacząłem krzyczeć…
Podskoczyłem na rozgrzanej szynie. Otrząsnąłem się jak mokry kot po przymusowej kąpieli. Spojrzałem na zegarek. Krotka drzemka była całkiem spora. Wycięła mi z życiorysu prawie dwadzieścia minut. Uruchomiłem kosę i z drżącymi rękoma uderzyłem ponownie. Koło trzynastej było po wszystkim. Nie chciało mi się za bardzo brać za coś innego, więc usiadłem w cieniu budynku hamulca torowego i postanowiłem przeczekać. Wypiłem resztkę wody i zacząłem czyścić kosę. Tak nastała czternasta – uruchomiłem radio i zdjąłem siebie z toru. Dyżurny uprzedził, że stonka Cargo spóźni się nieco. Nie wyjechali jeszcze z Cieśli. Mnie to nie przeszkadzało, postanowiłem na nią poczekać. Byłem tu bezpieczny i nikt nie był w stanie skontrolować co robię.
Schowałem więc się w cieniu i włączyłem tryb „oczekiwania”. Czujne spanie miałem opanowane do perfekcji. Tym razem nie śniło mi się nic. Piętnasta trzydzieści do mych czujnych uszu doszedł dźwięk zbliżającego się diesla. Wstałem i zacząłem wywijać „Stój” ręką. Niebieska SM 42 zwolniła na tyle, że zdołałem na pomost wrzucić kosę i resztę przyborów. Drzwi od kabiny były otwarte.
-Wysadźcie mnie pod kładką – poprosiłem mechanika.
Wibrator wrócił do swojego spokojnego jednostajnego tempa. Kołysząc się na boki na nierównościach toru zamarł pod kładką. Tam wysiadłem. Powoli dowlokłem się do baraku. Wazelina i Mozg byli już przebrani. Tylko Mozg kiwnął mi na pożegnanie. Ściągnąwszy ciuchy robocze udałem się pod natrysk. Woda spłukała resztki zielonego ścierwa, które dostało się nawet pod flanelową koszulę. Ubrałem się i na moment usiadłem pod swoją szafką. Fala zmęczenia znów mnie obezwładniała.
-Covalus! – ostry kobiecy głos wyrwał mnie z odrętwienia.
Blondyna stała nade mną.
-Czego ? – odparłem nieco grubiańsko.
-Nie życzę sobie, takiego zachowania w drużynie – cedziło wolno przez zęby.
-Kurwa czego ?! – sam jej widok działał mi na nerwy.
Byłem wściekły za to, że zajęła miejsce Kowalskiego, że ciągle popełniała szkolne błędy, że stan w „czarnej dupie” był naszym codziennym stanem od kiedy zaczęła swoje rządy.
-Masz przestać znęcać się nad Zbyszkiem!
Przypomniała mi jak Wazelina miał na imię.
-Bo co?! – postawiłem się ciut za ostro.
Zaślepiony nie zauważyłem, że do pomieszczenia weszła jeszcze jedna osoba.
-Covalus, żuczku ty mój czy tak należy zwracać się do przełożonego ?! – Naczelnik Kalota był wyraźnie niezadowolony z rozwoju sytuacji.
-Właśnie ?! – Kierownica wtrąciła się w zdanie.
Biedna nie wiedziała co czyni. O ile w Dyrekcji wystarczył głęboki dekolt i trzepotanie rzęs, o tyle było to nieskuteczne wobec Kaloty.
-Mówiła coś Pani ?! – Kalota zwrócił się bezpośrednio do niej.
-Bo ja Panie Naczelniku chciałam…
-Pani Małgosiu, czasami tak się zdarza, że same chęci nie wystarczą. Jak ja chcę to moją starą boli głowa, a jak jej się zbiera to akurat fajny film w telewizji leci. A obecnie naprawdę dobry film leci… Więc proszę iść do domu, ogarnąć się. Ja mam do porozmawiania z Pani podwładnym. Jasne? – Naczelnik zawiesił głos.
Chyba zrozumiała, bo zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Ja zaś musiałem udać się z Kalotą do jego gabinetu.
Piękne zakończenie dnia…
***
Kalota gdziekolwiek by był, ciągnął się za nim zapach starej dobrej kolei. Malutki gabinet w Oleśnicy wypełniał zapach kawy, starych akt i ołówka kopiowego. Na stole leżał wykres ruchu z licznymi poprawkami. Obok niego stała szklanka w metalowym koszyczku. Gdy przyjrzałem mu się bliżej zauważyłem napis „PKP” na boku. Skąd on taki wytrzasnął?
Siadłem za stołem na prostym drewnianym krześle. Naczelnik przymknął okno i sięgnął do malutkiej szafeczki tuż obok stołu. Na stole stanęła niewielka butelczyna dobrego koniaku oraz dwie puste szklanice. Kalota odkorkował butelkę i polał do naczyń, wypełniając je w połowie. Jedną ze szklanek przysunął ku mnie, drugą uniósł w swojej wielkiej dłoni. Zachęcony wlałem w siebie bursztynowy płyn. Był ciepławy i wykrzywiał twarz. Naczelnik schował butelkę do szafeczki a szklanki po trunku wyniósł do małego zlewiku w przybudówce do biura. Potem usiadł naprzeciw mnie zasłaniając słońce wpadające przez okno.
-Co jest Covalus? – zapytał prosto z mostu.
-A co ma być Naczelniku ? – uniosłem ramiona w geście niezrozumienia.
-Widzę, że Ci się praca na tej stacji nie podoba.
-Praca mi się podoba, ale kierownictwo nie – odparowałem.
Naczelnik oparł się i westchnął.
-Mi też Covalusie, ale nic na to nie mogę poradzić.
-Jasne… – byłem wyraźnie niegrzeczny.
Kalotę trudno było wyprowadzić z równowagi.
-Niestety stare dobre czasy już minęły. Teraz są „nowe i lepsze”. Jeśli będziesz z nimi walczył, nie wygrasz. Spalisz się tylko jak lichej jakości ogarek. Spróbuj zastosować „prysznic”. Niech rzeczywistość spływa po Tobie niczym woda z mydlinami. Tak będzie lepiej dla tej, jak wy na nią mówicie ?…
-Lachociąg – wszedłem w słowo.
-… myślałem, że Kierownica. Cóż człek uczy się przez całe życie. Od dzisiaj masz stosować „prysznic”. To jest polecenie służbowe – Kalota mocno podkreślił ostanie słowo.
-Jasne- potwierdziłem.
-Co z Kowalskim? – Naczelnik zmienił temat.
-Źle z nim, ale nie chce mnie widzieć – westchnąłem ciężko.
-Zostawisz to tak? – Kalota pochylił się nad stołem.
Potem wstał i przyniósł jeszcze raz szklanki po koniaku. Rozlał resztkę z butelki. Wyszło znowu po połowie.
Walnęliśmy bez zbędnych komend. Ciepły płyn rozlewał się po trzewiach.
-Pierdolę jego zdanie i idę do szpitala- odparłem wstając od stołu.
-I to szybko chłopie – Kalota uśmiechnął się szeroko.
Opuściłem gabinet.
***
Do Oleśnickiego szpitala dotarłem koło siedemnastej. Kowalski leżał na oddziale zamkniętym. Lekarz powiedział, że rano jego stan się pogorszył i zapadł w śpiączkę. Spytałem łapiducha czy mogę go zobaczyć. Nie protestował. Weszliśmy do malutkiej izolatki z pojedynczym łóżkiem. Kowalski leżał na wznak. Jego twarz była niesamowicie blada. Podszedłem do niego i spojrzałem na umęczone chorobą ciało. Wyglądał strasznie.
-Cześć gościu – wydukałem szeptem roznosząc po salce zapach koniaku.
Nie otrzymałem odpowiedzi. Tylko medyczna aparatura wybijała jednostajny elektroniczny rytm, popiskując w kącie.
-Nie wiem co tu wywijasz, ale brakuje nam Ciebie w robocie. Mam nadzieję, że skończysz to opierdalanie i wrócisz do brygady. Cuda się dziś działy… – zacząłem mimochodem streszczać dzisiejszy dzień w robocie. Kiedy skończyłem, pochyliłem się nad łóżkiem i mocno ująłem jego dłoń. Była zimna i okropnie sztywna.
-Masz wyjść z tego gościu. Gówno mnie to obchodzi, ale nie mam zamiaru spędzać czasu tylko z Mózgiem i Wazeliną – poczułem rękę na ramieniu.
Obróciłem się, to był lekarz który mnie wpuścił. Chciał, aby się zmył. Wstałem od lóżka i po raz ostatni dziś spojrzałem na przyjaciela. Na podwórku chłodny wiatr smagnął mnie po policzkach. Były mokre. Przetarłem je dłonią. Zostawiłem szare smugi. Miałem to w dupie. Bardzo głęboko. Usiadłem na ławce przy placu Zwycięstwa. Słonko już szykowało się do spania. Nagle poczułem drżenie chodnikowych płyt. Ujrzałem czarny czołg sunący przez środek placu. Stalowe ogniwa jego gąsienic rozbijały w pył betonowe kwietniki. Z piskiem metalu drącego o granit stanął dokładnie naprzeciw mnie. Na boku jego wieży ktoś wymalował napis „Weises Haus geradeaus”. Właz otworzył się…
-Dobrze się Pan czuje ? – zapytał robotnik w szarym drelichu.
Traktor który wywoził śmieci zasłaniał mi widok. Na jego przyczepie był już spora kupa odpadków. -Dobrze- utwierdziłem go w przekonaniu i szybko wstałem. Zrobiłem sobie spacer do domu
Kowalskiego. Musiałem coś zobaczyć.
***
Jola dała mi klucz, bo stwierdziła, że nie ma ochoty iść do garażu. Poszedłem więc sam. Zapaliłem światło i jeszcze raz przyjrzałem się dioramie. Od ostatniego razu zaszły na niej spore zmiany. Wszystkie trzy czołgi przestawiono po drugiej stronie rzeki. Broniąca jej armata była… zmiażdżona a kanonierzy martwi. Spod gąsienic prowadzącego czołgu wystawało rozpłaszczone ciało „EnKawudzisty”. Został rozjechany. Ktoś bardzo dokładnie oddał szczegóły. Wydawało mi się, że widzę jelito wypływające z ciała na szutrowej drodze. Czołg, który prowadził całą trojkę, też się zmienił. Na boku jego kwadratowej wieży, ktoś wymalował napis „Weises Haus geradeaus”. Mój wzrok podążył w kierunku Domu Kowalskiego. Przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz. Byłem pewien, że tego nie było tu poprzedniego wieczoru. Na ławce przed frontową ścianą ktoś usadowił figurkę. Z daleka poznałem, miała dokładnie oddane rysy twarzy. Miałem przed sobą zmniejszonego Kowalskiego, spokojnie patrzącego na nadjeżdżające czołgi. Potrząsnąłem gwałtownie głową. Figurka przez ten czas przekręciła głowę ku mnie. Wydawało mi się, że prosi o pomoc. To było ponad moje siły. Szybko zgasiłem światło i opuściłem garaż. Oddając klucz Joli zapytałem:
-Czy ktoś wchodził do garażu ?!
Jola patrzała na mnie jakoś dziwnie.
-Nie a czemu pytasz?
-Nieważne, masz adres sklepu, tego który pomagał mu to robić? Jola popatrzała jeszcze dziwniej. Ale odpowiedziała na moje pytanie.
– Ten modelarski obok zielonego rynku, w tych parterowych domkach.
– Dzięki… – zbierałem się do wyjścia.
Złapała mnie za rękę.
– Co się dzieje ? – spytała twardo.
Wzruszyłem ramionami, licząc, że jej to wystarczy. Nic z tego. Nie łatwo było nabrać starą Jolę. Przynajmniej mnie się to nie udawało.
– Do pokoju – wskazała na wersalkę. Usiadłem i poczekałem aż przyniesie mi kawę.
-Teraz gadaj wszystko jak na spowiedzi – spojrzała mi prosto w oczy.
-Nie wyglądasz mi na księdza. Nie wiem od czego zacząć- zacząłem mieszać i ściemniać.
-Kurwa Covalus, nie ze mną te numery. Nie pierdol tylko zacznij od początku, teraz kumasz ? – walnęła pięścią w stół. Zrozumiałem. Opowiedziałem jej o snach z czarnymi czołgami. Pominąłem tylko bardziej drastyczne szczegóły. Dodałem też, że moim zdaniem makieta się zmienia.
– Wnuk też to dostrzegł i któregoś dnia opowiedział mi o snach. Podobnych jak Twoje. To przez nie tu nie przyjeżdża. Skończyły się wspólne gry z Dziobkiem. Z początku mój mąż wyśmiał go od siuśmajtek i mięczaków. Potem się na niego obraził. Przestali ze sobą rozmawiać. Od tego momentu Dziobek sam rozgrywał bitwy…
– Z kim ?! – spytałem.
– Z samym sobą. I wyraźnie wszystkie je przegrywa…
– Nie możesz spalić tego wszystkiego? – zaproponowałem.
– Boję się. Gdy tylko mój mąż przyniósł te figurki do domu, zadzwoniła Nowicka. Prosiła, by mąż tego nie rozpakowywał tylko spalił w piecu. Ale Dziobek zignorował ją i wszystko schował na szafie. A potem znalazł to Tomasz. A wiesz co jest najgorsze ? – Jola zwiesiła głos. Czekałem w ciszy, aż dokończy opowieść.
-Najgorsze jest to, że ludzie gadają, że stary Nowicki umarł przez te figurki. Po prostu przegrał bitwę. Nie mam odwagi spalić tej pieprzonej makiety. Moj Dziobek jest w jakieś tajemniczy sposób od niej uzależniony i to nie jest rozwiązanie – Jola zaczęła płakać.
Wstałem i przytuliłem ją mocno do siebie.
– Po co ci namiar na sklep ? – wydukała pociągając nosem.
– Mam zamiar kupić ruski czołg – wyjaśniłem.
– Po jakiego grzyba ?! – Jola odsunęła się ode mnie.
– By zabić sny, rozpieprzyć je w drobny mak – uderzyłem pięścią w otwartą dłoń.
– Nie wygłupiaj się – zaprotestowałem.
– Weź, ten ruski czołg nie będzie tani – wepchnęła mi je wraz z kluczem od garażu do górnej kieszeni. Dopiłem kawę i wróciłem do domu. Położyłem się spać. Tym razem snów z czołgami w roli głównej nie było. Uznałem to za dobry znak.
***
Rano wstałem rześki i wypoczęty. Zabrawszy z domu coś do picia, bo zapowiadali upały, wyszedłem do pracy. Gdy otworzyłem drzwi od baraku zastałem Kierownicę i resztę brygady. Wyglądało to na jakieś zebranie. Oczy zebranych zwróciły się ku mnie. Widać było, że ustalenia zapadły wcześniej, czekano tylko aby mi je streścić. Kierownica zrobiła krok przed szereg i zaczęła:
– Od dziś postanowiłam, że Kierownikiem Brygady zostanie Zbyszek ! – wskazała palcem na Wazelinę.
– A Kowalski ?! – spytałem niepotrzebnie.
– Zdaje się Panie Covalus, że nie Pan tutaj wydaje dyspozycję personalne – spojrzała wyzywająco w moim kierunku. Uniosłem obie dłonie do góry. Zrozumiałem, że czas na prysznic. Otworzyłem swoją szafkę i zacząłem się bez słowa przebierać. Kiedy skończyłem usiadłem na drewnianej ławce przy szafie i głośno oznajmiłem:
-Oczekuję na decyzję Zbysiu … – zamknąłem oczy.
Odpłynąłem na moment i nie słyszałem burzliwej dyskusji na temat planu dzisiejszych robot. Gdy ta ucichła oznajmiono mi, że mamy wyrównać płytę przejazdową na jedynce w kierunku Łukanowa. Poderwała się i zrobiło się niebezpiecznie.
-Ułożymy ją Pani Małgosiu do dwunastej, od Oleśnicy zamkniemy tor od razu i pojedziemy do Borowej… – Wazelina się wczuł w rolę.
-Ja załatwię Ci tą Borową Zbysiu, tylko zrób mi to do dwunastej – poklepała go po ramieniu. Wazelina wypiął pierś do przodu i machnął prawą ręką.
-Idziemy Panowie ! – jego ton głosu był irytujący.
Wstałem z ławki i przeciągnąłem się. Mozg wyszedł za Wazeliną. Na moment zostałem sam na sam z Kierownicą.
– Nie myśl sobie, że ja to wczorajsze tak zostawię – wysyczała.
Zacisnąłem pięści i przyśpieszyłem kroku. Na szczęście nie poszła za mną. Ciekawe czy Kalota uwierzyłby, gdyby się w ciemnym korytarzu przewróciła ? Przyjemna myśl nieco zgasiła złość i rozluźniła pięści. Wpakowałem się do drezyny. Natchniony Wazelina zgłosił gotowość i dostał ułożoną drogę. Ruszył z kopyta. Szybko znaleźliśmy się za ostatnim rozjazdem od strony Łukanowa. Tam WM 15 zapiszczała i stanęła.
-Covalus ustaw D1 – nakazał nowy Kierownik.
-Tak jest padlino… – wyskoczyłem na zewnątrz.
Chyba nie słyszał, bo nie zareagował. A szkoda. Miałem ochotę mu przyłożyć. Ustawiłem D1 na torze i przysypałem stojak tłuczniem. Kopnąłem ją mocno, sprawdzając czy się nie przewróci. Wytrzymała. Ruszyliśmy ku przejazdowi. Wazelina ostrożnie zahamował za. Był to niewielki przejazd tuż przed nieczynnym budynkiem dawnego PODG Łukanow. Prowadził na okoliczne działki. Był zdalnie sterowany z Oleśnicy. Uruchamiano go na dzwonek i głośnik. Nacisnąłem go mocno i zgłosił się Dyżurny.
– Nie podnoś rogatek, zabieramy się za płytę i nie będzie przejazdu – oznajmiłem. -Dobra, tylko skończcie szybko, ten tor jest mi potrzebny.
Nie podjąłem dialogu, tylko wróciłem do brygady. Zbyszek właśnie oznajmiał Mózgowi jak to zrobimy. -Uniesiemy tę kurwę na żurawiku, potem podgarniemy tłuczeń i po krzyku.
Mozg odbezpieczył żurawik i zaczął wyplatać linę. Ja zaś wbiłem wskaźnik ucieczkowy, bo nasz nowy Kierownik o tym zapomniał.
-Wazelina, kto będzie stał na czatach ?! – nie podobała mi się organizacja robot.
– Ja stanę ! – odezwał się Kierownik.
Innej odpowiedzi się nie spodziewałem. Mozg wygrzebał trochę tłucznia i zaczął mocować linę pod płytą.
Wskoczyłem na platformę i zwinąłem luz linki. Pętla zacisnęła się.
-Dawaj do góry!- krzyknął Mozg.
Zacząłem kręcić korbą. Stalowa lina naprężyła się i korba zaczęła stawiać ostry opór. Krople potu wystąpiły na czoło.
-Kibel od Oleśnicy !!! – krzyknął Wazelina.
Przerwałem podnoszenie. Żółta jednostka przetoczyła się obok, pogwizdując anemicznie. Unieśliśmy dłonie do góry. Potem znów zacząłem kręcić korbą. Płyta powoli unosiła się. Osiągnęła już poziom zderzaków na WM15. Mózg zabezpieczał ją, by nie odbiła na boki.
-Towarowy od Borowej !!! – oznajmił Wazelina.
Przerwałem podnoszenie i podniosłem wzrok. Gorące powietrze rozmazywało widok. Czoło ET22 pływało gdzieś pomiędzy torami.
-Wazelina, na pewno leci po dwójce !? – spytałem próbując dojrzeć szczegóły.
-Na pewno, bo jedynkę jest zamknięta ! – odrzekł Wazelina.
To był dobry argument. Przetarłem oczy z potu i jeszcze raz spojrzałem na szlak. Ku mojemu przerażeniu Byk objawił się na jedynce. Miałem jeszcze nadzieję, że pójdzie na dwójkę na PODG Łukanow. Puściłem korbę i zeskoczyłem z WM15. Jazda na krzywo, wymagała zmniejszenia prędkości do 20 km/h z powodu stanu rozjazdu. Towarowy nie zamierzał zwalniać, co oznaczało, że nie leci na krzywo.
-Spieprzajcie na boki !!! – krzyknąłem i zacząłem wymachiwać koła kamizelką.
Maszynista chyba nas zauważył, bo gwizdawka zawyła przeciągle. Zapiszczały hamulce. Uskoczyłem na bok. ET22 nie miała szans na wyhamowanie. Uderzyła w podniesioną płytę przejazdową. Ta zadziałała jak kotwica i nasza biedna WM15 została zmiażdżona. Gdy opadł kurz zobaczyłem stertę pogiętych blach pomiędzy wózkami lokomotywy. To oznaczało, że mamy kłopoty. Maszynista opuścił patyki i powiadomił Oleśnicę o zdarzeniu. Usiedliśmy w cieniu w oczekiwaniu na Policję i komisję wypadkową. Zaczęło się od sprawdzenia stanu trzeźwości. Wszyscy pozytywnie przeszli ten test. Potem zawieziono nas do Oleśnicy. W gabinecie Kaloty odbyło się wstępne przesłuchanie. Wypełniliśmy stosy papierów. Kluczową kwestię pozostawiono na sam koniec. Smutny Pan w pomarańczowej kamizelce zadał niewygodne pytanie.
-Kto zamknął tor od strony Borowej ?
Wazelina jako pierwszy przerwał ciszę.
-Pani Małgosia obiecała, że załatwi – wskazał palcem na Kierownicę.
Ta zareagowała niezwykle szybko.
-Nic takiego nie miało miejsca, zabezpieczenie toru należy do zadań Kierownika, czyli Pana Panie Zbyszku – spuściła wzrok.
-Ale… – próbował Wazelina.
Nie dokończył. Mozg podpisał swoje zeznania i jako szeregowy pracownik został puszczony wolno. Smutny Pan z wypadkowej spojrzał na mnie.
-Jako szeregowy pracownik, nie mam nic do dodania. Wykonywałem polecenia Kierownika – podałem mu podpisaną kartkę.
-Covalus, przecież sam słyszałeś !- Wazelina prawie płakał.
-Przykro mi Zbyszku, to Ty tu byłeś Kierownikiem- rozłożyłem ręce.
Po upewnieniu się, że jestem wolny wyszedłem z pokoju. Małgorzata wyszła za mną.
-Dzięki Covalus – szepnęła.
Odwróciłem się doń bardzo szybko.
-Gdybyś była facetem… uważaj na siebie – zasugerowałem i nie kontynuowałem rozmowy. Komisja zawołała ją z powrotem. Przy szafce spotkałem Mózga.
-I co teraz Covalus ? – zapytał wyraźnie poruszony.
-Nie mam pojęcia Stary, ale Wazelina chyba jest skończony – zamknąłem szafkę i otworzyłem butelkę wody.
Było bardzo parno.
-Pieprzona suka- Mozg uderzył ręką w drzwi swojej służbówki.
Za późno na zmianę stron. Dokończyłem wodę i wyszedłem na zewnątrz. Ten dzień miał zbyt wiele wrażeń jak dla mnie.
***
Na parkingu przed dworcem czekała ma mnie Jola i jeszcze ktoś. Był to niski facet w grubych okularach. Wyglądał na młodego, ale mocno zniszczonego pracą. -Covalus poznaj Tomasza – przedstawiła mi towarzyszącego jej mężczyznę. Przypomniało mi się od razu, że chodzi o wnuka Kowalskiego. Wyciągnąłem doń rękę i uścisnąłem ją mocno.
-Miło poznać – w palącym słońcu nie zdobyłem się na nic więcej.
-Mnie również – On też się nie rozwinął.
Jola postanowiła jeszcze bardziej skrócić nasze powitanie i przeszła do samego sedna. -Jadę do szpitala, zostawiam Was Panowie i oddaję klucz do garażu. Covalus, zadzwoniłam po Tomasza, bo on zna reguły gry. Jeśli masz rację, to będzie Ci łatwiej z jego pomocą. Sklep jest niedaleko, przejdźcie się i załatwcie to jak należy – kiwnęła na pożegnanie rękę i wsiadła do samochodu. Cofając jeszcze raz nam pomachała i zostawiła w oparach spalin. -Idziemy? – spytał Tomasz.
Ruszyłem po wąskim chodniku za nim. Zaczął opowiadać jak to się zaczęło. Rozgrywali z Kowalskim bitwy według skomplikowanych reguł. Niektóre trwały wiele dni. Wymagały wielkiego wysiłku umysłowego i pochłaniały wiele czasu. Wkrótce Tomasz poszedł na studia i Kowalski zaczął grać sam ze sobą. Z początku nawet nie zauważył, że druga strona stała się niezależna. Wojska same zmieniały pozycje, tak jakby nadal ktoś nimi dowodził. Wkrótce stało się mu to obojętne, liczyła się rozgrywka. Kowalski zaczął grać z prawdziwym poświęceniem. Druga strona również.
-… to nie jest perpetuum mobile, Kowalski zdawał się tego nie dostrzegać. Był dawcą dla obu stron.
Z początku kiedy na froncie panował impas, wszystko było ok. Do momentu, aż druga strona przejęła inicjatywę.
Wtedy zaczął chorować. Dziś sądząc po jego stanie musi być na krawędzi porażki – wyjaśniał Tomasz.
-Co się stanie jak ONA wygra ? – spytałem.
-Kowalski umrze, ONA wkrótce też. Nie jest w stanie funkcjonować bez dawcy.
Przez mój organizm przeszły dreszcze. Powoli zbliżaliśmy się do sklepu.
-Wiesz jaki czołg mamy kupić? – spytałem Tomasza.
-Jeżeli nic się nie zmieniło, Niemcy mają dwa Panzer IV i jednego Tygrysa. Potrzebny nam IS 2. Mam nadzieję, że będzie tani – Tomasz otworzył drzwi i znaleźliśmy się w krainie miniatur. Sprzedawca chyba poznał Tomasza, bo się uśmiechnął na jego widok. Chłopak zaczął się rozglądać i wkrótce dostrzegł to czego potrzebował. Sięgnął po pudełko i spojrzał na cenę. Syknął z bólem przez zaciśnięte zęby. Model był drakońsko drogi. Nie spodziewałem się, że aż tak. Wyciągnąłem z kieszeni plik banknotów. Po podliczeniu został mi w ręku tylko jeden. Mieliśmy czołg więc nie wiedziałem, czemu Tomasz się tak martwi. Kątem oka dojrzałem ciekawą figurkę. Była to zminiaturyzowana blond krasawica z pepeszą u boku. Wydatny biust wypychał mundur. Kogoś mi bardzo przypominała.
-Jeszcze to proszę- powiedziałem do sprzedawcy kładąc na ladzie ostatni banknot.
Ten sięgnął po figurkę i zaczął ją pakować. Powstrzymałem go przez chwilę. Na ladzie spostrzegłem bowiem mazak do pisania po plastiku. Odwróciłem figurkę i na jej podstawce wypisałem dwa słowa. Potem pozwoliłem zapakować. Tomasz zdziwiony, ale nie zadawał pytań do momentu, aż wyszliśmy ze sklepu.
– Co ty planujesz Covalus ?! – niemal krzyknął na mnie.
– Morderstwo – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– To nie jest zabawa, jeśli masz sny…
-Skąd wiesz? – przerwałem mu.
-Babcia mi powiedziała, to znaczy, że podszedłeś za blisko. Jednego desperata już mamy w szpitalu, chcesz też tam trafić? – spoglądał na mnie oczekując odpowiedzi.
– Spokojnie, nie zamierzam w to gówno wdepnąć – wzruszyłem ramionami.
-To po co Ci ta figurka- palec Tomasza wskazywał na pudełko ktore trzymałem.
-Kogoś innego wsadzę do tego szamba po samą szyję- odparłem i zacząłem iść w kierunku domu Kowalskiego.
Tomasz poczłapał za mną. Wydawało mi się, że mruczy coś pod nosem.
-To tak nie działa… – usłyszałem.
Zignorowałem ten bełkot. Miałem wewnętrzne przeczucie, że reguły się zmieniły. Gdyby ktoś próbował prosić o wyjaśnienia, nie potrafiłbym. Cóż, faceci też mogą mieć intuicję. Miałem nadzieję, że moja mnie nie zawiedzie. Nagle zatrzymałem się.
-Ty jak my jednym czołgiem załatwimy trzy ? – zadałem słuszne pytanie.
-Wreszcie do Ciebie dotarło. Będzie to bardzo trudne. Z Panzer IV nie będzie kłopotu. Są daleko i ich armaty są niegroźne. Postaram się naszego tak ustawić tak by poszły jako pierwsze. Z Tygrysem musimy liczyć na szczęście. Zaskoczenie? Ona nie spodziewa się nowych jednostek. Uważa, że wygrała tą wojnę i jest zbyt pewna siebie. To nam pomoże, ale będzie trudno. Zobaczymy… – w jego głosie brakowało pewności.
-To może nazbieramy na drugi czołg ?! – rzuciłem nowym pomysłem.
-Nie mamy czasu, widziałem planszę. Dziś w nocy Niemcy dotrą do Białego Domu.
Przyśpieszyłem kroku. Dzisiejszy wieczór zdawał się być niezwykle emocjonujący.
***
Tuż przed domem Kowalskiego drogę zajechał nam nieznany samochód. Zrobił to niezwykle energicznie. Ze środka wozu wyszedł… sprzedawca sklepu modelarskiego. Trzymał coś w lewej ręce.
-Panowie chcę zobaczyć… – ciężko łapał oddech – w naszym środowisku wiele o nich się mówi, ale nikt ich poza waszym kolegą nie widział, pomogę – wręczył pakunek Tomaszowi.
Ten szybko wyciągnął go z reklamówki. Obejrzał go w słabym świetle zachodzącego słońca i gwizdnął z zachwytu. Podszedłem do niego i przyjrzałem się zawartości pudełka. Był w nim model czegoś bardzo podobnego do czołgu z czerwoną gwiazdą na kadłubie. Tomasz widząc moją ignorancję w temacie wyjaśnił:
-ISU 122, armata 122 mm, nasze szanse rosną.
-Czyli mamy kolejny czołg – zatarłem ręce.
-W zasadzie samobieżne działo pancerne… idziemy !
Sprzedawca zaparkował wóz i weszliśmy na teren posesji Kowalskiego. Tomasz otworzył garaż i zapalił światło. Niemieckie czołgi były już u podnóża wzgórza na którym stał biały dom. Na ławce ciągle siedziała figurka
Kowalskiego spokojnie paląca papierosa i czekająca… Słowo „śmierć” nie chciało mi się przecisnąć przez zwoje mózgowe.
-Panowie zaczynajcie – popędziłem pozostałą dwójkę, która wpatrywała się w szczegóły makiety.
Gdzieś na zewnątrz zaparkował kolejny samochód. Zaskrzypiała furtka. Jola wróciła, ale nie zajrzała do nas. Tomasz wyjął linijkę i zaczął coś uzgadniać ze sprzedawcą. Okazało się, że on też zna reguły. Po krótkiej dyskusji położyli pierwszy czołg za białym domem. W kierunku nacierających wystawała tylko lufa. Kiedy jego plastikowe gąsienice dotknęły podłoża makiety, garaż lekko zadrżał. Poza mną nikt tego nie zauważył. Byli zbyt zajęci liczeniem koordynat miejsca postoju drugiego czołgu, czy działa samobieżnego. Sięgnąłem do kieszeni po figurkę którą zakupiłem w sklepie. Szybkim ruchem ustawiłem ją obok pierwszego z ruskich czołgów. Panowie nawet tego nie zauważyli. Właśnie umiejscowili samobieżne działo. Gdy Tomasz oderwał rękę od modelu rozległ się przeraźliwy huk. Pomieszczenie wypełnił biało-czerwony kurz. Upadłem na podłogę. Zgasło światło. Nie wiem ile na niej leżałem, ale gdy otworzyłem oczy znajdowałem się w innym pomieszczeniu. Był to zrujnowany pokój ze starymi meblami. Wstałem i znalazłem się naprzeciw dużego okna… pozbawionego szyb. Przed sobą miałem widok na jezioro. To było niesamowite. Usłyszałem świst i kolejny huk prawie rozerwał mi bębenki w uszach. Z sufitu pokoju spadł żyrandol i jakieś deski. Jedna z nich boleśnie uderzyła mnie w ramię. Spojrzałem w gorę i z przerażeniem dostrzegłem płomienie. Wyskoczyłem przez okno na zewnątrz. Leżąc na świeżym powietrzu obróciłem się na plecy. Okazało się, że Biały Dom płonął. W ogniu stało całe poddasze. Drewniany dach runął po chwili do środka. Grzebiąc marzenia Kowalskiego w czerwonym żarze. Samego właściciela domu nie był przed nim. Nie było też ławki. Zniknęła po trafieniu czołgowego pocisku. Nagle usłyszałem kobiecy krzyk. Dobiegał. gdzieś z boku gruzowiska. Kuląc się ruszyłem w tamtym kierunku. Kierownica w ruskim waciaku przytuliła się do resztek ścian domu. Głową zasłoniła rękoma i krzyczała przerażona. Pepeszę zgubiła. Obok niej czołg o obłej wieży powoli wybierał cel. Nieco z boku w niewielkim sadzie drugi z olbrzymów też szykował się do strzału. Nie chciałem stać pomiędzy stalowymi potworami, gdy te będą naparzać do siebie. Szarpnęłam za ramię Kierownicę.
-Covalus co tu jest grane !? – ciągle krzyczała przerażona.
– Wojna… – wskazałem jej kierunek w który powinna się udać.
Sam nie czekając na akceptację skoczyłem za róg domu i przywarłem do resztek ścian. Kierownica ciągle krzycząc została. Zatkałem uszy. Fala gorącego powietrza uderzyła mnie w pierś. Zarówno IS2 jak i ISU 122 oznajmiły swoją obecność na polu bitwy. Wychyliłem się trochę by obserwować rezultaty strzałów. Dwa mniejsze niemieckie czołgi eksplodowały w morzu ognia. Plan Tomasza zaczął się sprawdzać. Ostatni z nazistów przyśpieszył. Zatrzymał się w połowie wzniesienia i błyskawicznie oddał strzał. Stojący najbliżej mnie IS 2 oberwał w podstawę wieży. Buchnęły płomienie i rozległ się krzyk palonej żywcem załogi. Tygrys znów ruszył przed siebie. Jego lufa zaczęła obracać się w kierunku sadu. ISU 122 miał problem z celowaniem. Musiał to robić całym kadłubem. Wobec szybko przemieszczającego się celu był to nie lada wyczyn. Niemiec oddał kolejny strzał. Trafił w prawy bok ISU 122. Z przerażeniem obserwowałem olbrzymią kulę ognia która wysadziła włazy załogi na zewnątrz. Tygrys zaczął się zbliżać. Przed sobą nie miał już nikogo. Nagle stanął i zamarł. Tak jakby cios potężnej pięści runął na niego znienacka. Chwilę trwało zanim dostrzegłem czarny dym unoszący się z jego wnętrza. Lekko zdziwiony obróciłem się. Właz wieży płonącego IS 2 otworzył się. Podciągając się na klapie radziecki Tankista o straszliwie spalonej twarzy spojrzał w moim kierunku.
-Нам удалось
Chciałem podbiec i wyciągnąć go stamtąd, ale żar bijący z pancernego pudła był zbyt duży. Tankista osunął się do środka a właz zatrzasnął za nim. Ogień zaczął coraz żwawiej zjadać stalowego kolosa. Najwyższa pora na strategiczny odwrót. Ruszyłem wzdłuż ściany domu. Zatrzymał mnie płacz. Ściana pod ktorą schroniła się Kierownica runęła. Duża drewniana belka przygniotła jej lewą nogę. Stanąłem nad nią i przypomniały mi się ostanie wydarzenia z pracy. Za moment eksploduje IS 2 i mój problem spłonie przygnieciony belką. Przyjemnie było by popatrzeć, ale czas naglił.
-Covalus, pomóż… – usłyszałem za plecami.
Nie byłem dobrym mordercą. Wróciłem i uniosłem drewnianą belkę.
-Będę tego żałował – dopingowałem sam siebie.
Udało mi się wydostać Kierownicę z pułapki, ale jej noga nie była w najlepszym stanie. Dźwignąłem ją na plecy i ruszyłem w dół piaszczystą drogą. Za moimi plecami eksplodował pierwszy z obrońców. Pomarańczowe płomienie spowiły gruzy Białego Domu…
-Covalus !!! – ktoś walił mnie po twarzy.
Obudziłem się w garażu zasnutym czarnym dymem. Makieta paliła się żwawym ogniem. Nade mną stał Tomasz z poczerniałą twarzą i ciągnął mnie ku wyjściu. Wydostaliśmy się na zewnątrz. Sprzedawca też tam był. Siedział na trawie i wpatrywał się w płomienie.
-Co się stało ?! – spytałem oszołomiony.
-Udało się ! – Tomasz potrząsnął mną, aby się upewnić czy nic mi nie jest.
Jola wybiegła z domu.
-Dziobek odzyskał przytomność !!! – krzyczała do momentu gdy spostrzegła płonący garaż.
O dziwo zamiast nas zdrowo opieprzyć uśmiechnęła się.
-Zaraz przyniosę kiełbasy, ktoś dzwonił po straż ? – rzuciła w kierunku naszej trojki.
Milczeliśmy. Czerwony wóz na sygnale przyjechał po czterdziestu minutach. Zadzwonili po niego sąsiedzi. Z garażu i makiety już wtedy nic nie zostało. Mina dowódcy akcji, gdy zobaczył nas spokojnie piekących kiełbaski była bezcenna. Po wielu dniach dochodzenia, obwiniono instalację elektryczną. Żaden z nas uczestniczących bezpośrednio w ostatniej bitwie z nikim więcej na ten temat nie rozmawiał.
Nazajutrz rano w pracy nie zastaliśmy Kierownicy. Wychodząc z domu skręciła dość mocno lewą nogę. Wazelina jeszcze pracuje, ale spłaca WM15 i może zapomnieć o awansie. Po dość luźnej zmianie i poważnej rozmowie z Kalotą udałem się do szpitala. Kowalski czekał na mnie oparty o wezgłowie łóżka. Jego twarz nabrała rumieńców. Wyglądał na takiego, co wraca do zdrowia.
-Siema Gościu- stanąłem przed jego łóżkiem.
-Jola wspominała, że coś zrobiłeś z moim garażem ?! – cisnął we mnie poduszką.
-Stary, nie uwierzysz… – chciałem mu to wytłumaczyć, ale nie wiedziałem jak.
-Nie uwierzę, choć tu bliżej brachu…
Podszedłem do niego. Złapał mnie w swoje ramiona i mocno przycisnął do siebie.
-Szkoda, tylko że poszły się walić wszystkie nalewki, które tam trzymałem – stwierdził puszczając i dając odetchnąć.
-Będziesz miał okazję wypić moje – usiadłem obok.
-I to już nie długo, niedziela rybki ?!
-A wypuszczą Cię stąd ?!
-Sam wyjdę…
-Dobra to jesteśmy umówieni.
KONIEC
Wrocław 14.09.2014r.
3 komentarze
Bardzo klimatyczne opowiadanie, łączące moje dwie pasje: kolej i historię wojen.
Chciałbym tylko zwrócić uwagę na mały błąd techniczny (podejrzewam literówkę): ISU-122 nie był uzbrojony armatę kalibru 152 tylko w 122mm przeciwpancerną armatę wzór 1943/44 ale bez hamulca wylotowego i z ręcznie obsługiwanym zamkiem, a w zmodernizowanej wersji ISU-122S w armatę D-25T 122mm już z hamulcem wylotowym i półautomatycznym zamkiem.
Tak nawiasem z moim synkiem Marcinem też bawimy się czasem w wojnę modelami czołgów z serii Cobi Small Army: IS2m, T34-85, Tiger I oraz PzIB. Mam tylko nadzieję, że nie będzie trzeba puszczać ich z dymem. 🙂
Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne opowiadania,
Krzysztof
Widziałem te klocki… żeby człowiek był mniejszy też by się pobawił 🙂 Dzięki za uwagi – poprawię 🙂
Drezyna WM15 nie ma nastawnika jako takiego. Wiem, bo trochę się tym najeździłem za czasów mojej roboty w drogówce 🙂