Wybudowano ją tak dawno, że najstarsi mieszkańcy mogli by nie pamiętać. Mogliby, gdyby nadal tu mieszkali. Wioska obok której wzniesiono stację dawno opustoszała. Domy bez właścicieli popadły w ruinę. Niektóre z nich zawaliły się z cicha. Inne straszą wybitymi oczyma okien w których hula wściekły wiatr. Drzewa w przydomowych sadach i ogródkach zdziczały bez opieki dając gorzkie owoce. Ziemia przestała rodzić i zarosła chwastem. Z pustej wsi do stacji można było dojechać kamienistą drogą. Ów trakt wyłożony był olbrzymimi otoczakami z okolicznych pól. Niezbyt równy i prosty, obecnie porosły trawą. Prowadzi do parterowego budynku z jednym ciasnym pomieszczeniem. Domek przylega do większego stojącego obok. Ten większy służy za lokomotywownię dla jedynego parowozu kursującego na linii. Prowadzi doń pojedynczy tor, odgałęziający się od głównego, przy głowicy stacji. Z boku toru stoi krzywy rachityczny żuraw do podawania wody. Podczas przekręcania skrzypi zardzewiałymi łożyskami. Sąsiadem żurawia jest malutki zasiek węglowy. Tor główny prowadzi do jedno krawędziowego peronu. Rozdwaja się tak, aby dało się objechać stojący skład. Łączy się na powrót za peronem i idzie dalej do nikąd. Podczas budowy kolejki plany były doprowadzić ją do miasta za wzgórzem. Jednak wydarzyło się coś, co spowodowało, że poniechano budowy. Tory urywają się w szczerym polu. Nikt tak naprawdę nie wie dlaczego. Na budynku mieszkalnym, służącym kiedyś za kasę i pomieszczenie służbowe dla drużyny parowozu, wisi biała zardzewiała tablica z nazwą miejscowości. Uważny obserwator zauważy, że są na niej dwie. Najstarsza brzmi Driebitz. Na niej wymalowano inną Polanowo. Teraz, gdy już nikt w pobliskiej wsi nie mieszka zwą to miejsce na “Końcu Świata”. Od zarania dziejów służbę pełni tu Dyżurny Wrona. Pamięta jeszcze czasy, gdy w Polanowie byli ludzie. Dyrekcja wielokrotnie zastanawiała się nad likwidacją stacji, lecz nie było gdzie przenieść pomieszczenia dla parowozu. W końcu postanowiono przemianować Polanowo na posterunek techniczny i zostawić dla świętego spokoju. Służba Wrony zaczynała się wcześnie rano. Do stacji na pieszo przybywała jednoosobowa obsada parowozu Px29. Maszynista brnął torem pod górę, gdyż nie było innego traktu. Parowóz był trzymany pod parą przez całą noc, w zimie służył jako grzejka dla pomieszczenia służbowego. Maszynista witał się z Wroną i podpisywał papiery odbiory maszyny. Dyżurny częstował go kawą, co było ważne zimą. Ta nie żartowała na “Końcu Świata”. Ciskała w twarz lodowatym wiatrem i zawiewała śniegiem. Tak było i tego roku. Zziębnięty człowiek z radością przyjął płyn i ogrzał nim swoje wnętrze. Potem wszedł do lokomotywowni i ustawił blisko kotła skostniałe bańki ze smarem. Dyżurny pomógł mu naładować smarownicę i przyglądał się jak ten nurkuje pod maszynę. Sam Wrona był za stary na takie fanaberie. Jego ciało powoli poddawało się okrutnemu władcy jakim był czas. Kiedyś sam potrafił nasmarować maszynę, dziś sporo trudności sprawiało przeniesienie bańki z olejem. Pan przypominał, że już czas powoli odpocząć od służby. Do Wrony to nie docierało. Nadal pragnął być potrzebny i użyteczny. Nie miał już dla kogo się spalać. Przeżył największą tragedię jaką może przeżyć ojciec. Na cmentarzu daleko stąd pochował żoną wraz z synem. Służba na “Końcu Świata” była odskocznią od tamtych ponurych chwil. Pozwalała zapomnieć o trudnych do zrozumienia decyzjach Pana. Łagodziła ból zawiłości tego świata. Właśnie skończyło się smarowanie. Maszynista dodał do kotła i począł robić parę, potrzebną na podjechanie do żurawia. Przez noc ubyło wody w parowozie i trzeba było uzupełnić. Aby nie marnować czasu, Wrona ubrał gruby służbowy kożuch i czapę futrzankę. Wyszedł na zewnątrz i zbliżył się do owiniętego słomą żurawia. Czerpał on wodę ze zbiornika położonego na wzgórzu. Głęboko położona pod ziemią rura nigdy nie zamarzała, czego nie można było powiedzieć o zaworze odcinającym. Na szczęście na nim stał powyginany koksownik. Dyżurny rozpalił zebrany w nim materiał. Za jakieś piętnaście minut zamarznięte żelazo powinno odpuścić. Zawsze tak było. Px29 wytoczył się z lokomotywowni i pufając białą parą na mrozie podjechał pod żuraw. Maszynista przekręcił skrzypiące ramię pod tender. Otworzył pokrywy i chwycił obiema rękami za pokrętło zasuwy. Z początku stawiało opór, lecz skapitulowało. Popłynęła czysta woda. Wrona wspiął się na tender i obserwował jej poziom. Gdy ten zbliżył się do granicy dozwolonego dał znać maszyniście. Ten zasunął zasuwę. Potem przywrócił żurawiowi położenie z przed wodowania. Chwilę jeszcze zamarudził przed dalszą drogą. Po owym czasie ruszył ku wyjazdowi stacji. Tam zatrzymał się za zwrotnicą. Odgarnąwszy śnieg z jej ostrzy zmienił kierunek. Wracał tendrem na przód po wagony odstawiane przy peronie. Stało tam pięć przedstawicieli różnych epok i zarządów. Wskutek licznych zmian w ich konstrukcji dawno zatraciły swój macierzysty typ. Jedynie szprychowe koła świadczyły o dawnym pochodzeniu. Parowóz powoli dobił do składu. Maszynista połączył przewód parowego ogrzewania. Wrona sprawdził czy nie jest zamarznięty otwierając końcowy kurek. Niestety był i trzeba było sporo odczekać zanim z końcowego poleciała para. Wrona spojrzał na zegarek. Pora wyjazdu zbliżała się nieubłaganie. Maszynista sprawdził czy drzwi są pozamykane w leciwych wagonach. Chciał, aby skład do pierwszej stacji dojechał choć trochę ogrzany. Potem gwizdnął i spojrzał na Wronę. Ten zezwolił na wyjazd. Px otulił się gęstą bielą pary i zniknął za pierwszym zakrętem linii. Jeszcze przez chwilę dwie niezbyt odległe nitki, srebrzących się szyn świadczyły, o tym że coś odjechało z “Końca Świata”. Te nikłe dowody wkrótce przykrył śnieg. Wrona wrócił do domku i napalił w piecu. Kiedy nie było parowozu, tylko bardzo blisko niego było ciepło. Wstawił na płytę garnek ze strawą i spojrzał na kalendarz. “Więc to dziś” pomyślał. Jak szybko minęło od ostatniego razu. Trzeba się przygotować. Wrona wyjął brzozą miotłę i ogarnął izbę. Starł jedyny parapet pod szarym oknem i znów szczelnie owinął swe ciało i wyszedł na zewnątrz. Jego sylwetka szybko rozmyła się. Na szczęście nie na długo. Widać cel wędrówki nie był zbyt odległy. Wrócił i wstawił coś do wazonu. Zapach lasu wypełnił pomieszczenie. Wrona przypomniał sobie o strawie. Bulgotała wesoło w garnku. Zdjął ją i postawił obok przyniesionej świerkowej gałązki. Para unosząca się do góry stopiła resztki śniegu na gałązce zmieniając je w błyszczące łzy. Wrona usiadł za stołem i zaczął powoli jeść. Przez głowę przechodziły myśli, głownie wspomnienia czasów szczęścia. Nasyciwszy ciało ciepłem wstał i w lodowatej wodzie zmył garnek. Jakoś sennie zrobiło się mu na duszy. Zwinął się w kłębek obok pieca i pozwolił odpłynąć świadomości na chwilę. Dłuższą chwilę. Obudził go ziąb. W piecowej pieleszy ogień ledwie się tlił z braku paliwa. Dyżurny dołożył trochę węgla i zamknął drzwiczki. Ogień zachwycony nowym podarkiem trzaskał z radości. Na zewnątrz chatki już zapadał mrok. Parowóz nie wracał do “Końca Świata”, tylko nocował na drugim końcu linii. Wrona zapalił naftową lampę i zaczął czegoś szukać wśród starych służbowych instrukcji. Wreszcie jego ręka natrafiła na album w skórzanej oprawie. Dyżurny usiadł przy mdłym świetle, plecami do ciepłego pieca i otworzył księgę pełną wspomnień. Wyblakłe obrazy młodości w kolejarskim mundurze, rodzinne uroczystości, inne ważne chwile i te nieistotne. Przeglądane zawsze w samotności w ten dzień pod świerkową gałązką. Coś w zagrało w duszy. Kropla wody uderzyła w brzeg kartki i zniknęła wewnątrz papieru. Mimo wszystko kartkował dalej, tak do momentu, aż została mu tylko jedna strona. Nigdy jej nie odkrywał od czasu jak ktoś, nie on, wkleił tam fotografię. Wrona przygładził oprawę i zamknął album. Wydawało mu się, że słyszy gwizd parowozu. W tę noc wszystko jest możliwe. Uśmiechnął się i odłożył książkę na miejsce- do przyszłego roku. Około dwudziestej trzeciej ubrał się ciepło i wyszedł do odległego o pięć kilometrów kościoła na pasterkę. Nigdy tam nie dotarł…
Dwanaście lat później olbrzymia koparka wyrwała tory kolejki z ziemi. Parowozownia zawaliła się pod ciężarem śniegu. Jej dach runął do środka wraz ze ścianą szczytową. Wszystko przykrył kurz czasu. Po tych wydarzeniach na “Końcu Świata” zapadła cisza. Przyparty do sterty gruzu mały domek służbowy opiera się uderzeniom wiatru. Czasami Ci którzy tam dotrą, ponąć widują światło w jego oknie. Pewnie kłamią, bo nikt po dobroci nie chodzi na “Koniec Świata”.

KONIEC

Wrocław 28.12.2008r.

Powrót do listy opowiadań z 2008r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *