Natchnienie znalazłem w opowiadaniu “Mgła” Stephena Kinga. Gdybym miał jednak wybierać, wolałbym się znaleźć w jego wersji nie swojej…

Wyszedłem na peron. Był pokryty mokrymi kamieniami, poprzetykanymi gdzieniegdzie kępami trawy. Był ranek, a wzesadzie preludium do niego. Na horyzoncie od strony doliny niebo różowiło się nieśmiało, jak panienka, którą całowałem po raz pierwszy. Ptaki dokazywały na całego całą gamą dźwięków. Wtórowały im świerszcze ukryte pomiędzy podkładami torów i okolicznych zaroślach. Zaczynał się dzień w Lemieszach. Na końcu kamiennej posadzki zauważyłem Klekota. Był to emerytowany dyżurny ruchu i naczelnik tej stacji. Matka kolej pozwoliła mu dożyć swych dni, w malutkim pokoiku na piętrze budynku stacyjnego. Klekot wpatrywał się w horyzont, wiercąc nerwowo palcami dłoni. Może biedak znów nie mógł spać w nocy. Było dość wilgotno, a reumatyzm staruszka uwielbiał dokazywać w takie noce. Zaszedłem Klekota od tyłu robiąc przy tym trochę szumu, aby się nie wystraszył. Odwrócił się ku mnie i uśmiechnął. Mimo tego przyjaznego gestu dostrzegłem na jego twarzy niepokój.
-Witam, co tak wcześnie, spać nie możesz?
-Trochę…
Klekot był zawsze nieco bardziej rozmowny. Zacząłem się martwić.
-Przecież widzę, że coś Cię męczy. Co jest grane?
Staruszek wyciągnął rękę przed siebie.
-Spójrz przed siebie, co widzisz?
Co miałem widzieć? Lemiesze były malutką stacyjką na dachu świata. Została stworzona do odpoczynku stalowych smoków i umieszczona w najwyższym punkcie linii Łaziska- Granica Państwa. Miała jeden tor główny i główny dodatkowy. Od dodatkowego odgałęziała się krótka bocznica do awaryjnego odstawienia uszkodzonego taboru. Linia od Łazisk była jednotorowa i niesamowicie kręta. Serpentyny ostro wżynały się w zbocza gór, niczym szalony wąż w amoku. Z końca peronu stacji rozpościerał się niesamowity widok na dolinę poniżej. Gdy pierwszy raz go ujrzałem, wmurowało mnie w miejsce na którym stałem. Później, gdy niemal codziennie spoglądałem w dół, wrażenie było niemniejsze. Dziś całej doliny widać nie było. Zakrywała ją mgła gęsta jak mleko. Zdawała się tworzyć ścianę oddzielającą nas od reszty świata.
-No mgła…
Klekot kiwnął głową. Zgadzał się ze mną w tym punkcie.
-W nocy tego nie było. Wiem, bo nie mogłem spać. Pojawiła się rano tak nagle.
-Cóż w tym dziwnego, pogoda w górach jest jak małe dziecko. Kapryśna i nieprzewidywalna.
Pewnie popołudniowy wiatr to rozwieje.
-Może, ale mówię Ci, coś jest nie tak i za cholerę nie wiem co.
Wiek robił swoje. Nasz poczciwy Klekot wyraźne zaczął majaczyć. Może po prostu był niewyspany?
-Choć na kawusię, ja stawiam. Klepnąłem go w ramię i udałem się do dyżurki.
Posłusznie podreptał za mną. Nastawiłem blaszany czajnik i wsypałem nieco czarnego złota do szklanek. Klekot usiadł i włączył radio. Szum buchnął z głośnika. Staruszek zaczął szukać innej stacji kręcąc gałką to w lewo, to w prawo. Nadaremnie. Wszędzie tylko szum i szum. Coś dziś szczęścia nie miałem. Zepsuł się jedyny odbiornik radiowy na tej stacji.
-Daj spokój widać szlag go trafił. Swoje odpracował.
Klekot wyłączył radio.
-Jeszcze wczoraj działał. Mruknął niepewnie.
Czajnik zaczął świergolić. Chwyciłem ręcznik i zdjąłem gwizdek. Pozwoliłem wodzie trochę jeszcze pobaraszkować i wlałem ją do szklanek. Pomny faktu, że Klekot słodzi postawiłem na stole i cukiernicę. Sięgnął do niej najpierw i wsypał dwie kopiaste łyżeczki pokonując opór małej czarnej. Musiałem zacząć myśleć o pracy. Otworzyłem i wypełniłem wymagane przez kolej dokumenty. Zajęło mi to jakieś dobre dziesięć minut. Cóż biurokracja ma swoje prawa. Klekot przeszkadzał mi w pracy, ponawiając próby uruchomienia radia. Nie poddawał się niestrudzenie, ignorując fakt, że urządzenie zrobiło to za niego. Uparty człowiek starej daty. Do przyjazdu pierwszego pociągu było jeszcze trochę. Rozkład w Lemieszach nie był zbyt bogaty, ale jak na tak małą stację- wystarczający. Rano jeden pociąg do Regalicy. Za godzinę skład wracał do stacji macierzystej w Łaziskach. Około trzynastej następny, potem o szesnastej i ostatni o dziewiętnastej. Moje rozmyślania o rozkładzie przerwał ruch w poczekalni. Oddzielało mnie od niej malutkie okienko kasowe. Przez nie dojrzałem młodą kobietę o czarnych włosach z dzieckiem na ręku. Nie miała żadnych bagaży. Usiłowałem sobie przypomnieć jej twarz. Lemiesze nie były dużym miasteczkiem i raczej wszystkich pamiętałem. Spojrzałem na Klekota i kiwnąłem konspiracyjnie głową. Staruszek wstał i przekrzywił głowę, aby przez małe okienko lepiej widzieć.
-Znasz ją? Spytałem.
-Nie, na pewno nie jest z Lemieszy.
Kobieta podeszła do okienka i lekko zapukała lewą ręką. Uniosłem zamknięcie.
-Słucham? spytałem.
-Poproszę bilet do stacji w górę.
-Słucham? Powtórzyłem pytanie, myśląc, że coś źle usłyszałem.
-Poproszę bilet do najbliższej stacji w górę. Wskazała ręką kierunek.
-Regalicy?
-Nie jestem z stąd i muszę zdać się na Pana. Więc niech będzie Regalica.
Sięgnąłem do szafki z biletami kartonowymi. Znalazłem odpowiedni bilet i wsunąłem go do datownika. Kobieta położyła na ladzie banknot o dużym nominale. Zbyt dużym, abym mógł wydać.
-Sześć złotych. Nie ma Pani drobnych?
-Niestety nie.
Nie wiedziałem co robić. Do najbliższego sklepu w Lemieszach były dwa kilometry. Stacja położona była na uboczu. Na Klekota i jego emeryturę nie mogłem liczyć. Państwo nie rozpieszczało go zbytnio. Kobieta widząc moje zatroskanie powiedziała:
-Proszę zatrzymać banknot. Bardzo mi zależy na bilecie. Będę czekała w poczekalni, może w międzyczasie ktoś się zjawi i wyda mi Pan resztę.
-Ale…
-Nalegam Proszę Pana.
Jej głos był niezwykle stanowczy i pełen strachu. Zacząłem podejrzewać, że coś się wydarzyło niedobrego. Powoli wziąłem banknot i schowałem w szufladzie.
-Czy wszystko w porządku? Spytałem
Roześmiała się nieco sztucznie.
-W porządku? Pewnie nie, ale na razie Pana to, nie powinno obchodzić. Na razie… Dodała i oddaliła się od okienka na drewnianą ławkę w poczekalni.
Zamknąłem okienko i wzruszyłem ramionami patrząc na Klekota. Ten machnął ręką i wrócił do picia kawy. Usiadłem na przeciw niego. Do przyjazdu pierwszego pociągu mieliśmy jeszcze trochę czasu, można było zadbać o siebie. Ciepła kawa łagodnie pobudzała apatyt na kolejny dzień. Skracała czas oczekiwania na telefon z Łazisk o wyprawieniu w naszym kierunku składu. Gdy minął czas przewidziany w regulaminie zacząłem się niepokoić. Czyżby były jakieś opóźnienia? Wreszcie nie wytrzymałem i sięgnąłem po słuchawkę aparatu. Nie było weń sygnału. Nacisnąłem na widełki kilkakrotnie. Nie pomogło. Za dużo dziś awarii.
-Co jest? Spytał Klekot.
-Zdaje się, że nie tylko radio wysiadło, nie mogę wywołać Łazisk. Całkowita przerwa w łączności. Dobrze, że na linii nie było innych pociągów. Ranny z Łazisk był pierwszym gościem na tej trasie. Drugi aparat w innym kolorze stał nieopodal. Uniosłem słuchawkę. Był sygnał. Zakręciłem korbką induktora. Ktoś po drugiej stronie podniósł słuchawkę.
-Regalica, Nieporny.
-Lemiesze Covalus.
Po tej wymianie informacji pora na konkrety. Znałem się z Niepokornym dość dobrze. Mogliśmy odpuścić służbowe ceregiele.
-Kazi, nie mogę wywołać Łazisk. Zdaje się, że mamy całkowitą przerwę w łączności.
Kazik trawił przez chwilę to, co mu przekazałem. Skończywszy analizę oznajmił.
-Musimy wysłać kogoś do Łazisk, niech zlokalizuje uszkodzenie. U mnie jest drezyna z torowym. Wysyłam ją do Ciebie.
-Tylko Kazik, drezynę zatrzymam u siebie, a torowy pójdzie pieszo. Nie mam pewności czy nie wyprawili składu.
-Może być, lepiej dmuchać na zimne. Coś jeszcze?
Już miałem odpowiedzieć, że nie, ale Klekot szarpnął mnie za ramię wskazując na radio.
-Słuchaj Kazik, czy u Ciebie działa radio?
-Moment sprawdzę.
Położył słuchawkę na stole i słychać było w telefonie jego oddalające się kroki. Czekałem cierpliwie aż wróci.
-Ty, nie działa. Wszędzie tylko szum i szum. U was też?
-No, pewnie padł nadajnik w Chabówce.
-Może, wyprawiam drezynę.
-Przyjąłem.
Odłożyłem słuchawkę na widełki i zanotowałem kurs drezyny w książce przebiegów. Planowane przyjęcie na tor główny dodatkowy. W związku z tym, iż na linii od strony Regalicy nie było innych składów ustawiłem zwrotnice w zboczenie. Potem podałem sygnał Sr3 na semaforze wjazdowym. Pozostało już tylko czekać. Postanowiłem wyjść na zewnątrz. Otworzyłem okno wychodzące na peron tak, abym mógł słyszeć ewentualne telefony. Udałem się do miejsca z którego widać było całą dolinę w nadziei, że zobaczę pociąg. Zawsze było go widać na długo przed tym, zanim zameldował się na stacji. Parowóz wraz z ryflakami wspinający się po krętych serpentynach. Dziś było to niemożliwe. Dolinę nadal zasnuwała nieprzebyta dla ludzkiego wzroku mgła. Wpatrywałem się w nią intensywnie i odniosłem wrażenie, że od rana pochłonęła nowe obszary. Nie widać już było nawet wieży kościelnej w pobliskich Stróżach. Chłodny dreszcz przeszedł po mych plecach. Widziałem wiele mgieł w tej okolicy, lecz ta mi się wyraźnie zaczęła nie podobać. Nie potrafiłem racjonalnie wytłumaczyć tego odczucia. Może miała coś wspólnego z martwym telefonem do Łazisk i milczącymi odbiornikami radiowymi? Nie potrafiłem też wyjaśnić dlaczego martwy w stosunku do telefonu, bardziej mi pasowało niż milczący? Cichy stukot kół doszedł do mych uszu. Malutka WM 5 zaparkowała na torze głównym dodatkowym. Wysiadł z niej Maciek. Maciej był torowym na tej linii, gdzieś od sześciu lat. Sympatyczna osobowość dająca się lubić przez wszystkich których napotkał na swej drodze. Podszedł do mnie.
-Co tam Panie Covalus w polityce słychać?
-Cześć Panie Macieju. Uścisnąłem mu dłoń.
Palcem wskazałem na ścianę mgły i kontynuowałem:
-Łaziska nie odpowiadają, pewnie linia gdzieś uszkodzona. Potrzebuję, żebyś sprawdził. Niestety na własnych nogach, bo nie wiem czy Łaziska nie wysłały pociągu w naszym kierunku.
-Jak mus to mus. Co zrobić. Drezyną wjadę na odstawczy.
-Dobra, tylko rozwiążę drogę i cię nań wpuszczę, cofnij przed rozjazd.
WM 5 zaterkotała i posłusznie stanęła przed zwrotnica nr. 3 prowadzącą na tor odstawczy. Wróciłem do nastawni i rozwiązałem drogę utwierdzoną wcześniej na wjazd pojazdu. Zwolniła się wtedy możliwość otwarcia wykolejnicy i przestawienia zwrotnicy nr. 3 . Natychmiast to zrobiłem, a WM 5 wjechała na tor. Za nią zamknąłem wykolejnicę i przywróciłem rozjazd do poleżenia zasadniczego. Był nim kierunek na tor nr. 2. Maciej zgasił silnik drezyny i przyniósł mi kluczyki.
-Niech Pan jej pilnuje jak oka w głowie.
-Na pewno, ty zaś ubieraj kamizelkę i nie leź po torze. Licho nie śpi.
-Sie wie…
Patrzałem za nim, aż nie zniknął za pierwszym załomem szlaku. Wtedy to widziałem go po raz ostatni. Wróciłem do dyżurki. Na mój widok kobieta w poczekalni wstała z ławki i podeszła do okienka.
-Czy coś się stało? Pociąg już powinien być.
-Mamy kłopoty z łącznością. Kolega poszedł poszukać uszkodzenia. Być może wkrótce czegoś się dowiemy.
-Długo to potrwa?
-Nie wiem proszę Pani, ale mogę zwrócić bilet.
Kobieta lekko drgnęła.
-Nie,… nie ja muszę jechać. Poczekam.
Przycisnęła śpiącego malucha do piersi wróciła na ławkę. Ja usiadłem za stołem i wpatrywałem się w staruszka. Cóż innego nam pozostało jak czekanie? Po dwóch godzinach zadzwonił telefon z Regalicy.
-Covalus, coś się ruszyło?
-Nie Kaziu, nic a nic. Maciek już powinien dotrzeć do Łazisk. Ale nadal nie mam informacji.
-Nie podoba mi się to.
-Mnie też, ale cóż poradzić.
Kobieta znów podeszła do okienka. Rozłożyłem bezradnie ręce. Zrozumiała i wróciła do dziecka, które już zdążyło obudzić się, skorzystać z maminej stołówki i wesoło gaworzyło. Nie mogłem usiedzieć za stołem. W pewnym momencie poczułem klaustrofobiczny strach przed zaciskającymi się ścianami. Niemal wybiegłem na kraniec peronu. Chciałem wreszcie dostać rozwiązanie zagadki. Cała ta sytuacja przestawała mnie śmieszyć i zaczęła podobnie jak Klekota napawać strachem. Wtedy spostrzegłem, że ona ruszyła się. Ściana mgły zaczęła iść ku naszej stacji. Z początku myślałem że to złudzenie, ale po bliższej lustracji nabrałem pewności. Ona zaczęła wspinać się ku Lemieszom. Nie wiem ile stałem wpatrując się w to zjawisko. Z transu wyciągnął mnie dziwny dźwięk. Był to szelest wielu skrzydeł i stukot wielu kopyt. Najpierw zza za zakrętu wypadły ptaki. Najróżniejszych gatunków. Leciały prosto przed siebie, jak oszalałe. Niektóre z nich uderzały w moją pierś i upadały na peron. Wiele z nich waliło prosto w kamienną ścianę budynku. Padały martwe u jej stóp z otwartymi oczyma i połamanymi skrzydłami. Za nimi przybiegły inne zwierzęta. Sarny, jelenie, borsuki, psy i krowy. Tyle gatunków zdołałem rozróżnić w zbliżającej się pędzącej masie. Pamiętając ptaki uderzające w mą pierś, postanowiłem nie ryzykować z krową i uciekłem do dyżurki. Zdążyłem w ostatniej chwili, przed wielogatunkowym oszalałym stadem. Część z nich uderzyła w budynek lub w drezynę wybijając w niej szyby. Inne zahaczyły o semafor, całe szczęście pędnie wytrzymały tą nawałnicę. Po nastaniu ciszy, na peronie mięliśmy martwą sarnę, dwie krowy z rozbitymi głowami dogorywające obok, jelenia i psa wbitego w semafor.
-Co to było?! Tylko tyle zdołałem wydusić z siebie.
Klekot nie odpowiadał. W tym samym momencie coś gruchnęło w piwnicy budynku. Aż fundamenty się zatrzęsły.
-Co jest ?! Krzyknąłem zdenerwowany. Wziąłem klucz od drewnianych drzwi i zszedłem na dół. Pod dyżurką była komora naprężaczy. To one właśnie narobiły takiego huku. Opadły naprężacze od tarczy ostrzegawczej od strony Łazisk. Coś przerwało pędnie. Gdy wróciłem do Klekota cały się trząsłem.
-Mamy kolejny bajzel, poszła pędnia od ostrzegawczej. Muszę iść to sprawdzić. Zostaniesz tu na posterunku, wracasz do służby kolego.
-Tak jest. Odparł Klekot.
Wtedy znów do okienka zapukała kobieta. Przez to się działo na stacji zapomnieliśmy o niej.
-Słucham. Odparłem nieco zbyt głośno ze zdenerwowania.
-Słyszałam, że Pan tam chce iść. Cokolwiek Pan zobaczy, proszę się do tego nie zbliżać.
-Do czego?! Miałem dość zagadek na dziś.
Kobieta milczała. Tak jakby ważyła, co mi odpowiedzieć.
-Ma Pani na myśli mgłę?! Co tam do cholery jest?
-Najgorsze jest to, że tam nie ma nic.
Nie bardzo pojmowałem.
-Można jaśnie?
-Nie ma nic. Nie ma Boga, ziemi i powietrza. Jest tylko pustka. Wyobraża sobie Pan?! Nie ma raju, nie ma odkupienia, tylko pustka.
Patrzałem na młodą kobietę z coraz większą irytacją. Coś musiało pomieszać jej w głowie i to solidnie. Nie ma nic, nawet po śmierci. Zawsze jest…
-Rozumie Pan?
-Nie bardzo.
-Wkrótce Pan będzie musiał to nadchodzi. Zaczęła się śmiać.
Było to śmiech osoby w szoku. Takiej która doświadczyła czegoś ponad jej siły i przepaliła sobie bezpieczniki. Trzasnąłem okienkiem i wyszedłem na szlak. Szedłem na granicy skrajni, gdyż nadal wierzyłem, że od strony Łazisk usłyszę Ty2. Semafor wjazdowy stał na swoim posterunku. Tylko jego kratownica była dziwna. Gdy przyjrzałem się z bliska zrozumiałem dlaczego. Była poprzetykana tysiącem martwych ptaków. Ciała najróżniejszych gatunków były na całej konstrukcji. Zaś koło osłony windy znalazłem martwego kota, którego głowa ugrzęzła w szparze. Zwierzę szarpało się dopóty, dopóki nie ukręciło sobie karku. Mimo tak przerażającego znaleziska postanowiłem jednak sprawdzić co z tarczą. Tor za semaforem wjazdowym skręcał ostro w prawo. Było to konieczne do łagodnego pokonania wzniesienia, które tam występowało.
Spojrzałem na druty pędniowe. Zwisały luźno. Gdzieś musiała być przerwa. Ruszyłem do przodu. Daleko nie zaszedłem. Drogę zagrodziła mi biała pulsująca ściana. Z daleka była podobna do mgły, lecz stojąc u jej podnóża zauważyłem, że wcale na wodę zawieszoną w powietrzu nie wyglądała. Mgła czasami odsłania swoje tajemnice. Jak podarta firanka pozwala dojrzeć coś co przysłania. Tu zaś nie mogłem sięgnąć wzrokiem poza ową granicę. Tak jakby ktoś ustawił przede mną wielką na mleczno pomalowaną kartkę papieru. I to powoli prącą do przodu kartkę papieru. Cofnąłem się lekko i sięgnąłem pod drut pędniowy. Ciągnąłem go do siebie. Był równo ucięty na granicy styku ze pełznąca ścianą. Tak jakby za nią nie było… nic. Mój mózg nie chciał przyjąć do wiadomości tego co napotkałem. Zrobiłem kilka kroków do tyłu i wziąłem do ręki wielki kawał tłucznia. Zważyłem go w dłoni i cisnąłem w kierunku ściany. Wleciał w nią bez problemu. Czekałem, aż usłyszę uderzenie o ziemię. Nie doczekałem się. Przypomniały mi się słowa kobiety w poczekalni.
“Nie ma nic. Nie ma Boga, ziemi i powietrza. Jest tylko pustka. Wyobraża sobie Pan?! Nie ma raju, nie ma odkupienia, tylko pustka”
Ona wiedziała. Dlatego chciała tylko uciec, bez względu na koszty. Ściana się nieco zbliżyła. Po raz pierwszy zacząłem się bać. Chciałem krzyczeć i wydrapać sobie mózg. Gdyby ktoś spytał czego się boję- odpowiedziałbym, że niczego i to było takie przerażające. Obejrzałem się za siebie. Jeszcze można było uciec. Biegłem wprost po torze potykając się na mokrych podkładach. Zziajany przybiegłem na stację. Klekot wraz z kobietą stali na peronie.
-I co?! Zapytał staruszek.
-Musimy uciekać. Spróbuj odpalić drezynę ja ustawię drogę do wyjazdu. Pani idzie z nim.
Kobieta nie protestowała. Po przyjściu do dyżurki wypuściłem drezynę na szlak. Podczas tej czynności opadły naprężacze semafora wjazdowego. Zrozumiałem, że musimy się spieszyć. Pozostało jeszcze powiadomić Regalicę, że do niej jedziemy. Podniosłem telefon. Zakręciłem induktorem. W słuchawce panowała głucha cisza. Niemal urywając korbkę powtórzyłem tę czynność. Nadaremnie. Trzasnąłem aparatem o brzeg stołu. Mimo kolejowej solidności rozpadł się na kawałki. Dokonawszy tego aktu wandalizmu zrozumiałem, że utraciłem coś bardzo ważnego- nadzieję. Wyszedłem na zewnątrz. Znów obejrzałem się za siebie. Ona już tu była. Mlecznobiała pustka właśnie pochłaniała ukres pierwszego rozjazdu. Wskoczyłem do drezyny i Klekot ruszył w kierunku Regalicy. Gdy Lemiesze zniknęły za zakrętem spojrzałem na kobietę. Dziecko powoli usypiało na jej kolanach. Wiatr wpadający przez wybite okna rozwiewał mu włoski. Spojrzała mi prosto w oczy. Uśmiechnąłem się. Klekot nieco zmniejszył prędkość pojazdu. Szarpnął mnie za ramię.
-Powiadomiłeś Regalicę ?! Udało mu się przekrzyczeć silnik drezyny.
-Tak, mamy wolną drogę.
Staruszek wrócił do obserwacji szlaku. Mam nadzieję, że mi uwierzył.

KONIEC

Wrocław 1.06.2008r.

Powrót do listy opowiadań z 2008r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *