Autokar jechał płynnie po równej niemieckiej autostradzie. Wracałem z wycieczki do Drezna. Kierowca włączył odtwarzacz DVD i mogliśmy delektować się filmem “Terminator Ocalenie*” Na szklanym ekranie bohater walczył ze złymi maszynami, które postawiły sobie za cel główny likwidację rodzaju ludzkiego. Kiedy pojawiły się końcowe napisy usłyszałem:
– To już kiedyś było…
Stwierdzenie padło z ust siedzącego obok mnie starszego człowieka. Lekko zdziwiony spojrzałem na mojego sąsiada.
-Tak?
-Dawno to było, ale jak Pan chcę mogę opowiedzieć…
Do Wrocławia była jeszcze bardzo długa droga. Co mi szkodziło zaryzykować…

***

Już w nocy zaczęło boleć. Z początku nawet udało się zasnąć, lecz wkrótce ból wybudził i kazał czuwać wymęczonemu organizmowi. Starzec wstał z wielkim trudem i doczołgał się do kuchni. Tam drżącą ręką wyciągnął z szafki leki przepisane mu przez doktora. Popił zimną herbatą i usiadł na podłodze. Oparł się plecami o szafkę kuchenną i zamknął oczy w oczekiwaniu na działanie chemicznych znieczulaczy. Ciężka dyskopatia górnego odcinka kręgosłupa- tak brzmiał wyrok. Pozostały leki i zmaganie się z ciągłym bólem. Lekki szum w głowie oznajmił, że syntetyka zaczęła działać. Starzec powoli wstał i usiadł za kuchennym stołem. Spojrzał na obdrapany zegar wiszący na ścianie i stwierdził, że nie opłaca się próbować spać. Zakurzona tarcza, po śmierci Żony nie miał serca do porządków, wskazywała godzinę czwartą rano. Za niecałe pół godziny trzeba będzie rozpocząć kolejny dzień. Dzień bez taryfy ulgowej, pełen wyzwań i udręki. Takie lubił najbardziej, pozwalały zapomnieć o tragedii jaka się niedawno wydarzyła. Pozwalały zapomnieć o bólu gorszym niż fizyczny. Koszmarze tych co pozostali…
Włączył radio. Znudzony głos nocnego prezentera nie dodawał otuchy. Powtarzał wiecznie tą samą frazę:
“Temperatura powietrza spadnie dziś do minus dwudziestu dwóch stopni. W wielu regionach kraju brakuje węgla…”
W pokoju zadzwonił budzik. Była czwarta trzydzieści. Starzec w międzyczasie rozpalił w zimnym piecu. Przywykł do chłodu. Cztery lata w hitlerowskim obozie zagłady nauczyły go ignorować takie drobiazgi. Chodziło mu głównie o herbatę. Lubił jej smak z rana. Blaszany kubek powoli przejmował ciepło od stalowej wygiętej płyty. Ciemny płyn zaczął parować i bulgotać. Starzec ściągnął kubek na stół, obok dwóch suchych kromek chleba. Podziękował Bogu za te dary i rozpoczął poranną ucztę. Niezmienną od czasu, gdy wyszedł z piekła. Tam, gdzie owa uczta była tylko marzeniem. Chleb smakował wybornie. Popychany ciepłym płynem rozgrzewał wnętrze. Niestety czas szedł na skróty i pora była wychodzić. Wytarty płaszcz spoczął na grzbiecie. Onuce szczelnie otuliły stopy. Skórzana torba zawisła na ramieniu. Klucz odciął domowe ciepło. Wiatr smagał pochyloną sylwetkę i wyciskał krople wody z oczu. Mimo soli zamarzały na policzkach. Każdy krok sprawiał ból, który rozchodził się harmonicznie po plecach. Starzec zacisnął tylko zęby. Jego ciało chciało skapitulować, niepokorna dusza wykluczała taki krok. Tak jak wtedy na apelu w strugach deszczu. Ci co upadli, nigdy już nie powstali. Strzał w głowę kończył ich marny żywot. Z twarzą wciśniętą w błoto. Tuż obok jego stóp. Oczy gasły ostatnie, zalewane brunatną mazią z błotnistego placu apelowego. Potem głowa podskakiwała, niczym zabawka na sznurku ciągnięta przez dziecko po nierównym chodniku, gdy wlekli ich do krematorium. A on stał. I postanowił, że nigdy się nie podda.
Starzec skręcił w brukowany zaułek prowadzący do jego miejsca pracy. Budy z napisem “Torowi”. Stalowe drzwi zaskrzypiały, gdy pchnął je mocno. W środku byli już niektórzy i grzali się przy blaszanej kozie.
-Drzwi !!!
Usłyszał na przywitanie i szybko zamknął je za sobą. Potem zbliżył się do kręgu i też wyciągnął ręce.
-Co staruszku, myśleliśmy że sobie odpuścisz. Pogoda nie na twoje lata.
Milczał. Ignorował takie docinki.
-Zamknij się Kowalski, każda para rąk się dziś przyda. Słyszałeś w Wielkopolsce ludzie zamarzają, bo węgla brak. Więc nie marnuj sił na banialuki. Odrzekł ktoś z tłumu.
Drzwi znowu otworzyły się i do środka wpadł przenikliwy chłód. Lecz tym razem nikt nie krzyknął, aby je zamknąć. Do środka bowiem wszedł ogromny człowiek. Ich przełożony, Dyżurny Kalota. Stanął nieopodal pieca, chrząknął i rozpoczął przydział rewirów. Padały nazwy posterunków i nazwiska do nich przypisane. Ludzie kiwali głowami i przyjmowali spokojnie do wiadomości. Do czasu, aż padła nazwa posterunku odgałęźnego “Stegny”. Położony był on na wzniesieniu i składał się z pojedynczego rozjazdu. Odchodziła od niego ruchliwa linia osobowa na Katowice i bocznica do kopalni węgla “Goczałkowo”. Nieosłonięty niczym rozjazd zawsze zamarzał i przysparzał ogromu kłopotów.
– Od rana ciężki skład wyładowany węglem stoi przed “Stegną” i kwiczy, bo ta cholerna zwrotnica niedomaga. Kowalski weźmiecie się za to…
-Dlaczego ja, robiłem tam wczoraj. Niech stary idzie, on się wczoraj obijał. Odparował Kowalski.
-Kowalski ty skurwysynu… Syknął ktoś z tłumu .
-Dobrze, pójdę Naczelniku. Odrzekł Starzec.
Kalota spojrzał na niego.
-Na pewno dasz sobie radę?
-Na pewno.
Starzec poprawił skórzaną torbę i wyszedł ma zewnątrz. Zamknął starannie za sobą drzwi. Wszedł na nasyp i powoli zaczął iść w kierunku swojego przeznaczenia. Do “Stegny” doszedł po godzinie forsownego marszu. Budka dyżurnego oddalona była od rozjazdu jakieś sześćdziesiąt metrów. Gdy wszedł do pomieszczenia zastał tam zrezygnowanego, zmarzniętego pracownika mocującego się z dzwignią nastawczą. Gdzieś w oddali rozległ się przeciągły ryk parowozu zatrzymanego pod semaforem.
-Daj spokój, pewnie zamarzł. Stwierdził Starzec i podszedł do szafki z narzędziami.
Wyciągnął stamtąd opalarkę benzynową, szczotkę i stalową ciężką brechę. Zostawił pod opieką Dyżurnego starą wytartą torbę i wyszedł na zewnątrz. Wiatr wzmagał się straszliwie. Przenikał przez odzienie i palił kości. Temperatura odczuwalna była dużo niższa od tej pokazywanej przez termometry. Na miejscu Starzec obejrzał urządzenie. Nawiało nań sporo śniegu. Miotłą starannie wygarniał puch spomiędzy iglic. Niestety, to nie on był przyczyną awarii. Przykrywał tylko warstwę szklanego, grubego lodu wypełniającego każdą wolną przestrzeń urządzenia. Starzec próbował odpalić lampę benzynową. W tych warunkach okazało się to niemożliwe. Zapałki gasły po chwili, a zimna benzyna nie chciała się palić. Torowy odłożył bezużyteczny przyrząd na bok i sięgnął po brechę. Spojrzał jeszcze raz na stalowy rozjazd i postanowił podjąć walkę. Podniósł zaostrzony ciężki pręt do góry i opuścił gwałtownie w dół. Gdy ostrze uderzyło o lód, ostry ból eksplodował w okolicach szyi. Kawałki lodu prysnęły na boki i pojawiło się małe wgłębienie. Starzec wziął głęboki oddech. Tak jak wtedy, gdy się przewrócił. Gdy bykowiec strażnika liczył mu żebra…
Uniósł brechę jeszcze wyżej niż za pierwszym razem. Potem uderzył napierając nań. Tym razem było mocniej, dużo mocniej. Łzy znów popłynęły mu po policzkach. Uklęknął i starał się zapanować nad katorgą. Usta łapały zimne powietrze, tak jakby chciały ochłodzić płonące wnętrze organizmu. Odłożył na chwilę pręt i zaczął wybierać potłuczony lód. Gdy po raz kolejny sięgnął między iglice, szepnął do mechanicznego monstrum.
-Przestawisz się gnoju… Obiecuję Ci.
Wstał i znów obie dłonie ścisnęły metalowy młot. Uniósł go najwyżej jak tylko pozwoliły rozdzierane cierpieniem nerwy i kości. Potem uderzył. Krzyk zgasił porywisty wiatr. Kolejne uderzenia były łatwiejsze. Starzec nie czuł już nic. Skupił się na wykonaniu zadania. Walce z maszyną. To pozwoliło mu przetrwać tamto piekło, a teraz zapomnieć o nim. Lód pękał powoli. Kolejne szklane odłamki wędrowały na bok. W pewnym momencie brecha wypadła mu z dłoni. Próbował ją podnieść, ale nie mógł zgiąć palców w rękawiczkach. Zmiażdżone zdeformowanymi kręgami nerwy odmawiały posłuszeństwa. Mózg tracił władzę nad kończynami. A rozjazd nadal był górą. Starzec uśmiechnął się. W jego głowie zrodził się szatański plan.
-Nie tak łatwo maleńki, nie tak łatwo… Szepnął doń.
Potem zdjął rękawice i napluł w dłonie. Starannie roztarł marznącą ślinę i oparł się o brechę. Stali się jednością. Działało. Mróz unieruchomił nieosłonięte palce na stali. Starzec miał niewiele czasu. Czuł to. Podniósł pręt i zaatakował ponownie. Po około pięciu minutach zagrały porośnięte szadzią pędnie. Dyżurny znów próbował, ponaglany telefonami. Iglice ruszyły o kilka milimetrów. Potem cofnęły się bezradne. Starzec dostrzegłszy te starania oddarł dłonie od pręta. Ten upadł z głuchym brzękiem, gdzieś obok. Ukląkł i zaczął wybierać tłuczkę. Przeźroczyste bryłki zabarwiły się na kolor czerwony.
-Pójdziesz zaraz… jeszcze momencik.
Iglice znów zaczęły drgać. Starzec skończył odgruzowywanie i znów przywarł do pręta. Włożył go w sam środek i oparł o opornicę.
-Boże dopomóż !!!
Naparł na pręt z całej siły. Nagle stracił równowagę i runął w głęboki śnieg. Zimny pręt uderzył go w ramię. Nie miał siły wstać. Dostrzegł tylko jak ramię semafora unosi się w górę. Zielono pomarańczowa poświata przebija się przez wzniecany wiatrem śniegowy pył. Parowóz gwiżdże na znak potwierdzenia. Ciężki skład wyładowany czarnym złotem powoli nabiera prędkości. Starzec zamyka oczy i znów widzi twarze wciśnięte w błoto. Obiecał sobie, że nigdy tak. Nadludzkim wysiłkiem wstaje i jeszcze raz ogląda rozjazd. Wszystko w porządku. Iglice przylegają, jaskółka zaskoczyła. Patrzy w stronę nadjeżdżającego parowozu. Zwyciężył ! Nigdy nie czuł się tak dobrze. Pokonał ich wszystkich. Twarze znikają, ból też. Mechanik salutuje…

***

-Stał tam wpatrzony w swoje pole bitwy. Wielki i niepokonany. Mimowolnie dotknąłem daszka mojej czapki. Generałom się salutuje…
Zapadła cisza. Autokar kołysał się łagodnie. Większość współpasażerów już spała. Kierowca włączył kolejny film…

KONIEC

Wrocław 24.01.2010r.

Powrót do listy opowiadań z 2010r.

* “Teminator Ocalenie”- film w którym ludzkość walczy przeciwko bezdusznej armii maszyn. Najważniejszy jest przywódca ruchu oporu, który nigdy się nie poddaje…

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *