Mojej żonie

Obudziłem się tym razem przed czasem wyznaczonym na tarczy budzika. Czasami tak miałem. Wyłączyłem cykające monstrum stojące na stoliku u mojego wezgłowia. Starałem się wszelkie ruchy wykonywać delikatnie, by nie zbudzić śpiącej obok Żony. Wpadające przez okno pierwsze nieśmiałe awangardy dnia, pozwoliły mi spojrzeć na delikatną twarz, wciśniętą w białą poduszkę. Lekkie ruchy warg i gałek ocznych świadczyły o tym, iż była jeszcze w krainie marzeń. Chyba śniło się coś dobrego, bo usta wygięte były w lekkim uśmiechu. Chciałem je pocałować , ale bałem się przestraszyć dobry sen. Tyle lat wytrzymała ze mną. Kocham ją za to. Ostrożnie wypełzłem spod ciepłej kołdry. Drewniana podłoga zaskrzypiała pod stopami, które zdążyły wsunąć się w kapcie. Zamykając drzwi od sypialni na piętrze, wyszedłem do łazienki obok. Zimna woda zmyła resztki snu z mojego ciała. Ubrałem się w mundur wiszący obok pralki. Zawsze dzięki mojej Żonie był czysty, a koszula wykrochmalona i wyprasowana. Czapkę też odkurzyła szczotką do ubrań, a emblematy odświeżyła octem. Zszedłem po krętych schodach do kuchni. Nie zastanawiając się nad menu wrzuciłem w siebie dwie kromki z jakąś wędliną. Popiłem herbatą z dwoma łyżeczkami miodu. Spojrzałem na zegar- 3.30. Najwyższa pora zabrać się do pracy. Z kuchni boczne drzwi wiodły miniaturowej nastawni Ramiszów, przyklejonej do budynku stacyjnego. Na lewej ścianie ciasnego pomieszczenia umieszczono plan schematyczny stacji. Nie był zbyt bogaty. Ramiszów był końcową stacją, lokalnej linii. Pojedynczy tor dochodził łagodnym łukiem do kształtowego semafora wjazdowego. Jedynego na stacji, bowiem wyjazd odbywał się na rozkaz Dyżurnego, po telefonicznej konsultacji z sąsiednim posterunkiem. Za semaforem w odległości stu metrów była pierwsza zwrotnica. Na planie oznaczona “Zw1”. Właściwy tor biegł dalej prosto, pod budynek stacyjny z pojedynczą krawędzią peronową. Za peronem ustawiono skrzynię wskaźnika W4* w środku której była lampa naftowa. Tor za wskaźnikiem szedł około 110 metrów prosto, by wpleść się w zwrotnicę “Zw3”. Potem jeszcze około 50 m i w poprzek umieszczono białą belkę- kozioł oporowy*. Moje oczy wróciły do pierwszej zwrotnicy. Od niej odchodził tor dodatkowy do zwrotnicy nr 3, umożliwiający objechanie składu przez lokomotywę. Na torze dodatkowym wybudowano zwrotnicę nr 2. Był to początek jedynej na stacji bocznicy. Mimo częstego używania, była niesamowicie zarośnięta. Rośliny uwielbiały ten fragment stacji i uodporniły się na wszelkie chemikalia je zwalczające. Tuż przy zwrotnicy nr 2 w zielonej dżungli ukryta była wykolejnica* zabezpieczająca bocznicę. Gdzieś w połowie długości bocznego toru ustawiono czarną tablicę z białym napisem “Punkt Zdawczo- Odbiorczy” Ów tajemniczy punkt był miejscem wymiany wagonów, pomiędzy właścicielem bocznicy- lokalną fabryką mebli a koleją. To wszystko jeśli mamy na myśli infrastrukturę Ramiszowa. No może warto jeszcze wspomnieć o leciwym żurawiu wodnym na krawędzi peronu. Był moim oczkiem w głowie, zawsze odmalowany i sprawny. A na postumencie data, która mówiła kiedy się narodził- 1897r. Należał mu się szacunek. Niejedno widział i niejeden poił parowóz. Do Ramiszowa postęp jeszcze nie dotarł i nadal potrzebna była woda. Obok planu stacyjnego wisiał rozkład jazdy, który znałem na pamięć. Wydawał się skromny, ale jak na potrzeby Ramiszowa wystarczający. Pierwszy pociąg przyjeżdżał wcześnie i tylko w dni robocze. O 4.30 był już na stacji. Parowóz przyciągał towarowo-osobową mieszankę. Dwa pierwsze osobowe wagony dowoziły robotników do tutejszej fabryki, a pozostałe dwa towarowe przeznaczone były na meble, które wyprodukują. Pięć minut po przyjeździe dokonywano rozformowania składu. Wagony osobowe zostawały przy peronie a towarowe wpychano na “Punkt zdawczo-odbiorczy”. Około 8.00 wyciągarka linowa* wciągała je za bramę zakładu. Lokomotywa zaś wracała do wagonów osobowych i czekała do 6.50. Wtedy jako osobowy 127 wracała z wagonami do Opola. Pociąg wywoził z Ramiszowa uczniów opolskich szkół i pracowników dojeżdżających do fabryk w wielkim mieście. Po odejściu 127 następny pociąg przychodził o 10.00. Pojedynczy wagon wypełniali turyści i pielgrzymi do tutejszego sanktuarium. Wagon nie stał na stacji długo i wracał do Opola o 10.30. Kolejny gość grzał peron o 14.30. Przywoził uczniów ze szkół i tych co zdarzyli skończyć pracę. O 15.30 zabierał zmianę z fabryki mebli i znikał za semaforem wjazdowym. Po krótkiej przerwie o 16.45 przybywał kolejny. O 17.15 już go nie było. Wieczorem wytaczano wagony na punkt zdawczo-odbiorczy. Tym razem były zapchane po brzegi dobrami z drewna i zaplombowane. O 21 przyjeżdżał nocny z jednym wagonem osobowym. Przyłączano doń wagony z meblami, o 22.15 znikał jak duch. We wtorki i czwartki około północy pojawiała się “drewniana mara”. Pięć platform wypełnionych belami drewna. Lokomotywa wpychała je do zakładu i luzem wracała do Opola. W środy i w piątki osobowy 127 zmieniał się w osobowo-towarowy. I to był cały skromny Ramiszowski rozkład. Pomiędzy rozkładem a planem sytuacyjnym wisiał telefon i szafa na klucze zwrotnicowe. Obok szafy była pojedyncza dźwignia sygnałowa do jedynego semafora wjazdowego. W zasadzie powinienem napisać korba. Nawijało się na wielki bęben do którego była przymocowana drut pędniowy* i unosiło ramię strażnika. Strażnik nie miał przed sobą tarczy ostrzegawczej z prawdziwego zdarzenia. Zastępowała ją stała tarcza ostrzegawcza. Wszystko było przystosowane do niewielkiej prędkości szlakowej 40 km/h. Sprawdziłem w skrzyni kluczowej*, czy właściwe klucze zwrotnicowe są w gniazdach, przekręciłem je i wyjąłem klucz przebiegowy*. Wcisnąłem go w gniazdo pod korbą i uwolniłem ową. Zawsze po tej czynności sprawdzałem czy wszystko gra. Tak na wszelki wypadek. Licho harcuje w krzakach i lepiej nie zaniedbywać obowiązków. Udałem się pod pierwszy rozjazd i sprawdziłem jego położenie. Iglica* wtuliła się w opornicę* i jeszcze drzemała. Wykolejnica w trawie też ułożyła się na szynie. Pasemka mgły wysnuwały się spomiędzy podkładów. Niebo delikatnie zakwitało różem wschodu a powietrze rześko łechtało płuca. Robiło się jasno. Zostawiłem śpiącą zwrotnicę i zbliżyłem się do strażnika. Dwunastometrowy, jednoramienny kratownicowy rycerz budził respekt w okolicy. Wytarłem korbę wyciągu latarniowego z nocnych łez. Chwyciłem ją mocno w dłonie i zacząłem delikatnie opuszczać windę* wraz z okularami*. Gdy sanki latarniowe* osiągnęły parter wyjąłem z nich naftową latarnię i zgasiłem ją. Zapach resztek węglowodorowych zmieszał się z oparami świtu. Zostawiłem okulary w dolnym położeniu. Do wieczora nie będą potrzebne. Zanim wstawiłem latarnię do szafki obok dyżurki, uzupełniłem w zbiorniku naftę. Do wygaszenia miałem jeszcze wskaźnik W4 na końcu peronu. Po wyjęciu skobla, przednia część skrzyni wskaźnikowej otworzyła się z cichym zgrzytem. Oho czas nasmarować miniaturowe zawiasy. Prawdziwy mężczyzna zawsze ma przy sobie oliwiarkę. Moją podprowadziłem Żonie z jej maszyny do szycia. Wymieniłem olej na bardziej kolejowy i czekałem, aż przestępstwo się wyda. Wygasiłem wskaźnik i sprawdziwszy poziom nafty, zabrałem lampę ze sobą. O dziwo wskaźnik był oszczędniejszy w zużyciu. Kuriozum stacyjne. Pozostały mi latarnie zwrotnicowe. Na szczęście Pan czuwał nad Ramiszowem i pozwolił na małe postępowe ułatwienie w postaci elektrycznego zasilania tych urządzeń. Niestety tylko zasilania lamp, bo przekładać nadal trzeba było ręcznie. Kolejna ciekawostka tej uroczej stacji. Jednym ruchem ręki sprawiłem, iż wszystkie zgasły. Pomieszał się postęp z tradycją. Z jednej strony nafta z drugiej elektryka. Zegar w dyżurce również należał do gatunku dużych staro-kolejowych. Olbrzymie wahadło cicho klikało przypominając mi, że czas nie odpoczywa. Niestety ten pociąg nigdy się nie zatrzymywał. Wpatrując się w tarczę z ośką pod dziurką na klucz ogarniała mnie zaduma. Pojawiały się pytania o sens tego wszystkiego. Cel mej pracy i roli jaką pełniłem w czasoprzestrzeni. O to co jest dla mnie najważniejsze. Mózg gorączkowo szukał wtedy odpowiedzi. Organizm czasami ogarniał lęk przed nieznanym…
Dochodziła 4.00. Noc przegrywała ostanie potyczki w bitwie o panowanie na ziemi. Mrok wycofywał się z góry na upatrzone pozycje oddając pole dzionkowi. Słonko kręciło się niespokojnie w swoim łóżku, wystawiając spod kołdry czubek głowy.
Zagrzmiał telefon. Podniosłem słuchawkę.
-Ramiszów Covalus słucham.
-Wisznia Mała Bielski, Pociąg 126 gotów do odjazdu.
-Ramiszów zrozumiałem, droga wolna.
-Wisznia Mała powtarzam: Droga dla pociągu 126 jest wolna. Koniec.
Odłożyłem słuchawkę na widełki. Musiałem poczekać chwilę. Nie trwało to długo. Znowu zadzwonił.
-Ramiszów Covalus słucham.
-Wisznia Mała Bielski, Pociąg 126 odjechał zgodnie z planem.
-Zrozumiałem.
Połączenie urwało się. Przeciągnąwszy się wypędziłem z organizmu resztki “piątej kolumny snu”. Podszedłem do korby semafora i zebrawszy się w sobie rozpocząłem mozolne nawijanie pędni na bęben. Gdy dotarłem do punktu krańcowego, zapadka zabezpieczająca wbiła się w zęby koła i mogłem puścić korbę. Znów wyszedłem na peron sprawdzić położenie ramienia strażnika. Było uniesione pod kątem dokładnie 45 stopni. Teraz nic nie dało się zrobić do póki nie przyjedzie pociąg. No może poza kubkiem porannej smacznej kawy. Z nim przy ustach zamarłem na peronie. Słonko wystawiło z pieleszy obie nogi i łagodnie łaskotało po twarzy. Ptaki rozpoczęły namiętne trele w stacyjnych krzakach. Chwila zamarła a ja lekko przymknąłem oczy. Zapach kawy muskał nos, a troski gdzieś odeszły. Punktualnie o czasie ostry gwizd przywrócił mnie rzeczywistości. Wlałem w siebie resztki płynu i odniosłem kubek. W trakcie tej czynności Ty2* mijał semafor wjazdowy. Maszynista rozpoczął hamowanie, by zmieścić się w peronie. Idealnie mu to wyszło. Czubki buforów nie wystawały poza linię naznaczoną przez W4. Można było opuścić semafor. Znów chwyciłem korbę i delikatnym ruchem uwolniłem zapadkę. Metalowy chwytak uderzył w moje dłonie całą masą przeciwwagi ramienia. Ach jak pomstowałem na brak sprzęgła*. Doprowadziwszy wjazdowy do Sr1* wyciągnąłem klucz sygnałowy i wpiąłem go we właściwe gniazdo przebiegu w skrzyni kluczowej. Przekręciłem i mogłem uwolnić klucze zwrotnicowe.
Zakręciłem korbą telefonu. Wisznia zgłosiła się natychmiast.
-Ramiszów, pociąg 126 dotarł o planie.
-Wisznia Mała zrozumiałem.
Ktoś załomotał w drzwi dyżurki.
-Wlazł. Wydałem służbowe polecenia.
Od dziesięciu lat ten sam pociąg prowadziła Drużyna Kozłowskiego. Stary Kozłowski miał pod sobą młodzika prosto z technikum. Jego nazwisko było nie do spamiętania. Sam Kozłowski chyba nie potrafił go wymówić, bo ciągle tytułował swego pomocnika Młody.
-Witam Dyżurnego, kawa jest?
-Witam przodownika pracy, będzie jak oblecicie skład.
Kozłowski uśmiechnął się szeroko.
-Oblecieć to ja mogę panny na zabawie, a skład to ja mogę obrobić.
-Jak zwał tak zwał, a co panien to ty się lepiej ze starą skonsultuj. Wtedy okaże się, że nie panny ale ziemniaki na obiad obrabiać możesz, no i skład jak Ci pozwolę.
-Tralala, coś taki cięty Covalusku.
-Ja cięty, wydaje Ci się.
-Dobra dawaj klucze, zrobimy co do nas należy. Papiery przyniosę po manewrach.
-Nie potrzebujesz manewrowego?
-Mam nowego kierownika pociągu. Młody prężny i politycznie dostosowany. Nie wypełnia swoje obowiązki.
-Dobra, ale ja i tak będę patrzał, żebyście mi bajzlu na stacji nie narobili.
-Stary Covalus, nie wytrzyma…
-Nie da rady.
Udałem się na peron. Kozłowski podszedł do nowego kierownika i wręczył mu klucze do rozjazdów. Na razie nie wszystkich tylko pierwszego i trzeciego. Nigdy nie wydawałem wszystkich, bo regulamin nie pozwalał. Z wagonów osobowych wysypali się pracownicy zakładu mebli. Nieco po omacku, śpiąc na stojąco podążyli ku bramie. Kierownik pociągu wlazł między parowóz i wagony. Porozpinał kiszki*i sprzęg. Skończywszy wyszedł stamtąd i powlókł się w stronę kozła oporowego. Oceniwszy odległość stanął z boku toru po prawej stronie i zaczął podawać sygnał “Do mnie”. Jego ręka poruszała się w obie strony na wysokości brzucha. Parowóz gwizdnął z cicha i powoli potoczył się w kierunku dającego sygnał. Zahamował obok, a kierownik wrócił do rozjazdu. Włożył klucz do zamka i natarł na zwrotnik*. Zwrotnica przerobiła się bez oporów. Pełniący teraz rolę dowódcy manewrów podał po raz kolejny sygnał “do mnie” i lokomotywa wjechała na tor drugi. Mężczyzna przywrócił rozjazdowi nr3 poprzednie położenie. Zabrał klucz i udał się do “jedynki”. Tam wskutek tych samych czynności lokomotywa zjechała znowu na tor pierwszy i znalazła się z drugiej strony składu. Delikatnie podeszła doń i wsparła się zderzakami na wagonach towarowych. Właściwe przewody połączono ze sobą i rozłączono pomiędzy wagonami osobowymi a towarowymi. Pociąg wyjechał za rozjazd pierwszy. Kierownik podszedł do mnie. Krople potu na czole świadczyły, iż praca jaką wykonywał nie należała do lekkich.
-Można od wykolejnicy? W zamian dam trójkę.
Podałem mu wymagane klucz. Wcisnął go w zamek wykolejnicy i zdjął ją z toru. W tym momencie uwalniał się właściwy klucz od rozjazdu nr2. Oba urządzenia były od siebie uzależnione. Przerobiwszy najpierw rozjazd nr2 a potem nr1, zezwolił na wpychanie wagonów towarowych na punkt zdawczo odbiorczy. Ty2 powoli spychał je na zarośniętą bocznicę. Na łuku koła skrzypiały lekko w proteście za takie traktowanie. Wagony zostały wyczepione i podpłozowane. Parowóz wrócił pod wagony osobowe, klucze zwrotnicowe do skrzyni na ścianie, kierownik do wypełniania papierów, pomocnik został na parowozie a Kozłowski przydreptał po należną mu kawę. Zrobiłem mu taką jaką lubił. Nie pytajcie czy jaka ona była. Was zwykłych ludzi, ów płyn zabiłby w ciągu minuty od wypicia. Kozłowski dziennie wypijał takich z pięć. Dobrze, że bywał tu tylko rano bo bym zbankrutował. Kątem oka zauważyłem ruch na piętrze budynku. Ktoś odsłonił zasłony. Moja Żona wstała zbudzona odgłosami manewrów. Kozłowski szukał czegoś w dyżurce. Wreszcie znalazł.
-Kierowniczek wypełni papiery, trochę mu to zajmie bo nowy.
Kozłowski rozparł się na siedzisku dla gości.
-Tylko dajcie mi wszystkie, bo ostatnio nie mogłem się doliczyć listów przewozowych.
-Wiem, Młody zgubił jeden.
-Te papiery, kiedyś nas zgubią.
-Święta racja.
Spojrzałem na zegar, dochodziła szósta.
-Wody nie bierzecie? Spytałem Kozłowskiego.
-Nie, wyleciał na jeden kurs a w Opolu mamy godzinę, tam się nabierze. Nie będę Ci na peron chlapał.
-Słusznie. Pij tu sobie kawusię muszę kasę otwierać.
Kasa mieściła się na ścianie dyżurki na prawo od planu. Było to malutkie okienko z obrotowym podajnikiem na pieniądze i bilet. Szafkę z kartonikami upchnięto obok. Na kolei wszystko miało swoje miejsce. Nawet jeśli wydalało się, że jest to w tak małym pomieszczeniu niemożliwe. Ot kolejny cud na tej stacji. Otworzyłem patentem kasę i zamek na okienku. Uniosłem pleksi. Droga dla ewentualnych klientów była wolna. Większość pasażerów tej stacji miała bilety miesięczne, wypisywane w Opolu, Ale byli i tacy, którym musiałem dać kartonik. Ciągle Ci sami. Sporadyczni podróżni w pilnych sprawach. Kowalska, która pojedzie do matki. Grzesiek od Ławryków, bo na kurs uczęszcza. Posterunkowy z sąsiedniej wsi, do komendy Opole i wielu innych. Moja Żona wsadziła głowę w drzwi dyżurki. Widząc Kozłowskiego rozwalonego jak król na tronie uśmiechnęła się.
-Witam Panie Kozłowski.
Ten poprawił się nieco.
-A witam szefową, jak zdrówko?
-Jak zwykle, a małżonka?
-Jej to nic nie bierze.
-Oj Kozłowski mówcie to tak, jakby było wam smutno z tego powodu.
-Nie ja się cieszę… naprawdę.
-Bez przekonania. Dobra muszę lecieć się wyszykować.
-Spokojnie mąż nie puści, bez Pani.
-Kozłowski mówcie za siebie. Nie będzie mi kobita rozkładu waliła. Mruknąłem.
Zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Maszynista odstawił kubek i wychyliwszy się krzyknął do Młodego.
-Podnieście ciśnienie !
Parowóz zaczął rytmicznie posapywać. Kozłowski umył kubek w służbowym zlewiku. Muł pokawiasty zawsze co tydzień zatykał syfon odpływowy. Czekałem wtedy na drania, aby to odetkał.
-Jeszcze drożny? Spytałem przezornie.
Kozłowski milczał podejrzanie długo i gmerał palcem przy odpływie.
-A… tak
Spojrzałem mu przez ramię. Brunatna breja ani myślała spłynąć.
-Jutro z francuzikiem… Syknąłem do ucha.
-Dobra. Wrzucił kubek w odmęty i udał się do lokomotywy.
Po chwili z oliwiarką skakał koło zestawów kołowych. Pod jego ręką maszyna miała jak w raju. Zbliża się czas odjazdu. Kowalska kupuje ostania bilet. Moja Żona sprzedaje mi soczystego buziaka i znika w osobowym. Jej praca jest w Opolu. Minutę później kierownik składa mi komplet papierów. Niczego tym razem nie brakuje. Zamykam kasę i kręcę korbą od telefonu.
-Zgłasza się Wisznia Mała. Bielski.
-Ramiszów, czy droga dla pociągu 127 jest wolna? Covalus.
-Droga dla pociągu 127 jest wolna.
-Powtarzam: Droga dla pociągu 127 jest wolna. Koniec
Biorę tarczkę sygnałową, popularnie zwaną lizakiem. Punktualnie szósta pięćdziesiąt unoszę ją do góry. Ty2 spina się jak koń podczas wiosennej orki. Wzrasta ciśnienie w kotle. Gwałtowny słup pary uderza w niebo. Piasek pada przed stalowymi obręczami kół. One powoli bez poślizgu miażdżą go ciężarem maszyny. Mijają mnie wagony. W oknie połowica przesyła ciepłe spojrzenie. Uśmiecham się do niej. Potem już tylko światła końca składu są odprowadzane mym wzrokiem. Wracam na posterunek. Zapada cisza.
-Ramiszów, pociąg 127 odszedł o planie.
Siadam pod telefonem i biorę się za papiery oczekując potwierdzenia bezpiecznego pokonania pierwszego odcinka. Przychodzi w rozkładowym czasie. Kozłowski jest jak pewniak na gonitwie nigdy nie zawodzi. Wpisy do księgi odjazdów. Dowody codziennej służby. Do przyjazdu następnego pociągu skończyłem papierkową robotę. Sprzedałem jeden bilet ulgowy do Wrocławia i przyjąłem następnego gościa. TKt48 z pojedynczym wagonem. Uszatek żwawo obiegł skład. Kierownik zabrał moją pocztę i służbowe papiery spedycyjne. Pogadaliśmy chwilę o różnościach dnia codziennego. Za moment już pociągu nie było. Po odjeździe pociągu usiadłem na ławeczce. Słonko łagodnie ogrzewało wystawione doń lico. Dodawało ciepła i energii na dalszą część dnia. Z fabryki mebli wyszli manewrowi. Wypletli linę z kołowrotu wyciągarki* i przeciągnęli ją przez ślizgacze*. Koniec połączyli ze sprzęgiem. Wyjęli spod kół płozy hamulcowe i włączyli wyciągarkę. Wagony przedzierając się przez bujną roślinność zniknęły z punktu zdawczo- odbiorczego. Przetarte szyny rozprężają się pod wpływem ciepła. Słychać szept pracującego metalu. Mam troszkę czasu. Pora pomyśleć o ciepłej strawie na obiad. Pekluje jakieś mięsiwo, które w lodówce zostawiła Żona. Nie mam pojęcia z jakiego zwierza je wycieli. Mimo wszystko zawsze udaje się przysposobić je do poziomu zjadliwości. Obieram garniec kartofli. Mięso przykryte dodatkowym talerzem chowam do lodówki, a kartofle zostawiam na kuchence. Czynność tę przerywa telefon. Jest czternasta. Pobieram klucze od zwrotnicy pierwszej i trzeciej i wciskam je w odpowiednie gniazda. Obrót i klucz przebiegowy jest wolny. Magia kolejowych zabezpieczeń działa. Choć nie do końca. Teoretycznie powinienem tu wkładać jeszcze klucz od wykolejnicy. Dla bezpieczeństwa. Obiecywano mi nawet takie uzależnienie. Panie Dyżurny pan poczeka, jutro się wstawi suwak i dorobi. I tak minęło piętnaście lat. Suwak zgnił w magazynie, a ja zawsze sprawdzam tę cholerną wykolejnicę, nawet jak bocznica jest pusta. Mam tak od pamiętnego snu. Do dziś mną trzęsie jak sobie przypomnę. Wagony meblami załadowane przechodzą nad podniesioną z toru wykolejnicą. Krzyczę ale nie mogę nic zrobić. Przechodzą przez dwójkę i nabierają prędkości. Na stację wpada osobowy. Mechanik nieświadomy skupia się na wyhamowaniu w peronach. Lokomotywa mija jedynkę wystawiając na uderzenie ścianę wagonu osobowego. W jednym z okien widzę moją Żonę. Krzyczę… Wagony z meblami walą w sam środek… Białe prześcieradła zasnuwają peron… Na samo wspomnienie pocą mi się ręce trzymające korbę semafora. Mimo to unoszę ramię, pewny, iż wykolenica leży na torze. O planie Ty2 z czterema wagonami. Czasu mają nadmiar więc nie śpieszą się ze zmianą czoła*. Podchodzę do maszyny. Bije od niej ciepło, jak od żywego smoka. Para szumi w przewodach, słychać bicie serca. Zazdroszczę maszyniście że ma nad nim władzę. Podziwiam jego kunszt podczas dojeżdżania do składu. Gdy tylko muska zderzaki wagonów osobowych, nie czyniąc nimi najmniejszego ruchu. Pomocnik macha mi ręką. Budzę się z letargu.
-Bierzemy wodę.
Kiwam głową na znak zrozumienia. Pomocnik chwyta za uzdę żurawia wodnego i kieruje jego ramię nad wlew wody do skrzyni wodnej* tendra*. Kręci zaworem i strumień wody bucha w głąb. Maszynista sypie sofosul, aby kamień kotłowy nie pozarastał przewodów. Brzegiem peronu idą miejscowe piękności. Pierwsza z nich to Janeczka. Wysokie dziewczynisko hojnie obdarzone przez matkę naturę. Nogi ma do samego piekła, długie i apetycznie opalone. To co na nich umocowane, lekko przekracza skrajnie, ale mieści się w międzynarodowych normach. Ciemne włosy opadają na ramiona i skrzą się w świetle dnia codziennego. Obok niej jasna Zosia. Za nią niejeden skoczyłby w ogień. Jest co przytulić, tylko pyskata, że aż strach. Nawet mnie wzrok się obsunął. Pomocnik również wlepił ślepia. Zapomniał o wszystkim i przelał sowicie parowóz. Strugi wody runęły na peron i budkę maszynisty. Wściekłość mechanika jest uzasadniona i wylewna. Padają słowa konstruktywnej krytyki, nie nadające się do druku.
-Oj dziewuchy widzicie coście narobiły? Śmieje się do obu.
-My? Zatrzymują się ździwone.
-No wy, po co takie ładne jesteście? Chłopak się zapatrzył peron i budkę zalał.
-A Pan Panie Dyżurny, gdzie patrzał zamiast interweniować? Zagaiła Zosia.
-Ja pilnowałem żebyście pod pociąg nie wlazły. Stąd nie mogłem pomocnika ostrzec.
-Dobra, powiemy Pani Magdzie, to ona oceni co służba, a co bezeceństwo.
-Ot Zośka, ja tylko patrzę i porównuję. Muszę wszak mieć dowody, że najładniejszą Żonę mam.
-Jasne…
-Tyś za pyskata dla mnie.
-Ale se chłopa upilnuję, nie będzie mi się tak jak Pan, za babami oglądał.
Machnąłem ręką. Dyskusja z Zosią to jak walenie głową w mur. Boli a i efekty żadne. Wsiadły do wagonu. Ktoś nieznajomy prosi o bilet do Opola. Dostaje go i zamykam kasą. Unoszę lizak rozkładowo i idę gotować obiad. Pilnując zmierzwionych falami wrzątku garnków zapominam o świecie. Gotowanie dla mężczyzn to prawdziwe wyzwanie. Wystarczy chwila nieuwagi, a obiad marzeń można wyrzucić do kosza. Ktoś wali w drzwi. Magazynier i jednocześnie kierownik bocznicy. Ma w ręki plik kwitów do wypełnienia.
-Dyżurny podpiszecie przewozowe? Pyta nieśmiało widząc iż walczę na kuchennym froncie.
-Połóż na stole. Tylko podstawcie wagony o planie.
-Będą jak zwykle, kończymy załadunek.
-Plomby sprawdzę.
-A sprawdzaj Pan.
-Papiery oddam rano.
-Dobra, nie zawadzam.
Zamknął drzwi i wrócił do pracy. Jest 16.15, moja Żona wróciła z pracy i przejmuje ode mnie obowiązki szefa kuchni. Ja odprawiam pociąg. Mamy chwilę czasu i pochłaniamy strawę. Słucham o problemach na jakie napotkała w Opolu. Potem jak sobie z nimi poradziła. Zanim się spostrzegłem talerze stają się puste. Robi się sennie, więc parzę dwie solidne kawy. Siadamy na ławeczce. Obejmuję ją ramieniem i na moment cieszymy się ze swojej bliskości. Policzek w policzek, dłoń w dłoń. Energia swobodnie wyrównuje swe stężenie w obu ciałach. Popołudniowe słońce zwiększa szybkość wymiany. Tę chwilę psuje mi stukot kołowrotu. Dwa wagony stają przed wykolejnicą. Podnosimy się z ławki. Ona idzie posprzątać w kuchni, ja sprawdzić podstawiony tabor. Plomby nienaruszone, wagony okartkowane i podpłozowane. Manewrowi odmeldowują się widząc, że nie mam zastrzeżeń. Wracam na ławeczkę. Oczy same przymykają mi się na chwilę. Znowu potok myśli uderza w przód czaszki. Zdaje się rozsadzać ją na boki. Piętnaście lat służby, ile jeszcze zostało? Jaką rolę mi naznaczono i czy ktoś spamięta Dyżurnego z Ramiszowa? Jaka jest ta rola? Duża, mała czy niemierzalna? Ot kwestie jakich wiele i wielu ma. Słoneczko mówi dobranoc i idzie spać. Żona w międzyczasie zrobiła kolacje i postawiła mi talerz na kolanach.
-Ej śpiochu ! Szturcha mnie w bok.
Atakuję kanapki bez ostrzeżenia. Potem wracam do dyżurki spisać raport. Mrok w międzyczasie zaciera kontury. Wyciągam z szafy lampy i butelkę nafty. Przypomniawszy sobie, iż zrobiłem to rano wkładam butelkę z powrotem. Podpalam knoty i chwytając je, wytaczam się na peron. Jest cicho, ciepło i bardzo przyjemnie. Magda nadal tkwi na ławce. Migotliwy płomień żółci kontury jej lica. Uśmiecha się.
-Przypominasz latarnika z Rozewia.
Byliśmy wtedy na wczasach. Wieczorem z buteleczką piwa siadywaliśmy na plaży tuż obok latarni. Czas był dla nas nieistotny. Chcieliśmy istnieć tylko dla siebie. Koło jedenastej w nocy samotny człowiek przemierzał plażę. W ręku niósł pęk zapalonych lamp naftowych. Tak codziennie. Kiedyś nie wytrzymaliśmy i przegrodziliśmy mu drogę. Zadałem proste pytanie o powód tych wędrówek. Odpowiedź była banalna. Ów człowiek był latarnikiem. Lampy rozwieszał na korytarzu, by ewentualni nocni goście mogli doń trafić. Elektryka dotarła na razie na szczyt i nie chciała rozpełznąć się po spiralnych krużgankach budowli. Spytałem czy jest zadowolony ze swojego zajęcia. Odpowiedział, iż całe życie wskazuje ludziom bezpieczną drogę do domu i ma nadzieję to czynić do momentu, aż litościwy Pan zwolni go z tego obowiązku. Może i wolałby robić coś innego, ale ktoś obsadził go w tej roli. I będzie ją grał do końca najlepiej jak potrafi. Jest dumny ze swojej roboty. Nagle przerwał i odszedł. Widywaliśmy go jeszcze wielokrotnie. Wielki mężczyzna, z olbrzymią nagą nimfą na ramieniu.
-Tak? Odpowiedziałem.
-Tak, tylko Ci brody brak.
-No i muskułów. Uniosłem jedną z lamp niczym sztangę.
Magda roześmiała się.
-I gołej baby na drugim. Dodałem z przekąsem.
-Niekoniecznie… Pokiwała groźnie palcem.
Przypomniawszy sobie rozmowę z Zosią, wyobraziłem sobie jej reakcję na widok takiej piękności na mym ramieniu. Wywołało to u mnie wybuch nagłego śmiechu. Uspokoiwszy się trochę udałem się pozakładać lampy na ich miejscach. Załatwiwszy pozytywnie wskaźnik W4 udałem się pod semafor. Umieściłem lampę w sankach i wciągnąłem na sam szczyt semafora. Zablokowałem zapadką koło i rozejrzałem się. Czerwony punkt rozlał się po okolicy. Miałem swoją życiową latarnię. Latarnię na bezpieczną drogę do domu. Nie ulotną jak morska woda, ale twardą stalową, zależną od kilku zwrotnic. Przed oczami przeleciały mi twarze pasażerów. Tych których codziennie odprawiałem i bezpiecznie sprowadzałem do domu- Ramiszowa. Wracam na ławeczkę, przedtem rozpaliwszy świetliki latarń zwrotnicowych. Przytuliłem Żonę w ich blasku. Tutaj świece zbędne.
-Kocham Cię mój latarniku. Szepnęła
-Ja cię też…
Wtulony w jej policzek i wpatrzony w równie stacyjną znajduję najważniejszą odpowiedź w życiu. Jedną pasującą do wszystkich pytań o byt. Reszta wątpliwości staje się nic nie znaczącym banałem.

KONIEC

Wrocław 26.05.2006r.

Covalusowy słowniczek:

  • Drut pędniowy- semafory dzielą się na kształtowe i świetlne. Te pierwsze są to mechaniczne urządzenia, które podają sygnały, zezwalające lub nie, na jazdę za pomocą unoszonego pod kątem 45 stopni ramienia. Ramię owo jest połączone z napędem i sterowane z nastawni za pomocą stalowego drutu- zwanego pędnią. Na stacjach wyposażonych w tego typu sygnalizatory można je dostrzec jak wiją się z boku torów.
  • Iglica– część rozjazdu kolejowego. Rozjazd składa się z części ruchomej zwanej zwrotnicą. Służy ona do kierowania kół pociągu z jednego toru na drugi. Owa zwrotnica składa się z dwóch przesuwanych poprzecznie i zaostrzonych szyn. Te szyny nazywa się iglicami. Iglice przesuwają się pomiędzy dwoma szynami ograniczającymi. Je nazywa się opornicami.
  • Kiszka– potocznie przewód hamulca zespolonego, lub ogrzewania parowego.
  • Klucz przebiegowy– patrz skrzynia kluczowa.
  • Kozioł oporowy– niekiedy zwany uporkiem lub żeberkiem ochronnym. Najczęściej na biało pomalowana belka, przykręcona na wysięgnikach w poprzek toru na jego końcu, na wysokości buforów taboru. Teoretycznie zapobiega wyjechaniu taboru poza kończące się szyny. Często przed kozłem usypana jest poduszka ziemna mająca wyhamować jadące wagony zanim uderzą w belkę.
  • Okulary– obudowa do której mocowane są kolorowe szkła dające odpowiednie światło na semaforze. Szkła te przysłaniają lampę zawieszoną na górze pod ramieniem.
  • Opornica– patrz iglica.
  • Sanki– sanki latarniowe- patrz winda.
  • Skrzynia kluczowa– urządzenie pozwalające na bezpieczne sterowanie ruchem na stacji na której zwrotnice są zamykane na klucze. Składa się ona z płyty na której są umieszczone suwaki pionowe i poziome. Jedne z nich to suwaki zwrotnicowe a drugie przebiegowe. Przebieg to inaczej pociągu na stację na określony tor. Aby pociąg nie zderzył się z innym pociągiem lub nie najechał na już stojący potrzebne jest odpowiednie ułożenie zwrotnic (droga przebiegu). Zwrotnice po właściwym ułożeniu zamyka się na zamek a klucze od nich umieszcza we właściwych suwakach. Gdy zwrotnice są prawidłowo nastawione otrzymujemy komplet kluczy od danego przebiegu. Wkładamy je w zamki zwrotnicowe w skrzyni kluczowej i obracamy. Suwaki te przesuną się i uwolnią klucz od danego przebiegu. Z nim udajemy się do dzwigni semaforowej i możemy ustawić semafor na sygnał wolna droga.
  • Skrzynia wodna– patrz tender.
  • Sofosul– woda niesie ze sobą masę minerałów. Związków wapnia, magnezu i innych. Osadzają się one w rurach kotłów parowych powodując ich zapychanie. Podobne zjawisko występuje w czajnikach, w których gotujemy wodę na herbatę. Osady te nazwywamy kamieniem. Aby usnąć związki opowiedzialne za powstawanie kamienia z wody stosowano różne mieszaniny chemikaliów. Jedną z nich był Sofosul. Proszek o nastepującym skladzie Na2CO3, Na3PO4*12H2O, NaOH i substancji organicznych.
  • Sprzęgło– tutaj mam na myśli sprzęgło semaforowe. Urządzenie pozywające na samoczynne opadnięcie ramienia po przejechaniu pociągu.
  • Sr1– oznaczenie podawanego przez semafor sygnału. Semafor ramienny sygnał 1
    W tych czasach 1950-70:
    Sr1- oznacza “stój”
    Sr2 -oznacza “wolna droga”
    Sr3-oznacza “wolna droga ze zmniejszoną prędkością”.
  • Ślizgacz– kabestan patrz wyciągarka linowa.
  • Tender– Wagon ciągnięty za parowozem. Stanowi magazyn na jego paliwo. Składa się zasadniczo z dwóch skrzyń. Węglowej do której sypany jest węgiel i wodnej do której nabiera się wody.
  • Ty2– oznaczenie typu towarowego parowozu (Mój ulubiony)
  • W4– Kolejowy wskaźnik w postaci czarnej tablicy, lub skrzynki z białym krzyżem. Oznacza miejsce zatrzymania czoła pociągu. Służy do oznaczania miejsca na stacji lub przystanku dokąd może dojechać czoło zatrzymującego się pociągu. Najczęściej widuje je się na końcach peronów z prawej strony torów. Pomaga ustawić pociąg tak, aby ruch wysiadających lub wsiadających podróżnych był jak najwygodniejszy.
  • Winda– inaczej zwana kołowrotem. Na semaforach kształtowych do podawania sygnałów nocnych służyły dawniej latarnie naftowe. Gaszone były w dzień i zapalane w nocy. Aby uzupełnić w nich naftę trzeba było je zdjąć z semafora. Zważywszy, że jest słup o wysokości co najmniej 8m włażenie nań było by uciążliwe a czasami niebezpieczne. Tak samo jak wchodzenie z wiadrem do głębokiej studni. Wymyślono coś na kształt kołowrotu studziennego tylko, że do góry. Lampa przyczepiona jest do specjalnych sanek, ta za pomocą liny wciągane są wraz z lampami na semafor. Lina nawijana jest na bęben umocowany u podstawy semafora. Do bębna zwanego windą przyspawano zębate koło. Aby tym poruszać do owego koła przyczepiono korbę. Na kole jest zapadka, która zabezpiecza lampy przed spadnięciem, gdy pracownik wypuści ją z rąk.
  • Wyciągarka linowa– kiedyś na niewielkie bocznice wagony ciągano końmi. Dziś te pracowite zwierzęta są zastąpione przez mechaniczne urządzenie. Linę stalową mocuje się do wagonu, po przez specjalne obłe (ruchome) kabestany, ślizgacze trafia ona do bębna na który jest nawijana.
  • Wykolejnica– jest to urządzenie nakładane na tor mające postać stalowej belki pomalowanej na czerwono. Instalowana na torach, gdzie stoi tabor (luźne wagony, tory postojowe, bocznice). Jej zadanie to zabezpieczenie innych torów przed staczającym się z bocznicy, toru postojowego niezahamowanym taborem. Czyni to bardzo brutalnie i wykoleja zbiegające wagony. Ma to uchronić kolej przed dużo poważniejszym wypadkiem, gdyby np. owe wagony wjechały na tor stacyjny po którym jedzie pociąg pasażerski.
  • Zmiana czoła– potocznie objechanie przez lokomotywę składu i podczepienie jej na drugim końcu.
  • Zwrotnik– urządzenie ułatwiające przełożenie zwrotnicy we właściwym kierunku. Składa się z dźwigni na której zawieszony jest ciężarek równoważący ciężar iglic i ułatwiający ich przesuwanie- ręczne. Pomalowany na kolor biało- czarny i wystający z boku niektórych latarń zwrotnicowych.

Powrót do listy opowiadań z 2006r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *