Nowy Jork wieczorem- paskudne wymarłe miasto. Kolejny dzień obserwacji. Za oknem pada deszcz. Migoczące światła latarń zniekształcają obraz. Milczę i patrzę. Degustuję. Po drugiej stronie ulicy za szklaną taflą okna, jak w akwarium miota się kobieta. Wykonuje swoje codzienne obowiązki, a ja na nią patrzę. Taka już moja rola w tym parszywym życiu. Praca polegająca na podglądaniu i obdzieraniu ludzi z resztek intymności. Nic nie może zostać schowane ani ukryte. Przynajmniej nie przede mną. Nie teraz. Zawsze byłem w tym najlepszy. Myślałem, że będzie tak do końca, łudziłem się. Lecz dziś już wiem, że jest inaczej. Kiedyś każdy z nas popełnia ten błąd. Błąd, przed, którym ostrzegamy innych. Zaczyna się niewinnie, od zachwytu. Potem jest coś więcej. Obserwacja staje się przyjemnością. Obserwowana twoją własnością. Zdajesz się być jej władcą, a ona przynależeć do ciebie. Nieoficjalnie nazywamy to zaangażowaniem osobistym, a oficjalnie jest to zabronione. Wielu zginęło broniąc, czegoś, co im się nie należało. Zaangażowanie wypacza obraz rzeczywistości. Skłania do fałszywych wniosków- a te bywają śmiertelne.
-Obiekt telefonuje, włączam magnetofon- mój partner cichym szeptem oznajmia zmianę w zachowaniu obserwowanej i potrzebę jej rejestracji
Nie odzywam się. Zbędne słowa psują przyjemność z obcowaniem z nią. Właśnie wykręca numer. Zgrabne palce wbijają się w tarczę aparatu. Soczyste usta wypowiadają słowa, które zaraz będę słyszał, a nie powinienem. Spijam miód z jej ust na odległość elektrycznego kabla. Dzieli nas tylko deszcz i dwie szklane tafle. Skończyła. Spogląda w mrok przez szybę swojego akwarium. Nie widzi mnie. Tak ma być. Lekki dreszcz przenika moje ciało. Język zwilża dyskretnie wyschnięte wargi. Erotyczna więź z obiektem staje się niemal namacalna. Paruje w mroku i wygina się niewidoczna.
-Obiekt przechodzi do łazienki, przechodzę na podczerwień
Odchodzę od okna. Tafla w jej łazience jest przesłonięta zasłonką. Woalka nieprzystępną dla mojego wzroku. Siadam na wyczucie przed monitorem. Tam są jej kształty generowane przez komputerowy procesor. Kąpie się. Strumienie ciepłej wody wyglądające jak krew, omywającą jej boskie ciało. Czerwienieją na ekranie jak wszystko, co ma temperaturę. Okropny widok. Jednocześnie przy odrobinie wyobraźni można ją przywlec w ziemskie kształty. Dodać atrybuty kobiecego czaru i tajemniczości. Woda spływająca pomiędzy krągłymi wypukłościami, penetrującą każdy zakamarek jej idealnego ciała. Znowu mam dreszcze. Dobrze, że partner tego nie widzi.
-Obiekt wychodzi z domu
-Przejmuję go- tym razem odpowiadam i wychodzę
Zbiegam po pustej ciemnej klatce. Zapach stęchlizny i ludzkiego moczu paraliżuje mój zmysł powonienia. Delikatnie otwieram spróchniałe drzwi i wyślizguję się z nory. Przypominam ślimaka, na którego nikt nie zwraca uwagi, lub omija go z obrzydzeniem. Lokalizuję ją i ruszam na łowy.Idę za nią ostrożnie w padającym deszczu. Okryty szczelnie przemokniętym płaszczem mam ochotę dotknąć jej. Jest tak blisko, skulona pod czarnym parasolem. Widać tylko długie zgrabne nogi, omijające liczne kałuże. Stukot jej obcasów rani mój mózg. Oddech staje się, krótki i płytki. Może się odważę? Tu i teraz w tym deszczu. Nikt nie zauważy…
-Covalus jesteście za blisko obiektu!
Staję. Głos z słuchaweczki wetkniętej w ucho przywraca mnie światu. Pozwalam, aby się oddaliła na bezpieczną odległość. Podnoszę na chwilę twarz ku orzeźwieniu z nieba. Prawie wybija mi oczy. Ruszam. Na chwilę zapominam o niej, niestety tylko na chwilę. Kiedyś jeszcze umiałem siebie zbluzgać za taki stan rzeczy. Dziś nawet tego nie potrafię. Wypalam się.
-Obiekt zatrzymał się!
Widzę. Muszę podejść jak najbliżej. Przy tej pogodzie mikrofon kierunkowy, który mam w kieszeni niewiele zdziała, a my musimy znać każde jej słowo. Na kogoś czeka. Niepokoi się. Nerwowo przebiera palcami u rąk. Duże oczy ilustrują okolicę i nielicznych przechodniów. Parę razy muskają moją sylwetkę. Bliżej już nie podejdę. Ulica jak na złość pustoszeje. Deszcz wzmaga się. Jakby miał, ochotę mnie od niej oddzielić. Reguluję mikrofon, marne szanse, że coś wyłapie. Tym razem nic nie poradzę- będzie sama. Nie sprofanuję jej prywatności na tyle na ile jest to potrzebne. Nie usłyszę, o czym rozmawia z osobą, która do niej podejdzie. Nie dziś. Nie w tą noc.
-Zmiana, obiekt przejmuje, ktoś inny Covalus, wyśpij się się- słuchaweczka zwalnia moje zmoczone ciało od obowiązku inwigilacji. Żegnam się z nią niewidocznym pocałunkiem. Odchodzę i znikam w strugach wody. Przy wejściu do mieszkania partner patrzy na mnie. Ociekam i określam swój stan krótko:
-ku##a idę spać
Nie odpowiada, tylko kiwa głową ze zrozumieniem. Zapadam się w krainę, gdzie nie ma deszczu i jest ona-tylko dla mnie.
-Znowu pada- budzi mnie partner.
Doprowadzam się do stanu używalności wodą koloru żółtego cieknącą z zardzewiałego kranu. Oddaję mocz do brudnego sedesu i wchodzę do szarej kuchni. Na stole kawałek pizzy z nocy zostawiony przez mojego partnera dla mnie. Zrzucam tłum owadów ucztujących na niej i jem powstrzymując wymioty. Tak już pewien okres powtarza się ten rytuał. Aż dziw, że nie chorujemy. W ekspresie bulgocze mocna kawa. Przelewam ją do swojego kubka. Przed ugotowaniem szybkim wyskokiem ratuje się z jego wnętrza spory karaluch. Znika w dziurze ściennej. Wchodzę do pokoju obserwacji. Sprzęt cicho szumi rejestrując wszystko, co zrobi ona.
-Śpi- oznajmia partner
-Przypilnuję, walnij się- odpowiadam
-Ok.
Siadam w fotelu naprzeciw okna i usiłuję przebić brudny deszcz lejący się z nieba. Wreszcie ją dostrzegam. Zwinięta w kłębuszek w czystej białej pościeli, lekko oddycha. Spokojna twarz z lekko czerwonymi policzkami wyraźnie odbija się na tym tle. Doskonała twarz. Deszcz zamazuje obraz, gasi niedociągnięcia matki natury. Wlewam w siebie pierwszy łyk czarnej kawy. Cały czas nie odrywam wzroku od niej. Pojawia się znajomy dreszcz, a może to tylko kawa- nie wiem. Gorzki piekący smak pali mi usta. Spluwam na podłogę, może trafię jakiegoś robaka. Niestety nie. One są jak my. Przezorne i przewidujące. Unikają niebezpieczeństw. Przynajmniej te na podłodze. Ona przewraca się. Lekka kołdra zsuwa się z jej ciała osłaniając plecy i krzywiznę kręgosłupa. Chłonę te kształty w absolutnej ciszy. Czekam na dalsze przemieszczenia przykrycia. Niespokojny sen powoduje, iż odwraca się w drugą stronę. Odurzony wzdycham ostrożnie, aby jej nie obudzić. Mojego partnera nie budzą nawet liczne karaluchy zbierające resztki jedzenie z kącików jego ust. Z moich najadły się w nocy. Ona wstaje i przeciąga się. Jest taka delikatna w wyrazie i metaforyczna w kształtach. Drżę na cały ciele. Ręce pokrywa mi cienka warstwa potu. Ona wychodzi do łazienki. Nie budzę jeszcze partnera. Nie chcę, aby ją tak oglądał. Nie się ogarnie. Teraz wolę poobcować z nią sam na sam. Wypijam kawę- zimną i tłustą w smaku. Deszcz wzmaga się jeszcze, a może mi się wydaje?
-Wstawaj!- Szarpię nim
-Już- odpowiada i wychodzi do łazienki.
Karaluchy uciekły z jego twarzy już wcześniej. Słuchawka w moim uchu piszczy znajomo.
-Covalus, dziś o 21.00, Kawiarnia Roma masz zielone światło
-Zrozumiałem-odpowiadam do mikrofonu wszytego w podkoszulek
Partner słysząc to wychodzi z łazienki. Po tygodniach spędzonych w tej norze na jego twarzy widnieje nadzieja.
-Już?!
-Tak, wracamy do domu- uśmiecham się
-To dobrze-odpowiada
Do wieczora nic się nie wydarza. Tylko deszcz pada mocniej. Około 20 odchodzę od szyby akwarium i zaczynam się przygotowywać. Wkładam smoking i złoty zegarek. Będę tak blisko niej, więc muszę wyglądać nienagannie. Partner walcząc z prawowitymi mieszkańcami tego budynku, demontuje sprzęt. Jestem podekscytowany, jak zwykle. Trochę szkoda mi tych intymnych chwil niepewności, ale to mam już za sobą.
-Obiekt wychodzi
Ubieram wilgotny płaszcz. Z kieszeni wypełzają mi karaluchy. Nie chcą utopić się w deszczu na ulicy.
-Do zobaczenia-mówi na odchodne partner
-Na razie- odpowiadam, choć wiem, że już nigdy go nie zobaczę.
Prawo tego zabrania. Zawsze przychodzą inni. Tylko deszcz i robactwo jest takie same. Idę za nią. Ma ten sam parasol, co wtedy. Te same pantofle. Tym razem nie zbliżam się nadto. Nie ryzykuję. Będę miał na to czas. Wchodzimy do kawiarni. Jasność i ciepło otumania mój szósty zmysł, ale tylko na chwilę. Czekam na nią, aż się pozbędzie płaszcza i parasola, aż wejdzie na salę. Pięknie się ubrała. Długa czarna suknia podkreśla krzywiznę ciała. Lekko podmalowane usta zapraszają do skojarzeń. Bawią się z takimi jak ja- obserwatorami. Znikneła wśród stolików. Oddałem mokry i śmierdzący stęchlizną płaszcz szatniarzowi. Numerek cisnąłem do pierwszego kosza, nie będzie mi już potrzebny. Kelner prowadzi mnie do zarezerwowanego wcześniej stolika. Dla jednej osoby, dokładnie naprzeciw niej. Siadam i zamawiam kolację. Znad parujących dań patrzę na nią. Jak niecierpliwie czeka i się denerwuje. Chciałbym podejść i powiedzieć jej jak pięknie wygląda. Pocałować i zapewnić, że on przyjdzie. Lecz powstrzymuje się. Regulamin tego zabrania. Pozostaje mi tylko sucha i beznamiętna obserwacja. Lecz już od dawna nie jest taka. Złamałem regulamin i zaangażowałem się. Popełniłem błąd i mam nadzieję, że tylko ja o tym wiem. Jem ciepłe danie o fantazyjnym smaku. Wchodzi on i siada naprzeciw niej. Chwyta ją za wypielęgnowaną dłoń i lekko muska policzek. Mój mankiet drży. Zbliżam go powoli do ucha.
-Zielone światło- mówi słuchawka
-Zrozumiałem- szepczę do guzika
Czekam na moment. Są piękni i tacy beztroscy. Kelner przynosi mi jeszcze jedną porcję potrawy. Jem ją powoli i czekam. Smakuje cudownie. Wreszcie ona wstaje i wychodzi. Mój mankiet znowu drży.
-Teren czysty, zaczynaj!
Wstaję i zostawiwszy nóż i widelec na talerzu, idę w za nią. Wchodzę w długi ciemny korytarz. Zgodnie z komunikatem mankietu nikogo w nim nie ma. Będziemy tylko ja i ona. Skręcam do słomkowych drzwi z kółeczkiem. Damska toaleta. Lekko i delikatnie naciskam klamkę. Drzwi otwierają się bezgłośnie. Sięgam do kieszeni spodni. Nie ma jej przed lustrami. Podchodzę do jedynej zamkniętej kabiny. Dobrze, że nie zaryglowanej. Deszcz za okienkiem wali wściekle o brud ulicy. Wprawnym ruchem szarpię za klamkę. Ustępują. Zdziwiona, przerywa poprawianie garderoby. Właśnie skończyła. To dobrze, jest taka piękna, niezręcznie było by w trakcie. Zapach jej ciała uderza w moje nozdrza.
-Co Pan?!- Nie krzyczy i nie wykonuje gwałtownych ruchów.
Milczę, nie chcę zbędnymi słowami niszczyć chwili. Patrząc prosto w jej oczy naciskam dwukrotnie spust. Uderza o tylną ścianę kabiny. Gaśnie i osuwa się zostawiając szkarłatną pręgę na niebieskich kafelkach. Nie zbliżam się. Za mocno krwawi. Mój mankiet znowu drży.
-Obcy na terenie!
Muszę się spieszyć. Delikatnie sadzam ją na sedesie. Dla pewności naciskam jeszcze raz spust, przykładając lufę zakończoną tłumikiem do twarzy. Potem zamykam kabinę na rygiel- wytrychem. Wychodząc mijam zdziwioną kobietę.
-Pomyliłem się- wyjaśniam głosem pijanego ignoranta.
Uwierzyła. Zawsze wierzą. Wchodzę na salę i siadam nagle za jej partnerem. Wsuwam mu ciężki kwadratowy przedmiot do kieszeni. Próbuje się odwrócić, lecz silnym niewidocznym uderzeniem w nerki, zniechęcam go do tego czynu.
-W kieszeni masz ładunek wybuchowy, który eksploduje rozrywając ciebie na strzępy i parę innych osób z tej restauracji, chyba tego nie chcesz-syczę mu do ucha
On milczy lekko zszokowany i przestraszony. Blednie, zaraz ktoś to zauważy- muszę działać szybciej.
– wyjdź na zewnątrz musimy pogadać, w zaułku obok, nie próbuj sztuczek to coś w twojej kieszeni jest niestabilne, a ja mam pilota jasne!
Mój głos jest bezbarwny. Wstaję i wychodzę tylnymi drzwiami. W ciemnym korytarzu mijam jeszcze raz tą samą kobietę.
-Jeszcze Pan nie znalazł? -Pyta z lekkim rozbawieniem
Kiwam głową i udaję bardzo pijanego. Na szczęście odchodzi. Nikt już mnie więcej nie niepokoi. Czekam tylko na niego. Deszcz rujnuje mój krój smokingu. Gdy pojawia się w ciemności wyjmuję broń a twarz skrywam w cieniu. Zatrzymuje się nie pewny swojego losu.
-Zabijesz mnie? -Pyta prawie płacząc
Bawił się w grę, której nie rozumiał. Na szczęście sytuacja mu sprzyja.
-Nie ma takiej potrzeby, chcę abyś odszedł ze swojej pracy, bo robisz to nieudolnie, przez ciebie musiałem dziś wyłączyć z gry kobietę- mój głos lekko drżał. To pewnie wskutek przemoknięcia.
-Jeśli tego nie zrobię?
Zawsze pytają i dostają ta sama odpowiedź.
-Zajmij się czymś mniej stresogennym, może grą na giełdzie, masz rodzinę a ona chce mieć ojca, rozumiesz?! Zabiłeś dziś piękną kobietę masz krew na rękach, ale żyjesz… daruj sobie resztę tego koszmaru.
Deszcz nie zniekształcił mojej odpowiedzi. Facet zbladł i zrozumiał. Wreszcie dotarło do niego, że się nie nadaje.
-Zastrzeliłeś ją?!
Wreszcie zaczął pojmować podstawowe zasady tej gry. I najważniejsze- warunki przegranej.
Żałosny typ, ale będzie pamiętał. Dałem mu jeszcze minutę na przetrawienie.
-Zostaw ładunek z kieszeni tu na ulicy i idź z bogiem, ja będę za tobą, więc się nie odwracaj
Wyłożył pudełko na ulicę pełną wody i ruszył przed siebie. Odczekałem, aż deszcz rozmyje jego kontury i poszedłem za nim. Mankiet znowu drżał
-Teren czysty
Nacisnąłem guzik na pilocie. Za moimi plecami nastąpił niegroźny wybuch. Przez ten deszcz nawet nikt go nie usłyszał. Cisnąłem pistolet do brudnej kałuży. Zniknął pod czarną taflą wody. Powiedziałem do mankietu
-Zadanie wykonane
-Dobra robota, wracaj do domu.
Słuchaweczka w rękawie zamilkła. Na punkcie zbornym zmieniłem przemoczony strój na czysty i suchy. Oddałem elektroniczne gadżety w rosyjskiej ambasadzie. Taksówką zajechałem na lotnisko. Brudny deszcz nieco opóźnił start samolotu. Kiedy dotarłem do domu w Chicago-jeszcze nie padało. W samo południe zapukałem do drzwi. Moja żona wyglądała jak zwykle olśniewająco. Uścisnąłem syna i obdarowałem zakupionym przez łącznika prezentem. Pomyśleli o wszystkim jak zawsze. Cieszył się.
-Jak było w Bułgarii- spytała żona
-Brudno i deszczowo odpowiedziałem
-To tak jak u nas- podsumowała.
-A kontrakt?
-Zapięty na ostatni guzik.
-Jestem z Ciebie dumna kochanie.
-Kocham Cię
Wielkie deszczowe chmury gromadziły się nad miastem. Powoli wszystko gasło. Pierwsze krople deszczu załomotały o szybę. Pocałowałem ją. Nie zauważyła jak z kieszeni wybiegł mi karaluch.
KONIEC
Wrocław 1.09.02r.
0 Comments