Dla wszystkich którzy, kupili kalendarz Paro-Sympatyczny. Dziękuję im za wsparcie, którego mi udzielili.

W Słupi nie było komu wybić dwudziestej trzeciej godziny doby. Zegar na ratuszowej wieży, nie konserwowany od lat z braku funduszy, rdzewiał na stojąco. Jego wskazówki ustawione były wciąż na punkt pierwsza. Litościwy mrok skrył go przed wzrokiem turystów. Część miasta oddalona od plaży zamierała powoli w katatonicznym śnie. Tylko na nadmorskim deptaku ludzie jeszcze zrzucali zmęczenie, nagromadzone w ciągu roku. Rytmiczna muzyka słyszalna była, nawet w miejscu tak oddalonym, jak peron pierwszy tutejszego dworca. Drzemał przy nim sponiewierany wysoką temperaturą pośpieszny Słupia-Katowice. Ostatni, który gasił światła. Po jego zniknięciu stacyjkę zamykano do rana. Do godziny wymarszu brakowało piętnastu minut, ale wszystko zostało już przygotowane. Nieliczne zwrotnice ustawiono na właściwy przebieg i zamknięto. Dyżurny czekał tylko z wyświetleniem sygnału na semaforze. SU 45 bulgotała na wolnych obrotach, przerywanych co chwila jazgotem sprężarki. Miała zaciągnąć skład, do odległego o godzinę jazdy Kromolina, gdzie przejmie go elektrowóz. Przyczyną takich roszad, był fakt, iż tylko do Kromolina dotarł drut. Do Słupi nie starczyło czasu, a potem w związku z upadkiem koniunktury nie było po co.
Maszynista krzątał się w kabinie, wystawiając co chwila głowę przez okno, za swoim pomocnikiem. Ten wyłonił się z mroku na sześć minut przed odjazdem. Zdyszany wspiął się do kabiny i klapnął na swoim miejscu. Jak tylko uspokoił oddech wyrzucił z siebie:
-Bry Panie Józiu.
-Dobry Nowy, co tak późno? Turystka wam się pod ostoję rzuciła?
-E tam Panie Józiu. Mnie nie dupy w głowie.
-To niedobrze, w twoim wieku.
-Ząb mnie nawala, jakby mi ktoś młotkiem szczękę prostował.
-O to rzeczywiście nie fart, za godzinę będziemy w Kromolinie, tam się na ostry dyżur zgłosisz.
-Wytrzymam do rana…-burknął pomocnik
Gardłowe wołanie z poziomu peronu, przerwało konwersację. Józef prześlizgnął się za siedzącym pomocnikiem i przez uchylone drzwi, dojrzał dyżurnego z plikiem dokumentów.
-Więcej tej makulatury nie macie?- zakpił.
-Kto wyjeżdża ostatni, ten zabiera wszystkie odpadki- odgryzł się Dyżurny.
-Poeta z was się zrobił
-Nie kpij Józek, tylko zabieraj to barachło mi sprzed oczu, bo już nad tym nie panuje.
Maszynista złożył makulaturę na półce za plecami. Na semaforze wyjazdowym w miedzy czasie wykwitły zielono- pomarańczowe rumieńce. Na pustym peronie ktoś krzyknął:
-Wsiadać proszę!
Józio pyknął nawrotnikiem o jedną pozycję. Zatrzeszczał radiotelefon.
-33227 gotów.
Dyżurny z kanciapy machnął zielonym świetlikiem. Ledwie go było widać przez maleńkie okno. Dla Józefa wystarczająco. Pomocnik zerknął jeszcze w lusterko i potwierdził stan rzeczy, lekko kiwając napuchniętą szczęką. Suczka łagodnie przeszła do wyższych tonów. Brudne spaliny uniosły się lekko w górę. Bez szarpnięć zaprosiła do tańca wagony. Pociągnęła je za sobą w ekstazie ruchu. Musnęła obrzeżami zwrotnice na głowicy wyjazdowej. Odpowiedziały zawstydzone lekkim rezonansem. Lokomotywa pochyliła się w prawo, wysuwając się zalotnie z ostatniej krzyżownicy. Za nią poszły wagony. Szlak nadal zaciskał się wąski łuk. Prowadził pociąg do przecinki pomiędzy ścianą drzew. Gdy już tam trafił, wyprostował się raptownie i tak pozostał. Drzewa naciskały nań, starając się wydusić wszystkie soki z podsypki. Były ciemne, niemiłe i odpychające.
Kiedy skład osiągnął rozkładową 70 km/h, Józef oderwał dłonie od nastawnika i zaparł się w fotelu. Siedzisko zatrzeszczało. Spojrzał na pomocnika. Ten trzymał się za policzek i syczał co chwila jak wściekły wąż.
-Bardzo boli Nowy?
-Bardzo Panie Józiu, a Pan co z tym Nowym, pół roku już jeździmy.
-Jakoś nie mogę się przyzwyczaić. Mruknął maszynista i zbił czuwak.
-A mój poprzedni, to jakieś wyjątkowy był?
Zapadła cisza. Pomocnik przestraszył się, że popełnił jakąś gafę. Ale po chwili Józef zaczął snuć opowieść. Troszkę z sentymentu, nudów i ludzkiej potrzeby wygadania się. Nie odrywał przy tym wzroku od szlaku. Wyglądało to tak, jakby prawił monolog z nieobecnymi duchami. -Przyszedł do nas, do Kromolina gdzieś ze Śląska. Nie był, ani wysoki, ani niski, ani przystojny. Taki odłamek szarej masy ludu pracującego. Rzucili go do mnie na Suki. Kiedyś nazywaliśmy je lokalnie Fiatami. Śmiesznie było. Sąsiad mój wypiwszy w knajpie, chełpił się swoim FSO, mówi mój to ma kopa- 75 koni. Kiedyś mnie zeźliło i mu mówię, że jeżdżę fiatem z 1500 koni pod maską. Nie uwierzył.
Wracając do Zbycha, bo tak go wołali- ciągnęliśmy do Słupi co się dało i na abarot. Tak przez dziesięć lat. Czasami zdarzały się dalsze wypady, lecz były one jak rodzynki w poznańskim serniku- występowały rzadko. Pytasz jaki był…
Pomocnik tylko skinął głową. Ból szczęki nie zezwolił na wydanie głosu.
-Nie bardzo potrafię Ci to wyjaśnić, ja nazywałem to darem. Widzisz Zbychu zawsze wiedział wcześniej, że coś jest nie tak. Po raz pierwszy tego doświadczyłem podczas wjazdu na Stegny. Zasuwamy tyle co Bozia na zaworach pozwala, a trakcyjne miło trzeszczą z bólu. Zielone na wjazdowym, więc czekam na klekot krzyżownic i łupanie prowadnic. Nagle Zbychu buch za hamulec i stoimy przed pierwszą zwrotką. Wylazł z kabiny i za moment wrócił.
-Idź zobacz Józiu, jak nam drogę przygotowali- mruknął
Zostawiwszy go w lokomotywie poczłapałem do zwrotnicy. Iglica wypięta z mechanizmu, ledwie przylegała do opornicy. Przy prędkości z jaką chcieliśmy ją pokonać, byłby niezły bigos. Drugi raz walimy z podsyłem na Korszyce. Wszystko tak jak poprzednio, zielony na wjazdówce a Zbychu szlifuje tory. Suczka HALT i stygnie. Ku nam z bocznicy wysuwa się stonka z jakimś obszarpańcem. Hebluje i chłopaki z ryjem, co my tu robimy, bo oni manewry mają. Patrzę na karła- no białaczka i sprzeczny jak cholera. Mówię Ci Nowy, dwie noce nie spałem. A Zbychu tylko opieprzył kogo się dało i dalej bez stresu pociąg prowadził. Nie bałem się z nim jeździć. Był Aniołem Stróżem dla maszyny i mnie.
-eee, przy..adek- wyartykułował Nowy.
-Przypadek…- żachnął się Józef- ty mi tu Nowy pamięci przyjaciela nie profanuj.
-Aszam
-Nie aszaj tylko słuchaj. Wiesz jak odszedł Zbychu. Przyszedłem doń wieczorem, aby piwko osuszyć. Zastałem kobitę zapłakaną. Powiedziała, że Zbychu zamknął się w pokoju i zaczął coś pisać. Po godzinie wyszedł i wręczył jej notes. Ucałował i powiedział, że na niego już czas. Przytulił lubą i osunął się w ramionach bez życia.
Zapadła cisza. Głośniejsza od ryku 1500 konnego silnika. Szlak odsunął z szacunkiem drzewa i milczał przegryzając opowieść. Suczka kolebała się na boki licząc wyrazy szacunku.
-o ylo w esie?- zagulgotał Nowy
Józef sięgnął do torby i podał ostrożnie brązowy malutki notes. Nowy syknąwszy zabrał się do lektury, wspomagał się latarką.

22.III.2000- około 17 awaria jednego z tarkcyjnych- wyłącz dojedziesz spokojnie.
24.III.2000- Na Słupi będziesz na wolnej z największą, zwolnij do 20km/h, na pierwszej zwrotce barany z drogówki śrubę w krzyżownicy zostawili. Podskoczysz, ale nie wylecisz.
25.XII.2000-na 15km od Kromolina zwolnij (gówniarze kamienie i kawałki lodu zostawili)- ponadto wesołych świąt) 

Nowy ogarniał zdumiony wpisy z dwóch lat. Gdy skończył spytał:
-ee fajeczki obok?
-Co się sprawdziło.
-Są wsędzie!
-No bo Zbychu zawsze prawdę mówił.
-A na 2004 wpisów ema.
-Bo znalazł inny sposób i czasu za bardzo nie miał na rozwlekłe pisanie.
-?
-Kiedyś sam zobaczysz.
Józef zamilkł. Nowy zgasił latarkę i oddał notes. W kabinie zrobiło się jakoś zimno. Gdy do Kromolina zostało niewiele ponad cztery kilometry, Józek sięgnął po termos z herbatą. Nigdy nie pił wcześniej, bo na starość zawory mu się rozszczelniały, a nie miał ochoty na ubytek płynów w trasie. Nalał sobie a do Nowego mruknął:
-Tobie nie dam, bo mi głową sufit rozwalisz, jak gorące Ci ząb popieści.
-Ano- odburknął Nowy.
Szlak położył się w ostatni zakręt. Nagle w kabinie rozległ się ostry dźwięk.
-olera uwak! Nowy cisnął sobą o pulpit.
-Nie, zbiłem- spokojnie stwierdził Józef.
-No, o co?
-Telefon…
-efon?!
-Zainstalowany do łączności wewnętrznej między kabinami, czego was w tych szkołach uczą?
Dzwonek znowu się odezwał.
-Odbierzesz?! -spytał Józiu i podał mu zakurzoną słuchawkę.
-Ale am nikogo ema! Nie owinno yć. – bełkotał zdezorientowany Nowy.
-Odbieraj do diabła!- krzyknął Józiu.
Nowy przytknął słuchawkę do ucha. Słuchał i bladł.
-amy pękniętą szynę na 68 km, uż przed stacja… AMOWAĆ!!!- Nowy powtórzył to co usłyszał.
Józef zaciągnął hamulec. Suka spięła się obrażona, tak nagłym traktowaniem. Sypnęła wściekła iskrami i jak zaczęła piszczeć ze złości. Wreszcie zamarła. Blady Nowy upuścił słuchawkę. Józef podniósł ją i odłożył na miejsce. Sięgnął po manipulator od radiotelefonu.
-Tu 33227 mamy pękniętą szynę, zatrzymałem skład, od Słupi nic nam nie grozi, ale osłońcie nas od przodu.
-Zrozumiałem 33227
Nowy syknął nieco donośniej. Nabrał powietrza i wydusił z siebie.
-Tak bez spr… sprawdzania?
Józek wstał i z groźną miną zbliżył się doń.
-Ty chcesz żeby Ci twarz z drugiej strony spuchła?
-eee- przestraszył się Nowy.
-Przyjaciela będziesz mi obrażał, zapamiętaj Zbychu zawsze mówi prawdę i nigdy się nie myli!
Z oddali nadbiegali niewierzący ze służb drogowych. Mała ćma musnęła czoło SU45. Potem uniosła się w górę. Odlatując lśniła w czerwieni świateł końca składu. Do momentu, aż te roztopiły się w gorącym mroku.

KONIEC

Wrocław 18.07.2004r.

Powrót do listy opowiadań z 2004r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *