Siedziałem w robocie gapiąc się bezmyślnie w jakieś raport. Zapisane kartki wydawały mi się puste i miałem ochotę wyrzucić je do śmieci. Ważne, że czas leciał. Od momentu kiedy oznajmiono mi, że to mój ostatni rok, straciłem zupełnie motywację. A może nigdy jej nie miałem? Moja współpracownica odwalała kolejną skibę na tym ugorze. Dobra była w te klocki i chyba starała się wykazać. A może tylko moje złośliwe wnętrze ją tak postrzegało?
Wszyscy dookoła nie mogą być źli.
W mojej głowie znów pojawiła mi się Natalia. Zamknąłem na chwilę oczy. Przypomniały mi się wspaniałe chwile pod hotelowym prysznicem. Musiałem odgonić je daleko od siebie. Były zbyt przyjemne w tym pomieszczeniu. Pracująca ze mną kobieta mogła to zauważyć, szczególnie, że byłem w ciasnych spodniach. Czas nieco przyśpieszył. Nadal nie zrealizowałem założeń dzisiejszego dnia. W sumie miałem to głęboko w dupie. Człowiek wyraźnie się starzał. U mnie proces ten przebiegał dwa razy szybciej. Anna wstała i wyszła bez słowa. Konwersację ograniczaliśmy do minimum. Nie chciało mi się z nią gadać. Reprezentowaliśmy dwa odmienne światy. Ona według szefa ten lepszy. Wróciła po chwili. Znów zasiadła za biurkiem. Spojrzałem na jej twarz. Była spokojna i jednocześnie napięta. Jak u genialnego stratega podczas decydującej bitwy. Lekko podmalowane powieki opadały powoli przysłaniając czujne błyszczące oczy. Puszyste włosy zalotnie przykrywały ramiona. Złapałem się na tym, iż poczułem do niej sympatię. Obserwacja koleżanki podczas pracy była interesującym zajęciem, lecz nie mogła trwać wiecznie. Mój organizm zapragnął kawy. Poprawiwszy spodnie wstałem i włączyłem ekspres. Stał za biurkiem Anny. Zerknąłem przez ramię. Pracowała nad raportem z Niwic. Osobowy 33515 minął semafor wyjazdowy i uderzył w zjeżdżającą ze szlaku drezynę. Dwóch ludzi w pojeździe pomocniczym poniosło śmierć na miejscu. Urządzenia sterowania ruchem były sprawne, stwierdzono winę maszynisty pociągu 33515. Twierdził on, że miał na słupie S2. Kłamał…
Zabił dwóch niewinnych ludzi.
Anna kończyła wnioski końcowe i zalecenia powypadkowe. O dziwo starała się, aby każde zdanie brzmiało trochę inaczej. Nie to co moje raporty. Ctrl+C, Ctrl+V i tak wiele razy. Podobało mi się jej zaangażowanie. Tak powinny wyglądać wszystkie raporty komisji. Szczególnie, gdy umierają ludzie. Kopiowanie i wklejanie było nie na miejscu. Ciekawe dlaczego dopiero teraz, patrząc na tą dziewczynę sobie to uświadomiłem? Wcześniej mi to nie przeszkadzało, nawet w przypadku stosu trupów. Zalałem metalowy kubek do pełna.
Usiadłem za biurkiem. Anna skończyła swoją pracę i podeszła do mnie. Musiałem złożyć podpis na jej wersji raportu. Jeszcze jako kierownik. Zawsze robiłem to od ręki. Nie czytając.
Tym razem zagłębiłem się w tekst. Wprawiło to w lekki niepokój moją współpracownicę.
-Coś nie tak?
Uniosłem rękę do góry i czytałem dalej. Aż do samego końca. Potem złożyłem podpis.
-Wprost przeciwnie, raport jest idealny.
Patrzyła na mnie jakbym zachorował na jakąś nieznaną światu chorobę i właśnie miał atak. Wycofała się w bezpieczne pielesze swojego biurka. Spojrzałem na zegarek. Koniec na dziś. Wstałem i sięgnąwszy po wytarty plecak założyłem go sobie na ramiona.
-Do jutra… Pożegnałem się z Anną.
-Do jutra. Głos jej doleciał do mnie już zza progu.
Chłodny korytarz “Pentagonu” zaprowadził mnie do wyjścia. W przedsionku spotkałem portiera i ukłoniłem się. Potem wyszedłem na zewnątrz. Uderzyła we mnie duchota. Ostre letnie słońce wypalało powietrze. Nie było czym oddychać. Moje sandały zapadały się w roztopionym asfalcie, którym pokryto chodniki wokół “Pentagonu”. Udałem się w kierunku Dworca Głównego. Był w remoncie. Demolowano jego zabytkowe wnętrze. Na peronach pojawiły się niepasujące do niczego fioletowe wyświetlacze i szklane barierki. Delikatna struktura przeszłości została bezpowrotnie zaburzona. Zszedłem z peronów i zrobiłem sobie spacer wzdłuż estakady. Nie miałem w domu nic do roboty, a naszła mnie ochota na zimne piwo.
Doszedłem do “Kolejarza” – starej knajpy z wystrojem z minionej epoki. Ściany pomieszczenia nad którym przejeżdżały pociągi pokrywały zdjęcia parowozów. Powietrze wypełniał papierosowy dym. Nie grała żadna głośna muzyka. Tylko czasami koła przejeżdżającego pociągu zagłuszały wszystko. Barman znał mnie, bo byłem tu częstym gościem. Od razu sięgnął po kufel i wypełnił go zimnym napitkiem. W międzyczasie rozejrzałem się po sali. Było prawie pusto, jeśli nie liczyć starszego człowieka siedzącego przy oknie. Twarz wydała mi się znajoma. Jak odbierałem kufel miałem już pewność. Zbliżyłem się do stolika.
-Dzień dobry Panie Michale.
Prowadziłem kiedyś jego sprawę. Potem zaprzyjaźniliśmy się. Praca, czas i obowiązki rzuciły go na inne tory. Kontakt nieco urwał się. Z początku mnie nie poznał. W końcu widzieliśmy się nieco ponad dziesięć lat temu. W miarę upływu kolejnych sekund jego lico pokraśniało.
-Covalus… kopę lat chłopie. Skinął na barmana by ten nalał mu kolejny kufel.
-Mogę? Wskazałem na krzesło.
-Jasne, siadaj. Co za spotkanie…
Jak tylko barman postawił przed nim piwo, stuknęliśmy się kuflami.
-Za spotkanie…
-Za. Odpowiedziałem.
Końcem języka starłem resztki piany z ust. Piwo było wodniste, ale dobrze gasiło pragnienie.
-Co tam u małżonki słychać Panie Michale? Zapytałem.
On także upił spory łyk i odłożył naczynie.
-Odeszła rok temu…
Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Była jeszcze taka młoda, znacznie młodsza od Michała.
…-poszła w cholerę, zabierając swoje graty. Dokończył.
Teraz zdębiałem dokumentnie.
-Wszystko Covalusie przez miłość. Nie mogła jej znieść.
Ot zrobił się z Michała zalotnik. Przygruchał sobie coś na boku.
-Odkryła to. Podał mi telefon.
Na wyświetlaczu widniało zdjęcie dwóch tabliczek. Były czerwone z białymi literami i ramkami. Na pierwszej z nich widniał napis Ty2 a na drugiej numer 437.
-Z mojej maszyny. Kiedy poznałem moją Małgosię, wydało mi się, że złapałem Boga za nogę. Była śliczna, rezolutna i taka we mnie wpatrzona. Jadła mi z ręki a ja jej. Byliśmy szczęśliwi i mogliśmy godzinami siedzieć wpatrzeni w siebie. Te chwile nie trwały długo. Wiesz jaka jest ta nasza kolejarska dola. Nie znasz dnia ani godziny. Telefon i już cię nie ma.
Zaraz po ślubie dostałem przydział na maszynę. Ty2 437. Z początku służyłem jako pomocnik u starego mechanika. Pierun był z niego nie człowiek, ale potrafił nauczyć. Nauczyć fachu, i szacunku do roboty. Bo stosunek do roboty jest lustrem samego siebie. Tak mawiał. Jeśli jej nie szanujesz, nie szanujesz innych i siebie. Dlatego zacząłem dbać o maszynę jak o swoją. To wymagało czasu. Przyjścia nieco wcześniej i wykonania szeregu czynności, które nie należały do moich obowiązków. Chciałem, aby mój parowóz wyróżniał się wśród innych. Był zawsze naropowany i czysty. Książkę uszkodzeń traktowałem jak wykaz swoich porażek. Wizyty w warsztacie jeszcze gorzej. Stary mechanik odszedł nagle. Awansowali mnie na jego miejsce. Pomocnik nie przykładał się. Był z innego świata. Szybko, tanio i jeszcze więcej. Maszyna go nie interesowała. Mogłem mu kazać, ale nie o to chodziło. Człowiek któremu nie zależy, nie zrobi tego dobrze. A najważniejszy jest efekt. Robiłem więc dalej sam. Latka leciały i czas odciskał swoje piętno na maszynie. Coraz więcej trybów nie zazębiało się należycie. Pękały płomieniówki. Mimo moich starań. Mimo coraz większej ilości czasu jakie poświęcałem. Odbijało się to na naszym małżeństwie. Inni mężowie tak nie postępowali. Tylko ja głupi. Moja Małgosia z początku milczała. Lecz jej tama trzeszczała w posadach i kiedyś musiała pęknąć. Na razie oboje staraliśmy się tamować przecieki. Przybyła trakcja spalinowa. Naczelnik zaproponował mi objęcie “Rumuna”. Z początku wydawało mi się to zaszczytem. Do momentu, gdy nie wszedłem na halę. W rogu wachlarza stała moja “dwója”. Spojrzałem na nią i poczułem się jak zdrajca. Jakbym skopał na ulicy starego przyjaciela, tylko dlatego, że się zestarzał. Tak się nie postępuje. Odmówiłem. Małgosia urządziła mi piekło w domu. Padły słowa, które nie powinny były paść. Z obu stron. Zaczęliśmy się od siebie odsuwać. To było straszne. Któregoś dnia leżąc w łóżku, obok niej zrozumiałem, że koniec jest bliski. Zamiast chęci przytulenia mojej Żony, zapragnąłem wyjść na szopę. Nie spałem prawie całą noc. Wyszedłem z domu wcześniej niż zwykle. Poczułem się dobrze dopiero w pobliżu rozgrzanego kotła Ty2. Wewnątrz budki wypadł mi portfel. Otworzył się. Z podłogi spoglądała na mnie Małgosia. Drżącą ręką wyjąłem zdjęcie i otworzyłem drzwi od kotła. Chciałem skończyć to raz na zawsze. Nie potrafiłem.
Lokomotywę zdegradowano do pracy manewrowej. Nadal zachwycała swoim wyglądem, lecz jej wnętrze umierało. Nie pomagało nic. Któregoś dnia podczas podciągania składu rozległ się cichy niepojący dźwięk. Jakby strzał wewnątrz kotła. Zawory bezpieczeństwa zagrały, budkę wypełniła gorąca para. Nic za cholerę nie widziałem. Zaciągnąłem rączkę hamulca i wyskoczyłem na zewnątrz. Pomocnik zrobił to z drugiej strony. Gdy tylko para zniknęła wskoczyłem z powrotem i otworzyłem drzwi od kotła. Palenisko było zalane. Wiedziałem, że to już koniec. Na boczny tor ściągnęła nas lokomotywa spalinowa. Upchnięto ją wśród innych wraków. Zimnych trupów. Stałem tam dopóki nie uszło ostanie ciepło z kotła. Nie wróciłem na noc do domu. Całą czas słyszałem trzask stygnących blach. Rano było po wszystkim… Przeniesiono mnie na lokomotywy spalinowe. To już nie było to. Ona ciągle tam stała. Smutny widok rozkładu i śmierci. Wreszcie, któregoś dnia ją pocięli. Zaczęli wtedy, kiedy byłem na urlopie z Małgosią. Pierwsza nasza wycieczka od dawna. Zadzwonił dyspozytor i poinformował. Chciałem wracać, odradził. Powiedział, że mam troszczyć się o żywych. Moja Żona była w siódmym miesiącu ciąży. Czułem się podle. Opuściłem pogrzeb najlepszego przyjaciela. W imię plaży i złotego piasku. Małgosia spytała co mi jest. Odpowiedziałem trochę za ostro, że to przez nią. Rozpłakała się. Głęboko w nocy naszły ją bóle i poroniła. Będąc w szpitalu odetchnąłem z ulgą. Wiedziałem, że już nic nie trzyma nas przy sobie. Unikałem tylko luster. Nie mogłem spoglądać na swoje odbicie. Nie bardzo wiedziałem dlaczego. Żona wróciła później do domu. Odtąd żyliśmy jak dwaj obcy, w jednym zamknięci pomieszczeniu. Któregoś dnia byłem u sąsiada. On siedział przy komputerze na jakimś serwisie akcyjnym. Zobaczyłem w nim tabliczki od mojej lokomotywy. Kazałem mu licytować bez względu na cenę. Sporo mnie to kosztowało. Przyszły w tajemnicy pocztą. Odnowiłem je w piwnicy. Z początku prawie pękło mi serce na ich widok. Odmalowane powiesiłem w swoim pokoju na ścianie. Wtedy po raz pierwszy zauważyła je Małgosia. Stanęła naprzeciw nich i wyszeptała jedno słowo “koniec”. Potem spakowała walizki i wyszła z domu. Nigdy już jej nie zobaczyłem. Nawet w sądzie podczas rozprawy rozwodowej wydelegowała adwokata… Odtąd jestem sam. Za nasze zdrowie Covalusie…
Uniósł do góry kufel nieco już ciepłego piwa. Wypiliśmy do dna. Potem wstał i pożegnał się. Zrobiło się późno. Wróciłem do domu i położyłem swoją służbową teczkę na biurku. Otworzyła się i wysunął się zeń raport Anny. Zapomniałem zanieść go do szefa.
Moje oczy automatycznie zaczęły czytać go jeszcze raz. Był idealny i taki inny, niż sam bym napisał. Idąc do łazienki nie spojrzałem w lustro…

KONIEC

Wrocław 30.08.2011r.

Powrót do listy opowiadań z 2011r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *