Opowiem Wam o Stefanie i jego smoku. Dlaczego właśnie o nim- sam nie wiem? A zaczęło się tak. Chłopak, gdy tylko uzyskał władzę w nogach poszedł nad tory. Były niedaleko jego domu. Położone na wysokim nasypie zdawały się być niedostępne i tajemnicze. Swoisty zapach impregnatu do podkładów unosił się i delikatnie marszczył nos odkrywcy. Już na zawsze został przypisany do widoku stalowych nitek skrzących w rozgrzanym powietrzu. Wkrótce zdobywca przestrzeni odkrył stalowe rumaki. Owładnęły one jego umysłem do reszty. Coraz więcej czasu spędzał nad torami podglądając je przy pracy. Gdy tylko skończył szkołę zapragnął zostać maszynistą. Rodzice nie protestowali, tylko widząc iskry w oczach jedynego syna- zapisali go do technikum kolejowego w wielkim mieście. Stefan szybko chłonął wiedzę i wkrótce stał się gotowy do podjęcia praktyk na swoim stalowym rumaku. Był rok 1938. Pierwsza szufla węgla wrzucona do paleniska dostarczyła tyle radości, co harce z panną na łące. Stefan pomyślnie zdał egzaminy na pomocnika maszynisty i wiele wody nie upłynęło w miejscowej rzece jak dostał przydział na Ty 23. Tam odrabiał pańszczyznę przez równe sześć miesięcy. Jego ręce stały się twarde jak kamień, a czoło wiecznie nie dawało się domyć z drobin sadzy. Pracował jak oszalały i wkładał w tą pracę całe swoje serce. Wkrótce awansowano go do grona maszynistów. Osiągnął to, o czym marzył. Wraz ze swoim Ty23 zdobywał przestrzeń po stalowych prowadnicach. Nadeszły czasy złe. Stefan nadal prowadził składy, lecz głównie nocą przez spaloną ziemię. Wielu mu mówiło daj sobie spokój Stefan, a on im odpowiadał, że nienawidzi brunatnych najeźców, ale nie może zostawić swojej Ty23. Zostawiali go w spokoju. Dramat rozegrał się w 1944. Stefan prowadził towarowy na wschód. Nagle gdzieś z przodu rozległ się grzmot i Ty23 zwalił się z nasypu. Maszynista został wyciągnięty spod stosu stali poparzony, ale żywy. W miejscowym szpitalu lizał rany, aż pobito nazistów. Stefan jako pierwszy stawił się w miejscowej lokomotywowni i zakasawszy rękawy pomagał w odbudowie. Rok trwało nim dostał pierwszy przydział na Ty3-2 w poznańskiej lokomotywowni. Tam go poznałem. Przydzielili mnie jako palacza na parowóz Stefana. Pierwsze spotkanie i już wiedziałem, że się polubimy. I tak się stało. Wspólnie prowadziliśmy składy do Wolsztyna i dalej. W nocy czy w dzień zawsze było tak samo. Stalowy rumak dymił rubasznie czarno, ale szedł posłusznie bez szarpnięć i zgrzytów. Czasami wydawało mi się, że Stefan z nim rozmawia. Lecz w długą ciemną noc na pustej trasie nie takie rzeczy się wydają. Nasz Ty3-2 był zawsze gotów do drogi. Czysty i wypieszczony. Stefan nigdy nie zszedł z lokomotywy dopóki ta nie była lśniąca. Taki już był…Mnie wkrótce przeniesiono na spalinowe ST-43. Miałem swoją lokomotywę. Stefan za nic w świecie nie chciał zejść ze swego Ty-3-2.
– Może i kopci ten mój smok – powiadał – ale lepsze to niż ta wasza ropa i buczenie…
Na swój sposób i może miał rację. Trakcja parowa przegrywała z czasem. Wkrótce Stefan jeździł ze swoim smokiem tylko na trasie Poznań – Wolsztyn. Czasami go mijałem na pyrowych rozjazdach. Zawsze wiedziałem, że to ON. Słup czarnego dymu widoczny był z daleka. Gdy tylko wyłoniły się światła czołowe pociągał za gwizdawkę i długim Rp1 pozdrawiał moje buczące dziwadło. Po rozminięciu wycieraczki długo nie mogły zeskrobać czarnych płatków gęstej sadzy. Nie pozostawało nic innego jak mokra szmata i robota na najbliższej stacji. Stefan robił to celowo. Ja ściskając szmatę życzyłem mu, aby jego głuchawy pomocnik zalał budę podczas pobierania wody.
Mijały dni i nasze spotkania na szlaku stawały się coraz rzadsze. Któregoś dnia dymiącego smoka przyprowadził ktoś inny. Doskoczyłem do budki maszynisty
– Gdzie Stefan?!
– Zasłabł i zawieźli go do szpitala w Poznaniu!
Po takiej odpowiedzi wziąłem najbliższy kurs na pyrogród. Odwiedziłem Stefana na białej sali. Nie wyglądał najlepiej. Szare czoło zmatowiało jeszcze bardziej, pierś wychudła i zapadła się. Pierwsze, o co zapytał to był smok.
– Jak tam dbają o Niego?
– Tak Stefan…
– Przypilnuj ich, aby nie zalali kabiny On tego nie lubi. Niech nie ładują drobnego węgla, ani tego z wałbrzyskiego jest za bardzo wilgotny…
Rad nie było końca. Wysłuchałem wszystkich i zanotowałem szczegóły. Na odchodne spytałem łapiducha, co jest grane.
– Nowotwór mózgu, wkrótce zacznie tracić pamięć, kierujemy go do Warszawy…
Tego wieczoru piłem, aż do upadłego. Stefana zabrali do stolicy, tam gdzie się urodził i po raz pierwszy zobaczył stalowe rumaki. Próbowali go operować, ale nie na wiele się to zdało. Porosiłem o przeniesienie na EU-07 i trasę Warszawa- Łódź, aby móc go widywać. Zgodzono się. Przy następnym naszym spotkaniu nie poznał mnie. Ja jego zresztą też. W obskurnym szpitalu w centrum miasta czekał na swój koniec.
– Dwa miesiące…-Gderały łapiduchy
Nie mogłem go tam zostawić. Udałem się do Dyrekcji PKP. I tam znaleźli się dobrzy ludzie. Wysłuchawszy mojej historii, Stefana skierowano do domu spokojnej starości w podwarszawskiej miejscowości, na koszt PKP. Jego balkon wychodził na tory kolejowe. Zapach impregnatu podkładowego budził, go, co rano. Gasnąc obserwował pomykające elektrowozy i na coś czekał. Pielęgniarka poinformowała mnie, gdyż Stefan nie chciał ze mną rozmawiać traktując jako obcego, że maszynista chce widzieć smoka. Tylko, że był już rok 1999 i czarne stalowe rumaki zeszły już z głównych tras. Po wyjściu od Stefana długo myślałem nad jego prośbą. W robocie pogadałem z chłopakami i oni mi poradzili i pomogli.
– Słuchaj, jest Ty3-2 pod parą w Wolsztynie.
– No, ale Stefan nie da rady dojechać do Wolsztyna.
I na to się znalazła rada. Poszła fama i chłopaki zrobili ściepę na wynajem parowozu. Składały się prawie wszystkie drużyny w kraju. Ot solidarność zakładowa. Trwało to raptem tydzień. Nikt nie robił nam trudności a nawet całą sumę przeznaczyli na renowację i naprawę innych smoków. Tego dnia przybyłem do domu starości. Stefan a wzesadzie to, co z niego zostało, siedział na tarasie sam z zamkniętymi oczyma. Cała medyczna aparatura oplatała chude ciało i pompowała weń chemikalia.
– Jest nieprzytomny od trzech dni – pielęgniarka rozłożyła ręce.
Podszedłem do niego i położyłem mu delikatnie dłoń na ramieniu. Z oddali doszedł nas dźwięk nadjeżdżającego parowozu. Czarny słup dymu wykwitł na horyzoncie. Zapach impregnatu zgęstniał i stał się wyraźniejszy. Starzec drgnął. Powieki powoli podniosły się. Oczy zaiskrzyły tak jak dawniej.
– To ON- wyszeptał Stefan
Ty3-2 pojawił się w całej krasie na widoku. Wspaniały lśniący czarny pochłaniacz przestrzeni. Wielu pensjonariuszy domu wyległoby go podziwiać. Hamował z gracją. Nagle Stefan wstał. Tak po prostu. Medyczne wężyki pękły i odpadły od jego ciała. Chude nogi trzęsły się niemiłosiernie. Chemiczne ciecze wylewały się bezradne na podłogę. Maszynista ku zdumieniu tłumu powoli brnął ku barierce balkonu. Oparł się o nią wyprostowany.
– Widzicie, jaki piękny, mój kochany smok… Nikt nie był w stanie mu odpowiedzieć.
Nawet lekarz dyżurny zamarł zdumiony. Pielęgniarkę powstrzymałem ręką.
– Nie zabierajcie mu Tego, nie teraz- szepnąłem.
Stefan wyciągnął rękę ku lokomotywie.
– Ruszaj tak jak dawniej, pokaż im Mój Mały!- Dał znak.
Ty3-2 chyba go widział. Z komina buchnął czarny dym.
– Piasek… Podsyp piasku, bez poślizgu będzie! – Krzyknął Stefan
Koła przylgnęły do szyn. Wzrastało ciśnienie. Wreszcie ruszył. Czysto tak jak chciał Stefan. Zerwał się do biegu, aż zadygotał budynek. Czarny dym opadał dookoła. Ty3-2 zniknął za widnokręgiem. Stefan osunął się. Podbiegłem i chwyciłem lekkie ciało zanim uderzyło o ziemię. Patrzał na mnie i szeptał rozkazy…
– Nie zalejcie budki… Węgiel nie za drobny On tego nie lubi…
Gdy skończył zamknął oczy… Na zawsze. Odszedł na wieczną służbę. Ty3-2 wracał tendrem do przodu. Wyhamował jeszcze raz przed budynkiem. Uniosłem Stefana nad barierkę. Obsługa dojrzawszy mój gest pociągnęła za sznur gwizdawki. Wysoki dźwięk rozpaczy uderzył we mnie jak młot. Spadające łzy nie były w stanie rozpuścić sadzy, która osiadła na mych policzkach.

KONIEC

Wrocław 25.05.2002r.

Powrót do listy opowiadań z 2002r.

One Responses

  • Bobik

    Czytam to drugi raz w życiu, i drugi raz, ja, stary chłop, się poryczałem jak dziecko

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *