Lipinka Pomorska nie była dużą stacją. Pojedynczy tor rozgałęział się na dwa, które tworzyły mijankę na tej linii. Zaraz po wojnie dobudowano ślepo zakończoną bocznice wyładunkową. Odchodziła ona od toru nr 2 przy południowej części stacji. Budynek zawiadowcy pamiętał jeszcze wichry I wojny światowej. W środku mieściła się nastawnia do obsługi dwóch semaforów wjazdowych na mijankę. Wyjazd odbywał się na rozkaz dyżurnego ruchu. Ruch był tu mały, zaledwie dwie pary pociągów osobowych na dobę. Towarowe kursowały częściej, dowożąc potrzebne artykuły do miejscowych fabryk i sklepów. Zaraz po drugiej wojnie światowej linia odżyła. Pojawiła się nawet dodatkowa para pociągów. Rozkład był tak ułożony, że mijały się one w Lipince. Od początku nad bezpieczeństwem podróżnych czuwał Michał Kowal. Nikt nie wiedział kiedy zaczął tu pracować. Chodziły słuchy, że przybył na te ziemie zaraz po wojnie wraz z przesiedleńcami. Zawsze nienagannie ubrany wpuszczał i wypuszczał składy z mijanki, sprzedawał bilety i dbał o otoczenie stacji. Kiedy wieczorem odchodził ostatni skład, siadał na ławce przed budynkiem i opowiadał miejscowej gawiedzi różne ciekawe kolejowe historie. Jedną z nich była opowieść o strażnikach zaklętych w semafory dbających o pociągi. Nieposłuchanie ich rozkazów w postaci opuszczonych ramion groziło strasznymi konsekwencjami śmierci i zniszczenia. I tak mijały dni za dniami. Michał Kowal stał się symbolem na stałe wrośniętym w krajobraz stacji. Zżył się z nią i pokochał. Wkrótce jego kolegami byli obydwaj strażnicy a koleżankami zwrotnice, które przestawiał z wyczuciem. Maszyniści witali go z uśmiechem, miejscowi pomagali utrzymać stację. Lecz nadeszły zimne czasy. Najpierw zawieszono ruch pasażerski, a później towarowy. Linia zamarła w oczekiwaniu na decyzję o rozebraniu. Michał Kowal za ciężką i nienaganną służbę dostał na własność mieszkanie służbowe w budynku stacji. Dzielny emeryt dbał o nią tak, jakby nadal chodziły tędy pociągi. Tory na Lipince były odchwaszczone, a zwrotnice nasmarowane. Tylko pociąg nie nadjeżdżał. Michał, siedząc wieczorami na ławce, nasłuchiwał nocnych odgłosów licząc na to, że usłyszy pociąg. Na próżno. W połowie tego lata na stację wtoczyła się drezyna techniczna. Panowie w pomarańczowych koszulach zaczęli demontować urządzenia nastawni. Michał nie mógł nic zrobić, schował się za budynkiem gdzie łzy mogły płynąć w spokoju po twarzy. Po odjeździe ekipy stacja była martwa. Strażnicy, z braku drutów naciągowych, opuścili bezwładnie tarcze. Unieważnione semafory zaczęły umierać zawstydzone. Mimo wysiłków Kowala rdzewiały na potęgę. Wkrótce południowy trzeba było zdemontować, bowiem zagrażał bezpieczeństwu. Ostał się tylko północny – martwy kikut. Pod koniec lata znowu nadjechała drezyna. Tym razem ekipa obejrzała zwrotki i zablokowała je w położeniu na przestrzał.

– Będzie jechał pociąg specjalny, potem rozbieramy linię.

– Specjalny? – cicho spytał starzec.

– Pm36-2 i jacyś miłośnicy kolei – rzucił od niechcenia kierownik robót.

Michał nie czekał, aż odjadą. Wszedł do budynku i wyciągnął z szafy galowy mundur. Starannie przetarł patki i wyprasował spodnie. Potem jeszcze raz wyszedł na peron. Rozejrzał się. Ekipy już nie było, a stacja starannie utrzymywana przez lata była gotowa na przyjęcie gości. Dni ciągnęły się niemiłosiernie długo. Aż wreszcie nadszedł ten moment. Była piękna słoneczna pogoda. Gdzieś z daleka dał się słyszeć rytmiczny stukot. Michał powoli wyszedł przed budynek i stanął w postawie zasadniczej. Jeszcze raz zlustrował stację, wszystko grało. Gdyby jeszcze strażnika dało się uruchomić. Opuszczone ramię na pewno nie dodawało mu powagi.

– Przepraszam, stary… – szepnął w jego kierunku Michał.

Parowóz wytoczył się zza zakrętu. Minął martwego strażnika i z fasonem wyhamował na stacji. Z zabytkowych wagonów wysypali się ludzie z aparatami fotograficznymi na ramionach.

– Fotostop! – krzyczeli i robili zdjęcia.

Kowal uwiecznił się wraz z budynkiem na kilku. Był dumny ze swojej stacji, a ona z niego.

– Wszystko pięknie, tylko ten semafor… Cała podstawa przerdzewiała, grozi zawaleniem – poinformował jeden z uczestników.

– To nie semafor, to strażnik – szepnął dyżurny ruchu.

– Co? – nie rozumiał młody człowiek.

Nie doczekał się odpowiedzi. Ktoś zarządził odjazd. Maszynista zaprotestował wskazując na Kowala.

– On musi mi zezwolić, przepisy…

Szef imprezy, nieco speszony, podszedł do Kowala.

– Będziemy o 21 z powrotem, prosimy o pozwolenie wyjazdu z mijanki.

Michał uniósł lizak i stanął na baczność. Maszynista dał długi sygnał gwizdawką i zasalutował. Pm36 buchając dymem z komina ruszył naprzód. Dyżurny ruchu odprowadził go wzrokiem. Gdy wszystko ucichło, Michał podszedł do strażnika. Rzeczywiście rdza przeżarła całą podstawę. Całość konstrukcji chybotała się lekko.

– Wytrzymaj, jutro cię zabiorą tam, gdzie odchodzą strażnicy… Wraz z całą linią…

On milczał. Gdzieś na horyzoncie zaczęło się błyskać. Powietrze stawało się ciężkie. Nadchodziła burza. Kowal wrócił na stację żeby zjeść kolację. Tymczasem na dworze rozpętało się piekło. Z ciemnego nieba lunęły strugi deszczu. Wiatr zaczął szarpać koronami drzew. Zapadł zmrok. Koło 21 Kowal zaczął wypatrywać Peemy. Ciężko było. Pociąg wyraźnie spóźniał się. Michał zapalił wszystkie światła na stacji, niewiele to dało. Szalejący żywioł przysłaniał wszystko. Wreszcie w oddali zajaśniało. Dyżurny przytrzymując czapkę ręką wyszedł na peron. Deszcz i wicher niemal ciskały nim o beton. Nagle dostrzegł coś zdumiewającego. Strażnik ożył. Wyprostowane ramię wskazywało sygnał stój, a czerwony sygnał ostrzegał nadjeżdżających.

– Niemożliwe… – szepnął Michał.

Maszynista Pm36-2 również przetarł oczy.

– Mamy stój na lini!!! – krzyknął do pomocnika.

– Niemożliwe! Wszystkie semafory są nieczynne, pewnie to ta cholerna burza – odparł pomocnik.

Parowóz nie zamierzał się zatrzymać. Gdy wpadł na pierwszą zwrotnicę strażnik przechylił się i potwornym zgrzytem runął na tory przed składem.

– Przeszkoda na torze! – wrzasnął maszynista i odruchowo zaciągnął hamulec.

Skład minął Michała i zaczął wytracać prędkość. Mokre tory utrudniały zadanie. Parowóz najechał na leżącego strażnika. Zardzewiały semafor pękł na dwie części, pogasły lampy. Skład wlókł go jeszcze rozrywając na części przez dobre pięć metrów. W końcu zatrzymał się.

– Dalej nie jadę! – krzyknął maszynista, – nie będę ryzykował w taką pogodę

– Zostajemy tu – zarządził organizator imprezy. – Dyżurny, dajcie znać dalej, że czekamy na poprawę warunków.

Michał spełnił prośbę. Całą noc gotował herbatę dla młodych ludzi w składzie. Rano wszystko ucichło. Pociąg specjalny czekał na drezynę z fachowcami, bowiem trzeba było dokładnie sprawdzić stan Peemy. Nadjechali dopiero w południe z innego kierunku niż zwykle.

– Co tak długo, od Żarkowa nie bliżej?! – spytał Michał. Do Żarkowa miał właśnie jechać pociąg specjalny, który ugrzązł w Lipince.

– Jechali do was stamtąd, gdy wpadli na mostek nad drogą za Lipinką, ten runął pod drezyną. Dobrze, żeście tu zostali, dwóch ludzi jest w szpitalu. Podmyło dziada.

Na stacji zapadła cisza. Tylko Michał podszedł do szczątków semafora. Delikatnie podniósł pogruchotane ramię z latarnią.

– To on nas ostrzegł, strażnik.

– Niemożliwe, coś wam się przewidziało, Kowal. Jak demontowaliśmy nastawnię, to odcięliśmy naciągi i elektrykę…

Maszynista parowozu milczał. Zresztą i tak by mu nikt nie uwierzył. Skład wycofano tyłem.

Ekipa demontująca tory pojawiła się na tydzień po zdarzeniu. Kowal uprosił ich, by zostawili kawałek toru przy peronie. Zdziwieni spełnili prośbę. Ot tak.

– Gdzie jest ten szmelc semafor Kowal? – spytał kierownik – zabierzemy złom i nie będzie wam stacji zaśmiecał.

Michał wskazał na świeży pagórek za stacją.

– Pochowałem strażnika, odszedł jak należy, kierowniku.

Kierownik długo nie mógł oderwać wzroku od starca. Przez grzeczność nie powiedział, co o tym myśli. Zresztą Kowala to nie obchodziło.

Wrocław, 16 maja 2002 r.

Powrót do listy opowiadań z 2002r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *