4 maja 1943

Rozpoczął się czwarty rok krwawej bitwy o Atlantyk. Ubooty Hitlera osadzane młodymi niedoświadczonymi załogami, usiłowały przerwać linie zaopatrzenia aliantów. Wszystkim było już wiadome, że bitwę tę Niemcy przegrały.
Ścigani z morza i powietrza podwodni łowcy coraz częściej rozpoczynali rejsy w jedną stronę na dno.
Młodzi marynarze w swych żelaznych trumnach nie mogli
odwrócić losu wojny. Szli na śmierć…

5 maja

Stary stał na mostku wpatrzony w dal. Wokoło panowała nieprzenikniona noc. Płynęliśmy blisko wybrzeży Portugalii, naruszając przepisy o neutralności, aby przeżyć, wszędzie indziej panowali Anglicy. Nasz radio co rusz odbierał meldunki typu:
“U-1245 jestem atakowany przez niszczyciela tonę …”.
Stary kazał przyciszyć radio, denerwowało załogę. Zaczynaliśmy kolejny
patrol bojowy. Kapitan splunął za burtę i spojrzawszy na mnie zapytał
-Pierwszy czy to ma jakieś sens? Samych młodzików nam władowali, jeszcze mleko mają pod nosem…
-Nie wiem Her Kaleu.

15 maja

Udało nam się dotrzeć na Atlantyk. Wokół pustka. O postępach czasu świadczy nasilający się smród ludzkiego potu i moczu, który wydziela czterdziestu czterech ludzi zamkniętych w wąskiej stalowej beczce. Do tego dochodzi subtelny zapach zgniłej żywności i spleśniałego chleba.
Frustracja pomieszana ze strachem obniża morale szesnastoletnich wojowników ubootwaffe. Gdzieś na dziobie rozlega się krzyk, w przedziale torpedowym. Udaję się tam.
Po drodze mijam spleśniały zielony chleb wiszący na pompach, który dostanę na kolację. Zielone oślizgłe grzyby nadają mu niezapomniany smak. Na podłodze torpedowego leży młodzik, jego nos przypomina tarte buraki.
-Co tu się k@@#a dzieje!!!
Nienawistne spojrzenia i milczenie. Wiem co to znaczy. Lecz nie mogę
pozwolić, by ludzie ze strachu zachowywali się jak wściekłe psy, skaczące
sobie do gardła. Nie na tym okręcie.
-O co poszło!?-pytam ostro
Wstaje starszy mat. Pływał ze mną przez trzy kolejne patrole. Znamy się
dobrze i rozumiemy bez słów.
-Niech Pan zabierze tego kleche stąd, sra po gaciach i gada cały czas o
zaufaniu dla Pana, ludzie mają go dość…
-Na tym okręcie nie ma Boga, zastępuje go Kapitan, jasne!- niemal krzyczałem
-Jasne!-odpowiedzieli
-I macie ufać tylko jemu, jasne… to On nie Pan wyciągnie was z tego
zasranego gówna… bo wie co robi- chwyciłem leżącego pobitego marynarza i nie czekając na odpowiedź przeszliśmy pod moją koję.
Tam przyjrzałem mu się dokładnie. Młody przestraszony dzieciak.Krew spływała po jego twarzy.
-Wytrzyjcie się marynarzu i doprowadźcie do porządku
Uczynił to niezdarnie szmatą do polerowania torped. Krew zastąpił smar.
-Wiem, że to twój pierwszy rejs, nie będę ukrywał źle trafiłeś, ale mamy tu
jedną zasadę, która pozwala nam przeżyć… wierzymy w Kapitana okrętu, w
jego nieomylność i wiedzę a nie w Boga. Bóg został na lądzie, jeśli dalej
będziesz obnosił się z inną wiarą niż w Her Kaleu to osobiście cię
zastrzelę, rozumiesz?
Nie rozumiał, ale skinął głową.
-Odejdź na swoje stanowisko

20 maja gdzieś na środku Atlantyku.

ALARM!!!! Dym na horyzoncie !!! Kurs 360 szybko się zbliżają- wrzeszczał obserwator na kiosku.
Stary wspiął się zręcznie po drabince i z lornetką przy oczach próbował w ciemności zidentyfikować potencjalny cel.
-Pierwszy!!!
Równie szybko jak On znalazłem się na górze. Zimne powietrze sponiewierało jak dobry alkohol. Stary podał mi lornetkę.
-Samotny transport, idzie bez eskorty szybko ze 20 węzłów, mamy szansę go ubić, nie widzą nas będziemy strzelać z powierzchni…
-Tak jest!!!
Stary odebrał mi lornetkę i spokojnie rozkoszował się widokiem. Jednocześnie jego umysł pracował na falach myśliwego.
-Przygotować wszystkie cztery wyrzutnie… duży jest ze 20.000 BRT… nie
zmienia kursu…będzie nasz…-mówił sam do siebie.
Ja przekazywałem wszystko na dół. Po chwili usłyszałem
-Wyrzutnia 1 2 3 4 gotowe do strzału-poznałem ten głos, młody klecha.
Transportowiec był coraz bliżej. Wielkie szare burty przysłaniały księżyc.
Płynęli pewnie i nieoglądali się na boki. To ich zgubiło.
-Pierwsza … pal!!! -wrzasnął stary
-Poszła
Okręt zatrząsł się lekko wypuszczając torpedę. Śmiercionośny pocisk rozpoczął swój bieg.
-Druga, trzecia …
-Poszły…
-Czwarta
-Poszła
-Przeładować wyrzutnie… schodzimy na peryskopową!!!.
Zsunąłem się do wewnątrz uboota. Za mną obserwatorzy i Stary. Zamknięto właz na kiosku. Okręt zanurzał się. Woda ukryła nas przed ewentualnym wrogiem. Załoga zbiegła się w centrali wokoło peryskopu- długiej rury wysuwanej na zewnątrz aby obserwować co dzieje się na powierzchni. Był wśród nich klecha, ten co naciskał spust. Stary podniósł peryskop i przylgnął do okularu. Do wnętrza przedostawał się dźwięk śrub statku- naszego celu
-Idą równo, nasze świnki-mruczał stary.
Głębokie bruuuuuuummmmmmmm nadbiegło z nikąd
-Pierwsza w celu- skomentował to Stary
Załoga wrzeszczała jak opętana. Ściskali i klepali się po plecach.
Bruuuuuummm Brummmmmmmmmmmm
-Druga i trzecia siedzi
Tego nie da się opisać. Nawet klecha wywijał łamańce w ciasnym wnętrzu
Uboota.
Bruuuuuuuuuummmmm
-Czwarta doszła… transport stoi , wychodzimy na powierzchnie…!!! Załoga
na pokład! Popatrzymy sobie.
Wyskoczyliśmy na powierzchnie w sporej odległości od transportowca. Ludzie wysypali się na pokład, aby odetchnąć i nacieszyć się zwycięstwem. Wielki statek siedział nieruchomo, przechylony na jedną burtę. Tonął. Biała piana otaczała jego kadłub trzęsący się w agonii. Fascynujące widowisko morskiego dramatu. Tylko Stary milczał. On rozumiał powagę sytuacji, dla niego wszyscy byli ludźmi morza, braćmi, których przyszło mu mordować.
Nagle wielkie światło strzeliło w niebo miedzy kominami ofiary. Wysokie płomienie oświetliły okolice. Zobaczyłem to co było głęboko ukryte. Burty transportowca oblepiały szare figurki żołnierzy. Przerażeni usiłowali dostać
się do szalup. Niektórzy spadali w rozlany na wodzie płonący mazut.
Krzyczeli. Wśród nich był jeszcze ktoś. Białe anioły szamocące się po
przechylającym się pokładzie i cywile. Trafiliśmy transportowiec
ewakuacyjny, który ktoś zapomniał pomalować na biało. Pielęgniarki jak w
teatrze dla dzieci, machając rękoma spadały w dół. Woda w Atlantyku jest
zimna, więc szybko odbierało im mowę. Gasły i znikały pod wodą. Nagle
Transport zajęczał i zniknął pod powierzchnią. Na górze pozostały gromady
ludzi, którym nie mogliśmy pomóc. Zresztą nie dano nam nawet szansy.
-Dym na horyzoncie … kurs 357 … NISZCZYCIEL!!!! -wrzasnął obserwator
-Zanurzenie alarmowe !!!
Wszyscy znikaliśmy wewnątrz uboota. Towarzyszyły nam buczki alarmu. Gdy zabezpieczono wszystkie włazy na okręcie zaległa cisza.
-Był z tyłu- stwierdził Stary- pewnie będzie ratował ludzi
Chciałbym żeby tak było. Schodziliśmy coraz głębiej. Załoga milczała, bali
się. Poklepałem Klechę po ramieniu
-Dobra robota-szepnąłem, aby dodać mu otuchy. W końcu poniekąd przyczynił się do zatopienia statku naciskając spust.
-Niech Pan mi to wybaczy! -jęknął
-Wątpię…-wtrącił ktoś z załogi.
-Cisza -warknął Stary
Hydroakustyk, człowiek z wielkimi słuchawkami na uszach, słuchał co działo
się na powierzchni wody.
-Szybkie obroty śrub 340, 335 zbliża się-meldował ściszonym głosem
-Głębokość ?-spytał spokojnie Stary
-140 metrów-odpowiedziałem
-Stop , wyrównać
-Zrobione…
Nagle dotarł do nas przerażający dźwięk, tak jakby ktoś rzucił o ścianę
okrętu grochem. Potem jeszcze raz. AZDYK- urządzenie pozwalające dokładnie namierzyć, gdzie jesteśmy pod wodą. Nie było przed nim ucieczki, wielu się nieudawało. Do naszych uszu dotarł odgłos, jakby pociągu pośpiesznego. Nadchodził niszczyciel.
– BOMBY GŁĘBINOWE W WODZIE !!!!!!!!!-podniósł głos hydroakustyk i ściągnął słuchawki. Nie zważali na ludzi w wodzie. Stalowe obłe puszki wypełnione trotylem kręcąc się opadały ku nam. Ich wybuch jeśli był dostatecznie blisko rozrywał
nasz kadłub na strzępy. Patroszył też wszystkich tych biedaków na
powierzchni. Ale teraz jest wojna, a jej prawa są okrutne.
-Trzymać się, będzie rzucać-spokojnie oznajmił Stary
Złapałem się stalowej rury odwadniającej. Czekałem. Okrętem rzuciło nagle i niespodziewanie. Pogasły światła. Potem jeszcze raz. Fruwałem do góry waląc nogami po stalowych ścianach. Ktoś krzyczał.
-Cisza- wrzasnął Stary- meldować o uszkodzeniach
Światło zapaliło się po chwili. Wszystko w wąskiej puszce było
poprzewracane. Chleb leżał w w brunatnej mazi wody z szaletu, który
eksplodował kaskadą fekali. Popękały niektóre liczniki. Paliła się tablica
elektryczna wypełniając wnętrze okrętu gryzącym dymem.
-Dwa węzły, kurs 333 -spokojnie dyktował rozkazy Stary- zróbcie porządek z tą tablicą!!!
Stalowe nerwy miał ten człowiek.
Gdy szedłem z gaśnicą zaczepił mnie młodzik o zapłakanej twarzy.
-Her … -złapał się mojego munduru
-Co jest!!! -był na granicy szaleństwa
-Zesrałem się Her, tak się boję
-To nic, nie ty jedyny, bierz ode mnie gaśnice i zajmij się tablicą!
Chyba się opanował. Do końca nie wiedziałem. Groch o ścianę znowu dotarł do mych uszu.
-Szybkie obroty, 300 i zbliżają się!
-Spokojnie, maszyny stop… cisza- Stary splunął na ziemię
-BOMBY W WODZIE!!!!
-Potańczymy, trzymać się!-Kapitan uśmiechał się, a może mi się wydawało.
Uścisnąłem kawałek metalowej poręczy, jak żonę na powitanie. Czekałem. I nic nie mogłem zrobić. Tak jak inni. Jeśli gdzieś istniało piekło to właśnie w
nim byłem. Podłoga uciekła mi spod nóg. Szarpnęło porządnie. Huk był
potworny. Zgasło światło.
-Okręt opada 150, 155 metrów idzie w dół, przecieki na rufie… 160 17…
Idziemy na dno. Niedługo ciśnienie zgniecie nas jak stalową puszkę i wypruje
płuca na wierzch. Straszliwa śmierć w stalowej trumnie…
-Pięć węzłów stery 15, łatać przecieki, zbędni ludzie pod ściany…damy
radę-Stary wydawał być się niewzruszony sytuacją.
Mechanicy szaleli po ciemnym okręcie, naprawiając uszkodzenia. Nikt im nie
przeszkadzał. Poza niszczycielem…
-Nadchodzi 250…
Azdyk grał nam melodię końca.
-Przeklęci Angole-podsumował Stary
Wierzyłem że wyciągnie nas stąd, tylko to nam pozostało. Znowu wstrząsy i
jazda po górskiej kolejce. Jakaś metalowa część rozbiła mi głowę. Blisko
rzucają. Ciemności na okręcie harmonizują z ciężkim powietrzem. Gdzieś w
oddali jest mój dom. Zmysły płatają mi figle.
-Gaz GAZ W ELEKTRYCZNYM!!!
Fatalnie, woda morska dostała się do akumulatorów. W wyniku reakcji
chemicznej powstawał chlor i wypełniał nasze wnętrza. Gryzący i śmiertelnie
trujący. Na górze Angole na dole chlor.
-Rozdać pochłaniacze…!-głos starego przeniknął ciemność
Pochłaniacze dawały nadzieję, tym co nie wiedzieli, że w rzeczywistości są
gówno warte. Nie pochłaniają chloru. Mimo to, aby nie siać paniki
przywdziałem taki. Głupota.
-Śruby 100 zbliżają się….
Środkiem przedziału szedł Klecha, w ręku trzymał Biblie. Jego oczy wyrażały skupienie przepełnione szaleństwem
-I ZŁA SIĘ NIEULĘKLE… -mówił podniesionym głosem
-Ucisz go pierwszy!!! -warknął Stary
Złapałem go za ramię.
-Wracaj na stanowisko- uderzyłem go w twarz
Nie reagował. Coraz bardziej histerycznie mamrotał słowa modlitwy. Stary
oderwał ręce od rączek opuszczonego peryskopu. Podszedł do nas.
-Marynarzu zamknijcie się i wracajcie na stanowisko, to rozkaz! -zbliżył swą
twarz do Klechy.
Cała załoga przyglądała się tej scenie. Klecha niereagował. Młody chłopak
przekroczył granice strachu, granice zza której nie ma powrotu. Stary
wyciągnął coś z kieszeni. Rozległ się stłumiony strzał. Klecha z olbrzymią
dziurą w czole zwalił się w fekalia. Biblia wypadła mu z rąk.
-Panowie czy ktoś jeszcze ma ochotę zaufać Panu a nie mnie?- zapytał Stary
Nie było chętnych. Kolejne wybuchy wyciszyły chętnych.
-Szasować balast… spróbujemy na powierzchni! -wrzasnął Stary
Okręt wyskoczył jak piłka.
-Załoga do działa!!!
Niszczyciel właśnie zawracał w naszą stronę. Nie mieliśmy szans.
-Ognia!-krzyczał Stary
Zgrabny eskortowiec skierował w uboota stronę swój dziób.
-No pierwszy, tym razem daliśmy dupy…-Stary nawet nie patrzał w moją
stronę. Wydawało mi się, że płakał, złudzenie?
Nasze działo strzelało. Niecelnie. I stał się cud. Niszczyciel eksplodował.
Ogromny słup wody urósł na jego śródokręciu. Potem złamał się w pół i
poszedł na dno. Bardzo szybko.
-Pierwszy chyba mamy szczęścia więcej niż rozumu!-oznajmił Stary
Niedaleko na powierzchnie wyskoczył szary kształt. Zabłysła lampa sygnałowa.
-TU U-456 CHYBA URATOWALIŚMY WAM TYŁEK, POTRZEBUJECIE CZEGOŚ???
Stary osobiście udzielał odpowiedzi
-DAMY RADE DZIĘKI!!!
Rozeszliśmy się każdy w swoją stronę. Stary nadał do bazy:
SILNIKI ELEKTRYCZNE USZKODZONE< NIE MOGĘ KONTYNUOWAĆ PATROLU> PROSZĘ O
MOŻLIWOŚĆ POWROTU DO BAZY
Długo nie musieliśmy czekać na odpowiedź
WRACAJCIE
Okręt powoli doprowadzaliśmy do porządku. Załoga z dumą wpatrywała się w Starego. Udało się. Wieczorem urządziliśmy Klesze pogrzeb morski. Zbrukane ciało nieszczęśnika dołączyło do ofiar tej wojny. Idąc spać nadepnąłem na coś twardego pod pokładem. To była czarna umazana fekaliami biblia Klechy…
Zapomniano o niej.
-Wymyj ją i daj do mojej kajuty, jak się wysuszy-Stary huknął mi nad głową.
-Po co Her Kaleu?-spytałem automatycznie
-Trzeba mieć zaufanie do swego Kapitana pierwszy, ja do swojego mam a ty….
Kapitan Starego? Z początku nie pojąłem…
-Ja mam Her Kaleu
-To dobrze pierwszy….

KONIEC

Powrót do listy opowiadań  2003r.

0 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *