W biurze jeszcze pachniało poświąteczną atmosferą. Wszyscy byli przejedzeni, rozleniwieni i jacyś tacy bez sił. Każdy plątał się bez celu, starając się jak najdłużej odwlec w czasie, moment podjęcia codziennych obowiązków. Ja również przyłączyłem się do tego ruchu. Najlepiej bumelowało mi się w archiwum. Wzrok szefa tam nie sięgał, a jak coś się zmieniło, to zawsze można było się zasłonić wycieczką po materiały do raportów. Archiwum Komisji Wypadkowej mieściło się w piwnicy budynku przy ulicy Joannitów. Strzegła go sympatyczna starsza Pani Zosia. Ukłoniłem się i wszedłem do pomieszczenia. W wysokich stalowo-drewnianych szafach poukładane były akta spraw rozwiązanych i tych określanych mianem “archiwum X”. Wiele ludzkich tragedii zamkniętych w pożółkłych tekturowych okładkach. Nazwiska tych co odeszli wskutek błędów innych. Nieprzyjemny materiał zdjęciowy, pogiętych blach i urwanych kończyn. Nawet niekiedy osoby o stalowych nerwach- odpuszczały. W tym i ja. Znałem numery teczek do których lepiej było nie zaglądać. Ciężkie nasiąknięte krwią dokumenty z winą i karą nieadekwatną do rozmiarów tragedii. Kiedy tak przechodziłem pomiędzy regałami, obserwując rzędy bezimiennych teczek z kolejnymi numerami, starannie poukładanych na swoich miejscach, coś przykuło moją uwagę. Z początku nie wiedziałem co. Stanąłem niepewny i cofnąłem się nieco. Wreszcie mój nieco przyślepawy radar wyłapał przyczynę niepokoju. Mimo woli zarejestrowałem braki w numeracji. Kolejno po sobie były 504/70, 505/70, 506/70 i 507/70. Potem zaś następowało zburzenie matematycznego porządku 509/70, 510/70, 511/70 itd. Brakowało teczki 508/70. Dziwne, do archiwum poza mną rzadko ktoś wchodził. Ludzie czuli respekt przed atmosferą tu panującą. Zresztą nikt nieupoważniony przez mnie lub osobę będącą moim przełożonym nie miał do tego prawa. Zawołałem Panią Zosię i spytałem o brakujący wolumin. Starsza kobieta podeszła do księgi “wypożyczeń” i zaczęła przeglądać. Bez rezultatów. Wyglądało na to, że ktoś ów wolumin bezczelnie podpieprzył. Na wstępie sięgnąłem pamięcią do samego siebie. Człowiek się starzał i zaniki pamięci się zdarzały. Szybki skan poprzednich działań ujawnił, że nie brałem niczego. Pożegnałem zmartwioną Panią Zosię i pognałem do swojego biura. Zignorowałem pytające spojrzenie mojej asystentki Natalii. Zasiadłem do komputera i zalogowałem się do bazy danych wypadkowej. Wszedłem do pionu archiwum i kazałem odnaleźć sygnaturę 508/70. Zwykle każda sprawa jest opisana w sposób następujący 509/70 “Wykolejenie ET21 555. Brzechnica DOKP Wrocław” Chciałem wiedzieć czym zajmuje się tajemniczy złodziej akt. Chyba bolały mnie dwie rzeczy, że albo ktoś zignorował moje stanowisko w kwestii zezwolenia, albo szef nie informuje mnie o wszystkim. Postanowiłem sam sprawdzić co jest grane. Komputer mielił dane dość długo. Nasza baza danych nie należała do najszybszych. W końcu twardy dysk zamarł i wyrzucił:
“SYGNATURY NIE ZNALEZIONO, SPRAWDŹ NUMER I WPISZ PONOWNIE”
-Co jest do kurwy nędzy?!
Ostatnio stawałem się coraz mniej kulturalny. Życie szlifowało na mnie swoje zęby i powoli uwalniałem nagromadzone pokłady jadu i zepsucia. Ponowiłem wyszukiwanie, niestety z takim samym skutkiem. Ktoś bezczelnie usunął numer z bazy danych. Ciekawe. Usunięcie danych z bazy nie zamykało drzwi do identyfikacji sprawy. Biurokracja PKP jest ogromna i nieskończona w swej materii. Miałem nadzieję, że ten który próbował zatrzeć ślady nie zdawał sobie z tego sprawy. Każdy wypadek jest notowany wielokrotnie. Choćby w dziale BHP i pouczeń. Wystarczyło zmienić bazę danych. Tym razem komputer wyrzucił:
“508/70- Wykolejenie ST44 Radków Dolny- DOKP Szczecin” Zamurowało mnie. Radków Dolny leżał tuż koło Żar. Dlaczego w sprawie maczał palce Szczecin? Komuś coś się pomieszało. Ale to dobrze, każdy wypadek był archiwizowany również w macierzystym oddziale wypadkowej. Tym razem wystarczyło zadzwonić. O dziwo mimo niezgodności stacji tam były akta sprawy. Poprosiłem o przysłanie mi faksem kopii. Odłożyłem słuchawkę i z ciekawością molestowałem aparat lubieżnym wzrokiem. Wreszcie zaczęła się zeń wysuwać długa wstęga faksu. Poczekałem, aż operacja dobiegnie końca i zebrawszy całość udałem się na ksero. Po skopiowaniu materiałów zagłębiłem się w lekturze. Sprawa była nieciekawa. Dotyczyła wykolejenia pociągu towarowego 4456/90 pod Radkowem Dolnym. Maszynista feralnego pociągu zginął na miejscu. Ówczesna komisja stwierdziła wadę techniczną torowiska i zamknęła śledztwo. Spojrzałem jeszcze na dokładne daty i zamarłem. Wypadek miał miejsce dwa miesiące po gruntownym remoncie linii. Więc jak mogło dojść do tak fatalnego w skutkach uszkodzenia torowiska? Na końcu dołączone było tylko jedno zdjęcie z miejsca wypadku. Moje zdziwienie pogłębiło się. Zwykle teczki zawierają całe dziesiątki zdjęć i to w banalniejszych przypadkach. Tu zaś jedno zdjęcie? Przyjrzałem się mu. Przedstawiało lokomotywę ST 44 leżącą na boku. Z początku nic nie zapowiadało sensacji. Dopiero jak sięgnąłem po lupę. Gdy szczegóły stały się dokładniejsze znów opadła mi szczęka. Bok “gagarina” był rozerwany na strzępy. W sposób zupełnie nie przypominający uszkodzeń po wykolejeniu. Zupełnie nie podobny do niczego co do tej pory widziałem. Znów przedzwoniłem do Szczecina z pytaniem czy wszystko mi przesłali. Potwierdzili, że więcej zdjęć w teczce nie było. Na szczęście inspektorzy Komisji Wypadkowych mają dobrą pamięć. Spojrzałem na podpisy pod końcowymi protokołami. Dwa nieznane mi nazwiska. Pewnie dlatego, że to było bardzo dawno. Wbiłem się w osobową bazę danych i wpisałem owe nazwiska. Komputer znów zaczął trzeszczeć dyskami i grzać kabel sieciowy. To co znalazł, a wzesadzie czego nie znalazł było zdumiewające. Obaj inspektorzy nigdy nie pracowali i nie istnieli w naszych bazach danych. To było niemożliwe. Przedzwoniłem do działu informatycznego i katalogowania danych z dziwnym pytaniem o ów problem. Poproszono abym się wyspał i przestał gadać farmazony. Tymczasem protokół podpisały duchy. Ludzie z nikąd. Zrobiłem sobie kawy i spisałem dane maszynisty, który zginął w wypadku. Komputer odnalazł adres rodzinny. Telefonicznie poprosiłem o spotkanie. Kobiecy głos nie robił problemów. Umówiłem się na dwudziestą. Czas do spotkania upłynął błyskawicznie. Rodzina maszynisty mieszkała w nowym bloku na osiedlu w pobliżu centrum miasta. Jeszcze niepopisana winda dowiozła mnie na siódme piętro. Starsza Pani otworzyła drzwi i zaprosiła mnie do środka. Przedstawiłem się jako urzędnik Komisji Wypadkowej i poprosiłem o kilka danych o wypadku. Pani, która okazała się Żoną zmarłego bardzo cicho oznajmiła, że niewiele wie. Dostała tylko telegram, że mąż zginął na służbie i nic więcej. Nawet trumny na pogrzebie otworzyć nie pozwolili. Od tamtej tragedii wypłacana jest jej pewna kwota, która stanowi zadośćuczynienie. Gdy padła suma wziąłem głębszy wdech. Wszystko w tej sprawie było nierealne, nawet kwoty wypłacanych pieniędzy. Były one wielokrotnie wyższe niż standartowa suma płacona przez PKP. Coś tu śmierdziało i to znacznie. Żona zmarłego nie miała już nic więcej do dodania. Zapytała tylko, po co to wszystko? Przebąknąłem coś o statystyce i szybko ulotniłem się z mieszkania. Zamyślony stanąłem przed przejściem dla pieszych. Było już późno, mimo to ruch był znaczny. Czekałem na zmianę świateł. Samochody powoli zatrzymywały się. Gdy dostałem zielone wszedłem na pasy. Wtedy jeden z nich ruszył. Zdradził go cichy pisk opon na kostce. Spojrzałem w tamtą stronę. Drań włączył długie światła. Odruchowo uskoczyłem w bok lądując na jezdni. Pojazd przemknął obok i zniknął wśród wściekłych klaksonów innych aut. Ktoś pomógł mi wstać. Nic mi nie było. Może kierowca tamtego był pijany? Na nieszczęście nikt nie zdoła zapamiętać rejestracji. Do domu wróciłem taksówką.
***
Na drugi dzień w pracy postanowiłem nadal drążyć sprawę. Natalia oponowała wskazując na stosy raportów do zrobienia. Posłałem jej uśmiech numer sześć i poprosiłem o troszkę wyrozumiałości. Dla podkreślenia jej ważnej roli w tym procesie obiecałem kolacje. Udało się, przestała furczeć. Zadzwoniłem do znajomego dziennikarza z gazety. Poprosiłem o to by poszperał czy coś ciekawego nie wydarzyło się owego 09.09.1970 roku. Podałem też miejscowość. Obiecał, że coś pogrzebie. Miałem czekać na telefon. Resztę musiałem wywęszyć na miejscu. Udałem się do szefa i wymyśliłem na poczekaniu bajeczkę o potrzebie uzupełnienia raportu dla niego. Spojrzał na mnie jakby wiedział, że robię z niego idiotę. Już miałem się wycofać, gdy nieoczekiwanie dostałem zgodę. Musiałem tylko zabrać ze sobą Natalię. Ciekawe dlaczego? Mało było do zrobienia w biurze? Szef widząc moje niezdecydowanie dodał, że dziewczyna musi się uczyć, a nie odwalać za mnie moją robotę. Nie protestowałem. Niestety do Radkowa nie dojeżdżał już pociąg osobowy. Linię dla ruchu pasażerskiego zamknięto, gdzieś koło 2004 roku. Odtąd kursowały tu sporadycznie pociągi towarowe. Na samą stację dostałem się samochodem Natalii. Dziewczyna miała prawo jazdy i zupełnie wygodny samochód, więc czemu miałem nie skorzystać. Wzięliśmy delegację na paliwo i w drogę. Do Radkowa dojechaliśmy około dwunastej. Zostawiliśmy samochód pod dawnym budynkiem stacyjnym, obecnie mieszkalnym, i wyszliśmy na peron. Kiedyś była to całkiem spora stacja. Dwa tory główne i aż sześć bocznych. Ciekawe po co, skoro dookoła tylko lasy i lasy. Dziś wszystko przypominało, zarośniętą ruinę. Pomiędzy podkładami rosły spore brzozy i tylko jeden tor główny był czynny. Semafory świetlne były wygaszone. Część z nich miało powybijane komory. Udałem się do dawnego pomieszczenia dyżurnego ruchu. Zapukałem do drzwi. Otworzył starszy pan z pytaniem czego tu szukam. Pokazałem mu legitymacje i spytałem czy pamięta zdarzenia z dnia dziewiątego września 1970 roku? On tylko kiwnął niedbale ręką i rozglądając się dookoła szepnął.
-Panie zostaw to w spokoju, dość już się ludzie wycierpieli.
Zrobiło się jakoś zimno, próbowałem jeszcze o coś zagadnąć starca, lecz zaczął zamykać drzwi. Prawie mi nie zgniótł nogi. Zrezygnowany wróciłem do auta. Natalia cierpliwie czekała. Zadzwoniła komórka. To był mój znajomy z gazety.
-Covalus, nic nie znalazłem. Tego dnia nic się nie wydarzyło.
-Jesteś pewien?!
-Jestem, a co ?!
Podziękowałem za włożony trud i przerwałem połączenie. Ktoś zbliżał się do samochodu. Mimo ostro święcącego słońca rozpoznałem emerytowanego dyżurnego z Radkowa. Otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz auta. Staruszek pochylił się i zobaczywszy Natalię ukłonił się.
-Panie, wtedy odprawiłem ten pociąg. Gagarin i czternaście platform z blachą miedzianą. Stacja docelowa walcownia w Orsku. Jak nie dotarł do Niegocina zawiadomiłem milicję i zamknąłem szlak. Po godzinie wojsko otoczyło cały teren. Kazali mi podpisać dokumenty o tajemnicy. Towarzyszyli im Rosjanie. Wysocy rangą oficerowie. Nie wiem o co chodziło, bo szybko uprzątnęli szlak. Dwukrotnie po tym zdarzeniu byli u mnie oficerowie SB, tak profilaktycznie. Moją Żonę pobito jak wracała z miasta. Sprawca nieodnaleziony. Każdy, kto próbował rozmawiać obrywał. Aż wreszcie ludzie zapomnieli. I zapanował spokój. Teraz Pan go burzy. Po co?
-Taka praca, wie Pan po co tyle, tu tych bocznych torów? Przecież wokoło nic nie ma.
-Jasne że wiem, przecież byłem tu Dyżurnym przez piętnaście lat. Tam w lesie było radzieckie lotnisko. Cysterny z paliwem tu podstawiali.
-A teraz?
-Ruina Panie i pusty betonowy pas.
-Rozumiem, dziękuję za informację.
Już miałem zamknąć drzwi, lecz dyżurny przytrzymał je ręką.
-Jeszcze jedno, w tamtą noc Rosjanie byli wściekli. Dość często powtarzali jedno słowo “Wampir”.
-I…
-To już naprawdę wszystko. Do widzenia.
Starzec wrócił do domu. Czas spędzony tutaj nie przybliżył mnie ani trochę do rozwiązania zagadki. Wprost przeciwnie pojawiły się nowe fakty jeszcze bardziej gmatwające sprawę. Pora była wracać do Wrocławia. Natalia odpaliła auto i wyjechała na drogę gminną nr 455. Rozparłem się wygodnie w siedzeniu i obserwowałem otoczenie. Nagle dziewczyna odezwała się głośno.
-Co za debil?
-Co?!
-Ten z tyłu, wyjechał z bocznej przecinki i jedzie mi na dupie.
Spojrzałem do tyłu i zamarłem. Za nami jechało to samo auto, co prawie rozjechało mnie na przejściu poprzedniego wieczora. Przyciemniane szyby nie pozwalały dostrzec kierowcy. Samochód nie miał też rejestracji.
-Natalia stań natychmiast !!! Wrzasnąłem
Odruchowo nacisnęła hamulec. Tamten też. Zwalnialiśmy oboje. Potem śledzący nas samochód nagle przyśpieszył i uderzył w nasz tylni zderzak. Dziewczyna straciła panowanie nad samochodem mimo niewielkiej prędkości. Złapało nas pobocze i wylądowaliśmy w rowie. Na szczęście prędkość była niewielka i rów niegłęboki. Napastnik zatrzymał się nieopodal. Odpiąłem pasy i próbowałem otworzyć drzwi. Nie udało się były zablokowane.
-Natalia, nic Ci nie jest?! Krzyknąłem.
-Nie, ale moje drzwi też są zatrzaśnięte.
-Da się opuścić szybę?
-Nie za bardzo, są elektryczne a nie mogę przekręcić kluczyka.
-Racja, jeszcze się zapali.
Tymczasem tamten wyszedł z auta i przyglądał nam się przez chwilę. Zobaczywszy, że nic nam nie jest, wsiadł do samochodu i odjechał. Twarzy nie widzieliśmy, miał za to wielkie przeciwsłoneczne okulary. Po półgodzinie nagle pojawiła się laweta. Brodaty gość wyciągnął nas z rowu i sprawdził czy coś dolega wozowi. Nie stwierdził uszkodzeń, poza porysowaną blachą. Na pytanie skąd się tu wziął, oznajmił że dostał telefon. Po drodze zaś zatrzymał go facet w ciemnych okularach i zapłacił za usługę. Kazał też przekazać kopertę. Wziąłem od brodacza podarunek. W środku było osiem tysięcy złotych i kartka.
“Za szkody. Zostaw to, następnym razem przyjedzie karawan”
Do pieniędzy dołączone było zdjęcie wykonane aparatem telefonu komórkowego i wydrukowane na podręcznej drukarce. Przedstawiało pobitego mężczyznę. Szybko rozpoznałem w nim Dyżurnego z Radkowa. Z tyłu ktoś nagryzmolił.
“Karetka w drodze, będzie żył. Zostaw to”
Natalia również je zobaczyła. Była przerażona.
-Covalus, co tu jest grane?!
Objąłem ją i przytuliłem. Drżała jak osika na wietrze.
-Jeszcze nie wiem. Ale się dowiem.
W głowie nagle eksplodowała mi myśl, dotycząca ewentualnych ofiar mojego śledztwa. Pojawiło się odwieczne pytanie “Czy warto?”. Wiedziałem, że Natalia może być jedną z nich. I to mnie na razie powstrzymywało od podjęcia decyzji. Żałowałem, że na jej miejscu nie jest Malicz. Wtedy przynajmniej bym się nie wahał. No i nie pocieszał. Miałem jeszcze w zanadrzu tajną broń. Broń o której nie wiedział tajemniczy napastnik. Wyciągnąłem komórkę i wystukałem numer.
-Taaaaa…. Odezwał się bliski mi głos.
-Kalota, chciałbyś wdepnąć w niezłe gówno?
-Znaczy ty siedzisz w nim po uszy?
-Chyba dopiero zaczynam. A już ktoś mnie straszy.
-Straszy!?
-Niestety.
-Ot gnojek, nie wie z kim zadziera, jutro wieczorem będę we Wrocławiu. Postaraj się przeżyć.
-Dzięki, kupić coś?
-Coś na ukojenie nerwów.
-Masz jak w banku.
-No to idę na dworzec.
Uruchomiłem najgorszy z możliwych kontaktów. Teraz już nie było odwrotu. Pozostała kwestia Natalii.
-Słuchaj, może lepiej zanocujesz dziś u mnie? Spytałem.
Przywarła do mnie jeszcze mocniej. Już nie drżała. Przesiedliśmy się i ja przejąłem stery auta. Dałem też dziewczynie kasę od napastnika. Ruszyliśmy do domu. Na sam koniec przedzwoniłem do szpitala w Głogowie. Dyżurny z Radkowa już tam był. Na szczęście jego obrażenia były powierzchowne.
***
Odebrałem Kalotę z dworca i przetransportowałem do mojego lokum. Natalia ochłonęła nieco i wywędrowała do rodziców. Kalota zjadł kolację i nabrawszy ochoty poprosił o streszczenie minionych wydarzeń. Pokazałem mu teczkę od której wszystko się zaczęło. Długo oglądał zdjęcie wykolejonego ST44. Obracał je w dłoniach wielokrotnie i skrobał wolną ręką podbródek.
-Tak nie wygląda lokomotywa, która się wykoleiła. Stwierdził stanowczo.
-Też tak myślę, a na co to wygląda?
-Dość znaczne uszkodzenia są w przedziale silnikowym, spójrz na te blachy, wszystkie wygięte są na zewnątrz lokomotywy. Tak jakby coś tam wybuchło…
Kalota doszedł do tych samych wniosków co ja. Lokomotywa leżała na boku, nie wskutek wykolejenia, ale wewnętrznej eksplozji.
-Czy te ST44 miały w sobie coś, co mogło tak strzelić? Zapytałem.
-Nie…
-Może zbiornik paliwa?
-Ropa, wykluczone…
-Poddaję się, nic w tej układance nie pasuje. Może ktoś podłożył bombę?
-W pociągu z blachą miedzianą? Po jaką cholerę?
-Mówi ci coś słówko “wampir” ?
Dyżurny spojrzał na mnie dość dziwnie.
-Piłeś coś wcześniej? Wampir to moja stara, w papilotach, czekająca na mnie po wypłacie. Jak Cię dopadnie ssie aż do dna…
To był właściwy moment żeby zacząć spożycie. Może wtedy sprawa 508/70 stanie się jaśniejsza. Sytuacja na froncie była rozwojowa. Ubywało koreczków i płynnej stali. Nawet trzeba było skorzystać ze wspomagania. Dobrze zmrożone czekało w lodówce. Tezy i wnioski stawały się rozmyte. Szukaliśmy tylko pretekstu, i gdzieś po godzinie olaliśmy wątki i dowody. Najważniejsze znów stały się wspomnienia. Ty2 jadący ze sznurem W9 wypełnionych czarnym złotem. Semafory kształtowe i sytuacje ruchowe na malutkich stacjach. Potem nastała cisza, wysiadła nam wizja i fonia. Ranek był przyjemny, aczkolwiek trochę bolesny. Nie musiałem iść do pracy, bo była sobota. Kalota, jak zwykle wstał pierwszy i smażył jajecznicę. Jego organizm o wiele lepiej znosił nasze dyskusje. Po śniadaniu oznajmił, że ma plan. Brzmiało to groźnie i oznaczało chaos i kłopoty. Dyżurny postanowił przejąć inicjatywę i schwytać naszego prześladowcę. Normalnie James Bond się z niego zrobił, albo jeszcze był pijany. Okazało się, że ma zamiar zrealizować swój plan. I nie jest pijany. Wysłuchałem jeszcze raz wszelkich za i przeciw. Nie było to głupie, ale i tak większych szans, by przeżyć nie mieliśmy. Koło południa uruchomiliśmy mój wóz i majestatycznie wyjechaliśmy na miasto. Kalota miał nadzieję, że nasz anioł stróż będzie czuwał. Nie mylił się. Zauważyłem w lusterku charakterystyczny samochód.
-Mamy ogon… Oznajmiłem.
-To dobrze, pora zacząć zabawę. Mruknął Kalota.
Najpierw należało wciągnąć przeciwnika na teren, który jest nam dobrze znany. Stacja Wrocław Brochów, ze swą gęstą siecią dróg i torów była idealna. Tam też skierowaliśmy samochód. Śledzący jakby przykleił się do nas. Skręciłem w wąską służbową drogę, prowadzącą do górki rozrządowej i grupy formowania F. Dyżurny spojrzał w lusterko.
-Jedzie za nami…
Przyśpieszyłem i zostawiłem nieco z tyłu napastnika. Znałem bardzo dobrze teren i wiedziałem, że mogę na to sobie pozwolić. Przeskoczyliśmy przez nieczynne tory dawnej grupy D i wjechaliśmy na betonowe płyty. Teraz należało uważać. Co jakieś czas płyty przecinał tor, po którym pędziły odprzęgi. Ja o tym wiedziałem i zwolniłem. Mój prześladowca przyśpieszył, aby nadrobić stracony wcześniej dystans. Skupił swój wzrok na naszym samochodzie i to go zgubiło. Kątem oka dostrzegłem jadący odprzęg. Dwie czteroosiowe platformy wypełnione szpulami z drutem miedzianym. Dodałem gazu i przeskoczyliśmy przed nimi mocno dewastując zawieszenie. Mój ogon znalazł się dokładnie na ich drodze. Był tak zaaferowany tym, by nas nie zgubić, że nawet nie zauważył kiedy go walnęły. Jego auto przewróciło się na bok i było pchane jeszcze przez kilka metrów. Poszły szyby i oderwały się jedne drzwi. Kalota wyskoczył pierwszy. Wszedł na przewrócone auto i zajrzał do środka. Młody mężczyzna leżał przypięty pasami. Jego nogi zgięte były pod nieprawdopodobnym kątem. Nie trzeba było być lekarzem, aby wiedzieć, że są złamane. Dyżurny uderzył go w twarz. Połamaniec otworzył oczy. Cierpiał straszliwie, lecz nadal zgrywał twardziela.
-Kim jesteś? Zadał mu pytanie Dyżurny.
-Spierdalaj… Usłyszał w odpowiedzi.
-Słuchaj no chojraku. Zaraz znowu nadjadą wagony. Za jakieś dwie, trzy minuty. Kolejny odprzęg uderzy w twój samochód. Czujesz charakterystyczny zapach paliwa. Coś Ci się wylewa. Za dwie minuty pewnie się zapali. Będziesz wył, palony żywcem. Pytam jeszcze raz, ktoś ty?
-Dopadną was.
Wlazłem na auto i wsadziłem łeb obok Kaloty.
-Wampir… Wyszeptałem.
Oczy faceta mówiły mi, że wie o czym mówię.
-Ta Twoja cizia, będzie krzyczeć. Ty zresztą też. Odpowiedział.
Normalnie mnie poniosło i uderzyłem go w pysk pięścią. Kalota złapał mnie za rękę. Zeszliśmy z auta.
-O jakiej cizi on mówi? Zapytał Dyżurny.
-Nie mówiłem Ci o Natalii?
-Nie, jaka ona jest?
Gdzieś za nami przełożono rozjazd. Na górkę wjechała SM31 z kolejnym składem do rozrządu. Tarcza jeszcze wyświetlała sygnał Rt1- pchanie zabronione. Facet w samochodzie patrzał na nas bezradnie przez boczną szybę. Podano wyrok śmierci dla niego, Rt2- spychać powoli. Trumna zadymiła i zaczęła luzować. Nie byliśmy mordercami. Kalota wszedł na samochód i szarpnął za pasy bezpieczeństwa. Nie chciały puścić. Koleś zaczął wyć z bólu.
-Covalus nóż !!!
Łatwo mu było mówić. Pobiegłem do mego wozu i zacząłem przetrząsać schowek. Dobrze, że miałem tam scyzoryk, który woziłem tak na wszelki wypadek. Podałem go Kalocie, ten zaczął rżnąć pasy. Szło mu opornie.
-Zatrzymaj rozrząd !
Zostawiłem go i zacząłem biec w kierunku szczytu górki. W połowie drogi zrozumiałem, że nie dam rady. Pierwszy odprzęg poszedł w dół. Potknąłem się o coś. Stojak na płozy hamulcowe. Na szczęście było na nim kilka płóz i były nie zapięte. Ku mnie szedł wagon kryty. Wyciągnąłem jednego płoza i szybko położyłem go na torach. Odskoczyłem w ostatniej chwili. Wagon oparł się na płozie i sypiąc iskrami sunął w dół. Ktoś z górki zauważył co się dzieje i na tarczy pojawił się sygnał- spychanie zabronione. W tym samym momencie płóz wystrzelił spod kół wagonu i wbił się stopą w skład stojący obok. Wagon znów zaczął nabierać prędkości. Kalota nadal mocował się z pasami. Wróciłem do stojaka i wyciągnąłem kolejnego płoza. Zacząłem biec za wagonem. Musiałem go wyprzedzić inaczej uderzy on w platformy, a one zmiażdżą samochód napastnika. Zakładanie płoza w biegu na szynę, przed jadącym taborem, może grozić utratą ręki. Wiedziałem o tym, i jakoś nie czułem się pewniej. Jednocześnie wiedziałem też, że tam na dole jest mój przyjaciel. Szybkim ruchem umieściłem płóz przed wagonem. Odskoczyłem w ostatniej chwili. Maźnica porachowała mi palce. Bolało. Wagon znów zaczął zwalniać. Tym razem na dobre. Stanął jakieś metr przed platformami. Ku nam biegli pracownicy i sokiści. Sięgnąłem po telefon i wystukałem 112. Wezwałem karetkę i policję. Nawet nie trzeba było długo czekać. Zanim dotarłem do Kaloty, już pojawili się na drodze dojazdowej. Ktoś wezwał ich wcześniej. Policjanci odsunęli Kalotę i szybko wyrwali drzwi. Sanitariusz wyciągnął mężczyznę i umieścił go na noszach. Zaczęli reanimację, bowiem ten stracił przytomność. Trochę za długo to trwało. Gdy podszedłem w pobliże noszy zauważyłem, że koleś nie oddycha. Spojrzałem na Kalotę, ten tylko wzruszył ramionami.
-To się stało tak nagle. Wyszeptał.
Sanitariusze przerwali reanimację. Przykryli twarz leżącego prześcieradłem. Nasz jedyny ślad właśnie się urwał. Jeden z policjantów podszedł do nas w celu spisania raportu. Zeznaliśmy, iż jechaliśmy do znajomego na nastawni, kiedy nagle w lusterku dostrzegliśmy wypadek. Próbowaliśmy pomóc. Chyba nam nie uwierzył, ale zanotował wszystko. Jego kolega zaczął przeszukiwać samochód denata. Wyciągnął coś ze schowka. Podszedł do nas trzymając to w dłoni.
-Panowie nie znają denata? Zapytał
-Nie. Odpowiedziałem.
-I pierwszy raz go dziś widzą?
-Jasne, że tak. Wyręczył mnie Kalota.
-Wiecie co mam w ręku? Paszport dyplomatyczny. Ten koleś to rosyjski dyplomata. Co on robił na takim zadupiu?
-Pan nas pyta? Wskazałem na siebie palcem.
Policjant machnął ręką i wsadził paszport do woreczka.
-Proszę się nie oddalać za bardzo z miejsca zamieszkania. Nakazał nam.
-Czemu, próbowaliśmy pomóc gościowi. Jakbyśmy wiedzieli, że to ruski to pewnie pojechali byśmy dalej. Żal nam się zrobiło wagonów. Ironizował Kalota.
Policjanci machnęli ręką i pozwolili nam się ulotnić. W miarę szybko wróciliśmy do domu. Dość na dziś mieliśmy wrażeń. Kalota zamówił dużą pizzę i dwa piwa. Przynieśli szybko, bo wyszynk był niedaleko. Jedliśmy w milczeniu. Dopiero po skończeniu Dyżurny podsumował dzisiejszy dzień.
-Ale się narobiło.
Kiwnąłem głową i naraz coś mnie tknęło. Chłodny browar rozjaśnił umysł. Kluczem do wszystkiego był “Wampir”. Uruchomiłem komputer i wpisałem ową frazę. Google wyrzuciło kupę bzdur. Wpisałem jeszcze raz po rosyjsku. To samo. Wiedziałem, że gdzieś robię błąd.
-Kalota dawaj browara !!!
Chłód chmielu znów rozsunął kotarę. Tam było lotnisko. Samoloty! Wpisałem wampir plus samolot. Nic z tego.
-Kalota jak jest po rusku samolot?
Wpisałem to samo po rosyjsku. Tym razem znalazłem coś ciekawego.
“Wampir SCV 21- eksperymentalny pocisk przeciwpancerny odpalany z samolotu. Projekt okazał się zawodny, pocisk nigdy nie wyszedł za fazę projektu”
Uniosłem do góry jeden palce. Kalota stanął za mną i przeczytał znaleziony tekst.
-Ty chyba nie chcesz powiedzieć.
-Chcę…
-Bzdury.
-A może nie. Mamy browara?
-Jeszcze jest, ale tobie już starczy. Bredzisz.
-Udowodnię Ci że nie.
-Jasne, ciekawe jak.
Sięgnąłem po książkę telefoniczną. We Wrocławiu był tylko konsulat rosyjski. Wykręciłem numer i zgłosiła się jakaś pani. Poinformowała mnie, że konsul dziś nie urzęduję.
-Szkoda, gdyby jednak był gdzieś w pobliżu proszę mu przekazać, że jego podwładny nie przeżył zderzenia z wagonem. Oraz proszę dodać, że gotowy artykuł o “SCV 21” zaraz z mojego twardego dysku, zostanie przesłany do gazety wyborczej. Jest powiązany ze sprawą 508/70…
Ktoś podniósł drugą słuchawkę. Niski męski głos przerwał mi.
-Dość, czego Pan chce Covalus?
-A z kim rozmawiam?
-To nieistotne…
-W sumie, ale tak głupio i niegrzecznie.
-Czego chcesz?! Facet lekko się niecierpliwił.
-Poznać sprawę 508/70.
-Po co ci to?!
-Ciekawość…
Zapadła chwila ciszy.
-Przyślę po ciebie samochód, jutro wieczorem.
-Jasne i wywiozą mnie do Odry w betonowych butach.
-Gdybyśmy chcieli, żebyś odszedł z tego świata, dawno byś nie żył. Twój kumpel Kalota i panienka o imieniu Natalia też. Jasne. Dość już ofiar, pora zamknąć sprawę 508/70 raz na zawsze. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
-Dobra, ale pamiętajcie mam gotowy artykuł i jak mi albo…
Facet się roześmiał.
-Moi hakerzy od rana siedzą na twojej linii. Jak tylko włączyłeś komputer monitorujemy dysk twardy.
-Tak, dobry blef.
-Covalus, wczoraj właziłeś na ciekawe strony. Jedna z nich odwiedziłeś około dwudziestej drugiej. Czekaj zaraz zobaczę o czym jest. Mamy tu linka. Ty świntuchu… O ale ten filmik niczego sobie.
-Dobra, wypad z mojego komputera. Czekam na auto jutro wieczorem.
-Jesteśmy umówieni.
Połączenie zostało przerwane. Kalota patrzał na mnie jak na nienormalnego.
-Umówiłeś się z ruskimi?! Ciebie pogrzało. Zupełnie. Idę z Tobą i nie próbuj protestować.
Nie próbowałem.
***
Teoretycznie żyje się tylko raz. Dlatego ciężko nam było przekroczyć próg rosyjskiego konsulatu. Gdy za nami zamknięto stalową bramę, obleciał mnie strach. Zacząłem żałować “kozakowania” i szybko podjętej decyzji. Nie było odwrotu. Barczysty wartownik zaprowadził mnie i Kalotę do pokoju zwierzeń konsula. Przywitał nas w nim krepy mężczyzna z okularami w rogowej oprawie. Zapytał grzecznie co sobie życzymy do picia. Kalota poprosił o coś mocniejszego, ja wolałem umierać na trzeźwo. Gdy na stole stanęła chłodna wódeczka z tamtejszych krain i zostały przełamane pierwsze lody, konsul przeszedł do konkretów.
-Panowie na wstępie ustalimy warunki dalszej naszej dyskusji. Ja mam dwa. Pierwszym z nich, będzie całkowita dyskrecja. Drugim zaś szczerość. Gdyby jakikolwiek z nich został złamany konsekwencje mogę być… Zresztą sami się domyślacie. Zacznijmy od celu waszej wizyty, po co Panie Covalus?
Spełnienie owych warunków nie było trudne. Miałem nadzieję, że nie doprowadzi to do oskarżenia mnie o zdradę stanu. Raz się żyje?
-Dla zaspokojenia własnej ciekawości. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Konsul pokiwał ze zrozumieniem głową. Chyba mi wierzył.
-Jak Pan trafił na sprawę 508/70?
-Nie trzeba było kraść teczki…
Konsul podniósł do góry brwi.
-Mógłby Pan rozwinąć myśl.
Opowiedziałem mu o wizycie w archiwum i brakującej teczce.
-Dziwne. Zamruczał.
-Co dziwne? Drążyłem.
-Ta teczka, to nie nasza robota.
-Żartuje Pan. Zaatakowałem
-Nasz wywiad uaktywnił się dopiero po tym jak Pan zaczął węszyć. Teczka to nie nasza robota.
Tym razem ja podniosłem brwi ze zdumienia.
-Nie wasza, to ciekawe, kto zadał sobie tyle trudu, aby to tak zamaskować.
-Nieudolna robota, gdyby to byli nasi ludzie teczka wraz z kopiami zapadłaby się pod ziemię. Nam zależało, aby tego gówna nikt nie tykał. Kradzież tylko zwróciła Pana uwagę na tę sprawę, jakby ta teczka tam leżała, może nikt by do niej nie zajrzał.
Konsul miał rację. W archiwum leży tysiące teczek. Każda z nich ponumerowana i zakurzona. Trafienie na tą konkretną graniczyło z cudem. Czyżby ktoś jeszcze brał udział w tej zabawie?
-Mój agent miał was tylko nastraszyć. Młodzik troszkę się zagalopował.
-Niepotrzebna śmierć. Dodałem.
-Ryzyko zawodowe. Nie mamy do was o to żalu. To agent zawalił sprawę i zapłacił za to najwyższą cenę. Teraz pozwolicie, że przejdę do opowieści. Zaczyna się ona na poligonie w Kazachstanie. Zresztą po kolei.
***
Ciężarówki tworzące konwój powoli zbliżały się do miejsca docelowego. Pierwsza z nich zatrzymała się przed stalowym szlabanem przegradzającym drogę. Strażnik szybko sprawdził dokumenty i podniósł zaporę. Samochody ruszyły na płytę startową miejscowego lotniska wojskowego. Na jej końcu stał olbrzymi Tu 95A. Żołnierze szczelnie otoczyli samolot. Rozpoczął się załadunek bombowca. Technicy sprawnie podwiesili pocisk w przepastnej komorze potwora. Potem wszyscy opuścili płytę lotniska. Maszyna rozpoczęła kołowanie. Za niecałe dziesięć minut była w powietrzu. Kurs obiekt G w dalekiej Polsce. Międzylądowanie dla uzupełnienia paliwa lotnisko 243 koło miasta Stobrawka. Pilot odczytał czas lotu i lekko się skrzywił. Łatwo nie będzie. Z tyłu zamiast normalniej załogi cisnęli się technicy, którzy przebudowywali jego maszynę od tygodnia. Pojawili się też nowi operatorzy uzbrojenia. Plan lotu przewidywał dziwną jazdę na wysokości charakterystycznej dla samolotu cywilnego. Za takowy zresztą mieli się podawać przy ewentualnych pytaniach polskiego dowództwa obrony przeciwlotniczej kraju. Ale jak ich zapewniono takich pytań nie będzie. Kiedy przekroczyli granicę polski w eterze panowała cisza.
***
Na lotnisku pod Radkowem uruchomiono silnik czołgu T34. Stał on zamaskowany na skraju lasu. Około sześćdziesięciu metrów od bunkra w którym ukryli się obserwatorzy. Czołg nie posiadał załogi i był na sztywno przymocowany do podłoża. Jedynie co miał sprawne to silnik. Plan ćwiczeń był niezmiernie prosty. Z samolotu zostanie odpalony najnowszy pocisk przeciwpancerny SCV 21. Naprowadzany wiązką radiową skieruje się w rejon lotniska. Tam nastąpi zmiana sterowania i broń zacznie kierować się falami podczerwonymi na źródło ciepła, jakim będzie silnik czołgu. Potem uderzy z niesamowitą precyzją i zlikwiduje cel. Jak narazie wszystko przebiegało zgodnie z planem. Tu95 zredukował moc czterech turbinowych silników Kuźniecow NK-12MW. Obniżył lot i otworzył drzwi komory bombowej. Technicy uruchomili radionamiernik i wyprowadzili precyzyjnie wiązkę oświetlając cel. Pilot na komendę zwolnił “wampira” Ten poszybował lekko w dół, tak aby spaliny jego silnika nie uszkodziły nosiciela. Malutki błysk wśród ciemności świadczył o tym, iż silnik strumieniowy zaskoczył i pocisk zmierza ku celowi. Technicy i operatorzy uzbrojenia odliczali sekundy do trafienia.
***
ST44 zwiększył prędkość. Ciężki skład dojeżdżał do granicy terenu wojskowego. Przypominały o tym dyskretne tablice w językach obcych na skraju lasu. Maszynista zapalił długie światła, aby nikogo nie rozjechać. Chociaż na tym terenie w nocy spotkać można było tylko zwierzynę. Tak bywało do tej pory.
***
“Wampir” dotarł do punktu w którym miał przejść na samoczynne poszukiwanie celu. Aby tego dokonać, jego żyroskop powinien znacznie obniżyć lot. Tak się jednak nie stało. Technicy po raz pierwszy od rozpoczęcia lotu ożywili się.
-21 nie reaguje na automatyczny program wyszukiwania celu!!! Powtarzam nie reaguje…
-Przejść na sterowanie radiowe !
-Nie działa !
-Pocisk opuszcza teren poligonu !
-Zastosować procedurę samozniszczenia !
-21 nie reaguje na nasze sygnały.
-Pocisk uderzył w cel poza poligonem !
-Powtarzam pocisk uderzył w cel poza poligonem !
W bunkrze obserwatorów zapadła krępująca cisza. Nakazano bombowcowi wracać do bazy. Ktoś przeklął. Gdzieś za linią drzew pod spiętrzonymi wagonami umarł człowiek.
***
-System kierowania pocisku był wadliwie zaprojektowany. Gdy minął cel w postaci czołgu powinien ulec samo destrukcji. Tak się jednak nie stało i SCV 21 uderzył w jedyne źródło ciepła jakie napotkał, silnik lokomotywy. Potem eksplodował powodując wykolejenie pociągu. To był koniec tego programu i dalsze badania nad tą bronią zawieszono. Rodzina maszynisty ma do dziś wypłacane wysokie odszkodowanie. Oczywiście podpisujemy się jako PKP, aby nie było draki. I to koniec panie Covalus. Ujawnienie tego, spowodowałoby tylko niepotrzebny smród. Rodzina straciłaby tylko kasę, a nikt nie zyskał by niczego. Polski wywiad brał udział w sławetnych ćwiczeniach licząc na owe pociski. Niestety broń okazała się zawodna. Nie wiem, kto namieszał w teczkach, może SB dla zatajenia sprawy. Zresztą teraz to już jest nieistotne. Chyba że sądzicie inaczej.
Zapadła cisza. W sumie moja ciekawość została zaspokojona. Jeżeli tylko uda nam się wyjść z konsulatu żywym sprawę uznałbym za zamkniętą.
-Nie sądzimy inaczej i myślę, że to już koniec sprawy 508/70.
-Więc nie pozostaje mi nic innego, jak pożegnać panów.
Wychodziliśmy również w towarzystwie strażnika. Odprowadził nas do bramy i o dziwo nie strzelił w plecy. Jak tylko udało nam się wyjść na wolność odetchnąłem głośno. Kalota również.
-Kolejna sprawa ma ukręcony łeb. Podsumował Dyżurny.
-Chyba tak…
-Pozostaje tylko jedno ale…
-Jakie ?!
-Kto ten cały bajzel rozpoczął i ukradł teczkę.
-Kalota, tak coś czuję, że niedługo się dowiemy.
Ostanie stwierdzenie zawisło w niedzielnym powietrzu jak gilotyna.
KONIEC
Wrocław; 20.04.2009r.
0 Comments