Wstęp.
Jak spieprzyć sobie wieczór?

Deszcz padał jak szalony. Ulice Palermo pełne były brudnej spienionej wody. Czarny dobrze utrzymany samochód stanął pod lokalem “Diana”. Kierowca otworzył drzwi od strony pasażera i parasol. Pod nim schronił się Pucinello. Ubrany w biały garnitur wszedł do lokalu. Za nim podążało stado wiernych psów – ochroniarzy. Starannie osłaniali swojego Pana. Nikt obcy nie mógł się doń zbliżyć. Pucinello zajął ten sam stolik co zwykle. Zamówił stałe danie. Nic nie powinno się zmieniać zbyt szybko. To się jednak stało. Szef powiódł wzrokiem po sali i już wiedział, że coś jest nie tak. Tętniąca o tej porze życiem restauracja była pusta. Dalej wydarzenia potoczyły się jak pociąg bez kontroli. Drzwi od zaplecza rozwarły się z hukiem i ktoś otworzył ogień z broni maszynowej. Psy ginęły jeden za drugim. Wywijając rękami padali na ziemię krztusząc się własną krwią. Ogień ustał, gdy żadnego z nich nie było już w świecie żywych. Strzelec ujawnił się. Do sali wszedł młody mężczyzna o słowiańskich rysach. Pucinello znał go od dawna.
-Vlad nie wiedziałem, że się odważysz.
-Kiedyś trzeba było.
Vlad wyciągnął przed siebie broń. Automatyczny karabin maszynowy o krótkiej lufie.
-Zastanów się Vlad, czy to udźwigniesz?
-Myślałem o tym cały dzień, jestem gotów. Miasto i wkrótce całe Włochy będą należeć do mnie.
-Aby to zrobić trzeba mieć jaja, ty ich nie posiadasz.
-Bredzisz Pucinello.
-Wiem, co mówię Vlad, mam przyjaciół i oni ci nie odpuszczą.
Vlad nacisnął spust. Padł pojedynczy strzał. Pucinello z olbrzymią dziurą w głowie osunął się pod stolik. Gdzieś w oddali zawyły syreny radiowozów. Zabójca powoli wyszedł tylnymi drzwiami.

Zbiór przypadkowych zdarzeń.

Kalota dumał w swej nastawni nad problemami ruchowymi. Właśnie drogowcy zajęli mu jedyny tor boczny w celu wymiany pogiętej szyny. Zamknięcie spadło na niego jak sam się wyraził: “Wielkie gówno z nieba” Ten wielki człowiek miotał się za pulpitem i próbował zapewnić względną przepustowość stacji. Nie było łatwo. Najpierw zdawczy zamarł pod wyjazdowym, mimo podania sygnału zezwalającego na opuszczenie stacji. Dyżurny sięgnął po radio, by spytać o przyczynę tej opieszałości.
-Zdawczy 4532, posnęliście tam do diabła czy co?! Wyjazd podany !!!
-Panie Dyżurny, my odjazd wedle rozkładu mamy o 13.20.
Kalota na chwilę stracił inicjatywę.
-No i co?!
-No i niech Pan wyłączy semafor, bo mamy 12.47.
W tle było słychać rozregulowaną sprężarkę SM42. Twarz Kaloty przybrała kolor barszczu czerwonego.
-Panie maszynisto, blokujecie mi jedyny tor główny…
Wyraźnie próbował negocjować.
-Trudno Panie Dyżurny ja mam swój rozkład.
To była ta malutka fala, która rozwaliła tamę.
-Słuchaj no dupku żołędny, jak twoja godność?!
-Jak Panie Dyżurny?!
-I m i ę  i  n a z w s k o jaśnie Pana.
-Grzegorz Nycz.
-Doskonale, wiecie co teraz robię, ano raport na was smaruję. W nim tak wam obrobię dupę, że do końca życia za torowego robić będziesz. A teraz gaszę semafor i melduję na Joannitów, że niejaki Nycz zablokował stację i nie mogę przyjąć żądnego pociągu. Dyrekcja cię ozłoci, jak staną pośpieszne na Odrze.
Zapadła krępująca cisza. Po chwili znów zatrzeszczało radio.
-eee… tu zdawczy ma Pan rację już ruszamy…
Stonia zadymiła i minęła semafor wyjazdowy. Kalota jak atom ze stanu wzbudzonego, wrócił do stanu podstawowego. Niestety nie wbrew zasadzie zachowania energii, nie wyrzucił z siebie ani kwanta promieniowania. Podszedł tylko do szyby i spostrzegł nowe zagrożenie. Na teren kolejowy ładowała się ekipa telewizyjna. Jakaś młoda babeczka w szpilach przeciskała się niezmiernie blisko skrajni. A zaraz miał przejechać pociąg. Dyżurny sięgnął po mikrofon nagłośnienia zewnętrznego.
-Co to za cywile, wałęsają się po torach. Życie wam nie miłe?! Spieprzać mi z torów i to szybko. Kobieta najpierw zaczęła szukać źródła głosu. Rozglądała się dookoła, aż wreszcie zlokalizowała nadajnik. Niezrażona ruszyła wraz z ekipą na górę do pomieszczenia. Wpadli jak burza i uruchomili kamery. W ich obiektywie znalazł się Kalota.
-Ej, czego tu?! warknął.
-Telewizja Wrocław, Aneta Gątarek, co Pan…
Biedna nie zdążyła skończyć. Kalota olbrzymią łapą wyrwał jej mikrofon i cisnął o ziemię. Rozpadł się na drobne kawałki.
-Panie !!! Krzyknął nań kamerzysta.
Dyżurny natarł i na niego tak skutecznie, że urządzenie się wyłączyło. Potem niestety upadło na ziemię. Dalszego ciągu akcji nie pokazano w lokalnym programie informacyjnym. Spiker wprowadził do studia dziennikarkę, która zaczęła opowiadać, jak została pobita i domaga się od kolei odszkodowania i przeprosin. Kalota stał się bohaterem najpierw ramówki lokalnej, potem zaś “Panoramy”. Jego czerwona twarz straszyła dzieci i inne biedne niewiasty cały następny dzień.

Konsekwencje.

Kalota zanim dotarł do mojego biura już był lokalnym bohaterem. W Dyrekcji takie plotki roznoszą się szybko niczym choroby weneryczne. Ani człek się nie obejrzy, a już go palcami wytykają. Tak było i dziś. W miarę zdobywania kolejnych pięter przez Dyżurnego, rozlegały się szepty i głosy pełne zrozumienia. To zrozumienie było jak nić babiego lata, widoczne i nietrwałe. Kalota usiadł na przeciw mojego biurka i ukrył twarz w dłoniach.
-Mówię Ci Covalus, to babsko mnie wykończy, napisała już nawet do “Kuriera PKP”. Dostałem ultimatum od Dyrekcji, że mam to z nią wyjaśnić inaczej mnie wyrzucą na bruk. Ale ona nie chce ze mną gadać, tylko powtarza tę starą śpiewkę, że ją pobiłem i już.
Popatrzałem na przyjaciela i zrozumiałem, że jest w prawdziwych tarapatach. Babka miała go na celowniku i nie zamierzała ściągać palca ze spustu. Tylko brakowało odpowiedzi o sens takiego postępowania.
-Daj mi adres, może ja z nią pogadam?
Kalota napisał mi coś na małej różowej karteczce. Potem wstał i poszedł w nieznane. Postanowiłem działać. Najpierw zadzwoniłem do dziennikarki i umówiłem się na spotkanie. Zadziałało magiczne hasło “w sprawie Dyżurnego Kaloty”. Bałem się, gdyż zbyt łatwo zadziałało. Zeszliśmy się na neutralnym gruncie w knajpce w rynku. Przede mną zjawiło się tlenione dziewczę lat około dwudziestu ośmiu. Od razu przeszła do ataku. Odczekałem chwilę i zapytałem czy widzi jakieś rozwiązanie? Roześmiała się niezbyt szczerze i dodała:
-Widzi Pan, życie jest jak wojna. Pański przyjaciel zawinił, a ja pragnę to wykorzystać i wyssać jak drogocenne złoże ropy. Do cna… Taka jest rola dziennikarza.
-Raczej hieny cmentarnej. Przerwałem i wstałem od stołu.
Nie miałem z kim i o czym rozmawiać.

Rok później

Malutka SM 03 ciągnęła za sobą sześć “Gagsów” wyładowanych mąką. Podstawiała je właśnie na punkt Zdawczo-Odbiorczy Młyna Swojec. Musiała wyjechać za bramę i pokonać rozjazd krzyżowy należący do młyna. Wcześniej ustawiacz ułożył zwrotnicę i stał teraz dociskając zwrotnik kolanem. Rozjazd nie był w najlepszym stanie technicznym i takie rozwiązania były konieczne. Lokomotywka zabulgotała i wypluła w powietrze czarny słup spalin. Maszynista musiał ją lekko rozpędzić, aby wózki “Gagsów” nie zaklinowały się na angliku. Pokonawszy krzyżownicę, lokomotywka nagle przechyliła się na bok i zamarła. Prędkość jazdy była niewielka to i wagony stanęły posłusznie za nią, nie czyniąc szkody.
Maszynista wylazł z lokomotywy i przeklął:
-no i wylazła szmata !!!
Ustawiacz puścił bambułę i zbliżył się do maszynisty.
-Co teraz Heniu, cofnij może się wkolei?!
-Dobra spróbujemy, ty patrz abym większego bajzlu nie narobił.
Lokomotywka znów charknęła na czarno i zaczęła boksować kołami. Z początku wszystko wydało się na dobrej drodze, lecz po chwili przechył gwałtownie się powiększył.
-Stój Heniek, ona podkłady orze !!!
Heniek zgasił silnik. Wyskoczył i zaczął obmyślać dalsze kroki.
-Myślisz że z grzyba widzieli?! Zapytał ustawiacza.
“Grzybem” określano lokalną nastawnię z racji jej niecodziennego kształtu.
-Pewnie tak, lepiej dzwonić po wypadkową. Nie da się tego ukryć. Zresztą te sępy z Cargo czekają, aby za takie coś nas udupić.
Maszynista przedzwonił do Dyrektora zakładu. Ten poparł jego zdanie i wykręcił numer Kolejowej Komisji Wypadkowej. Właśnie miałem się zwijać do domu, gdy szef powiadomił mnie o tym. Było blisko po drodze i postanowiłem zrobić coś dla firmy, poza czasem pracy. Szczególnie, że czas pracy upłynął mi na rzeczach niekoniecznie z nią związanych. Zajechawszy na miejsce zechciałem najpierw skontaktować się z Dyrektorem zakładu. Bez zbędnego czekania poproszono mnie do jego gabinetu. Wysoki szczupły Pan wskazał mi fotel ze skóry.
-Proszę usiąść Wacław Gątarek, Dyrektor młyna.
-Covalus, komisja wypadkowa.
-Widzi Pan, zależy mi jak najszybszym uporaniu się z tą sprawą, pracownicy odpowiedzialni za ten rejon pracy, zostali skierowani na badania w celu określenia stanu trzeźwości. Policja ich zabrała. Reszta należy do Was. Ja za każdą godzinę przestoju płacę horrendalne pieniążki. Więc sam Pan rozumie.
W trakcie, gdy mi to wyjaśniał, dostrzegłem na jego biurku fotografię tlenionej blondynki. Dyrektor podążył za moim wzrokiem i z dumą objaśnił.
-To moja córka, znana dziennikarka. Jest sławna.
Wstałem i uścisnąłem dłoń Dyrektora.
-Pan pozwoli, że zabiorę się do pracy. Dla Pana czas to pieniądz. Dla mnie też. Co do córki, to rzeczywiście, gdzieś ją już widziałem.
-Napewno, ta dziewczyna nie pozwala o sobie zapomnieć.
Gdy wreszcie drzwi zamknęły się za mną, na mym licu zagościł uśmiech. Niezbyt przyjazny uśmiech smakosza najlepszego dania na świecie- zemsty. Po drodze na miejsce wypadku zadzwoniłem do pewnego znajomego. Faceta zajmującego kluczowe stanowisko w Urzędzie Bezpieczeństwa Kolejowego. Miał u mnie dług i pora go było spłacić.
-Część Rafał, tu Covalus.
-A witam, witam… co tam w polityce.
-Ciekawie, ale chciałbym o tym pomówić dziś wieczorem u mnie przy flaszeczce.
-Stary Covalus czegoś potrzebuje?
-Czasami i tak bywa, o dwudziestej?
-Mówisz i masz.
Kiedy schowałem telefon byłem na miejscu zdarzenia. Zapadał już zmrok i ledwie było widać kręcących się tam policjantów i ochroniarzy zakładu. Podszedłem do kierownika zabezpieczenia z ramienia policji.
-Witam, możecie mi to zabezpieczyć do rana?!
Ten otworzył usta ze zdziwienia.
-Jak to do rana, był tu Dyrektor zakładu i zapewnił mnie, że moi ludzie będą wolni najdalej za godzinę?
Rozłożyłem ręce w geście bezradności. To zawsze umiałem robić.
-Pan Dyrektor trochę się przeliczył, w takich warunkach nie mogę pracować. Zresztą nie ma ofiar, więc wystarczy dwóch, aby mi nic nie ruszali. Jutro zaczynamy jak się rozwidni.
-Skoro tak.
Zostawiłem go sam na sam z myślami i pogwizdując wesoło wsiadłem do samochodu. Wielka operacja się zaczynała. Trzeba ją było zaplanować. I to dobrze zaplanować.

Noc generałów.

Rafał był punktualny. Zdołałem przygotować coś niecoś pod dyskusję, gdy zadzwonił dzwonek do moich drzwi. Wpuściłem kolegę i pomogłem mu zdjąć płaszcz. Zaprosiłem do pokoju i rozpocząłem naradę. Butelka po uderzeniu w dno otworzyła się bez problemu. Napój był chłodny i rozsiewał intensywny zapach. Pierwsze uderzenie w gardło nawet nie bolało. Ewentualny ogień zgasiliśmy korniszonem.
-W czym rzecz Covalus?
Rafał był zawsze bezpośredni.
-Widzisz chodzi o dokładną kontrolę pewnego zakładu…
-Jak dokładną?
-Momencik- Polałem nieco smaru do kieliszków. Walnęliśmy “ku lepszemu” i kontynuowałem- Bardzo dokładną, jakiej jeszcze nigdy nie robiłeś.
Rafał wskazał na puste naczynie. Uzupełniłem argumenty i szarpnęliśmy “co by nam się”.
-Coval, chcesz kogoś udupić?
Gryzłem jeszcze korniszona, więc na odpowiedź musiał trochę poczekać.
-Utopić w gównie po same uszy.
Znowu polałem “aby myślenie lepiej szło”
-Mogę wiedzieć za co?
-Za przyjaźń…
-Nalej jeszcze jednego bo nie rozumiem.
-Z przyjemnością kolego, więc jak umowa stoi?
-Mocne cholerstwo, oczywiście, że stoi. Kiedy zaczynamy?
-Czekaj dam na drugą nogę…
-Ano nie zaszkodzi.
Pora było otworzyć drugą flaszkę. W końcu człowiek też czasami może być stonogą.
-Jutro z samego rana.
-Kto jest Twym wybrańcem?
Lekko zakręciło mi się w głowie.
-Młyyyyn “Swojec” Wydukałem przekaz.
Rafał oparł się wygodnie na sofie.
-Covalus, chcesz udupić największego prywaciarza w okręgu. Człowieka zwanego wężem i nieoficjalnie tego, który pociąga za sznurki?
-Tak Rafałku… jak ja Cię kocham… jeszcze po jednym.
-Jasne, jestem z Tobą bracie. Za przyjaźń.
-Za przyjaźń.
Rafał upadł twarzą w miskę sałatki. Potem z nią zsunął się na podłogę. Majonez formował się w małe bąbelki w kącikach jego ust. Znaczy żył. Zostawiłem go tam i próbowałem dojść do łóżka. Nadaremnie. Zasnąłem w przedpokoju oparty o framugę.

Uderzenie

Ciężko było się obudzić, ale jakoś daliśmy radę. Niestety “stan dnia poprzedniego” nie pozwalał skorzystać z auta i na miejsce akcji dotarliśmy komunikacją miejską. Zmarznięci Panowie policjanci ucieszyli się na nasz widok. Odwrotnie Dyrektor zakładu, który bez ostrzeżenia rozpoczął słowny atak.
-Panowie co tu się wyprawia!? Mam przestój na zakładzie, wiecie ile to kosztuje?!
Wzruszyłem bezradnie ramionami. Miałem ten gest opanowany do perfekcji. Często terroryzowałem nim szefa, gdy pytał o jakieś zaległe raporty. Rafał spokojnie przeszedł do kontrofensywy. Wyciągnął swoje dokumenty i podsunął je pod nos Dyrektora młyna.
-Urząd Bezpieczeństwa Kolejowego, proszę przygotować do kontroli nastepujęce dokumenty:
świadectwo bezpieczeństwa bocznicy, świadectwo dopuszenia bocznicy, świadectwo typu rozjazdu i jego ważne badania techniczne, dokumentację remontowo- ruchową lokomotyw używanych w młynie oraz regulamin techniczny bocznicy.
Dyrektor pokraśniał na twarzy i wyciągnął komórkę. Zadzwonił po szefa działu transportu. Przybiegł do nas malutki i pulchny człowieczek w okularach. Rafał ponownie przedstawił mu listę życzeń. Ten zdołał wydusić z siebie tylko:
-O kurwa…
Postanowiłem też dorzucić trochę od siebie.
-Cofnijcie wagony, i ustawcie lokomotywę na torach, macie tu jakieś dźwig?
-Nie… trzeba będzie zadzwonić… Mały grubasek powoli zaczął pojmować grozę sytuacji.
-Wasza sprawa jak to zrobicie, rozjazd ma być gotowy do oględzin do godziny 13,
Wacław Gątarek opuścił bezradnie ręce. Poszliśmy do jego gabinetu oczekiwać na stosowne dokumenty. Gdy je po godzinie dostarczono, Rafał starannie je obejrzał i wydał wyrok.
-Te papiery są nieważne. Regulaminy techniczne są opracowane niezgodnie z procedurą. Świadectwa typu dawno straciły ważność, zresztą są wystawione na lokomotywy o innych numerach. Cóż Panie Dyrektorze, macie tu niezły burdel. Niestety ale będę musiał zamknąć bocznicę, do czasu uzupełnienia papierów. W celu zapewnienia pełnego bezpieczeństwa, nakazuję demontaż rozjazdu krzyżowego w trybie natychmiastowym.
-Panie, ale to uniemożliwia mi wywóz towaru z zakładu!!!
Rafał wypisał stosowny dokument i wydał polecenia przez telefon.
-Komisja wypadkowa zbada wymontowany rozjazd i określi jego przydatność do ewentualnego ponownego zamontowania. Oczywiście po skompletowaniu dokumentów.
Wyszliśmy z gabinetu Dyrektora Gątarka i z radością czekaliśmy na chłopaków z PLK, którzy około 14 ustawili wykolejoną lokomotywę manewrową na torach i rozpoczęli demontaż rozjazdu. Ponieważ sam rozjazd należał do młyna ułożyli go na jego terenie, gdzie moi ludzie przystąpili do oględzin. Wkrótce odkryliśmy przyczynę wykolejenia- kamienie w krzyżownicy. Oczywiście przebadaliśmy też rozjazd pod kątem innych uszkodzeń. Jeszcze przed badaniem wypisałem protokół o “niezdolności do eksploatacji”. Człowiek ma ten dar jasnowidzenia. Zakład był definitywnie odcięty od sieci kolejowej. Pozostało nam utrzymać, go w tym stanie jak najdłużej. Wykręciłem numer Urzędu do Spraw Regulaminów Technicznych “Semafor”.
-Staszek, tu Covalus… tak mordo moja ten Covalus… tak mam interesa… pewnie, że będzie nawet dwie… podaje Ci nazwę gościa… tak ten młyn… ile to teraz będzie trwało… ile chcę… nieźle Staszku… wiedziałem, że na Ciebie mogę liczyć… jutro będę w Twoim biurze to się rozliczymy…
Sprawę regulaminów miałem załatwioną. Wątpię czy Gątarek zatwierdzi je przed końcem roku, jeżeli w ogóle zatwierdzi.

Postawa obywatelska.

Kalota od czasu niefortunnego zdarzenia, został zawieszony w obowiązkach. Deportowano go do malutkiego mieszkanka przy głównej ulicy, gdzie miał czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Dotarłem tam pod wieczór. Usiedliśmy w fotelach i kazałem mu włączyć telewizor. Właśnie leciały fakty

…Kłopoty młyna zaczęły się po drobnym wykolejeniu lokomotywy. Obecnie zakład szybko organizuje zastępczy transport drogowy. Olbrzymie koszty tej operacji nie pozostają bez wpływu na kondycję zakładu…

Cały telewizor zatrząsł się nagle, gdy za oknem przejechała wielka i załadowana po brzegi ciężarówka.
-Oho Gątarek zorganizował sobie transport. Niedobrze. Mruknąłem.
Burzyło to mój cały harmonogram akcji. Kiedy ponownie zadrżały ściany wpadłem na szatański pomysł.
-Kalota musisz zablokować drogę. Przekonaj sąsiadów, że wzmożony ruch zniszczy wasze domy i inne duperele. Wyjdźcie jutro na ulicę i Gątarek będzie ugotowany. Tędy wiedzie jedyna droga do młyna.
-Da się zrobić Covalus, tylko muszę w to zainwestować.
-Zainwestować?
-Widzisz w tej dzielnicy słowa niewiele znaczą, ale podłej jakości wino za 3,5 zł z okolicznego sklepu, obudzi w połowie lokatorów tej kamienicy “postawę obywatelską”.
-Dobra nasza, czy właściwy obiekt już dzwonił?
-Nie, myślę, że jeszcze nie powiązała faktów.
-To jej pomożemy. Ten twój znajomy z wyborczej jeszcze żyje?
-Pewnie tak, a co?
-Zadzwoń do niego niech się jutro tu stawi.
Miałem nadzieję, że to wypali. O tym miałem przekonać się rano. Kalota ruszył namawiać mieszkańców do zrywu. Około szóstej rano jedyne przejście w okolicy pełne było różnej maści ludzi. Na transparentach mieli wymalowane hasła. Przed tą całą zbieraniną w obu kierunkach stały tiry Gątarka. Kalota ochoczo udzielał wywiadu dziennikarzowi gazety wyborczej. Około trzynastej policja zamknęła drogę dla samochodów powyżej 3,5 tony. Ze względów bezpieczeństwa. Kalota rozpoczął wypłatę w płynie za udział demonstracji. Młyn musiał paść, było to tylko kwestią czasu. Na wyświetlaczu mojej komórki ukazał się nieznajomy numer.
-Aneta Gątarek, możemy porozmawiać?
Zwlekałem z odpowiedzią długo rozkoszując się ciszą
-Możemy, na rynku tam gdzie poprzednio.
Zadzwoniłem jeszcze do Kaloty.
-Obiekt skontaktował się. To krótkie hasło dodało mu sił na resztę dnia.

Ustalenia

Pani Aneta już na mnie czekała. Usiadłem na przeciw niej i czekałem na to, co ma mi do powiedzenia.
-Dlaczego to robicie memu Ojcu?
Milczałem. Lewą ręką sięgnąłem po papierową serwetkę, na której nagryzmoliłem ołówkiem z “Ikei”- WYŁĄCZ I POŁÓŻ DYKTAFON NA STOLE. Gdy to przeczytała, sięgnęła do torebki i wyciągnęła niewielki cyfrowy dyktafon. Na moich oczach dezaktywowała urządzenie.
-Zadowolony?
-Teraz tak.
-A więc?
-Pani Ojciec nie dopełnił formalności.
-Wiem, ale o ile się orientuję został potraktowany bardzo surowo.
-Tak jak przewidują stosowne przepisy.
-Na pewno?
-Odpowiem Pani jej własnymi słowami: Widzi Pani, życie jest jak wojna. Pani Ojciec zawinił, a ja pragnę to wykorzystać i wyssać jak drogocenne złoże ropy. Do cna…
-Chodzi o tego Dyżurnego ruchu?
-Zaczyna Pani rozumieć.
-Co mam zrobić?
-Cofnąć czas…
Kobieta chyba zrozumiała. Nie uważałem kontynuować tej dyskusji i opuściłem lokal.

Ostateczne rozwiązanie.

Jak tylko córka właściciela młyna dogadała się z Dyrekcją PKP i niejaki Kalota został przywrócony do pracy zaczęły się cuda. Najpierw regulaminy, które przedkładano do zatwierdzenia okazały się “wystarczająco uzupełnione”. Pojawiła się na nich pieczątka Semafora. Później powtórne badanie rozjazdu wykazało, że jego stan techniczny poprawił się i może on być zamontowany ponownie. Pewnie pomogło mu wiosenne słońce. Wreszcie Rafał dopuścił bocznice do ruchu. W samą porę, bo młyn chylił się ku upadkowi. Od czasu do czasu pojawialiśmy się tam z kontrolą. Tak, aby przypomnieć Ojcu, że córka ma się trzymać z dala od tematów kolejowych. W końcu przyjaciele są najważniejsi i o tym musimy pamiętać.

Epilog
Przyjaciele nie zapominają.

Kobieta podała mężczyźnie szklankę z zimnym napojem. Właśnie skończyli się kochać. Oparta o jego pierś patrzyła jak wysącza płyn do cna. Potem wstała z łóżka i zaczęła się ubierać. Przed wyjściem jeszcze raz spojrzała na uśmiechniętego mężczyznę w pieleszach. Mrugnęła do niego zalotnie i pożegnała się. Zeszła do podziemnego garażu i uruchomiła samochód. We wstecznym lusterku dość długo obserwowała, jak zamyka się brama od posesji. Było w tym widoku coś niezwykle magicznego. Będąc na autostradzie wybrała numer, który znała na pamięć. W słuchawce zabrzmiał znajomy głos.
-Tak kochanie?
-Vlad, pamiętasz Palermo?
-Dziwne pytanie, bywałem tam wiele razy.
-Wtedy padał deszcz.
-Sandra, co jest do cholery?!
-Nic Vlad, zupełnie nic, jestem szczęśliwa po raz pierwszy od tamtej nocy.
-Nie rozumiem…
-Wkrótce to się zmieni, on Cię ostrzegał.
-Pucinello?
-Zaczynasz pojmować, ten stary był dla mnie jak ojciec. A ty to zmieniłeś w tamten wieczór.
-No i co zrobisz, wrócisz tu i zabijesz mnie? Vlad roześmiał się ze swojego dowcipu.
-Nie muszę Vlad, jesteś już martwy. Pluton w szklance powinien dać Ci niewiele czasu. Koniec zaś będzie długi i bolesny. Pozdrowienia od Pucinellego kochanie. Już więcej się nie zobaczymy.
Przerwała połączenie i wcisnęła gaz do oporu. Jej rola w tym spektaklu dobiegła końca. Przyjaciele nie zapominają…

KONIEC

Wrocław; 14.03.2009r.

Powrót do listy opowiadań z 2009r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *