Parowóz leżał przewrócony na bok jak olbrzymi wieloryb. Zerwane wiązary wraz z jedną osią potworna siła wyrwała z ostoi i cisnęła na międzytorze. Otulina kotła pękła a spomiędzy niej wydobywała się gorąca para. Gdzieś na dole była budka maszynisty. Chciałem podejść do tego piekła, ale nie mogłem. Nogi wrosły mi w ziemię. Balem się, że to wszystko zaraz wyleci w powietrze. W palenisku nadal huczał niczym niekontrolowany płomień. Zwoje blach zafalowały. Jakaś postać przedostała się przez mgłę i uniosła z kolan na nogi. Po strzępach munduru poznałem maszynistę. Szedł w moim kierunku ledwie utrzymując równowagę. Twarz miał straszliwie poparzoną. Podbiegłem do niego i chwyciłem za dłonie. To był błąd. Ugotowane mięso łatwo oddzieliło się od kości i zostało mi w rękach. Próbował coś powiedzieć. Zrozumiałem tylko jedno zdanie:
To nie było tak.
Potem zacząłem krzyczeć i obudziłem się.

* * *

Usiadłem na łóżku i spojrzałem na budzik. Na zielonkawym wyświetlaczu widniała godzina 4.30, a za oknem jeszcze było ciemno. Wstałem ze skopanego wyra i poszedłem do łazienki. Brzuch bolał mnie straszliwie. Wpełzłem pod prysznic i odkręciłem wodę na cały regulator. Gorąca zmyła ze mnie resztki nocy i tego co doświadczyłem we śnie. Ubrawszy się zaatakowałem kuchnię i zrobiłem sobie śniadanie. Najpierw tabletki na przypadłości żołądkowe a potem dwie kromy z miodem gryczanym i sok z winogron. Tak jak od pół roku. Powoli pochłonąłem wczesną porcję i udałem się do pokoju. Odpaliłem kompa i ściągnąłem poranną pocztę. Wśród niej uwagę mą zwrócił email z Dyrekcji. Otworzyłem z zainteresowaniem. Był od niejakiego Pana Dyrektora Janiszewskiego. Szybko ustaliłem skąd znam to nazwisko. To był przełożony mojego szefa z Wypadkowej. Ogarnęła mnie ciekawość. Co może chcieć naczelny mego bosa, po tym jak wyrzucili mnie z roboty na zbity pysk. Najpierw były grzeczności. Coś tam w uznaniu zasług. Pomyślałem, że robi się niebezpiecznie. Janiszewski należał do starej frakcji betonu. Lubił spokój i pajęczyny nad swoim biurkiem. Nienawidził szumu i nowych wyzwań. Był odpowiedzialny za szereg rozgrywek personalnych pod tytułem:
wychyl się a cię wypieprzymy.
Ja się niechcąco wychyliłem i wypadłem z okna. Cóż więc się stało, że raczył napisać do mnie. Zresztą pewnie nie on, bo komputer był jego wrogiem numer dwa. Zagłębiłem się w treść. Dalej natrafiłem na sformułowanie w związku z restrukturyzacją pionu. Po Polsku, ktoś dał ciała i ochrzaniono Janiszewskiego. Niedźwiedź tego lekko nie tolerował i pewnie poleciały głowy. Cóż i tak bywa. Awansowano koleżankę Malicz na wyższy szczebel. Aż mi się micha otworzyła ze szczęścia. Mieliśmy winnego jak na dłoni. Pewnie cosik zawaliła i góra która też lubi spokój się zdenerwowała. Szkoda, że nie napisali gdzie awansowali Malicz. Pewnie na szefa pionu BHP na stacji o niezbyt licznej liczbie personelu. Nie powiem abym płakał. Dalej proponowano mi powrót na zajmowane stanowisko, wraz z przywróceniem wszelkich należnych przywilejów. W tym momencie mój mózg zajął się ustaleniem faktu czy jakieś w ogóle posiadałem. Analiza nie trwała długo i wypadła negatywnie. Proszono na koniec o kontakt z mym nadrzędnym dziś w godzinach pracy. Oparłem się o oparcie fotela. Z jednej strony miałem ochotę odpisać żeby pocałowali się w swoje dość duże cztery litery, z drugiej brakowało mi pracy. Ktoś kiedyś powiedział, że siedzę i rżnę ze śmiercią w pokera. Odkopuję sprawy, o których inni woleli by zapomnieć. Napawam się zapachem akt przesiąkniętych bólem i tragedią. Nie miał racji. Nie kochałem tego pokera, ale ktoś to musiał robić. Najchętniej wymazałbym wydział Wypadkowy z listy płac, gdyby nie brutalna rzeczywistość. Miłościwy Bóg odwracał czasami głowę, by zająć się innymi sprawami, a wtedy działy się straszne rzeczy. Ludzie popełniali błędy i ktoś cierpiał. By jego ból nie był nadaremny wyjaśniałem sprawę do końca i określałem winnych. Jednocześnie notowaliśmy wnioski na przyszłość by za plecami Stwórcy wyeliminować chaos. Wiedziałem już, że zadzwonię. Telefon wykonałem około dziesiątej. Odebrała, sądząc po głosie jakaś wysuszona baba, pamiętająca czasy bitwy pod Grunwaldem. Wypowiedziałem magiczne nazwisko osoby Dyrektora Janiszewskiego i zażądałem by połączono mnie z pokojem nr 48. Głos mojego szefa był nieco przygaszony.
-Słucham…
-Covalus na linii z polecenia Dyrektora Janiszewskiego.
W słuchawce zapadła cisza.
-Witam Pana, Dyrektor Janiszewski przysłał pismo w Pana sprawie. Może Pan zgłosić się jutro do kadr i stawić do pracy.
-Dobrze.
-Jest jedno ale…
Lekko zmarszczyło mi się czoło.
-Taaak
-Malicz jeszcze nie zdała stanowiska. Ma rozgrzebanych kilka spraw…
-Szefie nie wchodze w to, sądząc po trybie w jakim załatwia to Janiszewski, Malicz wdepnęła w niezłe gówno. Nie chcę skończyć tak jak ona i wchodzę do firmy jak po sobie posprząta.
-O to mi chodzi, spokojnie. Na razie dostaniesz biurko w archiwum i tam poczekasz aż ta…
Szef przerwał w tym momencie szukając słowa. Ja wstawił bym tam spolszczony niemiecki zakręt rodzaju żeńskiego. Milczałem nie chciałem go wyręczać.
-Panienka sobie pójdzie i wrócisz do roboty za swoim biurkiem.
-To mi pasuje.
-Zaczynasz od jutra.
-Jeszcze jedno pytanie, gdzie ją awansowali?
-Na szefa pionu BHP w Grodzisku.
-Ale ta stacja jest nieczynna od dwóch lat.
-Nie mi to komentować, do jutra.
Odłożył słuchawkę. Zdaje się, że jego stołek też nie pozostał bez skazy. Restrukturyzacje pionów nie należą do chirurgicznych uderzeń. Podbudowany lekko zacząłem przeglądać pozostałą pocztę. W sumie nic ciekawego poza jednym emailem. Po kliknieciu na kopertkę ukazała mi się bardzo skromna treść.
Szanowny Panie
245/1956/S

Poza tymi danymi nic nie było. Dla innych mało, dla mnie ten numer mówił wiele. Była to sygnatura sprawy nr 245 z 1956 roku. Litera S oznaczała, że wypadek skończył się czyjąś śmiercią. Kliknąłem na ikonę ODPISZ i poprosiłem o więcej danych. Zaraz przyszedł zwrot. PODANY ADRES NIE ISTNIEJE. SYSTEM NIE BĘDZIE PROBOWAŁ WYSŁAĆ TEGO LISTU PONOWNIE. Jaki diabeł? Ktoś zapraszał do partii pokera znaczonymi kartami. Niestety leciałem na to jak ślepa pszczoła do miodu. Nadawca chyba o tym wiedział. Zanim zdołałem wyłączyć komputer przyszedł jeszcze jeden list. Z nieistniejącego adresu. Zawierał też jedną linijkę tekstu.
Szanowny Panie
245/1956/S – to nie było tak.

Zrobiło mi się zimno. Zamknąłem program pocztowy i zresetowałem komputer. Po ponownym wejściu do skrzynki oba emaile zniknęły. Całe szczęście, że zapisałem sygnaturę. Na wszelki wypadek uruchomiłem program antywirusowy. Nic nie znalazł.

* * *

Moje nowe miejsce pracy było cudowne. Pełne zakurzonych akt i pożółkłych papierów. Lepkie pajęczyny pokrywały niektóre z teczek. Dawno nikt do nich nie zaglądał. Ludzie boją się tutaj grzebać. Rozumiem ich. Potem miewa się niezdrowe sny i słyszy głosy. Ciche szepty, żądające należnej im posługi- sprawiedliwości. Biurko dostałem to samo co miałem. Poznałem je po plamach kawy i zapiskach na blacie. Kochany mebelek, wierny sługa. Brakowało tylko jego giermka i towarzysza bojów ekspresu do kawy. Przejęła go na stan Malicz, a ja nie miałem ochoty psuć sobie dnia widokiem jej twarzy. Na szczęście wykombinowałem wrzątek od sąsiadującego z archiwum działu rozkładów jazdy. Nie zlecono mi konkretnych zadań. Dostałem przydział pod tajemniczym tytułem specjalista S 67. Sam nie wiem co to oznacza. W sumie nie obchodzi mnie to, natomiast ile za to płaca, jak najbardziej. Rozwaliłem się w fotelu i lekko przymknąłem oczy. Czasami pracując nad jakąś sprawą wydawało mi się że słyszę śpiew. Delikatny ledwie wychwytywany śpiew. Kompozycja szelestu papieru i unoszących się płatków szarego śniegu- kurzu. Tak było i dziś. Przede mną leżała teczka z sygnaturą 245/1956/S. Zacząłem czytać.
Zdarzenie miało miejsce na stacji węzłowej Krotoszyce w 1956 roku. Opis wypadku był niezwykle krótki. Parowóz Ty42 po rozprowadzeniu wagonów pociągu zdawczego na sąsiednich stacjach, wracał luzem do macierzystej stacji. Maszynista śpieszył się, gdyż zaraz miał zostać podłączony do lokalnego pociągu osobowego na Rokitki. Parowóz minął semafor wjazdowy A i wjechał na ustawiony w kierunku zbocznym rozjazd numer 1. Prędkość bezpieczna na tej zwrotnicy wynosiła 40 km/h. Parowóz jechał dużo szybciej. Nastąpiło wykolejenie i przewrócenie lokomotywy. Zerwany z ostoi kocioł maszyny zmiażdżył budkę maszynisty, a wydostająca się z niego para ugotowała mechanika i pomocnika. Komisja badająca sprawę, orzekła winę maszynisty i pomocnika. Zlekceważyli oni podawany przez semafor sygnał Sr3 wolna droga ze zmniejszoną szybkością nakazujący zwolnić do 40km/h. Zapłacili za swój błąd najwyższą cenę. Dołączony był raport komisji badającej urządzenia Zabezpieczenia Ruchu Kolejowego. Wszystkie semafory i inne zabezpieczenia były sprawne. Sprawa jasna jak słońce w letnie popołudnie. Już miałem zamknąć teczkę, gdy coś przykuło moją uwagę. Z początku nie wiedziałem co. Po chwili zdałem sobie sprawę, że są to dwa nazwiska. Maszynisty i nastawniczego. Malinowski i Sułek. Gdzieś już ten tandem obił mi się o uszy. Zapisałem je na kartce i próbowałem sobie przypomnieć. Już wiedziałem, że cos się kroi. Słyszałem bowiem szepty i śpiew. Ten co zawsze, gdy cos jest nie tak.

* * *

Zaszedłem do sekretariatu wypadkowej w nadziei że zastanę dawną obsadę. Myliłem się srodze. Za biurkiem siedziała mi nieznana osoba. Babka miała ponad trzydziestkę i niesympatyczny wyraz twarzy. Mimo mojego dość głośnego wtargnięcia nie odrywała wzroku od ekranu monitora. Chrząknąłem przeciągle dając znać o swojej obecności. Zostałem zlustrowany od stóp do głowy i zapytany szorstkim jak papier ścierny głosem.
-Słucham…
-Chciałbym zajrzeć do bazy spraw wydziału.
-A Pan to kto?
-A przepraszam nie przedstawiłem się Covalus specjalista S 67.
Zmroził ją mój stopień na tyle, że się wyprostowała. Zauważyłem przy okazji, że głęboki dekolt nie jest wadą w pewnych sytuacjach. A dalekowzroczność pomaga tą zaletę wykorzystać. Przy okazji muszę zajrzeć do kadrowej i dowiedzieć się co oznacza te cholerne S 67, że babki przy nim dęba stają.
-Pan tu od dziś.
-Dokładnie, chciałbym, aby podała mi Pani sygnatury spraw w których przewijają się nazwiska Malinowski i Sułek.
Kobiecina zaczęła stukać troszeczkę bezwiednie w wybrane klawisze na klawiaturze. Na ekranie pojawiła się za każdym razem komunikat o błędzie. Gdy minęło piętnaście minut postanowiłem działać. Prześlizgnąłem się za biurko i delikatnie odsunąłem ją wraz z fotelem. Nie miała stanika ! Szybkim ruchem uruchomiłem bazę i wstukałem nazwiska. Komputer rozpoczął przeszukanie twardziela i internetowych bocznic. W końcu wypluł pojedynczy numer.
127/1949/S
Zapisałem go sobie na kartce i przysunąłem Panią na swoje miejsce. Naprawdę nie miała stanika ! Dobrze, że kolej dba o to, by właściwy pracownik zajmował właściwe stanowisko. Drobne wady, brak umiejętności obsługi komputera w tym wypadku można zignorować. Na odchodne jeszcze raz pochyliłem się nad biurkiem. Lać na kompa, sam sobie go obsłużę ! Wróciłem pełny marzeń do swojej jaskini zatęchłych akt minionych dziejów. Szybko odnalazłem właściwą teczkę i przystąpiłem do czytania. Sprawa też była prosta. Pociąg osobowy na Koluszki dostał wolne na semaforze wyjazdowym. Na peronie tłum kłębił się przed wagonami. Każdy chciał pożegnać bliskich. Kierownik pociągu krzyknął by odsunąć się od toru. Dyżurny ruchu peronowy przedzierał się z dyżurki z lizakiem pod pachą. Nagle skład ruszył do przodu. Ktoś zaczął krzyczeć. Kierownik pociągu odwrócił się w kierunku źródła krzyku i zaczął podawać sygnał stój. Pociąg stanął. Niestety dla jednej z kobiet zbyt późno. Spadała ona ze stopnia i dostała się pod wózek wagonowy. Zmiażdżył on jej miednicę i roztarł o krawędź peronu. Zmarła nim przybyło pogotowie. Nazywała się Janina Sułek. Winnym był maszynista parowozu Ty42, który ruszył samowolnie. Tłumaczył się, że w tłumie dostrzegł zezwolenie na jazdę podane przez kierownika pociągu. Ten bronił się, że nic takiego nie miało miejsca. Potem wobec dużej ilości świadków zmienił zeznania i potwierdził fakt dania sygnału nakaz jazdy. Obu skazano na rok więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Maszyniście dostało się jeszcze za nieznajomość przepisów. Na tej stacji bowiem pociągi wyprawiał dyżurny ruchu peronowy i było to ujęte w dodatku służbowym. Maszynista parowozu nazywał się Norbert Malinowski. Ten sam który ugotował się pięć lat później. A drogę ułożył mu Teodor Sułek. Musiałem jeszcze sprawdzić jeden trop. Zadzwoniłem do urzędu stanu cywilnego i przedstawiając się poprosiłem o ustalenie czy Janina Sułek to żona Teodora Sułka. Nie musiałem długo czekać. Kierownik oddzwonił i podał twierdzącą odpowiedź. Miałem motyw? Akta już nie śpiewały, one wyły głośno i donośnie. Wróciłem do akt 245/1956/S. Musiałem znaleźć jakieś punkt zaczepienia. Mógł to być nastawniczy. Pytanie jakie się wysnuwało z tej mgły brzmiało: w jaki sposób? A może się mylę? Może tu wcale o nic nie chodzi? Spojrzałem na zegarek. Dochodziła piętnasta. Mój czerep miał dość. Zgasiłem komputer a teczki włożyłem do szuflady. Wyszedłem na zewnątrz i udałem się na przystanek tramwajowy. Gdy zaległem w krześle jedenastki na zaparowanej szybie dostrzegłem napis: Pies złapał trop? Pewnie go jakieś gówniarz namazał. Przetarłem okno rękawem. Napis nie zniknął a wprost przeciwnie pojawiły się jeszcze inne wyrazy. Pies złapał trop ! 245/1956/S – to nie było tak. Ktoś wydrapał go na szybie. Zemdliło mnie i wysiadłem przystanek wcześniej. W domu zjadłem obiad i dwie łyżeczki nerwosolu. Noc minęła spokojnie.

* * *

Teoretycznie mogłem mieć racje, ale mogłem też się paskudnie mylić. Należało działać rozważnie. Po pierwsze chciałem zapoznać się z historią stacji. Lubię wiedzieć wszystko o miejscu zdarzenia. Zaraz po przyjściu do pracy, mój szef nadal nie miał dla mnie sprecyzowanych zadań. Malicz długo zwlekała z raportem zdawczym. Cóż ciężko jest wywieść tyle gówna na raz, tak aby jak najmniej śmierdziało. Wychodząc na korytarz starliśmy się niechcąco czołowo. Otorzyła szeroko oczy na mój widok i zacisnęła wargi. Wydawało mi się że zaraz skoczy i wydrapie mi oczy. Wyraźnie jeszcze bardziej zepsułem jej, już zepsuty wcześniej poranek. Ta myśl pokrzepiła moje chude ciało. Uśmiechnąłem się serdecznie i przywitałem koleżankę.
-Nie ma się co złościć. Praca BHP-owca nawet na nieczynnej stacji może być niezmiernie inspirująca.
Potem szybko wyminąłem kobiecinę. Za moimi plecami rozległ się dźwięk upuszczanego skoroszytu. Odwróciłem się aby dobić ofiarę, ale w oczach klęczącej Malicz dostrzegłem łzy.
-Niech Cię szlag, Covalus.
-Nawzajem maleńka.
Nie ciągnąłem dalej tylko zszedłem do swojego bunkra. Po drodze Ci z rozkładów zatankowali mój kubek do pełna wrzątkiem. Zapach kawy z rana pobudził moje zmysły. Zadzwoniłem do gościa z PLKi i poprosiłem o wszystko co maja na temat Krotoszyc. Dostałem to po godzinie. Rozłożyłem przed sobą schemat stacji. Szybko zlokalizowałem miejsce wykolejenia. Plan obejmował też tory wjazdowe i semafor A. Był bardzo dobrze widoczny z odległości większej niż przewidziana w przepisach. To samo z tarczą ostrzegawczą. Maszynista dobrze obserwujący szlak nie mógł źle odczytać obrazów sygnałów. Przesunąłem wzrok na inne rejony stacji. Naniesiono tam zmiany ołówkiem kopiowym i poprawiono długopisem. Ręczny dopisek brzmiał:
Aktualizowano 6 lipca 1956 roku. Przyczyna przebudowa głowicy wjazdowej.
Tydzień po katastrofie. Zaczęły mi się pocić ręce. Pocierałem nimi nerwowo i usiłowałem myśleć. Remont zrobiono w wyniku wypadku? Ciekawe. Znowu musiałem użyć telefonu. Drogowcy z początku zbywali mnie. Dopiero parę mocnych słów ustawiło ich do pionu. Szybko znalazły się dokumenty na temat tego remontu. Spotkał mnie drobny zawód. Zaczęto go dużo wcześniej, a w dzień wypadku był na ukończeniu. Wpinano w pędniową sieć nowe semafory. Zacząłem gubić wątek. Przerwałem rozmowę i jeszcze raz zajrzałem do akt wypadku. Urządzenia ZRK były sprawne. Pod tym stwierdzeniem podpisali się specjaliści. A było ich wtedy wielu, w końcu montowano nowe semafory. Na tak dużej stacji musiało się to odbywać pod czujnym okiem ruchowców. Chciało mi się wyć. Straciłem punkt zaczepienia. Wszystko wskazywało, ze mam obsesję. Węszyłem spisek tam, gdzie go najwyraźniej nie było. Dupa, dupa, dupa jak pisał Gombrowicz. Do archiwum wpadł Zbyszek. Jego morda uśmiechnęła się życzliwie na mój widok. W końcu rozpracowaliśmy nie jeden wypadek razem.
-Witam największego lewara w firmie!!!
-Serwusik Zbysiu, ciszej mów o moich zaletach.
-A masz jakieś?
-Szukam chłopie.
Padliśmy sobie w ramiona, potem Zbychu zaległ naprzeciw mnie w fotelu. Krótko poinformował mnie co się zmieniło, kogo unikać a kogo kopać w tyłek aż drzazgi lecieć będą. Stara dobra firma się nie zmieniła. I dobrze. W końcu Zbysiu spojrzał na rozłożony plan.
-Nad czym pracujemy?
Podsunąłem mu teczkę. Przeczytał pobieżnie raport.
-Maszynista przespał semafor, sprawa jasna jak słońce.
-A jak nie?
Zbyszek jeszcze raz spojrzał na plan.
-Niemożliwe, rozjazd był uzależniony od semafora. Nastawienie przebiegu wymuszało podanie Sr3.
-Jasna cholera Zbysiu !!! Aż podskoczyłem na fotelu.
-Co?
-Cicho bądź bo mam pomysł.
Zadzwoniłem do drogowców. Potwierdzili moje obawy. Miałem mordercę w garści. Pozostał jeszcze jeden problem.
-Jak to udowodnisz Covalus?
-Jeszcze nie wiem, ale mam pewien plan.

* * *

Tej nocy też spałem spokojnie.

* * *

Poranny pociąg do Krotoszyc wypluł me zmęczone ciało na zimnym i zamglonym peronie. Udałem się pod zdobyty wcześniej adres. Zapukałem do drzwi. Otworzyła mi zaspana młoda kobieta.
-Słucham?!
Pokazałem jej legitymacje i grzecznie zapytałem o Teodora Sułka. Z przedpokoju dobiegł mnie przepojony bólem głos.
-Wpuść Pana Dorotko.
Wszedłem do domu nastawniczego. Ten poruszał się na wózku inwalidzkim. Twarz miał zniszczoną bólem i walką z czymś jeszcze. Skinął na mnie dłonią i popchnął wózek do pokoju. Kobieta podążyła za nami. Staruszek wskazał mi na fotel a sam zatrzymał się naprzeciw niego.
-Zostaw nas samych Doroto.
Kobieta wahała się przez chwilę, lecz Sułek dodał znacząco:
-Proszę Cię !
Usłuchała. Staruszek oparł się o zagłówek fotela i kontynuował.
-Moja wnuczka, opiekuje się mną. W jakiej sprawie Pan przychodzi?
Pochyliłem się w kierunku nastawniczego.
-Dobrze wiesz w jakiej.
-Spodziewałem się, lecz gdzie Policja. Czekają za drzwiami?
-Nie Sułek…
-Nie masz dowodów?
-Nie, ale wiem jak to zrobiłeś.
-To ciekawe.
-Tego dnia nie były uzależnione. Zdjęto zabezpieczenia, bo wpinano dwa nowe z grupy towarowej.
Sułek nabrał powietrza w płuca. W chwile później uśmiechnął się szeroko.
-Nagrywasz?
Niech to szlag, cały misterny plan diabli wzięli. Cóż trzeba przyjąć gorycz porażki.
-Więc połóż dyktafon na stole, łatwiej będzie.
Zrobiłem to.
-Kochałeś kiedyś kogoś ponad życie? Bo ja tak. Była dla mnie wszystkim. Aniołem, którego zesłał Bóg. Najpiękniejsza, najmądrzejsza i tylko moja. Właśnie wzięliśmy ślub. W noc poślubną byłem w niebie. Dotykałem bram raju. I chciałem więcej. Wszystko skończyło się tam wtedy na peronie. Zaciśnięta dłoń, biała twarz i ciepła krew wokoło. Nawet nie krzyczała. Nie miała siły. Potworny ból zamknął jej usta. Byłem z nią do końca. Zgasła jak wózek oderwał jej nogi. A wszystko przez drobną nieuwagę. Zbrodniczy błąd. Wiesz ile dostali. Rok w zawieszeniu. Bo nie było rąk do pracy. Śmieszny wyrok. Nie ożeniłem się powtórnie. Pragnąłem zemsty. Zatrudniłem się na tej samej stacji co Malinowski. Zaczynałem od torowego i codziennie widziałem twarz tego mordercy.
-Kierownik pociągu tez podał nakaz jazdy. Przerwałem.
-Ale maszynista miał napisane w papierach, że tu rządzi dyżurny ruchu peronowy. Gdyby je czytał wiedziałby, że nie ma prawa ruszyć. Ale pewnie nawet do nich nie zajrzał. Awansowałem na nastawniczego. Na wykonawczej Ks A. Sumiennie wypełniałem swoje obowiązki aż do feralnego dnia. Była wtedy rocznica śmierci mojej ukochanej. Bóg zemsty wlał swój zatruty jad w moje trzewia. Plan ułożył się sam. Drogowcy zakończyli przebudowę układu grupy towarowej a spece od zabezpieczeń wpinali nowe kształtówki w system. Przyszedł jeden z nich i oznajmił, że przez około sześć godzin semafory zostają wyłączone z uzależnień zwrotnic. Do stacji zbliżał się Malinowski. Podałem Sr2 przy jeździe w kierunku zbocznym. Skubany nie zwolnił. Sprzęgło opuściło ramię i zatarło wszelkie ślady. Ugotował się wraz z pomocnikiem, a ja szedłem w zaparte że podałem Sr3. Udało się.
-Ty skurwielu tam był jeszcze pomocnik.
-Wiem, ale wtedy Bóg zemsty święcił zwycięstwo. Czas mijał…
-Sumienie Cię ruszyło?
-Nie, dziś postąpił bym tak samo. Człowiek jak zabije pozbywa się złudzeń i tylko na filmach mordercy nie mogą spać spokojnie. Ja sypiałem dobrze. Do czasu aż przeczytałem w lokalnej gazecie to.
Cisnął na stół wydanie z przed dwóch tygodni.
Nieuleczalnie chora Joasia Tymecka potrzebuje pieniędzy na leczenie…
-Nie rozumiem?
-Pomocnikiem Malinowskiego był Edward Tymecki. Miał córkę a ta urodziła dziecko. Niestety dziewczynka nie ma się najlepiej, a rodzina ledwie przędzie. Gdyby okazało się, że Tymecki i Malinowski nie są winni wypadku, matka Joasi dostała by rentę po Ojcu wraz z odsetkami. Starczyłoby na tą operację.
-Nie mogłeś sam się przyznać?
-Jakoś nie miałem odwagi. Postanowiłem zagrać w swoistego pokera. Dyrektor Janiszewski to mój dobry znajomy z czasów szkolnych. Wystarczyło słowo, a już byłeś w pracy. Emaile wysłałem sam. Człowiek na emeryturze jak się nudzi staje się mistrzem komputera. Cudowna maszynka. Resztę załatwiłeś jak się należy.
-Fajnie kuźwa i co dalej ? Byłem lekko podłamany.
-Czyń swoją powinność, ponoć pracowałeś z niezłym prawnikiem.
-A Janiszewski wyleje mnie z roboty.
-Nic Ci nie zrobi, o ile sprawa odbędzie się po cichu. Załatw to.
Oparłem się i przymknąłem oczy. Jeśli Malicz wdepnęła w gówno, to ja siedziałem w szambie po same uszy. Niech to szlag!!! Wróciłem do pokoju i spojrzałem w oczy starca. Nie miałem wyboru.
-Zanim podasz mu taśmę wykasuj dla własnego dobra fragmenty o Janiszewskim.
Wstałem od stołu i nie żegnając się wyszedłem na dwór. Zimny jesienny wiatr uderzył w mą klatkę piersiową. Oczy zaszkliły mi się łzami wściekłości. Przegrałem na całej linii i musiałem grać tak jak mi nuty napisano. Wielki Covalus dał się zrobić bez mydła, aż miło.
Dupa, dupa, dupa…

* * *

Krajewski działał zdecydowanie i bardzo delikatnie. Sprawa nie wyszła poza gmach sądu i skończyła się tak jak przewidział Sułek. Pieniążki trafiły do chorej dziewczynki. Gnojowi nic nie zrobili, sprawa się przedawniła a nastawniczy z racji nowotworu miał niewiele dni przed sobą. Ja zaś wróciłem do pracy. Tylko sama myśl o Janiszewskim powodowało u mnie moralnego kaca. A może nie powinna?

KONIEC

Wrocław 12.12.2006r.

Powrót do listy opowiadań z 2006r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *