Jakąkolwiek figurę geometryczną (lub zbiór punktów) określam jako chiralną i mówię o niej, że wykazuje chiralność, jeżeli jej dokładny obraz lustrzany nie może zostać na nią nałożony
Lord Kelvin 1893r.

Maciej pochylił się przy kolejnym uderzeniu wiatru w pierś. Lodowate igły przeniknęły przez lichą kapotę i poczęły ranić skórę pod podkoszulkiem. Pogoda tego marca była nieprzewidywalna. Najpierw rano chłód zmuszał do szybszego kroku i wyciskał łzy spod powiek, by popołudniu ustąpić miejsca słońcu i wiosennej duchocie. Dobrze że cel drogi był już blisko. Budynek Dyspozytora Trakcji mienił się we wschodzącym słońcu. Maciej pchnął plastikowe drzwi i szybko skrył się za nimi. Kątem oka spojrzał na korytarzową tablicę służby. Jego nazwisko od wczoraj z niej nie schodziło. W przegródce ze swoimi inicjałami znalazł komplet papierów. Przejrzał jeszcze nie pomięty plik pod kątem kompletności. Biurokraci truli część poniżej pasa, przy jakichkolwiek brakach. Tym razem był komplet.
Zacisnąwszy poły kapoty wyszedł na zewnątrz. Minął tablicę z napisem Teren PKP- wstęp wzbroniony i kontynuował wędrówkę skrajnią torów postojowych. Jego skład zaparkowano na 34. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, żółto- niebieska elektryczna jednostka ukryta pod oznaczeniem EN 57. Zasłużona dla ruchu podmiejskiego. Okna okaleczone zostały przez anonimowych wandali, bliznami szklanych bohomazów. Osadzone w ramach wijących się wśród napęczniałych strupów rdzy. Drzwi nie były w lepszym stanie. Po każdym myciu część z nich nie domykała się nawet podczas jazdy. W środku pocięte siedzenia, zszywane na bieżąco przez służby naprawcze, brudziły spodnie podróżnych resztkami gąbki. Zapach gnijących wykładzin i niedomytych toalet towarzyszył w przemieszczaniu się, mimo dziur i nie domykających się okien.
Maciek włożył klucz w drzwi od kabiny. Ten nie chciał się przekręcić. Delikatnie, jakby miał doczynienia z sejfem pełnym diamentów manewrował kawałkiem metalu w zamku. Wreszcie zaklęcia w postaci kilku mocnych słów spowodowały odpuszczenie i możliwość wejścia do jednostki. Mechanik szybko zamknął wrota za sobą i włączył ogrzewanie kabiny. Gdy temperatura przestała przypominać wnętrze miejskiej kostnicy, zdjął kurtkę i powiesił ją na gwoździu wbitym w tylną ścianę. Szybko przejrzał pobraną od Dyspozytora książkę pokładową pojazdu w poszukiwaniu wykonanych napraw. Takich nie było. Rozgrzawszy się trochę, znów sięgnął po kurtkę i wyskoczył na zewnątrz dokonać oględzin zestawów kołowych. Zwrócił uwagę na stan ogólny. Potem wszedł do tylnego wagonu i sprawdzał zamknięcia pomieszczeń z aparaturą WN. Dla pewności napierał na drzwi ramieniem. Żadne nie puściły. Wrócił do kabiny zostawiając pasażerom pozamykanie drzwi dzielących jednostki. On nie miał na to siły. Włączył wszelkie wymagane instrukcjami urządzenia. Sprężarka wybiła się swoim klekotem ponad resztę orkiestry. Trwało to chwilę i jej praca ustabilizowała się. Gdzieniegdzie wzdłuż pociągu rozszedł się syk uchodzącego powietrza z nieszczelnych przewodów pneumatycznych.
-22347 gotów do manewrów- Maciej zameldował się przez radiotelefon
-Witaj 22347, pogrzej się jeszcze trochę. Ruszaj na Ms2, kierownik dołączy na peronie.
-Zrozumiałem.
Grzanie nie trwało długo. Na tarczy manewrowej 341 wykwitło białe światło. Maciej przestawił rączkę nastawnika w pierwszą pozycję. Jak to zwykle bywało u weteranów, spięty wiekiem i rolą władcy szlaku skład nie wyluzował całkowicie. Mechanik cofnął rączkę w pozycję 0 i użył opcji hamowania nagłego. Potem wyrzucił na luz. Fala uderzeniowa wytworzona w przewodzie obudziła zawory rozrządcze- śpiące w najlepsze.
Skład wyluzował. Rączka nastawnika wróciła w pierwszą pozycję. EN 57 szarpnął i piszcząc spóźnialskimi klockami i innymi równie wysłużonymi częściami ruszył do przodu. Maciej rozpędziwszy się nieco wrócił do zera. Kolebiąc się na zwrotnicach grupy postojowej, wiedziony białymi lampami latarni manewrowych zmierzał ku hali dworca głównego. Ostatni krzyżowy wypluł skład przy drugim peronie. Te drzwi, które działały otworzyły się- pozostałe już wcześniej nie broniły dostępu. Kierownik wbiegł do służbowego i uchylił drzwi kabiny.
-Czołem pracy, kurcza ciepło u Ciebie. Stwierdził
-Naprawili przed wczoraj, a co w służbowym nadal chłodnawo? Maciej obrócił się ze sporym zgrzytem na krześle obrotowym
-Chłodnawo, sople na ścianach !
-Jak obskoczysz bilety, wpadaj, tylko nie wychylaj się przez służbówki z lewej, urwany zawias nie gwarantuje ich powrotu. Chłopaki z naprawczej robili co mogli, ale nie mieli do czego przyspawać, wszędzie rdza…
-I co zrobili?
-Zadrutowali.
-Pomysłowo, spadam na peron, zajrzę za Borową.
-Powodzenia, zamknij za sobą.
Kilkukrotne trzaśnięcie, wreszcie zamek wskoczył w swoje miejsce. Podróżni nadal wychodzili z przejścia podziemnego. Niekończący się strumień żywych twarzy z pozostałościami nocy. Na semaforze wyjazdowym zajaśniały zielono- żółte barwy. Radiotelefon oznajmił:
-22347 możecie jechać, tylko na estakadzie wolno, bo się szyny rozłażą.
-Spoko nasz żółtek i tak nie trzyma rozstawu. Osie przerdzewiały.
-A co na to chłopaki z naprawczej?
-Jak to co…
-Zadrutowali!
Dyżurny i Maciej niemal jednocześnie wybuchnęli śmiechem. Szczekaczka dworcowa z lekką chrypą deklamowała do opustoszałego już peronu.
-Pociąg osobowy do Lewela przez Oleśnicę, Namysłów odjeżdża z toru 4 przy peronie drugim.
Minęła 6.30. Radiotelefon zapiszczał ponownie głosem Kierownika:
-22347 gotów !
Rozległo się mdławe Bzyyyyyyyyyyy
-22347 odjazd !
Potem szarpnięcie i krótki biegł do odcinka osłoniętego niebieskimi tablicami We8a. Uspokojenie silnika i za We9a ponowne wycie oporników. Lecz nie na długo. Zmęczonych ukoiło delikatne kołysanie na krzywych estakadowych szynach. Prędkość turystyczna 25 km/h.
-22347 do Grabiszynu!
-Grabiszyn zgłasza, wolna droga. -Zrozumiałem.
Tarcze ostrzegawcze potwierdziły. Na ramie przed mostem wykwitły sygnały fobii rozjazdów krzyżowych. Potem z maksymalną dozwoloną. Nad zamordowanym Świebodzkim i w lekki łuk. Maciej nie szalał, bo i tak przed Mikołajowem, wśród lasu powtarzaczy, wyrosły jakieś sierżanty. Sprawdził w wykazie ostrzeń stałych- są, ktoś dosmarował długopisem. Mikołajów i znowu zmęczone twarze. Kamienne brzegi peronów podpełzły pod schody. Zaraz za stacją był wiadukt, a pod nim poranna powódź samochodów z tramwajowym nadzieniem.
-22347 gotów ! Rozległo się mdławe Bzyyyyyyyyyyy
-22347 odjazd ! Jest 6.40 Most na Odrze i ostre zakrzywienie o wyszlifowanych brzegach. Powoli trzęsąc i bijąc obręczami. W eter idzie przeciągłe dzwonienie zirytowanego metalu. Przednią szybę zaczyna atakować wschodzące słońce. Maciej spuszcza przesłonę i nakłada staroświeckie okulary przeciwsłoneczne. Znowu angliki z pomarańczową trzydziestką- za nimi osprejowane i przesiąknięte moczem Nadodrze. Kolejny zakręt, tym razem w druga stronę. Po lewej odpoczywające towarowe i manewrujące stoneczki. Osobowy zalicza drugi most nad Odrą. Jej wzburzone, spienione mętne wody przypominają zupę chorą na wściekłą żółtaczkę. Znowu postój, rzeka i Psie Pole. Potem wolność i można nieco odprężyć się. W ręku pozostaje tylko wyłącznik gwizdawki. Jest on potrzebny, wobec zaniku zdrowego rozsądku u kierowców, na przejazdach niestrzeżonych. Kierownik spokojnie sprawdza bilety. Większość pokazuje miesięczny. Starzy wyjadacze tego kursu…
-22347 wzywa Długołękę
-Długołęka do 22347 macie wolny wjazd ! Sympatyczny aksamitny damski głos, powoduje wykwit uśmiechu na twarzy Macieja. Odnowiona stacja puszy się pięknymi drewnianymi nakryciami peronów. Nie dane jest, długo, podziwiać Mechanikowi jej uroków.
Bzyyyyyyyyyyyyyyyyyy
Rozkład jest bezlitosny. Gdzieś za Borową Kierownik wtacza się z termosem.
-Kaaaawaaa dla obsługi ! Ryczy machając metalowym dymiącym kubkiem.
-Dawaj. Maciej wyciąga rękę.
Gorący płyn rozpala trzewia.
-Co tam u Marysi? Marysia to druga połowa ogniska rodzinnego kierownika. Niedawno wieszając podarowaną jemiołę pod lampą zadarła z grawitacją. Tak zazdrosna o wszystkie ciała, bez stałego podparcia złamała jej nadgarstek.
-Zagipsowali mi Panienkę. Odparł Kierownik.
-Ale lepiej?
-Lepiej, ale co się nacierpiała to jej.
-No… Maciej przerwał i zameldował się w Oleśnicy. Wpuścili go. Tu następowała wymiana twarzy na nieco młodsze. Starsze wysiadały i znikały w przejściu. Co bardziej niezdyscyplinowane rwały przez tory. Do składu wpełzali uczniowie Namysłowskich szkół. Gdy już wszyscy znaleźli się w jego nieco zimnym wnętrzu ruszyli dalej. Do kolejnej stacji czas nieco przyśpieszył. Albo Maciej, nie zauważył jego przemijania. Odmierzany kolejnymi
Bzyyyyyyyyyyyyyyyyyyy
Gnał do przodu. W Namysłowie pociąg opustoszał. Dalej jechało powietrze, przesiąknięte oddechami wielu nieobecnych. Całe szczęście, że boczna linia do Lewela, a wzesadzie jej kikut, nie był długi. Sama stacja końcowa składała się z jednego toru. Wchodził doń i wychodził po łuku w tym samym kierunku. Mały prostokątny peron i budynek z dwoma oknami dopełniał reszty. Wszystko położone było tak, że jakby szalony operator piły zaczął ciąć, wzdłuż linii wybiegającej ze środka budynku przez peron i tor, przeciąłby stacje na dwie, będące lustrzanymi odbiciami części. Ot taka ciekawostka. Tylko tor kolejowy nie był jednakowy. Z samej skrajni peronowej, miejscu postoju składu nie było tego widać. W związku z budową autostrady brutalnie rozorano nasyp za stacją. Podgięto do góry obie szyny i w ten sposób amputowano dalszy ciąg trasy. Kiedyś chroniła tą cześć tablica D1, ale złomiarze nie popuścili i jej. Maciej zatrzymał skład idealnie przy końcu peronu. Nikt nie wysiadł ze środka. Mieli teraz w planie dwugodzinny postój i powrót do Namysłowa. Kierownik miał znajomego w Lewelu, więc szybko wyemigrował zostawiając Maciej sam na sam ze składem. Maszynista odłączył silniki i podniósł drugi pantograf. Obszedł pociąg, przemieszczając się częścią dla pasażerów. Przeniósł się do drugiej kabiny sterowniczej. Pod drodze dojrzał leżącą pod jednym z siedzeń książkę. Miała nieczytelny tytuł. Zabrał ją ze sobą. Rozgościł się w kabinie i otworzył znalezisko. Traktowało o skomplikowanych wzorach i było pewnie podręcznikiem chemii, zgubionej przez uczniaka. Mimo to Maciej czytał, bo nic innego nie miał do roboty.
Niektóre związki chemiczne są dla siebie jak odbicie lustrzane…
-Jak ta stacja. Miała oś symetrii, którą kierował się budowniczy. Pomyślał Maciej.
Niektóre z nich mimo, iż są swoim odbiciem lustrzanym nie nakładają się na siebie…
Nie są identyczne…

-Co za bzdura. Przecież ten co w lustrze jest zawsze taki sam. Wygląda tak samo i myśli tak samo, pies lizał takie książki… Głośno sam do siebie skomentował poznane fakty.
Jakąkolwiek figurę geometryczną (lub zbiór punktów) określam jako chiralną i mówię o niej, że wykazuje chiralność, jeżeli jej dokładny obraz lustrzany nie może zostać na nią nałożony -Taaaa chiralny sralny… Maszyniście ziewnęło się przeciągle.
Potem ciężkie powieki zapadły na oczy i przykryły ciemnym całunem ukojenia. Oddech uspokoił się a książka wypadła z dłoni i klapnęła na podłogę. Gdy pierś Macieja wpadła w błogi rytm w samej kabinie zapadła cisza. No niezupełnie. Wielkie lustro w gumowej ramie zawieszone nad pulpitem, zaczęło rosnąć. Puściły metalowe zaciski i tafla w jakieś sposób, jak źródlana woda, wylała się na pulpit. Potem jak żywa meduza podpełzła do Mechanika ciągle powiększając swoje rozmiary. Wszystkie przedmioty, które znalazła na swoje drodze wpadały w nią jak w studnie i… przechodziły na drugą stronę. Okna, wyłączniki, zadrutowane drzwi. Potem tafla przebiła dach i zjadła chmury. Druga jej część wbiła się w ziemię. Nie upłynęło wiele sekund, gdy zaczęła się przesuwać do tyłu składu. Po drodze był Maciej. Nie obudził się. Śniło mu się, że się topi w idealnie krystalicznej wodzie. Mimo bólu płuc było to nawet przyjemne. Nagle skrzek radia wybawił go od koszmaru.
-22347 ! Pobudka i wracaj, bo ja w składzie.
Kierownik jak zawsze subtelny. Maciej skoczył na równe nogi. Strasznie bolała go głowa. Mimochodem spojrzał na zegarek. Byli spóźnieni.
-Cholera!
Szarpnął nastawnikiem i EN 57 ruszył. Za oknem przesunął się budynek z tablicą leweL. Kierownik coś wrzeszczał do radiotelefonu. Jednostka nabierała rozpędu. Znajomy łuk, odbicie lustrzane wzdłuż osi symetrii. Nagle mechanik mimo olbrzymiego bólu głowy dostrzegł powód krzyku. Zrozumiał…

Kiedy potężny dźwig drogowy uniósł pogruchotane pudło EN 57 z asfaltu budowanej autostrady- przez rozbite szyby kabiny wypadła książka. Jeden z robotników podniósł ją i zaniósł Policjantowi.
-To pewnie maszynisty…
-Tak. Zadumał się śledczy i otworzył ją na pierwszej lepszej stronie.

Jakąkolwiek figurę geometryczną (lub zbiór punktów) określam jako chiralną i mówię o niej, że wykazuje chiralność, jeżeli jej dokładny obraz lustrzany nie może zostać na nią nałożony

KONIEC 

Wrocław 31.04.2005r.

Powrót do listy opowiadań z 2005r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *