Stary Kowalski był upartym człowiekiem. Ludzie gadali, że jak się na coś zawziął, to mocnych nie było, by wybić mu ten pomysł z głowy. Nie pomagały tłumaczenia i odezwy na piśmie. Kowalski własne zdanie cenił nad wyraz i tego się trzymał. Kiedy przyszło skorzystać z dobroci jesieni życia, mężczyzna sprzedał większość ziemi. Zostawił sobie tylko niewielkie pole pod lasem. Las ten też należał do niego. Pozostałość po dawnym nadleśnictwie zakupił kiedyś jego dziad. Kowalski kochał te kilka drzew i nie zamierzał ich się pozbywać. Żona Kowalskiego wspierała męża we wszystkich jego działaniach. Tych powszechnie akceptowanych i tych kompletnie szalonych. W małżeństwie byli monolitem. To pomagało im przetrwać najtrudniejsze chwile. Niestety Pani Kowalska nie wiedziała, że najgorszy egzamin dopiero przed nią. Zaczęło się niewinnie. Któregoś dnia przyjechała do nich synowa z wnuczkiem. Stary kochał brzdąca i rozpieszczał go. Niestety współczesny świat oferował tyle pokus i nowoczesnych zabawek, a rolnicza renta dziadka była niewielka. Zawsze jednak prezenty dziadka należały do tych bardzo oczekiwanych. Synowa zdawała relację Kowalskiej z tego, co u niej słychać, zaś Kowalski bawił wnuka. Ten zaś zwierzył się dziadkowi, że pragnie mieć kolejkę. Dziadek nie namyślając się długo obiecał ją wnukowi. Na drugi dzień, po wyjeździe malca, Kowalski udał się do miasta i zaniemówił. Cena kolejki jaką pragnął posiadać jego wnuk była poza zasięgiem starego dziadka. Kowalski zafrasował się wielce, ale nie był by sobą, gdy po prostu zrezygnował. Wrócił wściekły do domu i usiadł za stołem. Myślał intensywnie i ku przerażeniu swojej Żony wymyślił.
-Zbudujemy wnukowi prawdziwy pociąg !
Kowalska wypuściła talerz z dłoni na tą nowinę. Rozbił się w drobny mak na kamiennej podłodze. Kowalski zaś wstał od stołu i zaczął wdziewać kapotę.
-A ty gdzie znowu?! Żona zaskoczona była szybkością wydarzeń.
-Na przyuczenie, jak mam budować to solidnie. To powiedziawszy trzasnął drzwiami od sieni i wyszedł.
Popołudniowy PKS zawiózł go do miasta. Tam udał się na stację. Stanął na końcu peronu i obserwował. Z żalem stwierdził, że parowozy to już przeszłość. Na stacji stały elektryczne plastikowe lokomotywy bez wyrazu. Czegoś takiego nie mógł wybudować wnukowi. Zresztą malec wyraźnie zaznaczył, iż ma być parowa. Kowalski zaczepił jakiegoś przypadkowego kolejarza w mundurze. Zapytał, gdzie można znaleźć coś o budowie parowozu. Ten lekko zmarszczył czoło i wskazał na bibliotekę DOPK we Wrocławiu. Kowalski zapisał sobie adres. Wrócił do domu i zaczął szykować się do wyprawy. Zapakował do teczki zeszyt A4 i ołówki kopiowe. Dokonawszy tego zjadł kolację i położył się spać. Rano najwcześniejszym autobusem dojechał do Wrocławia. Wyczekał pod drzwiami biblioteki, aż ją otworzą i poprosił zdumioną kobietę o książki na temat konstrukcji parowozów. Obłożony grubymi tomami zasiadł za stołem i zaczął się zagłębiać w rysunki techniczne wraz opisami. Nie wydawały się aż takie trudne. Kowalski był bowiem inżynierem z wykształcenia i trochę w tym zawodzie pracował, zanim osiadł na roli. Trzy tygodnie spędził analizując tony dokumentacji. W jego zeszycie powstała zupełnie nowa wizja uproszczonego mocno, smoka na parę. Wielokrotnie przeliczone dane wskazywały, że to może się udać. Zakończywszy pierwszą fazę projektu Kowalski zaczął kombinować nad fazą drugą. Znaczy się przymierzać do budowy. Najważniejszy był kocioł. Znajomy spawacz wykonał zlecenie starego. Nawet za darmo przywiózł obłą część na podwórko. Kowalski postanowił przeprowadzić próbę ciśnieniową. Napełnił zbiornik wodą i rozpalił pod nim. Stary manometr kupiony na pchlim targu, łagodnie pokazywał wzrastające ciśnienie. Kowalski notował każdą zmianę. Żonie kazał siedzieć w chałupie, bo to niebezpieczne. Miał rację. Biedna Kowalska usłyszała straszliwy huk i brzęk tłuczonego szkła w oknach od podwórka. Kiedy wybiegła na dwór, jej mąż podnosił się właśnie z kolan i bardzo brzydko klął. Na lewym policzku widniała brzydka krwawiąca rana.
-Co ty wyprawiasz stary !?
-Jak to co, parowóz buduję, tylko mi coś kocioł nie wyszedł.
-Zabijesz się i tyle z tego będzie.
-Bzdury gadasz, jeszcze obaczysz jak to wszystko ruszy. Tylko obliczenia muszę poprawić.
Kowalska opatrzyła męża i zaprzestała dyskusji. Wiedziała, że to syzyfowa robota. Jak Kowalski zapragnął zbudować parowóz, to pewnie go zbuduje. Choćby miał być trzykrotnie droższy od kolejki którą obiecał wnukowi. Taki był jej mąż i w duchu kochała tą jego upartość. Do płotu podszedł Sołtys wsi.
-Ej Kowalski, co wy tam robicie?
Stary swoim zwyczajem odburknął coś niezrozumiale.
-Słuchajcie no Kowalski, jakieś kawał metalu spadł na moje podwórko i kury popłoszył, co mam z nim zrobić?
Kowalski przerwał proces myślowy i postanowił spławić władzę.
-Sołtysie ja wam ten kawał metalu daruję, możecie go wykorzystać na sposób, jaki wam się podoba. Choćby w zadek wsadzić, tyłek masy nabierze i nikt was od stołka nie oderwie.
-Kowalski ja was ostrzegam, ja odpowiednie władze powiadomię. Sołtys starał się wzbudzić u Kowalskiego szacunek do władzy. Nadaremnie.
Stary machnął ramionami i udał się do chaty dokonać korekty obliczeń. Zajęło mu to dwa dni, ale opłacało się. Odkrył drobny błąd w obliczeniach, który niemal kosztował go życie. Znów zlecił zrobienie kotła. Tym razem test wypadł pomyślnie. Gdy Kowalski wygasił pod kotłem, pod jego bramę podjechało czarne wypolerowane auto. Wysiadło z niego dwóch panów w prochowcach i weszli na podwórko. Na widok Kowalskiego wyjęli legitymację i krótko objaśnili cel swojego najścia.
-Urząd Dozoru Technicznego, przyszliśmy w sprawie nielegalnego kotła.
-Sołtys zakapował ? Spytał stary.
-To był jego obywatelski obowiązek.
-Jasne… no i co dalej?
-Dalej to idzie tak, albo płaci Pan karę za ten nielegalny kocioł, albo go legalizujemy.
Kowalski zagryzł wargi. Jego finanse były na poziomie depresji. Czy zapłaci karę, czy zalegalizuje kocioł i tak będzie bankrutem. Postanowił go zalegalizować. Zabrali więc Panowie kocioł na tydzień i po tym czasie wraz z fakturą odwieźli. Sprawdził się straszny scenariusz- Kowalski był bankrutem. Wieczorem powiadomił o tym fakcie Żonę. Usiadł na schodach swojego ganku i wpatrywał się w legalny kocioł. Legalny i bezużyteczny.
-No i co teraz Kochanie ? Spytała Żona.
-Jak to co, najpierw ubiję tego kapusia Sołtysa. Potem skończę ten parowóz.
-Wiedziałam, że to powiesz.
Mijały dni. Kowalski postanowił darować Sołtysowi życie i skupić się nad kwestią pieniędzy. Nic jednak nie potrafił wymyślić. Do czasu jak sąsiad podrzucił mu brukowca.
-Patrz Pan, piszą tu o bogaczu, który rozdaje kasę na różne mądre inwestycje. Wskazał sąsiad na jakąś stronicę.
-Jasne i może mi też da? Kowalski nawet nie spojrzał.
-Ano, z Pana upierdliwością wszystko jest możliwe.
-A jak na imię temu bogaczowi?
Sąsiad stuknął w stronicę. Widniała na niej niebieska flaga z żółtymi gwiadami.
-Unia Europejska sąsiedzie…
Podziałało to na Kowalskiego jak zapalnik na bombę. Na drugi dzień pojechał do gminy, po wniosek o dotację. Tam mu powiedzieli, że to nie takie proste i szkolić się trzeba. Liczyli na zniechęcenie starca. Pomylili się. Może nikt nie spojrzał w dowód petenta i nie wiedzieli, że nazywa się Kowalski. Dziadek zapisał się na kilka bezpłatnych szkoleń organizowanych w ramach różnych unijnych programów. Siedząc wśród panów z laptopami na kolanach notował wszelkie potrzebne mu informacje w kajecie A4. Napytanie doradcy w jakiej dziedzinie zamierza składać wniosek, odrzekł krótko: transportu. Doradca z początku wątpił w celowość inwestycji starca, lecz ten tak naciskał, że w końcu sporządzili wniosek. Kowalski wrócił do domu. Po pół roku pod dom Sołtysa zajechało białe auto z unijną flagą na drzwiach. Władza obywatelska wyszła na spotkanie przybyszom z wielkiego świata. Po cichu liczyła na to, iż wreszcie wyremontują gminą drogę. Przeliczyła się.
-My do Kowalskiego.
-Kogo?! Sołtys nie mógł uwierzyć.
-W sprawie dotacji do projektu kolei regionalnej.
-Czego?!
– Nieważne, gdzie to?
Sołtys wskazał dom. Panowie wjechali na podwórko i weszli do chaty Kowalskiego. Ten przyjął ich tradycyjną Polską nalewką i podpisał papiery. Klamka zapadła. Można było kontynuować budowę. No może tylko z małym wyjątkiem. Tory owej kolejki miały przebiegać z podwórka Kowalskiego przez drogę i pole do lasu. Kłopotem była owa droga, należała do gminy. Kowalski zafrasował się trochę i uderzył do gminy. Tam dość długo tłumaczył wójtowi, że planuje wybudowanie za unijne pieniądze przejazdu kolejowego na jego drodze. Wójt nie mógł uwierzyć w to co widzi na projekcie. Powiedział, że musi to skonsultować w województwie. Tam mu odpowiedzieli, że mają w nosie gminną drogę i nic ich nie obchodzi jakieś przejazd na niej. Wójt postanowił wydać zgodę i mieć spokój. Kowalski rozpoczął budowę parowozu. Zajęło mu to ponad rok. Maszyna wyglądała nieco pokracznie, ale ku uciesze wszystkich, oprócz Sołtysa, działała znakomicie. Sąsiad Kowalskiego zaraził się również i w kooperacji zrobił wagon. Pozostała kwestia torowiska. Na szczęście dotacja z Unii była tak duża, że pozwoliła na zatrudnienie firmy kolejowej. Ci według planu w miesiąc położyli 800 metrów toru i wybudowali przejazd na gminnej drodze. Nie byle jaki przejazd, wyposażony w samoczynną sygnalizację. Kowalski natomiast rozpoczął nagłaśnianie swojej akcji. Wkrótce na jego konto zaczęły wpływać darowizny od życzliwych ludzi. Stary Kowalski uosabiał rafę walczącą ze sztormem systemu. I to skutecznie. To się ludziom podobało. Kiedy drogowcy zwijali maszyny, dziadek podszedł do jednego z nich i zapytał, czy nie mogliby mu przy bramie postawić semafora. Postawili. Zawsze to tylko dodatkowe płatne zlecenie. Kowalski po skończeniu budowy rozliczył się z Unią i zamknął inwestycję. Koło przejazdu kolejowego postawił tablicę z informacją o unijnej dotacji. Zanim jednak rozpoczął jazdy zaatakował znienacka jeszcze jedną instytucję Urząd Transportu Kolejowego. Chciał zdobyć licencję na przewozy i świadectwo bezpieczeństwa na tor. Urzędnicy ponad rok, popędzani przez dziennikarzy, wydawali decyzję. Ale rozpatrzyli ją pozytywnie. Zaraz na drugi dzień Kowalski zaplanował uroczyste otwarcie. Jego wnuczek zasiadł w wagonie, zaś za przepustnicą parowozu zasiadł emerytowany maszynista z sąsiedniej wsi. Patent Kowalskiego jeszcze był w planach. Punktualnie o dwunastej zapłonęły lampy na przejeździe i zadzwoniły ostrzegawcze dzwonki. Parowóz Kowalskiego z jednym wagonem rozpoczął swą dziewiczą podróż do stacji las. Jeden z dziennikarzy obecnych na uroczystości podszedł do właściciela Regionalnej Kolei i zapytał:
-Panie Kowalski dlaczego Pan to wszystko wybudował?
Kowalski spojrzał w obiektyw kamery. Nabrał powietrza i wypalił.
-Bo kolejka była za droga.

KONIEC

Wrocław; 04.10.2008r.

Powrót do listy opowiadań z 2008r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *