Idą trzymając się za ręce. Jak zawsze. Na ich twarzach widać radość i szczęście. On niewysoki, ubrany w kraciastą flanelową koszulę, patrzy przed siebie i słucha jej. Ona jest nieco wyższa od niego, ma długie ciemne włosy łagodnie opadające na plecy, cały czas mówi. Skręcają w polną dróżkę. Otaczają ich pola pełne ciężkiego dojrzewającego zboża. On delikatnie ściska jej dłoń. Ona przestaje mówić. Jemu nie przeszkadza mówienie. Wprost przeciwnie, kocha jej aksamitny, nieco chropowaty ton. Czasami jednak chce posłuchać czegoś innego. Szum kłosów układa się w delikatną akwarelę, bez ostrych kolorów. Koi zbyt rozbiegane nerwy, uspokaja puls i oddech. Polna droga jest wąska. Dlatego ciała młodych wędrowców są blisko siebie. Dodaje to smaku do zbożowej partytury. Łany kończą się gwałtownie ucięte rowem melioracyjnym. Wraz z nimi polna droga. Przed nimi wysoki nasyp kolejowy z szeroką trawiastą ławą. Ona pomaga mu wspiąć się nań. On czyni to tak niezgrabnie, że upada na kolana w głęboką zieloną trawę. Śmieją się oboje. Kiedy wreszcie docierają na szczyt, ona znajduje ich stałe miejsce. Lożę w naturalnym teatrze zdarzeń. Siadają. Ona gładzi sukienkę, on wyciąga niewielki przyrząd z anteną. Jest to skaner częstotliwości, zaprogramowany na tutejsze pasmo kolejowe. Urządzenie zaczyna działać, on odkłada je obok siebie. Prosi ją by opowiedziała mu, co mają przed sobą. Ona rozgląda się wokół i zaczyna zdawać relację. Nie potrafi używać fachowych określeń, dlatego on zadaje pytania pomocnicze, lub wybucha po prostu śmiechem.
-A więc mój drogi, stoi pociąg. Z przodu ma zieloną lokomotywę, tą samą, co była tu przed tygodniem.
-Na pewno?
-Zaraz sprawdzę…
Ona sięga do chlebaka i wyciąga malutką lornetkę kupioną w biedronce. Przykłada ją do oczu i kieruje w stronę “zielonego zjawiska”. Milczy przez chwilę, starając się skupić na wykonywanej czynności. On to wie, słyszy jak ona przesuwa językiem po górnej wardze. Zawsze to robi, gdy się skupia lub denerwuje.
-Pisze na niej ST 44, 045… czyli ta sama…
-Zgadza się, znów mamy “Gagarina”.
-Ma brązowe wagony. Dużo ich… czekaj … trzydzieści sześć. Węglarki. Pełne węgla pochlapanego czymś białym.
-Czteroosiowe?
-Co?!
-Ile mają kółek?
-No cztery… ale tylko po jednej stronie. Łącznie osiem.
-Dlatego, aby nie liczyć tak, podajesz liczbę osi. Oś to patyk łączący dwa kółka. Jasne?
Ona patrzy na jego twarz. Czasami ma wrażenie, że on się z niej nabija. Tym razem chyba nie.
-A… czyli wagon z czterema kółkami ma dwie osie, a z ośmioma cztery.
-Jesteś genialna słonko.
Ona prostuje się i wybucha śmiechem. Czasami jest taka nieprzewidywalna.
-No to wiem…
Nagle ściska go i całuje prosto w usta. Długo i namiętnie. On doświadczył już tego typu reakcji. Nadal jednak budzą one w nim spore zaskoczenie. Odwzajemnia pocałunek. Zamierają na chwilę w tej pozycji. Każde z nich stara się przeciągnąć chwilę w nieskończoność. Namiętność przerywa skaner.
-3456 odezwijcie się do Lipinek !
Odskakują od siebie jak oparzeni. Teraz nie pora na pieszczoty. Jest czas dla niego. Zaczyna się wielkie przedstawienie, na które tutaj przyszli. Ona milknie i układa się wygodnie w trawie. Wie, że nie może się odzywać, ani zbyt głośno oddychać. Chyba, że on zapyta. Dlatego, musi mieć oczy szeroko otwarte. Rejestrować zjawiska dla niej obce. By jej ukochany miał pełny obraz sytuacji. Jej Miłośnik Kolei.
-3456 zgłasza się.
Początek zawsze podobny. Dialog.
-Mechaniku, możecie palić maszynkę. Będzie wyjazd. Osobowy doszedł. Rozkazy macie?
-Zrozumiałem, rozkazy mam.
Skaner milknie. Zapada cisza, jak przed ważnym momentem w filmie. On wstaje i kieruje głowę w stronę lokomotywy. Zanim cokolwiek się stanie, słychać charakterystyczny stukot. Krótki ale wystarczająco mocny. Jak pojedyncze uderzenie werblem w napiętą skórę bębna. Stało się. Silnik jeszcze nie startuje. Słychać szum urządzeń pomocniczych. Pompy olejowej. Delikatny kwartet smyczkowy. Monotonny ton, aż do kulminacji wielkiego startu. Zaczyna się zwykle od pojedynczego dźwięku, tak ciężkiego jak tona stali. Jeszcze nie zdąży zgasnąć, kiedy uderzają następne. Z początku bezwładnie. Przypomina to industrialny chaos hali walcowni. Tony narastają i zaczynają wibrować. Tak do eksplozji zapłonu i potem się wszystko uspokaja. Silnik zaczyna wchodzić na regularne wolne obroty. Powietrze drga przyjemnie. Orkiestra ma chwilę odpoczynku. Basowe kontrabasy nie zmieniają nut. Ciągle ta sama kwesta. Prosta doniosła i taka wspaniała- wolne obroty dwusuwowego silnika wysokoprężnego. On pyta krótko- zniecierpliwiony.
-Dymsko było?
-Tak – smoliste i czarne. Wymiociny “zielonego smoka”. Zaraz poczujesz, bo idą na nas.
Ona widzi jak on się uśmiecha. Jej porównania są dla niego śmieszne. I to jest dobre. Ona lubi jak on się śmieje. On odwraca głowę w kierunku lokomotywy. Wciąga głęboko powietrze. Czuje “oddech Gagarina”. Zapach niezwykle poszukiwanych w środowisku perfum. Przepełnionego niedopalonym olejem napędowym, sadzą z nagarów i czymś tajemniczym, nutą zwaną-“dymskiem gagara”. Ona kaszle. Stara się robić to cicho, by nic nie umknęło jej chłopakowi. Dla niej “wymiociny zielonego smoka” są straszne. Palą w gardło i drażnią płuca. On stara się nie zwracać na to uwagi. Kolejna odsłona nadchodzi. Słychać już szum pędni. Pałeczki uderzają o talerze. Delikatnie drżą tamburyna. Druty pędniowe zaczynają swoją kwestę. Wiją się w prowadnicach i kanałach. Docierają do napędu rozjazdu. Dyrygent na moment unosi batutę, by opuścić ją energicznym ruchem. Iglice suną po nasmarowanych podkładkach. Do momentu, aż jedna z nich z klekotem oprze się o opornicę. Jeszcze nie koniec, jeszcze trzeba zaryglować. On to wie. Czeka na dźwięk jaskółczego ogona. Wyłapajuje go bezbłędnie. Szum przemieszcza się w kierunku strażnika. Dociera do jego mechanizmów. Jedno z ramion unosi się w górę, a drugie upada w dół. Zgrzyt, potem blaszany akord. Powtarzany wielokrotnie, wraz z niespokojnym drganiem wybudzonego ze stanu spoczynku urządzenia. Z gasnącą amplitudą uderzeń. Coraz ciszej, coraz… Wreszcie ramiona uspokajają się. Droga przebiegu została ułożona. Ta część orkiestry może odpocząć. Na długi moment. On znów skupia się na lokomotywie. Jest ciekaw ile czasu zajmie mechanikowi rozruch składu. Liczy w myślach upływające sekundy. Wreszcie dochodzi doń syk. Powietrze zaczyna uchodzić, by odblokować hamulce. Kran został ustawiony na właściwą pozycję. Teraz pozostaje czekać. Syk jest drażniący. Na szczęście klocki odpuszczają. Charakterystyczne “klang, klang” dochodzi z pod składu i przemieszcza się. Część wagonów cofa się o milimetry w tył. Towarzyszy temu zdarzeniu pisk maleńkich trąbek. Coś trze o obręcze. Nie wszystkie klocki cofnęły się jeszcze. Wraz z ruchem wagonów niepokojąco zarzynają trzeszczeć ramy napełnionych pudeł. Stal pręży się i stara zapracować, aby tony węgla nie zerwały jej granicy wytrzymałości. Trzaski są gęste- con dolore. Nieprzyjemne. Przypominają jęk bólu maltretowanego człowieka. W ten rytm włączają się sprzęgi śrubowe. Ich agitato powstałe w symfonii naprężania się, jest niezwykle melodyjne. Zależne od stopnia skręcenia. Najczęściej oscyluje jednak wokół niedociśniętych tarcz zderzaków. Tak, aby cały skład mógł ruszyć. ST 44 zwiększa obroty. Con forza, po to by przeciwstawić się mocy wagonów. Silnik wypluwa coraz więcej spalin. Wreszcie osiąga con tutta ta forza. Spocony dyrygent kieruje swą uwagę w kierunku sekcji piasecznic. Trzeba obudzić damy gwałtownym ruchem batuty. One zaś cichutko grają na jednej nucie. Pomagają kołom osiągnąć, na stalowej drodze, granicę przyczepności. Tym razem się udało- bez poślizgu. “Gagarin” pierwszy rusza do przodu. Za nim kolejno wagony. Każdy wydaje inne dźwięki. Zależne od wieku, naprawy rewizyjnej, stopnia poszanowania i wyładowania. Niektóre nieodhamowane w pełni con dolore. Inne wolne i sprawniejsze con anima by przejść w con grazia na pierwszych stykach. Kolejna część dobiega końca, gdy ST 44 dociera do rozjazdu. Tam zaczyna wkradać się kolejne animato. Klekot kół o krzyżownicę. Czasami demoniczny zgrzyt o krzywiznę. Delikatny śpiew i trzaski skręcanych wózków. Wszystko doprawione werblami stuków. Lekko przyśpieszającymi do momentu osiągnięcia przez skład czterdziestu kilometrów na godzinę. Potem jest już simile. Ważny akord i zapewniający bezpieczeństwo. Dobry maszynista potrafi go utrzymać do zejścia ostatniej osi z rozjazdu. On liczy werble. Chce wiedzieć kiedy ostania oś minie rozjazd. Zadziała wtedy sprzęgło semafora. Nie może być ad libitum. Raczej obbligato simile- ramiona wracają na swoje miejsce. Ta sekcja kłania się publiczności i powoli wychodzi z sali koncertowej. Jeszcze tylko pianissimo pędni i lampy zwrotnicowej. Wszystko wraca do stanu z przed koncertu. Przebieg zostaje rozwiązany. Skład znika za horyzontem. Ona widzi to wyraźnie. Milczy nadal, by On nie przegapił zakończenia. Zaraz za stacją, przysłonięty kurtyną drzew jest przejazd. Pociągu nie słychać już… Orkiestra złożyła swe instrumenty i czeka na coś wraz z publicznością. Pojedynczy basowy dźwięk rozlega się wyraźnie. ST 44 ostrzega samochody i jednocześnie żegna się z parą na stacji. Gwizd zawisa w powietrzu i znika ja poranna mgła. Koniec. Dyrygent kłania się nisko i rozlegają się oklaski. On potrząsa głową uśmiechnięty i odnajduje położony w trawie skaner. Wyłącza urządzenie i chowa do torby. Ona sprawdza czy niczego nie zostawili i łapie go pod rękę. Pomaga zejść z nasypu. Idą przytuleni do siebie polną drogą, aż do głównej arterii miasteczka. Tam muszą się rozstać. On wypuszcza jej dłoń i chwyta białą laskę. Stoi przez moment, słucha oddalających się kroków. Potem badając teren przed sobą, delikatnie uderzając białą laską, wraca do domu.

KONIEC

Wroclaw; 30.06.2009r.

Powrót do listy opowiadań z 2009r.

Od Autora:
Istnieje ponadto wiele określeń, odnoszących się do bliższego wyrażania siły, sposobu wykonania lub charakteru utworu
Kompletnie nie znam się na muzyce poważnej, mam nadzieję, że użyłem owych określeń prawidłowo. Na dole kilka objaśnień.
con dolore- z bólem,
agitato- burzliwie
con forza- z siłą
con tutta ta forza- z całą siłą
con anima- z życiem
con grazia- z wdziękiem
animato- z ożywieniem
simile- w ten sam sposób
ad libitum- dowolnie
obbligato- obowiązkowo
pianissimo- bardzo cicho.
Podczas pisania tego opowiadania w tle kręciła się płytka zespołu Therion “The Miskolc Experience”. Ona była dla mnie inspiracją całości. Polecam szczególnie dysk -“Classical Adventures”. Znakomity.

Covalus.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *