To był zwyczajny pogrzeb. Stałem nieco z boku i wpatrywałem się w twarze osób uczestniczących w uroczystości. Na kilku z nich dostrzegłem smutek, na innych obojętność przechodzącą w znudzenie. Słońce wychyliło się zza przyciężkawych chmur i zaczęło przygrzewać. Zwykła sosnowa trumna, obłożona niewielką ilością kwiatów, zalśniła w blasku padających na nią promieni. Była starannie polakierowana. Zrobiłem krok do przodu, by ukryć swoje wątłe ciało w cieniu wielkiego dębu stojącego obok. Czterech grabarzy powoli podeszło do kwadratowego dołu. Chwycili grube sznury na których spoczywała trumna i zaczęli opuszczać ją delikatnie w dół. Odbywało się to w absolutnej ciszy. Gdy tylko trumna spoczęła na dnie, wyciągnięto sznury i panowie odsunęli się na bok. Pierwszy do grobowego dołu podszedł syn zmarłego. Garść piasku poszybowała w dół i uderzyła o pięknie lakierowane wieko. Potem spadały kolejne.

-Chodź Covalus nasza kolej – szepnął mi do ucha Tomasz.

Podszedłem do pryzmy ziemi usypanej obok dołu. Ująłem nieco wilgotnej, gliniastej i brudnej ziemi. Była to spora ilość, od serca. Nad czeluścią powoli odwróciłem rękę. Usłyszałem stukot. Chciałem coś powiedzieć, ale jak zwykle w takich chwilach nic mądrego nie przyszło mi do głowy. Tomasz również nic nie powiedział. Byliśmy ostatnimi w niewielkiej kolejce. Kiedy podniosłem wzrok zobaczyłem, że nikt nie zamierza zostać do końca. Wszyscy zmierzali ku cmentarnej bramie. Poczekaliśmy z Tomaszem, aż grabarze skończą swoją robotę. Uklepali niewielki kopczyk i cisnęli łopaty na czarnego meleksa. Zabrali sznury i dwie deski na których spoczywała trumna. Odjechali. Rozdział Kowalskiego został zamknięty – na zawsze.

Nie chciało mi się iść do domu. Tomaszowi również. Zahaczyliśmy o sklep o szumnej nazwie „Osiedlowy market” i kupiliśmy kratę miejscowego piwa, chleb, musztardę i pęto swojskiej kiełbasy. Wylądowaliśmy na ogródku działkowym Tomasza. Piwo zostało umieszczone w starej wannie i zalane chłodną wodą. Zapłonął powykrzywiany stary grill. Drewniana leciwa ławka musiała znieść ciężar dwóch facetów. Jak tylko tłuszcz z kiełbasy zaczął skwierczeć na grillowym węglu, dwa pierwsze kapsle odpadły od butelek. Chłodny chmielowy napój bogów spłynął do mego wnętrza.

-Nie było jego Żony- stwierdziłem.

-Ano- przytaknął Tomasz.

-On by chyba nie chciał- przewróciłem kiełbasę na drugi bok.

-Pewnie…- Tomasz zaczął szukać talerzy

-Kawał szmaty z niej był, przynajmniej tak gadał Kowalski

-Kto ją tam wie – wzruszył ramionami Tomasz

-On tak gadał, zresztą nieważne, podasz browara? Sięgnął po kolejną butelkę. Otworzył ją i podał mi. Sam również uzupełnił zapasy. Kiełbasa była jeszcze nie gotowa.

-Pamiętasz pierwszą jazdę Maryśki ?- Zapytał.

Któż by nie pamiętał. Kowalski przyszedł wtedy zdenerwowany do pracy. “Zdenerwowany” w odniesieniu do Kowalskiego to nieodpowiednie słowo. Powiedzmy to sobie otwarcie, Kowalski przeszedł do roboty “wkurwiony jak stado dzikich szerszeni, którym ktoś rozwalił gniazdo”. Nie przywitał się z nikim, tylko od razu wszedł na swoją maszynę ST43 123. Z kabiny do kanału poleciały jakieś śmiecie. Wprost na głowę mechanika, który jeszcze coś gmerał przy podwoziu.

-Spokojnie kolego tu się jeszcze pracuje !!! – Krzyknął on do maszynisty.

Nie było to rozsądne. Do Kowalskiego się nie krzyczy. Nie wtedy, gdy jego duszą rządzi tsunami. Kowalski wychylił się z kabiny i rzygnął potokiem inwektyw w głąb kanału. Końcówka brzmiała mniej więcej tak:

… wypierdalaj w podskokach spod mojej maszyny, całą noc mieliście na to. Odpalam za trzy minuty i lepiej żeby cię tam nie było…

Kowalski nigdy nie rzucał mięsem na wiatr. Sytuacja była krytyczna i mechanik o tym wiedział. Stan ten przyśpieszył jego ruchy. Nakrętki i klucze rozgrzane do czerwoności, przekraczały barierę światła. W tym momencie warto też wspomnieć coś o ST43 123. Była to najgorsza maszyna w okręgu. A nawet we wszechświecie. Najbardziej kapryśna, awaryjna i cokolwiek złego macie na myśli to do niej pasuje. Nikt na tym nie chciał jeździć. Maszyniści nazywali ją złośliwą suką. Mechanicy “wrzodem Kowalskiego”. Ten śliczny przydomek dostała po tym, jak tylko Kowalski się ostał z drużyn trakcyjnych, jeżdżących na tym rumunie. Mechanik uciekł z kanału na dźwięk pierwszego szczęku silnika. Dyspozytor i Naczelnik szopy szybko tworzyli okna od swoich gabinetów. Wprawdzie przed nosem Kowalskiego, na stalowym słupie, wisiała tabliczka “Nie odpalać lokomotyw w hali”, ale maszynista ST43 miał to w nosie. Lokomotywa zaczęła drżeć i wydawać z siebie okropne dźwięki. Jakby ktoś do pralki frani wsypał całą furę stalowych śrub i uruchomił ją na najwyższych obrotach.

-Kowalski zgaś ją, bo się rozpadnie !!! – Wrzasnął mechanik.

– Przestań pieprzyć ciućmoku, daj młotek – spokojnie poprosił go maszynista.

– Zgaś !!!

– Dawaj młotek, techniczny kaleko !

Dialog ten trwał do momentu, aż Kowalski wyskoczył z kabiny i wyrwał spory młotek z dłoni przerażonego mechanika. Następnie wszedł na rumuna i zniknął w przedziale maszynowym. Wszyscy słyszeli stok kwiecistych i plugawych określeń, jakimi Kowalski obdarzał poszczególne części. Potem rozległo się kilka solidnych uderzeń i silnik zaskoczył. Z komina wydostały się olbrzymie kłęby tłustej sadzy, pomieszanej z olejem napędowym. Śruby we frani uspokoiły się nieco.

-Nic porządnie zrobić nie potraficie! – ryknął Kowalski czarny jak szatan.

Potem cisnął młotkiem w kierunku mechanika z nadzieję, że tamten oberwie. Niewiele brakowało. Mechanik uciekł na wszelki wypadek z hali. Kowalski otworzył sobie drzwi i powoli wyjechał pod kontrolny. W budynku zostawił kilka uduszonych gołębi i szczurów. Ludzie na szczęście uciekli na zewnątrz.

– Ona wtedy jeszcze nie była Maryśką – poskrobałem się po brodzie.

-Wtedy jeszcze nie, ale pod kontrolnym to się stało – przypomniał mi Tomasz.

Kowalski wyskoczył na moment na niewielki parking pod kontrolnym. Zawsze zostawiał tam swoje auto. Z bagażnika wytargał prostokątny kawał blachy, na którym starannym pismem ktoś wykaligrafował “Maryśka”. Maszynista przykręcił ten kawał blachy na czole lokomotywy. Użył do tego zwykłego druta. Z drugiej strony powiesił podobny. Odtąd ST43 123 stała się “Maryśką”.

-Tak nazywała się jego Żona- stwierdziłem.

– Dokładnie, tak jej nienawidził, że nazwał jej imieniem najgorszego trupa w okolicy.

– Czemu jej nie zostawił ? – Spytałem otwierając kolejne piwo.

-Tego nikt nie wie, później sama od niego odeszła, pamiętasz?

– Pamiętam, po ognistym towarowym.

Stałem wtedy koło nastawni dysponującej. Usłyszałem jak stary podnosi słuchawkę i po chwili drze się do niej zdumiony.

-Jak to się pali ?! Jedzie do nas ?! Po cholerę go puściliście ?!

Wszedłem na górę i spojrzałem z pytaniem na starego. Odłożył on słuchawkę i usiłował ogarnąć myśli.

-Dzwonił dyżurny z Toszka – Toszek był sąsiednią stacją w kierunku zachodnim – Kowalski ruszył spod semafora z ciężkim bruttem i jedzie do nas!

-W czym problem ?! Wzruszyłem ramionami.

-W tym, że z przedziału silnikowego wali żywy ogień na kilka metrów !!!

-Kowalski o tym wie ?!

-Wie i twierdzi, że to nic takiego. Maryśka tak ma…

W tym momencie na horyzoncie wyrósł słup czarnego dymu. Stary rzucił się do dźwigni by ustawić wolną drogę. Semafor zameldował Sr2. Wyszedłem na pomost nastawni i wpatrywałem się w to zjawisko. Jak tylko “Maryśka” wyszła zza łuku łącznicy ujrzałem Kowalskiego. Był wychylony z kabiny pełnej dymu. Twarz miał czarną i widać na niej było wściekłość. Prawą ręką sprowadził nastawnik do zera i rozpoczął hamowanie. Przez żaluzje przedziału silnikowego wydostawały się płomienie. Podobnie z komina. Całość okraszał gęsty tłusty dym. Pociąg powoli zamarł na torze głównym stacji. Kowalski zakręcił ręczny i sięgnął po gaśnicę. Nie widziałem czy wszedł do przedziału silnikowego, bo zasłaniał mi dym. Usłyszałem syk i płomienie zniknęły w oparach środka gaśniczego. Czarny dym również. Gdy dobiegłem do lokomotywy, Kowalski właśnie z niej wychodził. W ustach trzymał gumowy wężyk. Był przepalony w połowie. Splunął na przytorze flegmą o kolorze smoły i głośno podsumował całość sytuacji.

-Pierdolony wężyk…

Potem przywołał do siebie mechaników i oznajmił, że na jutro mają powymieniać gumy w silnikowym. Potem poszedł pod natrysk.

– On ją katował – mruknął Tomasz.

– Żonę ?

– Nie, na lokomotywie się wyżywał.

– Aż go uziemili – otworzyłem czwarte piwo.

– Aż go uziemili – powtórzył Tomasz.

Przyszedł wtedy do pracy z samego rana. Prosto do Dyspozytora. Chwilę tam pobył i wyszedł ze spuszczoną głową. Pojechał do domu.

-Nie przeszedł badań – umieściłem w ustach soczysty kawałek przybrudzonej musztardą kiełbasy.

-Nie puścili go doktorki – Tomasz rozgrzebywał węgiel w grillu i dołożył świeżej kiełbasy.

-A Maryśkę złomowano…

Wyprowadzono ją na tor boczny szopy. Nie szabrowano z części, gdyż niewiele nadawało się do powtórnego użycia. Kowalski skutecznie wycisnął z niej ostatnie soki. Palniki wykonały akt miłosierdzia – szybką eutanazję. Ktoś wcześniej ściągnął tablice, odeszła już jako ST43 123.

– Ostatnie piwo – oznajmiłem nieco bełkotliwym głosem.

– Ja mam dość – podsumował Tomasz.

– Ja w sumie też – odstawiłem pustą butelkę.

– Kto by pomyślał, rano się wkurwił chłopina, ból w klacie i nawet karetka nie pomogła.

– Szybko byli ? Spytałem wpatrując się w zachodzące słońce.

– Szybko, wiesz muszę Ci coś pokazać – Tomasz wstał zbyt gwałtownie i gdyby nie moja pomoc wylądował by w starej wannie obok pustych butelek.

-Spokojnie – podparłem go pod ramię, ale dał sobie radę.

Ruszyliśmy wąskimi alejkami ogródków działkowych. Dobrze, że były wąskie i ogrodzone. Kilkukrotnie stalowe słupki ratowały moją pionową postawę. Wreszcie dotarliśmy do celu. Tomasz sięgnął ręką przez niski płot. Wydobył klucz do furtki zza starej pompy. Weszliśmy na teren czyjegoś ogródka.

– Meta Kowalskiego, czasami go tu widywałem. Raz zaprosił mnie do altany i wtedy to zobaczyłem.

Altana była murowana. Klucz do jej drzwi był nad framugą. Stary zwyczaj maszynistów pomyślałem. W środku było ciemno do momentu, gdy Tomasz nie przekręcił bakelitowego włącznika światła. Ujrzałem duży stół a na nim tory ułożone w owal. Na nich stał wykonany ręcznie model ST43 123 w nieokreślonej skali.

-Przyjrzyj się mu- nakazał Tomasz

Na czole lokomotywy widoczne były miniaturowe tablice “Maryśka”. Wstałem zdumiony, a Tomasz sięgnął pod stół i uruchomił jeszcze jeden wyłącznik. Lokomotywa ruszyła wydając z siebie piski i zgrzyty. Kołysała się na boki grając melodię tysiąca śrub we wnętrzu frani. Z czasem z jej wnętrza zaczął wydostawać się gryzący gęsty dym.

-Kurwa co on jej zrobił ?! – mimowolnie krzyknąłem a oczy zaczęły mi łzawić od zatrutego powietrza.

– Okaleczył, jak tamtą – odpowiedział na moje pytanie Tomasz i zatrzymał lokomotywę.

Malutki model z wysiłkiem zatrzymał się. Wydawało się, że hamowaniu towarzyszył dźwięk ulgi. Uchyliłem okno, żeby dało się oddychać.

– Makabra – splunąłem na zewnątrz, by oczyścić układ oddechowy.

Tomasz ujął mnie pod ramię i pokazał na stół.

– Pomóż

Był cholernie ciężki. We dwóch ledwie daliśmy radę przesunąć go bok. Pod stołem był dywan. Tomasz zrolował go i odłożył pod okno. Moim oczom ukazała się podłużna klapa w oczkiem do podnoszenia. Okazało się, że dom ma piwnicę.

-Wczoraj to odkryłem, jak myszkowałem tu po jego śmierci… dwie godziny odsuwałem ten pierdolony stół, ale dałem radę. Po jakiego wafla pokazał mi gdzie są klucze ?!

– Byłeś jego jedynym przyjacielem – przypomniałem Tomaszowi.

– Sam nie wiem – Tomasz uniósł klapę w podłodze.

Na dole również było światło.

– Zobacz, ja już tam nie zejdę…

Powoli zszedłem po drewnianych schodach. Pomieszczenie było wysokie. Mogłem w nim swobodnie stanąć. Wyłożone było kamiennymi płytami. Czuć było wilgoć i stęchliznę. Z początku myślałem, że jest całkowicie puste, dopóki mój wzrok nie spoczął na prawym jego rogu. Na haku wbitym w deski podłogi uwiązany był sznur. Na nim wisiały zwłoki kobiety. Mimowolnie zbliżyłem się do nich. Były częściowo zmumifikowane. Musiały tu przebywać od dawna. Ręce związane drutem, wygięte nienaturalnie do tyłu. Na twarzoczaszce liczne ślady uderzeń. Skóra przypalona miejscami. Zaczęło mi być duszno. Szybko wyszedłem z tej nory i zwymiotowałem na trawnik przed altaną.

– Kurwa mać !!! – otarłem dłonią usta i spojrzałem na Tomasza

– Ona nigdy nie odeszła – Tomasz podał mi chusteczkę.

– Widziałeś jej ręce ?!

– Traktowałem ją jak wszystkie Maryśki

– Syn wie ?

– Pewnie się dowie…

Zobaczyłem niebieskie migoczące światło przed bramą na ogródki działkowe. Kawaleria właśnie zajechała.

KONIEC

Wrocław 19.05.2013r.

Powrót do spisu listy opowiadań z lat 2013-2014

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *