Skoczyliśmy kolejny etap pracy przy zabytkowym wagonie. Koło naszego stanowiska unosił się brunatny pył, pochodzący z rdzawych strupów, które zrywaliśmy z podwozia. Koledzy zwijali narzędzia. Ja zaś próbowałem złapać oddech w tej skażonej atmosferze. W końcu załadowaliśmy wszystko na wózek akumulatorowy, sami zajęliśmy miejsca na jego niewielkiej pace. Kierowca ruszył ostro z kopyta i zaraz za pierwszym zakrętem zahamował. Był pracownikiem tutejszej lokomotywowni, znał jej każdy kąt. Ów zakręt pokonywał wiele razy, więc nie był on dlań problemem. Zawalidrogą okazał się krępy mężczyzna, gdzieś około sześćdziesiątki. Szedł powoli środkiem ciągu komunikacyjnego i nie zamierzał ustąpić.
-Weź zatrąb na niego. Poradziłem zza pleców kierowcy.
-Zamknij się proszę ! Otrzymałem ostrą odpowiedź.
Po tonie wypowiedzi zorientowałem się, że kierowca jest przerażony. Mężczyzna nawet na nas nie spojrzał. Minął nas obojętnie, powolnym krokiem. Gdy zniknął za drzwiami szatni wózek ruszył znów gwałtownie. Tak jakby kierowca chciał być jak najdalej od miejsca feralnego spotkania. Gdy zaparkowaliśmy pod kanciapą z napisem SEKCJA PANTOGRAFÓW, gdzie mieliśmy się przebrać wszyscy patrzeli na kierowcę. Ten dosłownie wbiegł do pomieszczenia klnąc przy tym siarczyście. Zastanawiałem się, co tak spokojnemu człowiekowi odbiło. Powoli poukładaliśmy narzędzia. Za wystrój gabinetu robiły uszkodzone obieraki prądu, ślizgacze z błyszczącej miedzi, puszki smaru grafitowego i kalendarze z paniami bez ubrania w średnim wieku. Przy wschodniej ścianie stał stół za którym zasiadł kierowca oddychając ciężko. Zajęliśmy miejsca wokół niego. Do kanciapy wszedł jeszcze jeden pracownik. Był lokalny majster.
-Witaj Marku, widziałem, że wpadłeś na Oftona.
-Ano, niech to jasny szlag! Potwierdził nasz kierowca.
-Spokojnie, coś powiedział?
-Nie… na szczęście nie. Odetchnął nieco spokojniej Marek.
Reszta ekipy patrzała na rozmawiających z coraz większym zainteresowaniem. Majster widząc, że bez wyjaśnienia sprawy się nie da opuścić tego pomieszczenia, przystawił sobie do stołu brudne krzesło i usiadł na nim. Atmosfera dojrzała do opowieści. Zaczął majster, człowiek mający większy staż pracy.
-…. Dokładnej daty zatrudnienia Mariusza Oftona nikt nie zna. Z początku pracował na wydziale elektrycznym, ale potem przenieśli go na wydział wózków. Tam chyba wszystko się zaczęło. Ofton to dobry pracownik. Robi to co mu każą dokładnie i bez fuszery. Nie znosi tylko jednego, jak mu ktoś się sprzeciwi. I to nie ważne w jakiej sprawie. Powód może być zupełnie banalny, ale dla Oftona każdy jest tym najważniejszym. A że facet jest trochę odludkiem i mrukiem niezbyt dobrze się z nim pracuje. Pierwszy przekonał się o tym maszynista Mielecki. Podjechał on wieczorem pod halę swoim nowym BMW i zapragnął go wymyć. Wielu tak czyniło. Mycie odbywało się koło małej suwni. Mielecki podjechał wozem i zaparkował go pod samą suwnią. Wyciągnął wycieraczki i rozpoczął sprzątanie wnętrza. Wtedy pojawił się Ofton. Podszedł do suwni i zażądał usunięcia stamtąd samochodu. Uzasadnił to tym, iż musi przetoczyć jakieś wózek od siódemki stojącej na sąsiednim torze. Mielecki wskazał mu inną drogę. Ten jednak uparcie chciał skorzystać z urządzenia. Nikt nie wie jak toczyła się rozmowa, ale musiało być ostro, bo aż dyspozytor Cargo wyszedł z dyżurki. W sam raz, aby usłyszeć jak Mielecki kwituje kolejne argumenty Oftona soczystym
-Spierdalaj.
Ofton zobaczywszy Dyspozytora syknął w kierunku Mieleckiego cztery słowa.
-Umrzesz, kolej Cię zabije.
Potem zwyczajnie odszedł i przetoczył wózek inną drogą. I od tego się zaczęło. Całość działa się chyba w czerwcu ubiegłego roku. Dokładnie nie pamiętam. Mielecki skończył mycie auta i wracał do domu. Mieszkał w pobliskim Wronińcu. Był zmęczony całodzienną służbą. Jadąc krajową ósemką odbił w Kraczewie w prawo na lokalną drogę pełną kocich łbów. Włączył długie światła. W ich blasku dostrzegł przejazd kolejowy na rzadko używanej linii Sobótka-Wrocław. Będąc maszynistą znał rozkład jazdy na pamięć i wiedział, że ową linią kursują tylko trzy pociągi tygodniowo. W godzinach rannych i popołudniowych. Teraz dochodziła dwudziesta druga więc nawet nie zwalniał, a tylko pochylił się do elektrycznej zapalniczki, aby odpalić ostatniego papierosa dziś. Gdy podniósł głowę zobaczył świetlisty trójkąt po prawej stronie. Był niemal przy drzwiach. Ostatnią jego myślą prawdopodobnie było:
-Skąd on się tutaj wziął?!
Na pogrzebie trumnę miał zamkniętą. Ponąć, ledwie go pozbierali. Zdawka miała awarię i dorobiła się czterogodzinnego opóźnienia. Stąd jej nagłe pojawienie się na przejeździe.
Po tym zdarzeniu był spokój. Wszyscy zwalili to na brak farta Mieleckeigo. Tylko stary Dyspozytor wiedział, że było inaczej. Ale milczał jak zaklęty. Może już wtedy się bał. Drugi, który się naraził Oftonowi był młody. Poszło o jakieś narzędzia. Młody pracując od niedawna nie bardzo się orientował w zwyczajach brygad. Wziął do dokręcania klucz jaki znalazł przy wózkach. Osobisty klucz Oftona. Był on lepiej wykonany niż zakładowe. Kosztował dużo drożej i tylko Ofton się nim posługiwał. Nie pożyczał go nikomu. Zresztą, nikt go o to nie prosił. Ofton się wściekł. Wpadł na halę jak burza. Szukał wytrwale przez trzydzieści minut, aż dojrzał młodego ze swoją własnością. Podbiegł do niego i wyrwał mu klucz z dłoni. Młody przykręcał jakąś skomplikowaną część i wskutek odebrania mu klucza rozpadła się ona na drobne fragmenty. Wyskoczył jak narowisty kogut z kurnika i natarł na Oftona.
-Powaliło cię !!! Całą godzinę się męczyłem !!!
Ofton wytarł swój klucz o spodnie i spokojnie odpowiedział.
-Nigdy nie dotykaj moich narzędzi !
Młody zamachnął się ręką i trafił Oftona w pierś. Ten odsunął się i syknął.
-Umrzesz, kolej Cię zabije.
Potem rozdzielili ich koledzy. Był wśród nich Dyspozytor. Młody skończył pracę nieco później niż inni, ze względu na akcję Oftona. Wracał sam. Nigdy nie dotarł do domu. Znaleziono go na torze wjazdowym grupy F. Trafił go jakieś kibel. Z początku nawet było śledztwo. Policja była u Dyspozytora. Ten odrzekł zgodnie z prawdą, że Ofton wyszedł jeszcze później niż młody. Cały ten czas spędził przy wózku z ED 73. Uznano to za wypadek. Ale nie dla wszystkich sprawa była taka oczywista. Rozeszła się plota o klątwie Oftona. Maszyniści rozpuścili ją na zewnątrz. Ofton nie miał już nikogo, do kogo mógłby się odezwać. I wcale mu to nie przeszkadzało. Robił swoje i znikał z roboty. Wszystko wróciło do normy. Tak przynajmniej się wydawało. Jednak po ukonstytuowaniu się plotki o klątwie, przyjaciele Mieleckiego postanowili wymierzyć sprawiedliwość mordercy kolegi. Mielecki należał do bardzo lubianych w swoim środowisku. Dopadli Oftona wieczorem w kanale szóstym. Najpierw dostał czymś ciężkim w plecy i przewrócił się. Potem skopali go. Solidnie i bez skrupułów. Śledztwo nie wskazało sprawców. Nikt nic nie widział i nie chciał wiedzieć.
A Ofton leczył złamany obojczyk, dwa żebra i palce lewej ręki. Nie było go w zakładzie prawie pół roku. Ale gdy wrócił zaczęło się piekło. Nie wiem kto wskazał mu tych co uczestniczyli w pobiciu, ale on doskonale wiedział. Zaczął już pierwszego dnia. Pamiętam ten wieczór doskonale. Robiłem przy sąsiednim torze. EU 242 zjechała z suwni i puściła patyki. Maszynista pozbierał papiery i zgasił światło w kabinie. Schodząc tyłem nie zauważył Oftona. Dopiero, gdy się odwrócił stanął z nim twarzą w twarz. Zbladł. Ofton powiedział swoją formułkę i zadowolony odszedł w mrok sąsiedniego stanowiska. Maszynista powłócząc nogami ruszył przed siebie. Dotarł do domu bezpiecznie. Rano niewyspany stawił się do Dyspozytora po papiery. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Ofton obserwował go jak wyprowadza pojazd z hali i uśmiechał się. EU 242 nie wróciła już do macierzystej lokomotywowni. Oficjalny raport mówił, że wskutek nieuwagi maszynisty i minięcia nastawionego na stój semafora wjazdowego na Leszki nastąpiło najechanie na tył stojącego pociągu towarowego. Maszynista krzyczał jeszcze z bólu w pogiętej kabinie przez piętnaście minut. Potem odszedł na wieczną służbę. Halą zapanował strach. Ludzie sami wskazali sprawców pobicia, odsuwając się od nich. Ofton wykończył każdego z nich. Po kolei.
Komisja wypadkowa miała pełne ręce roboty. To była straszna jesień. Jak policzył się ze sprawcami pobicia znów zapanował spokój. I pewnie było by tak do dziś, gdyby do roboty nie przyszedł syn Mieleckiego. Dyspozytor chciał go odizolować od Oftona, lecz on sam szukał sposobu, by ich drogi krzyżowały się jak najczęściej. Kolejny młody kogut chciał odkupienia za śmierć ojca. I prawie by mu się to udało. Spadł wtedy pierwszy śnieg. Ofton dłubał coś przy swoich wózkach. Miał podstawione na torze dwa i przekładał części z dawcy do drugiego. Siedział niebezpiecznie na szynie pomiędzy nimi. Tak było mu wygodniej. Przed wózkami ustawił olbrzymią D1 i podpłozował obydwa. Młody Mielecki zjeżdżał swoją stonką z suwni. Z wysokości kabiny dostrzegł okazję. Operatorowi suwnicy wskazał zajęty przez Oftona tor. Operator często reagował na żądania maszynistów. Nie widząc schowanej za słupem D1, ustawił suwnie zgodnie z życzeniem Mieleckiego. Ten zjechał ostro z toru i miażdżąc tarczę uderzył w wózki. Wydawało mu się, że załatwił sprawę. Udając zszokowanego zszedł ze stonki i podbiegł do miejsca, gdzie miał nadzieję znaleźć rozpołowionego Oftona. Znalazł tylko odciętą w łokciu lewą rękę drgającą spazmatycznie na brudnej posadzce. Okrwawiony Ofton leżał na dnie kanału. Na twarz kapał mu olej z przekładni wózka. Zewsząd nabiegali ludzie, ale nikt nie kwapił się do pomocy. W końcu trzeba było zareagować. Wyciągnęli go. Czarna od oleju twarz zwróciła się w kierunku Mieleckiego. Padły cztery straszne słowa. Potem Ofton stracił przytomność. Komisja orzekła, że na tym torze Ofton nie miał prawa robić wózków. Stwierdziła również brak należytej ostrożności u Mieleckiego. Ukarała go naganą. Ofton trafił do Trzebnicy. Przyszyli mu odciętą rękę. Nie odzyskał wprawdzie pełni władzy w niej, ale i tak miał szczęście. Niestety był twardy i wrócił do pracy. Nikt nie miał chyba odwagi mu odmówić. Inna plotka mówi, że przyszedł dopilnować kary młodego Mieleckiego. Młody jednak trzymał się dobrze. Wydawało się, że klątwa Oftona nie działa w hali. Stonka również była dlań szczęśliwa. Ludzie gadali, że tylko dlatego, że miała podwójną obsadę. Ofton nie zabijał niewinnych. Tak twierdzili. Jednak co komu pisane. Młody Mielecki wyjeżdżał z parkingu. Tym razem był sam w swoim aucie. Pokonał jedyny przejazd, do kiblowej hali przeglądów. Lekko dodał gazu i skupił się na omijaniu dziur w jezdni. Nikt nie wie jak to się stało, że ugrzązł w boku KaMaZa. Nie przeżył zderzenia. Rano wieść szybko rozeszła się po hali. Ludzie przekazywali sobie tą hiobową wieść wskazując na pozytywny aspekt makabry. Klątwa Oftona nie wypaliła. Młodego Mieleckiego zabił samochód, nie kolej. Tak było do południa, dopóki służby nie objął Dyspozytor. Widząc radosną atmosferę puściły mu nerwy. Zebrało się chyba brygadziście.
-Co się tak cieszycie idioci !!!
-Nie bardzo rozumiem szefie?!
-Wiecie co, zabiło Mieleckiego?!
-Samochód.
-Z napisem PRZEDSIĘBIORSTWO ROBÓT KOLEJOWYCH !
No wydało się, że Mielecki zginął pod kolejową ciężarówką. To był ostatni wypadek na hali.
Majster skończył. Wszyscy milczeli przez chwilę analizując całą historię. Potem zaczęliśmy się przebierać. Nagle, gdzieś z hali dobiegł nas rwetes. Majster zmarszczył brwi i wyszedł na zewnątrz. Po chwili wrócił i krzyknął:
-Ofton ma zawał w szatni !!!
Pobiegliśmy tam wszyscy. Tuż przed drzwiami stał szpaler maszynistów kończących służbę. Zagrodzili nam drogę. Pomiędzy nimi widać było drgające nogi umierającego mężczyzny.
-Co jest kurwa Panowie, trzeba mu pomóc ! Krzyknął majster.
-Nie trzeba… Odrzekł jeden z nich.
-Ludzie tam umiera człowiek ! Wyrwało mi się.
-Ofton, nie człowiek. Odparł ten sam maszynista.
Nogi przestały drgać. Wtedy się rozstąpili. Wpadliśmy do środka. Pogotowie już nie było potrzebne.
KONIEC
Wrocław 24.02.2007r.
0 Comments