7.00

Stefan z przerażeniem zdał sobie sprawę, że butelka taniego alkoholu, jest już pusta. Na razie jeszcze, to nie był problem… na razie. Mężczyzna spojrzał wokół. Brudne ściany kawalerki pokrywała pleśń. To wynik przeciekającego dachu i starej instalacji wodociągowej budynku. Całe umeblowanie pokoju stanowiła rozlatująca się szafeczka. W jej górnej szufladzie, był dowód osobisty mężczyzny. Czasami gdy rzeczywistość docierała do niego, sięgał po dokument i czytał na głos dane osobowe. Tak na wszelki wypadek, aby nie zapomnieć kim jest. Z góry dochodziły do Stefana przeciągłe jęki. Gdyby nie znał lokatorów tamtego lokum, mógłby owe odgłosy wziąć za seksualną ekstazę, lecz domyślał się, że Kowalską znowu dopadło Małe Delirium.
-Cicho tam kurwa. Krzyknął Stefan.
Nie skutkowało. Mężczyzna zwlókł się z wyra i podszedł do okna. Na ulicy ludzie szli do pracy a dzieci do szkoły.
-Frajerzy. Splunął na podłogę.
On był ponad to. Nie płacił podatków, czynszu i innych obowiązkowych haraczy. Państwo od czasu do czasu przysyłało mu zapomogę. Miał w dupie pracę, to dla frajerów. Jemu wystarczył piekący płyn i błoga nieświadomość po nim. Jedynym zmartwieniem było zapewnienie sobie funduszy na napój bogów. Poważnym. Ale i na to Stefan miał sposób.

7.10

ET 22 zawył na oporach i szarpnął za niedociśnięte zderzaki. Skład trzydziestu siedmiu węglarek ruszył z pod semafora posterunku odgałęźnego Stadion. Mechanik oparł się o nastawnik i delikatnie regulował prędkość. Wiedział już, że miał niewiele swobody. Przesuwano, go po prostu pod następny zablokowany odstęp, przed Mikołajów. Taki już los porannego brutta. Musiał przepuścić wszystkie osobowe. Wypełnione po brzegi Kibelki rozwożące ludzi do pracy, a dzieci do szkół. Tarcza nie chciała dać, nic innego jak, bezlitosny pomarańczowy okrąg. Sięgnął po radiotelefon.
-22347 do Mikołajowa,
-Mikołajów do 22347, witajcie mechaniku, macie 20 minutowy postój, potem obiecane wolne aż do Sołtysowic.
-Dzieki serdeczne.
ET 22 zaczęła spuszczać powietrze z przewodów hamulcowych. Pisk klocków i malutkie snopy iskier łaskotały podkłady. 22347 zamarł pod sześciokomorowym semaforem wjazdowym. I miał tam spędzić całe 20 minut.

7.48

Żółty EN 57 wyhamował przed krawędzią peronu drugiego stacji Wrocław Nadodrze. Z sykiem otworzył drzwi i wypluł nań partię pasażerów a wchłonął oczekujących. Na semaforze drogowskazowym zajaśniał zielony sygnał. Buczek gotowości do odjazdu zagłuszyły zamykane drzwi. Szarpnęło. Maszynista przyśpieszył i wszedł w łagodny lewy łuk. Wschodzące słońce opalizowało w zeszlifowanych szynach. Po prawej stronie wyrósł ceglany dwupiętrowy budynek dawnych zwrotniczych. Obecnie zamieszkały przez osoby prywatne. Tuż przed nim mocno cisnęło składem na zewnątrz nasypu. Mechanik zaklął i sięgnął po szczekaczkę.
-77890 wzywa Nadodrze.
-Nadodrze do 77890 co jest?
-Na łuku, naprzeciw 164 km, telepie niemiłosiernie po bokach.
-Marudzicie, zawsze telepie, stąd macie sześćdziesiąt.
-Ale nigdy tak mocno.
-Wyślemy ekipę.
-Dzięki…
Maszynista pożegnał Nadodrze przeciągłym gwizdem, przeganiającym maruderów z mostu nad Odrą na który miał wjechać.

8.00

Stefan wytargał z pod łóżka brudną reklamówkę. Była bardzo ciężka. Efekt nocnej wyprawy po metalowe runo. Trzymając ją obiema rękami ostrożnie wyszedł na klatkę. Zapach moczu połechtał jego nozdrza. Mężczyzna zignorował go. Być może dlatego, że sam pachniał na równi interesująco. Nie miał czasu skorzystać z łazienki. Zresztą chyba dwa tygodnie temu wodociągi odcięły mu wodę.
-Frajerzy…
Brukowana ulica doprowadziła go pod bramę skupu złomu. Największego w okolicy. Był czynny od rana. Wszedł za nią i załomotał do blaszanej budki.
-Kierowniku !!!
Z budki wyszedł wysoki mężczyzna. Spojrzał na Stefana i zmarszczył nos.
-Kurwa chłopie, stań po zawietrznej.
-Się robi Kierowniku.
-Co tam masz- wyrwano Stefanowi reklamówkę.
-Kurwa pojebało Cię, to kolejowe śruby. Chcesz mi mendy na łeb sprowadzić. Spieprzaj z tym…
Kierownik cisnął reklamówkę pod nogi Stefana.
-Kierowniku, dajcie tylko na winko i już mnie nie ma. Nikt się nie dowie, ot kilka śrubek.
-Włóż je głęboko pod te pocięte druty, masz tu pięć zyla i spierdalaj. I więcej mi takiego towaru nie przynoś.
-Się wie Kierowniku. Stefan ukłonił się nisko. Zebrał z ziemi pięć złotówek. Śruby wysypał pod pocięte kawałki drutów. Było ich tam więcej…

8.05

ET 22 zbliżał się do mostu nad Odrą, przed stacją Wrocław Nadodrze. Semafor wjazdowy wskazywał wolny przelot bez zatrzymania. Maszynista spojrzał na ceglany budynek dworca. Kiedyś był jednym z ładniejszych w Europie. Teraz okaleczony i pomazany farbami przypomniał ohydne monstrum. Lekkim Rp1 przepędził ptaki z krawędzi położonego na zakręcie peronu. Musnął wzrokiem powtarzacz i upewniwszy się co do sygnałów, rozpoczął rozpędzanie do przepisowej sześćdziesiątki. Słońce ostro utrudniało jazdę. Pierwsze zwrotnice położone na łuku szarpnęły wózkami lokomotywy w górę i dół. Stalowe odgłosy rozeszły się po okolicy. Po lewej pracowite lokomotywy manewrowe formowały składy z puzzli dostarczonych wagonów. Na wysokości 164 km byczek poszedł ostro w bok na zewnątrz. Mechanik nie spodziewał się takiej reakcji i uderzył łokciem o poręcze starego fotela. Rozmasowując bolące miejsce klął na służby drogowe. Mogliby jakieś ograniczenie walnąć. Chociaż pewnie było, ale nie miał czasu przeczytać dostarczonych szesnastu telegramów.

9.00

Stefan szukał miejsca na doprowadzenie swojego organizmu do ruiny kolejną butelką nalewki za 3.56 zł. Przeszedł koło stacji Orlenu i starą kamienną drogą poruszał się wzdłuż łukowatego nasypu kolejowego. Minął ceglany dom nastawniczych i pomazane garaże. Za murem dawnej zajezdni usiadł w wysokiej trawie i odkorkował butelkę. Życie było takie proste. Wystarczyła nocna wyprawa na tory i wykręcenie kilku śrub, aby móc owocnie zabić kolejne 24 godziny. Kiedyś jeszcze obawiał się konsekwencji, ale nie po tej szopce jakiej doświadczył w sądzie. Psy czerwieniały ze złości, gdy sędzia odczytał Stefanowi wyrok.
-Umorzono, ze względu na niską szkodliwość czynu…
Potem już nawet dzielnicowy go puszczał. Nie ważne, że w reklamówce miał kolejowe dobro. No bo po co, miał go zamykać. Więzienia są dla frajerów. Nalewka zaczęła wypełniać trzewia.

9.45

IC Wrocław- Warszawa podstawiono przy peronie pierwszym Wrocławskiego Dworca Głównego. Nie było nań dużego zapotrzebowania. Przynajmniej na stacji początkowej. Nieliczni podróżni ospale zajmowali miejsca. Młoda dziewczyna objęła chłopaka, który taszczył jej ogromną walizkę. On odstawił bagaż i chwycił ją delikatnie obiema rękami pod brodą. Potem pocałował rozkoszując się miękkością ust.
-Wracaj prędko skowronku. Szepnął.
-Będę szybciej, zanim ty zdążysz się stęsknić.
-Już tęsknie.
Megafony zapowiadające odjazd, przerwały tę idylliczną dyskusje. Młodzi chwycili walizkę i wtaszczyli ją do wagonu. On wyskoczył na zewnątrz i stanął blisko okna. Ona wyciągnęła dłoń. Spletli na chwilę palce. Potem pociąg ruszył.

10.00

-IC 2323 do Nadodrza
-Macie wolny przelot…
-Rozumiem…

10.03.30

EU 07 szarpnęła ostro w bok naprzeciw ceglanego budynku dla nastawniczych. Mechanik utrzymał się w siedzisku, ale pomocnik wylądował na ziemi. Maszynista odruchowo włączył hamowanie. Pierwszy wagon składu zatańczył w rytm lokomotywy. Z półek bagażowych pospadały bagaże. Ktoś zaczął krzyczeć.

10.03.34

Młoda dziewczyna wstała, gdyż przypomniała sobie o będącym w małej torebce bilecie kolejowym. Niestety jej chłopak przytrzasnął ją całym ciężarem walizki. Wsunęła zgrabną dłoń pomiędzy szczebelki aluminiowej półki. Ujęła wąziutką talię torebki i zaczęła powoli ciągnąć ku sobie. Konduktor stanął w drzwiach przedziału i nie zdecydował się na pomoc. Może po prostu był onieśmielony.

10.03.35

Trzeci wagon odmówił współpracy. Jego przedni wózek wyskoczył ponad stalowy, szynowy ogranicznik i zrywając sprzęg śrubowy uwolnił się od składu. Za nim jechał już tylko jeden. On podążył za swoim przewodnikiem. Nasyp w miejscu wykolejenia jest wysoki. Dziwnym trafem wagony nie przewróciły się na bok, tylko zjeżdżały na swych wózkach orząc głębokie bruzdy w nasypie. Gdy ten się skończył, wózki uderzyły o ziemię i zaczęły wytracać pęd. Na ich drodze stanął dom nastawniczych. Najpierw czołownice staranowały ogrodzenie w ogródku. Potem, z prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę, dwu wagonowy odsprzęg uderzył w ścianę budynku. Ceglany zabytek nie wytrzymał i runął w dół.

10.15

Gdy opadł kurz, spod wagonu wypełzły ludzkie cienie… Niektórzy z nich pozbawieni świadomości, wytrąceni brutalnie ze spokoju podróży, zaczęli iść przed siebie. Mijali po drodze różne kształty ludzkiego przemijania. Skręcony tułów z przyciśniętym do piersi laptopem. Na ekranie migotały niedokończone zdania finansowego raportu. Ciało chłopca, który umarł ze strachu. Jego mamy wbitej w jedną z żerdzi ogrodowego ogrodzenia- byłego domu nastawniczych. I innych nielicznych podróżnych IC Wrocław-Warszawa.

10.20

Dziewczyna była prawie naga, jeśli nie liczyć strzępów białej bluzki wiszącej bezradnie na pokiereszowanych ramionach. Poruszała się jak robot, jej ruchy były sztywne i półautomatyczne. Bose stopy raz po raz topiły się w szkle, które wyściełało okolicę. Prawą rękę miała umieszczoną w torebce, którą przyciskała do piersi. Była to mała damska torebka z połyskującej czarnej skóry. Dziewczyna starała się ją chronić ze wszystkich sił. Ktoś podbiegł do niej. Próbował ją zatrzymać, nie reagowała. Wyciągnęła tylko dłoń z torebki płacząc z bólu. Ze wszystkich pięciu palców zostały tylko dwa środkowe. Reszta została wyrwana. Z miejsc po nich snuły się nitki zakrzepłej krwi. W ocalałych palcach ściskała żółty blankiet biletu…
-Nie wiem, gdzie mam legitymacje. Powtarzała w kółko.
Za nią szli następni…

10.21

Pijany Stefan patrzał na półnagą postać z wyciągniętym ku niemu biletem. Mamrotała coś o legitymacji. Z przerażeniem krzyknął i pchnął ją do tyłu.
-Pieprzona deliria. Krzyczał sam do siebie.
Gdy zobaczył innych przyśpieszył. Musiał się napić to zawsze pomagało. Wzdłuż muru zajezdni tramwajowej wydostał się na ulicę.

20.00

Wstępne oględziny miejsca wypadku dawały pierwsze sygnały co do przyczyny. Brak dość dużej ilości śrub, trzymających szynę na łuku, spowodował jej wybrzuszenie, pod wpływem siły odśrodkowej. Tor stał się za szeroki dla wagonowych wózków.

0.45

Stefan musiał się napić. Tylko to się liczyło. Za garażami był niezły bajzel. Kręciło się mnóstwo psów i sokistów. Sprzątali pogruchotane wagony. Na szczęście od strony zajezdni dało się dojść. Mężczyzna był prawie niewidoczny w wysokiej trawie. Nagle nadepnął na coś miękkiego.
-Kurwa co jest?
Spojrzał w dół i zobaczył drobną dziewczynę. Jej lico było już zsiniałe, ale do piersi nadal przyciskała torebkę. Stefan sięgnął po nią. Wyrzucił wszystko na ziemię. Na szczęście nie przegapił portfela. Wyjął zeń banknoty, a pusty cisnął na ciało dziewczyny.
-Spoko laluniu do jutra cię znajdą- uśmiechnął się do siebie.
Potem poszedł do najbliższego sklepu. Po naleweczkę a może i dwie…

KONIEC

Wrocław 27.05.2005r.

Powrót do listy opowiadań z 2005r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *