Akt I – Szopa

Słońce wstawała nad Leśną. Rozpoczynał się jeden z pierwszych upalnych dni maja. Znikały blade kolory wilgotnej szarówki, która towarzyszyła mieszkańcom miasteczka od końca bezśnieżnej zimy. W świetle dzionka znalazł się najpierw największy budynek w mieścinie – poniemiecki ratusz z zegarową wieżą. Wewnątrz budynku mieściła się maleńka biblioteka, siedziba władz powiatowych i archiwum miejskie. Później wstawał ryneczek. Osiem kamieniczek usytuowanych wokół budynku centralnego, oddzielonych niezbyt równą brukowaną ulicą. Dalej prywatne domki jednorodzinne. Nie było tego zbyt wiele, gdyż Leśna nie należała do dużych skupisk ludzkich. Dwa kwartały za rynkiem życie gasło i ustępowało miejsca kompleksom leśnym, dominującym w okolicy. Przepastne „zielone złoto” dawało zajęcie tutejszym. Przerabiano je w tartaku usytuowanym przy stacji kolejowej, na samym skraju miasteczka i jednocześnie początku lasu. Srebrne szyny były granicą między dziką przyrodą a klaustrofobicznym małomiasteczkowym bytem.

Sama stacja Leśna była typowym pruskim tworem. Mały budynek, z miejscem do pomieszkiwania obsługi, sąsiadował z murowanym szaletem i drewnianą szopą. Wszystko ogrodzone pochylonym ze starości drewnianym płotem.

Linia kolejowa przechodząca przez miejscowość, to jednotorowa nitka o znaczeniu lokalnym. Wielokrotnie przymierzano się do jej zamknięcia, ale brak wygodnego połączenia z sąsiednim Jarocinem i Kąkolewem odwlekał zapędy kolejowych władz. Dawniej jeszcze przed drugą wojną istniało odgałęzienie do Tarczyna, ale zaraz po zakończeniu konfliktu umarło z braku przewozów. Obecnie został tylko krótki kikut, który czasami służył odstawianiu wagonów z tartaku.

Jeśli zaś chodzi o tory, to główny przytulony był do jednej z dwóch ziemnych  krawędzi peronowych. Pierwsza z nich różniła się od drugiej granitowymi krawężnikami na końcach. Dla drugiej zabrakło materiału. Tor główny oznaczony na planie numerem „1” nie był jedynym na stacji.

Odgałęziała się od niego trójka, z której korzystały pociągi osobowe krzyżujące się w Leśnej. Od trójki rozjazdem odchodziła towarowa piątka i pojedyncza bocznica do tartaku- siódemka. Ów rozjazd na trójce był krzyżowy i kiedyś prowadził pociągi do Tarczyna. Obecnie od „anglika” odchodził wspomniany już wcześniej kikut linii kończący się dwoma drewnianymi podkładami przykręconymi do szyn. Za tym prowizorycznym kozłem oporowym szyny ginęły w roślinnej dżungli. Kilometr za stacją były pierwsze ubytki, a około dwóch linię rozebrano.

Porządku w Leśnej strzegły semafory kształtowe o pięknych kratownicowych słupach. Wyjazdowe ze stacji były dwuramienne. Spadek po ruchu składów do Tarczyna. Dziś drugie ramię na jedynce nie było do niczego potrzebne. Wjazdowe podobnie jak wyjazdowe miały dwa ramiona. Poprzedzały je kształtowe tarcze zaporowe z naftowymi lampami. Zmora dzisiejszej obsługi.

Dodatkiem do całości urządzeń zabezpieczenia ruchu była ręczna wykolejnica na tartacznej bocznicy. Klucz od niej dzierżył dyżurny.

Prędkość na linii mimo zapyziałego lokalnego charakteru była wysoka i wynosiła siedemdziesiąt kilometrów na godzinę. Stały rozkład niezbyt rozbudowany zawierał w swych wytycznych:

-zbiorowy 6:15 (1-6);

-osobowy 7:30 do Jarocina i Kąkolewa krzyżujące się na stacji;

-towarowy ze zbożem do Kąkolewa 10:15 (1, 3, 5);

-osobowe 12:30;

-zwrot lokomotywy z Kąkolewa 14:00 (1, 3, 5);

-osobowe 17:00;

-zbiorowy 18:00;

-podsył lokomotywy do Kąkolewa 19:00 (2, 4, 6);

-osobowe 21:00;

-drezyna robocza 23:15 (1 – 6).

Oprócz tych pociągów zdarzały się „indywidualne” prywatne okazyjnie korzystające z tej trasy. O nich zwykle rano zawiadamiał odcinkowy.

Dyżurnym w Leśnej od zarania dziejów był Jerzy Kowalski. Zmieniał się z dobieranymi losowo „dyżurnymi z łapanki” przydzielanymi przez Poznańską Dyrekcję. Zmiany zwykle były przesyłane na nocki.

Budzik nie musiał dzwonić. Jerzy zaskakiwał mechanicznego „zabójcę snu” i budził się zanim ten zaczął czynić „zło”. Wciskał przycisk „dezaktywacji” i w pozycji siedzącej, na skraju łóżka, lustrował otoczenie. Chwilę to trwało zanim organizm przestawił się na tryb czuwania i pozwolił stanąć na nogi. Pierwsze kroki Jerzy skierował do okna i otworzył je na oścież. Chłodne powietrze wykurzyło resztki snu z pokoju. Dyżurny posłał łóżko i po skrzypiących schodach zszedł na dół. Na parterze mieściła się niewielka kuchnia. Tam mężczyzna ustawił okopcony, blaszany czajnik, na kuchence zasilanej podłej jakości gazem z butli. Sprawdził czy ma gwizdek i udał się do łazienki. W środku była umywalka i poobijana wanna. Nad wanną wisiała zardzewiała prysznicowa „słuchawka” połączona z baterią pogiętym plastikowym wężem. O ciepłej wodzie można było pomarzyć. Zawieszony na ścianie „junkers” zasilany „fazą” czynił ją ledwie letnią. Jerzy pozbywszy się obrania stanął pod prysznicem. Powoli odkręcił wodę. Rury zatrzęsły się od wysiłku i wypluły  z siebie ciecz. Nie było to  dla mężczyzny przyjemne uczucie. Pod wpływem nagłego ataku zimna zadygotał. W jego głowie eksplodowały resztki obrazów z nocy. Na ogół majaki nie różniły się od siebie. Prawie we wszystkich była Ona.

Czarne włosy do ramion, odcinające łagodny owal twarzy. Duże oczy o nieokreślonym kolorze. Jerzy nie miał odwagi w nie spojrzeć. Była wysoka i ubrana zawsze tak samo. Biała tunika narzucona na czarną sukienkę do kolan. Rozmawiała z nim. Tematem były przeżycia minionego dzionka. Jej kojący głos pozwalał zapomnieć o samotności i odzyskiwać siły potrzebne do przeżycia kolejnego dnia.

Czajnik w kuchni zaczął dokazywać i domagał się uwagi. Jerzy szybko wyszedł z wanny i starannie wytarł zmarznięte ciało. Miał jeszcze chwilę czasu, zanim drań pod wpływem ciśnienia wypluje gwizdek i zacznie rzygać wrzątkiem dookoła. Wykorzystał ten czas na ubranie służbowego munduru.

Niemal w ostatniej chwili dopadł kuchenki i odciął zasilanie. Zasypał kawą wielki blaszany kubek i uzupełnił resztę wodą. Z jedynej szafki wyjął bochen napoczętego chleba i odkroił zeń dwie solidne pajdy. Posmarował je powidłami ze śliwek, nie żałując sobie i zasiadł do śniadania.

Spojrzał na przegub prawej ręki, kolejarska „doksa” darowana mu przez Ojca wskazywała 5:02. Pokręcając pokrętłem zwiększył naciąg sprężyny do prawie maksymalnego i zadowolony z siebie spożył posiłek. Jego zmiennik w sąsiednim pomieszczeniu wypełniał papiery.

Jerzy z kubkiem niedopitej kawy wszedł do niego i rzucił w poranną cisze:

– Witam młodzież, jak nocka?

Młody wypoczęty, gdyż tej nocy nic nie jechało, podniósł głowę i odpowiedział:

-…bry, w porządku cisza i spokój – wrócił do pisania papierów.

-Lampy pogasiłeś? – ciągnął dalej Jerzy.

-Taaa, są poskładane w szopie, uważałem żeby się nie przewróciły. Mają sporo nafty, wystarczy na kolejną noc – zadowolony z siebie, podpisał się pod dokumentem.

Jerzy wziął książkę i przeczytał adnotacje. Potem potwierdził podpisem, że zapoznał się i przejmuje służbę. Odłożył pióro i wyprostował grzbiet. Wtedy do jego i Młodego uszu doszedł dźwięk pękającego drewna. Potem ogromny huk. Oboje wybiegli na zewnątrz. Podwórko opanowały tumany wzniesionego pyłu. Chwilę trwało zanim zorientowali się w sytuacji. Pierwszy odezwał się Młody.

-Szopa poszła się jebać ! – zdziwiony chwycił się za brodę.

Obok murowanego szaletu, wybudowano pomieszczenie gospodarcze. Miało wysokość dorosłego człowieka i było wykonane w całości z drewna. Stało tu od początku linii i nikt nie interesował się jego stanem technicznym. Pilnowano tylko, aby kolejna warstwa papy pokryła dachowe deski. Przynajmniej raz na rok powtarzano tą czynność. W szopie było pełno gratów i węgiel na zimę. Składowano tam między innymi lampy semaforowe i stare papierzyska. Teraz wszystko to leżało pod stosem połamanych desek. Powoli opadał kurz.

– No Młody, chyba masz pecha… musimy to odgruzować, zobaczyć co z lampami- stwierdził Jerzy.

-Ale Szefie… – Młody próbował oponować.

-Zaraz załatwię Ci dniówkę z Naczelnikiem- uciął rozmowę Dyżurny – drewno poskładamy obok tego, co z Szopy zostało a resztę gratów do piwnicy !

Młody machnął zrezygnowany rękę i ruszył ku pobojowisku.

W budynku stacji rozległ się dźwięk telefonu.

-Ciesz się Młody, że  na łeb Ci to nie spadło. – oddalił się odebrać.

Dzwonił Liniowy z szóstego, macierzystego odcinka. W sumie wieści były dobre. Cargo odwołało poranny zbiorowy. Padła lokomotywa. Nie było też żadnych rozkładów indywidualnych na dziś. Pierwsza zatem, będzie krzyżówka o 7:30. Jerzy odpisał dyspozycje za numerem i podziękował w duchu za chwilę wolnego z rana. Musieli uprzątnąć bajzel po katastrofie budowlanej. Wykonał tez telefon do Naczelnika odcinka drogowego. Ten ze spokojem przyjął wiadomość o szopie.

– Kiedyś musiało się to stać – stwierdził.

Młody dostał też dodatkową dniówkę. Jerzego plecy nie były w najlepszym stanie. Dyżurny wziął ze sobą służbowy komórkowy, powiadomiwszy uprzednio linię, by z racji bajzlu, na niego dzwonili. Młody nie próżnował i odgruzował wejście. Połamane deski odwalił na bok robiąc z nich dobrze wyglądającą stertę. Pierwsze lampy semaforowe zostały wydobyte na zewnątrz. O dziwo były zakurzone, ale całe. Czasami cuda się zdarzają. Jerzy brał po dwie i ostrożnie przenosił  do murowanej piwnicy. Za lampami pojawiły się dwa kanistry z naftą. Jeden z nich otworzył się od uderzenia i część płynu wylała się. Smród uderzał w nos ze zdwojoną siłą. Młody domknął pojemniki i sam zataszczył je do piwnicy. W międzyczasie Jerzy zajrzał pod stertę. Obok brunatnej plamy paliwa, leżała rozbebeszona teczka z niemieckimi nadrukami. Wewnątrz była gazeta z 2016 roku. Mężczyzna uklęknął i wziął ją mimowolnie do ręki. Podczas wyjmowania papieru zahaczył o leżącą nieopodal deszczułkę z paskudnie wystającym gwoździem. Ból był okropny, ale nie cofnął dłoni. Coś ciepłego i lepiącego sączyło się z niej.

– Kurwa – przeklął i mocniej szarpnął za papier.

Sam nie wiedział dlaczego ten kawałek tak go zdenerwował i zainteresował. Mając go wreszcie cofnął się i brocząc krwią stanął w słońcu. Upuścił gazetę i wydobył z kieszeni spodni chusteczkę. Owinął ją wokół dłoni tamując krwotok. Dokonawszy tego spojrzał na leżącą gazetę. Ciemnoczerwone krople przysłoniły czarne litery. Mimo tego utrudnienia tytuł artykułu był czytelny.

Sprawca niedawnej katastrofy kolejowej jeszcze nie ukarany.

Sąd Powiatowy w Jarocinie odroczył rozprawę w sprawie niedawnej tragicznej katastrofy kolejowej na szlaku Leśna – Jarocin. (więcej na stronie 2)

Jerzy schylił się, by odwrócić strony. Gdy to zrobił, ze zdumieniem stwierdził, że były niezadrukowane. Zimny pot wystąpił mu na czoło. Sam nie wiedział dlaczego. Mimowolnie zgniótł gazetę w kulę i cisnął w głąb kupy drewna. Oddychał ciężko i głęboko starając się uspokoić.

– Co się stało Kierowniku? – Młody stanął za jego plecami.

– Mamy wszystkie lampy? – Jerzy nie odwracał się.

– Mamy… i nafta też ocalała – zmiennik nie wiedział po co te pytania.

– W środku jest za dużo gwoździ, można zrobić sobie krzywdę – Jerzy pokazał mu owiniętą dłoń – koniec na dziś, resztę niech sprzątają drogowcy!

– Dzięki Kierowniku, będę spadać do chaty. Mam robotę przy moim Golfie ! – Młody był dumny ze swojego czternastoletniego wehikułu, którym przyjeżdżał do pracy.

Zanim Jerzy powiedział cokolwiek, zmiennik wskoczył do zaparkowanego samochodu i odpalił brykę. Otoczenie stacji spowiły niebieskawe spaliny i biały Golf zniknął za zakrętem.

Jerzy wrócił do budynku stacji. Dopił resztki ciepłej kawy i przemył dłoń wodą. Następnie sięgnął do jedynej na stacji apteczki, umieszczonej na ścianie obok szafki i wyciągnął stamtąd opatrunek. Posługując się lewą ręką i ustami owinął bandaż wokół rany. Ta pod nim delikatnie pulsowała.

Zakończywszy medyczne czynności, oparł się o ścianę i zaczął intensywnie myśleć. Nie rozumiał dlaczego ten kawałek papieru tak go zdenerwował. Zawierał bowiem stek bzdur. Jerzy służył tu od dawna i nie było w pobliżu żadnej katastrofy. Może mu się coś przewidziało? Ostatnio bywał nadmiernie przemęczony. Zwalał to na karb mijającego czasu. Ale może warto było odwiedzić miejscowego lekarza? Te rozmyślania przerwał kolejny telefon. Dyżurny podniósł słuchawkę.

Sąsiednie stacje pytały o wolną drogę dla pociągów 7712 i 7721. Mężczyzna potwierdził niezajętość szlaku z obu stron i zaczął przygotowywać się na krzyżowanie. Drogę dla 7712 ułożył na tor nr 3 i od razu uniósł oba ramiona strażnika A – zezwalając na wjazd z ograniczoną do 40 km/h prędkością. Z drugiej strony 7721 wpuścił na tor pierwszy przy głównej krawędzi peronowej. Pozostało czekać na przybycie obu składów. Jerzy usiadł na ławeczce przed parterową nastawnią, mieszczącą się w budynku stacyjnym i spokojnie lustrował równię Leśniej. Czasami miał wrażenie, że na tej stacji nie jest sam. Że sytuacje kontroluje druga a nawet trzecia para oczu. Uśmiechnął się pod nosem- „Nie ma to jak lekka paranoja”.

Gdyby wiedział, że podświadomie ma rację. Mylił się tylko, co do liczby oczu. Ukryci Obserwatorzy nie byli zadowoleni z porannych wydarzeń.

AKT II

Ściana

7712 wjechał na stację jako pierwszy. Nowoczesny plastikowy szynobus zapiszczał na łukach szyn i zgrzytając hamulcami zamarł na torze nr trzy. Czwórka podróżnych opuściła wnętrze składu i szybko przeszła przez tor pierwszy. Z drugiej strony rozległ się przeciągły, pojedynczy gwizd. Nadjeżdżał 7721. Jerzy podszedł do krawędzi peronowej, by przypilnować, żeby już nikt nie próbował przechodzić przez tory. Druga „plastikowa obudowa wiecznie psującego się silnika” minęła go z niewielką prędkością. Wydała z siebie straszliwy dźwięk maltretowanych klocków hamulcowych i zamarła pod semaforem wyjazdowym B. Z jej wnętrza nie wyszedł nikt, za to do środka wsiadła kobieta z dzieckiem. Jerzy spojrzał na zegarek i wrócił do nastawni. Wykręcił numery sąsiednich posterunków i zapytał o wolną drogę. Uzyskawszy pozytywną odpowiedź wypuścił najpierw 7721 unosząc ramię strażnika B. Zaraz potem 7712 opuścił również stację. Dyżurny odnotował w książce odjazdy zgodne z rozkładem i pozostało mu czekać na potwierdzenie przybycia składów. Otrzymał je po dwudziestu minutach. Zakończywszy czynności związane z odjazdem pociągów osobowych miał chwilę dla siebie. Postanowił posprzątać otoczenie. Po peronie walało się trochę papierów przyniesionych przez wiatr, wypadało też przewietrzyć nieużywaną poczekalnie. Jerzy zaczął od pomieszczenia. Otworzył stare drewniane drzwi przedsionka i włożył wielki klucz do zamka drugich. Ustąpił z niemiłym piśnięciem.

„Zawiasy – nasmaruj” – zanotował w pamięci Dyżurny.

Wszedł do środka niewielkiej salki. Po swojej prawej stronie w ścianie, miał nieczynne okienko kasowe. Pospawana krata chroniła zaklejoną papierem szybę przed wybiciem. Po lewej stronie ścianę zdobił rozkład jazdy. Był starego typu, gdzie odjazdy i przyjazdy pociągów malowało się na drewnianej tablicy. Niestety jakość współczesnych farb do drewna pozostawała wiele do życzenia. Miejscami powłoka łuszczyła się pogarszając czytelność. Jerzy zatrzymał się. Coś było nie tak…

Powietrze stało się gęste i gorące. Paliło w płuca i utrudniało oddychanie. Mężczyzna starał się dotrzeć do drugich drzwi, by spowodować przeciąg. Stracił siły w połowie drogi i upadł na podłogę. Kątem oka dostrzegł zmianę w wystroju poczekalni. Ktoś olejną białą farbą namalował przekaz pod tablicą z rozkładami jazdy. Jerzy leżąc na brzuchu przeczytał go. Pierwsze słowo było nieczytelne i rozmazane. Można było rozpoznać tylko pierwszą literę. Wielkie krzywe „P”. Dalej był tylko wściekły rozbryzg z podłużnymi naciekami. Przypominały krew, mimo białego odcienia…

Dalej już wszystko było czytelne.

P…. z czwórki”

„Co się dzieje?!” – leżący na zimnej podłodze mężczyzna złapał się za głowę.

Trwało chwilę, gdy złapał rytmiczny oddech. Do poczekalni wbiegł jeden z pracowników tartaku, widzący przez szybę upadek mężczyzny. Delikatnie złapał Jerzego i odwrócił na plecy.

– Nic się Panu nie stało?! – spytał lekko podniesionym głosem.

Jerzy zamrugał oczami i uniósł się na łokciach.

– Gówniarzeria pomazała ścianę! – oddychał już nieco spokojniej.

Mężczyzna pomógł mu usiąść.

– Gdzie? – zapytał odruchowo.

– Za panem, pod rozkładem – objaśnił Jerzy.

Facet pomógł Dyżurnemu wyjść na zewnątrz i posadził na ławce. Podmuchy wiatru studziły rozpaloną twarz.

– Wezwać pogotowie? – dopytywał robotnik.

Jerzy powoli wstał na nogi. Czuł się już dużo lepiej.

– Tam jest strasznie gorąco, i zasłabło mi się. Wie Pan PESEL… ale jest już lepiej – Dyżurny podziękował za pomoc.

Robotnik  spytał jeszcze dwa razy – dla pewności. Jerzy za każdym razem potwierdził swoje dobre samopoczucie.

– Ścianą niech Pan nie martwi – na odchodne rzucił robotnik.

Jerzy podszedł do drzwi wejściowych poczekalni. Na wszelki wypadek nie wchodził do środka. Z miejsca w którym stał widać było wyraźnie feralną ścianę pod rozkładem jazdy. Była… czysta.

Gdy tylko Dyżurny zamknął drzwi, wrócił do kuchni, wlał do kubka zimną wodę. Nie śpiesząc się wypił ją. Usiadł za stołem i zaczął myśleć o dzisiejszych wydarzeniach. Wiedział, że kiedyś coś się wydarzy. Bezsenność była coraz częstsza. Nie mógł się stawić przed kobietą ze swoich snów. Opowiedzieć jej o swoich obawach, lękach i zmęczeniu. To mogło wydawać się śmieszne, ale owe sny dawały mu siłę do przerwania kolejnych dni. Drugim lekiem była praca…

Demony stacji wypełzały z zakamarków.

AKT III

Sznur

Telefon wyrwał go znowu z zadumy. Posterunek od strony Jarocina pytał o wolną dla towarowego ze zbożem, do Kąkolewa. Jerzy potwierdził wolną i jednocześnie nawiązał połączenie ze stacją od strony Kąkolewa. Ona również miała pusty szlak. Kiedy dostał informację o odjeździe brutta w kierunku Leśnej, ułożył przelot po jedynce. Oba semafory wjazdowy do stacji i wyjazdowy z niej, podały sygnał zezwalający na jazdę z największą dozwoloną prędkością. Jerzy znów usiadł na ławce i czekał. Nie trwało to długo. Miarowe dudnienie niezmodernizowanego „Bębna Tajgi” doszło do uszu Dyżurnego. Relację obsługiwał prywatny przewoźnik z niezbyt nowoczesnym taborem. Gagarin jadący z maksymalną dozwoloną prędkością zakołysał się na głowicy rozjazdowej. Maszynista na widok siedzącego Dyżurnego uniósł dłoń w geście pozdrowienia. Jerzy odpowiedział podobnym gestem. Za bladozieloną lokomotywą w smoki, szły żółte Tads-y. Ich długie wannowe pudła, wsparte na dwóch wózkach, również z lekka się chybotały. Gdy tylko ostatni zniknął w chmurze pyłu, ciągnącej się za jadącym pociągiem, Jerzy spojrzał na zegarek. Wrócił do nastawni i odnotował godzinę odjazdu składu w książce. Połączył się z sąsiednim posterunkiem i zameldował:

– Towarowy 54760 minął stację Leśna o 10:15, zgodnie z rozkładem.

– Zrozumiałem, 54760 odjechał o 10:15 – potwierdził rozmówca.

Jerzy opuścił ramiona strażników do pozycji zasadniczej na Sr1 czyli „stój”.

Wszystko odbywało się przy akompaniamencie śpiewu drutów pędniowych i krótkiego werbla przesuwanych naprężaczy. Praca na nastawni mechanicznej nie była lekka. Jerzy czuł to w ramionach wieczorem po skończonej szychcie. Na szczęście dbał o to, by wszystkie elementy układanki, były nasmarowane i pracowały bez zbędnych oporów. Dzięki temu w Leśniej dawało się jakoś przeżyć.

Mężczyzna mimowolnie wrócił do przewidzenia, które dopadło go w poczekalni. Pamiętał biały przekaz i zaczął wiązać go z komunikatem w gazecie. Ktoś starał się, mu coś przekazać. Należało poskładać puzzle. Na razie miał tylko dwa klocki. Pierwszy sugerował jakąś katastrofę, która się nigdy nie wydarzyła, a drugi był całkowicie niezrozumiały.

P…. z czwórki”

Jerzy spojrzał na zapisek, który uczynił na skraju serwetki.

Cóż znaczył „P …”? – Gadał sam ze sobą.

Może pociąg? – zamyślił się.

„Pociąg z czwórki?”Jerzy stwierdził, że to bez sensu.

 Na stacji nigdy nie było toru nr cztery. Może po prostu nie wiedział wszystkiego? Może informacja nie dotyczyła czasów jego służby?

Mężczyzna musiał skorzystać z pomocy. Konkretnie z archiwum miejskiego w Leśniej. Ono skrywało wszelkie tajemnice z przeszłości. Zaklęte w dokumenty i archiwalne numery gazet, były pod opieką starego Mariusza. Pracował tam od czasu utworzenia placówki. Gromadził i katalogował zbiory. Był chodzącą skarbnicą wiedzy o Leśnej. Jerzy znał go ze wspólnych partyjek szachów, w wolnym czasie, na miejskim rynku. Mariusz zawsze ogrywał go, ale z partii na partię, zajmowało mu to coraz więcej czasu. Dyżurny wykręcił numer do archiwum.

-Słucham… – cichy głos Mariusza, był nie do podrobienia.

-Witaj, tu Jerzy – odpowiedział Dyżurny.

-Proszę, proszę, dawno Cię nie słyszałem. Chcesz znowu dostać baty ? Masz wolne ? – Mariusz myślał tylko szachach.

– Nie, ale kiedyś dobiorę Ci się do tyłka – Jerzy również lubił wspólne rozgrywki.

– Marzenia, ale nie mogę zabronić Ci mieć nadzieję – roześmiał się do słuchawki pracownik archiwum – w takim razie czym mogę służyć?

– Potrzebuję wszelkich informacji na temat katastrof z przeszłości w Leśnej – wyłuszczył swój problem Jerzy.

– Kolejowych? – starał się uściślić Mariusz.

– Dokładnie.

– Poszperam i dam Ci znać, albo wpadaj tu wieczorem. Jak nic nie znajdę zagramy partyjkę – zachęcał opiekun dokumentów.

– Dzięki przyjadę po służbie – Jerzy odetchnął z ulgą, wymienił pożegnalne uprzejmości i odłożył słuchawkę.

Pozostało tylko czekać. Mężczyzna w kolejarskim mundurze miał nadzieję, że znajdzie punkt zaczepienia. Gdyby tylko wiedział, że nie tylko on tak sądzi…

Obserwatorzy zmieniali się w pewnych okresach czasu, ale informacje zawsze trafiały do dowódcy. On podejmował dalsze działania w zależności od rozwoju sytuacji. A ta zaczynała się komplikować.

– Interweniujemy?! – spytał jeden z nich.

– Jeszcze nie! – otrzymał twardą odpowiedź.

– Na pewno?! – upewniał się kolejny.

– Chyba wyrażam się jasno panowie?! – otrzymał stanowczą odpowiedź pytający…

Jerzy ich nie słyszał. Przygotowywał się do kolejnego krzyżowania osobowych. Tym razem na stację w Leśnej miały zawitać 7714 i 7713. Procedura ich przyjęcia niczym nie różniła się od poprzedniej. No może ilością pasażerów. Popołudniowy obieg był bogatszy w podróżnych.

Pozostało odnotować zdarzenie w książce i czekać na zwrot loka z Kąkolewa. Tym razem manewry w Kąkolewie przeciągnęły się i odcinek nie miał dla Jerzego dobrych wieści.

– Ten luzak 7753 ma w plecy jakieś dwie godziny – oznajmił.

– Mogę go wziąć na piątkę i po krzyżowaniu osobowych puszczę dalej – znalazł rozwiązanie Jerzy.

– Opóźnisz zbiorowego o 18:00 – oponował odcinkowy.

– A on w ogóle pojedzie, Cargusy mają loka? – zapytał Dyżurny.

– Poczekaj zaraz sprawdzę – Jerzy usłyszał stukot słuchawki odkładanej na stół.

Z drugiego aparatu liniowy dobijał się kilkukrotnie do Dyspozytora Cargo. Za czwartym razem, udało mu się dowiedzieć, że na zbiorowego nie ma ani obsady, ani loka. Dziś na pewno nie pojedzie.

– Słyszałeś? – spytał liniowy.

– Taaa, całe Cargo – podsumował Jerzy.

– Ja dzwonię do tego prywatnego, jak uda mu się odpalić tego trupa do 16:20 realizujemy twój plan. Jak nie, będzie czekał na „po osobowych” – odcinek zakończył połączenie.

Jerzy był w sumie zadowolony. Mniej odjazdów, mniej roboty. Można wygrzewać stare kości na ławce przed stacją. Słońce łagodnie podnosiło temperaturę całego ciała. Krew zaczynała szybciej przepływać w rozluźnionych naczyniach. Myśli kotłowały się w zmęczonej głowie. Jak woda kręcąca się bez celu, bez ujścia. Jerzy wiedział, że kiedyś znajdzie drogę. A on nie chciał doznawać tej chwili. Jeszcze nie teraz… Gdzieś z głębi świadomości przebijał się komunikat. Gra słów, która niosła ważną, niepewną informację. Dyżurny zmarszczył brwi. Do wieczora jeszcze było daleko a jednocześnie za blisko. Stacja zdawała się ożywać. Wysyłać do otoczenia jadowite witki. Wszystko dookoła powoli szykowało się do finału. Jakby znało odpowiedzi na wszystkie pytania…

Zadzwonił telefon. Jednak udało się przywrócić trupa M62 do jazdy. Pełzł ku Leśnej z akceptowalną prędkością. Jerzy przygotował mu drogę na tor nr 5. Gagarin klekocąc niezbyt sprawnym silnikiem i piszcząc wytartymi obręczami, pochylał się łagodnie zaliczając kolejne krzywe przejściowe drogi rozjazdowej. Gdy wydostał się na prostą, nastawnik zaliczył pozycję zerową i silnik mielił wolne obroty. Brzmiał jak pralka automatyczna z bębnem pełnym śrub i nakrętek. Lokomotywa  drżała lekko z bólu, popuszczając olej na torowisko. Jerzy widząc te katusze podszedł do kabiny mechanika. Załomotał w drzwi. Ze środka kabiny wychyliła się umorusana twarz zmęczonego człowieka.

-Dasz radę dalej? Spytał z obawą Jerzy.

Twarz z makijażem wykonanym z płynów eksploatacyjnych „Bębna Tajgi” otworzyła usta

-Będziemy się starać! – Zapewniła.

-Pójdziecie po osobowych – rzucił na odchodne Jerzy.

Potem wrócił na nastawnie i rozwiązał drogę luzaka. Ponaglany telefonami przygotował się do krzyżowania. Poszło gładko. Jak tylko szynobusy wypluły pasażerów, odjechały ku stacjom docelowym. Po dojściu Jerzy podał semafor dla nieszczęsnego luzaka.

Mechanik zobaczywszy podniesione ramiona westchnął i delikatnie ustawił nastawnik jazdy na pierwszą pozycję. Pralka zwiększyła obroty. Nakrętki zaczęły walić bezwładnie o ściany bębna. Zielone pudło zdawało się podskakiwać. Kolejna pozycja i komin zaczął konkretnie gadać z niebem. Dyżurnemu wydawało się, że zbyt konkretnie. Czarne, smoliste i gęste od nieprzepalonego oleju, spaliny osiadały na pobliskich drzewach. Wreszcie koła w wózkach wgryzły się w szyny z piaskiem. Meandrując na boki Gagarin zjechał z piątki na tor nr jeden i minąwszy łukowaty wskaźnik granicy przetaczania zniknął Dyżurnemu z oczu. Dźwięk bólu i cierpienia jeszcze długo niósł się po lesie.

Koło dwudziestej pod stację podjechał wyświechtany Golf. Gdyby porównać go ze stanem Gagarnina, jury miałoby ciężki orzech do zgryzienia, żeby wskazać zwycięzcę w konkursie „na bardziej sprawny pojazd”. Jak tylko niebieskawa mgiełka „oleju do frytek” opadła wyłonił się z niej Młody.

-Jestem – przywitał się na swój sposób.

Jerzy szybko przekazał mu służbę i oznajmił, że musi iść do miasta. Młody chciał mu pożyczyć auto, ale za oknem spaliny jeszcze nie zdążyły opaść i Jerzy bojąc się o stan środowiska wybrał rower. Usadowił się na starej „Ukrainie” i powoli zaczął jechać ulicą Dworcową w kierunku rynku Leśnej. Trasę znał na pamięć i mógłby pokonywać ją z zamkniętymi oczyma. Na skrzyżowaniu z Jesionową skręcił w ul. Namysłowską. Jej koniec oznaczał osiągnięcie celu podróży. Dyżurny odstawił rower obok innych w nowoczesnym stojaku, przed archiwum. Do królestwa Mariusza prowadziły zabytkowe kamienne schody. Samo archiwum mieściło się w bocznym skrzydle Ratusza. Jerzy dotarł pod równie leciwe ciężkie drewniane drzwi. Pukanie nie miało sensu, więc zebrawszy się w sobie pchnął je, sapiąc z wysiłku. Uchyliły się z lekkim skrzypieniem. Pomieszczenie za nimi wypełniały regały z dokumentami, starymi gazetami, aktami i innymi teczkami. Między półkami wiodła wąska droga do biurka Mariusza. Jerzy zamknął za sobą drzwi i powoli brnął do przodu. Nagle zatrzymał się i jęknął przerażony. Dojrzał bowiem Archiwistę. Jego ciało wisiało na grubym konopnym sznurze, przymocowanym do wielkiego metalowego żyrandola. Dyżurny podbiegł do Mariusza i chwycił go za nogi. Starał się unieść ciało. Zaczął krzyczeć:

– Pomocy!

W położonym na uboczu pomieszczeniu nikt się nie zjawiał. Dyżurny opadał z sił. Nagle zza pleców usłyszał dźwięk.

– On już dawno nie żyje.

Jerzy szybko poznał ten głos. Zdumiony puścił wiszące ciało i obrócił się. Na starym krześle siedziała kobieta z jego snów. Ubrana w czarną sukienkę i białą tunikę uśmiechała się do Jerzego.

Dyżurny tym razem nie poczuł ulgi, tylko ogromny strach. Cofnął się mimowolnie i nogi wisielca uderzyły go w plecy. Odsunął je rękoma i robił kolejne kroki w tył.

– Od prawdy nie da się uciec, trzeba ją zaakceptować. Nauczyć się z nią żyć. Ja Ci w tym pomogę – kobieta starała się go uspokoić.

Dyżurny spojrzał na biurko Mariusza. W upiornym cieniu rzucanym przez jego zwłoki, dostrzegł przygotowaną teczkę. Nie spuszczając wzroku z kobiety sięgnął po nią. Na okładce było jego zdjęcie. Otworzył ją powoli, wewnątrz dostrzegł puste niezadrukowane strony.

– Co to kurwa jest!? Wrzasnął.

– Prawda Jerzy, Twoja prawda… – głos kobiety był nadal łagodny.

Dyżurny nagle zorientował się, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Za jego plecami. Zbliżał się.

Jerzy nie chciał wiedzieć, kto to. Ruszył bez ostrzeżenia ku kobiecie ze snów. Ona odskoczyła na bok w ostatnim momencie. Dyżurny zaczął biec. Sam nie wiedział kiedy znalazł się przed budynkiem stacji. Zapadał zmrok, budynek dworca  Leśna miał zapalone wszystkie światła. Wewnątrz Jerzy dostrzegł trzech ludzi. Jedną z osób była kobieta z jego snów i archiwum. Czekali na niego. Macki zła dotarły tu przed nim. On nie zamierzał im się poddać. Kluczem do wolności było rumowisko po szopie. Tam znalazł jeszcze jeden kanister z naftą. Bezszelestnie otworzył go w poczekalni. Oni nie widzieli. Ciecz o ostrym zapachu wypłynęła na podłogę. Postało tylko…

– Skąd on ma zapalniczkę!? – głos należał do kobiety i nie był już łagodny.

Wszystko stanęło w płomieniach. Budynek stacji zaczął się skręcać jak martwy wąż w ognisku.

-Kurwa! – Jerzy usłyszał męski głos.

Potem zaczął padać deszcz. Zimne krople stłumiły płomienie i chłodziły rozgrzane lico Dyżurnego.

Ktoś powalił go na podłogę i skrępował dłonie. Kątem oka dostrzegł nadpaloną teczkę ze swoim zdjęciem. Zaczął wierzgać nogami starając się zrzucić krępującego go mężczyznę z siebie.

– Otwórz mu teczkę!? – twardo nakazała kobieta.

Ręka wykonała polecenie. Ze środka wysypały się strony. Tym razem na nich zaczęły pojawiać się znaki. Na tytułowej było zdjęcie Jerzego i napis:

Pacjent z czwórki”

Drugą stronę stanowiła gazeta:

Sprawca niedawnej katastrofy kolejowej jeszcze nie ukarany.

Sąd Powiatowy w Jarocinie odroczył rozprawę w sprawie niedawnej tragicznej katastrofy kolejowej na szlaku Leśna – Jarocin. (więcej na stronie 2)

Dłoń odwróciła i podsunęła Jerzemu drugą stronę.

Zrezygnowany Dyżurny mógł przeczytać:

„Sąd Powiatowy w Jarocinie po raz kolejny odroczył rozprawę w sprawie tragicznej katastrofy na szlaku Leśna – Jarocin. Sprawca Jerzy Kowalski jest jeszcze  pod opieką lekarzy ze Szpitala Psychiatrycznego w Lesznie. Lekarze nie są wstanie powiedzieć, kiedy zakończy się leczenie dyżurnego ruchu, który załamał się po katastrofie”

-Co się stało? – spytał cicho Jerzy.

Kobieta nakazała, by wstał. Spełnił jej życzenie. Pomieszczenie w którym przebywał nie było duże. Z umieszczonego w suficie przeciwpożarowego tryskacza kapała woda. Wprost na nadpaloną, staranie wykonaną makietę budynku stacji Leśna. Obok leżały zeszyty z zapisanymi odjazdami przyjazdami pociągów. Jerzy ze skrępowanymi rękoma usiadł na krześle. Kobieta kolejnym dekretem nakazała, by pozostali wyszli.  W mokrym pokoju zostali tylko we dwoje. Uwolniła jego dłonie i przesunęła swoje krzesło bliżej.

– Sam wiesz, co się stało. Musisz tylko zaakceptować fakty. Nie zrobisz tego budując świat, który nie istnieje – wskazała na dzieło wykonane przez Jerzego – kiedyś będzie trzeba stawić temu czoła, odstawić leki…

Jerzy znalazł się na peronie w Leśnej. Był zmęczony tygodniowym maratonem. Słońce podgrzewało atmosferę. Od strony Kąkolewa miała nadjechać luzem zdezelowana lokomotywa Poczciwy Gagarin jak zwykle był opóźniony. Jerzy podał mu przelot.  Kiedy lokomotywa nie zatrzymując się, minęła posterunek Leśna – Dyżurny odnotował to w książce. Potem zadzwonił do sąsiedniej stacji przekazał:

– Opóźniony luzak 7753 minął posterunek…

– Co!? – przerwał mu kolega po fachu z sąsiedniego posterunku.

Potem słuchawka upadła na stół i odbierający telefon od Jerzego, mężczyzna gdzieś pobiegł powtarzając w kółko:

-„o mój Boże!?” „o mój Boże!?”

Komisja ustaliła, że uruchomił „radio stop”. Niestety spóźnił się o jakieś 25 sekund.

Całość dramatu rozegrała się na łuku przed tarczą ostrzegawczą od semafora wjazdowego A, stacji Leśna. Maszynista prowadzący 7714 sięgał właśnie po radio, by połączyć się z Leśną w sprawie wjazdu na stacje, gdy zobaczył wyłaniającą się zza łuku zielonkawą lokomotywę. Odruchowo wdrożył hamowanie nagłe, ale było za późno. Zderzenie nastąpiło na trzecim kilometrze za stacją. Zginęli wszyscy jadący 7714. Lokomotywa spalinowa zmiażdżyła i rozerwała „plastikową obudowę wiecznie psującego się silnika” – na strzępy.

Niestety razem z pasażerami.

Ostanie zdanie jakie usłyszał Jerzy, należało do liniowego:

– Miałeś go zatrzymać na piątce chłopie!? Nie jak zwykle dać przelot…

Potem Dyżurny zamknął oczy.

Obudził się na szpitalnym łóżku w wąskim pomieszczeniu… Kobieta w czarnej sukience próbowała do niego mówić.

Zamknął oczy.

Obudził się rano w swoim pokoju w Leśnej. We śnie rozmawiał z Nią a ona starała się mu pomóc.

Nie był jeszcze gotowy.

Najpierw rozwalił miniaturę szopy. Podczas zbierania malutkich drewienek, drzazga jednego z nich wbiła mu się w dłoń. Chwycił teczkę, leżącą na półce nad makietą. Ręce mu drżały gdy ze środka wypadła gazeta. Sięgnął po nią, zmiął w kulę i cisnął o ścianę.

Przestraszony swoim wybuchem odwrócił się. Oni stali za białymi drzwiami z nr 4 i jego wizytówką pod spodem. Dostał ataku duszności. Ktoś pomógł mu wstać i dał leki. Zasłonił drzwi.

Jerzy zamknął oczy.

Sięgał znów po teczkę. Gotował się w sobie. Nawet Ona była zaniepokojona.

Wreszcie dobył ukradzioną wcześniej zapalniczkę i przytknął buzujący płomień do papierowego budynku. Nasączony klejem, buchnął żywym ogniem. Uruchomił się system przeciwpożarowy.

Jerzy był prawie u celu, ale zamknął oczy.

Na jego kolanach leżała teczka, którą przejrzał do końca. Nie pominął niczego, nawet zdjęć ofiar katastrofy. Dyżurny podniósł wzrok. Ordynator Agnieszka Jaworska, była jak zwykle pięknie ubrana. Czarna sukienka podkreślała jej nienaganną sylwetkę. Długie smukłe palce obu dłoni splotła na kolanach. Uśmiechała się. Jerzy wiedział, że jego czas dobiegł już końca.

-Pani Psycholog jestem wreszcie gotów – mówiąc to, patrzał jej prosto w twarz.

– Cieszy mnie to Panie Jerzy… – rozplotła palce i delikatnie wyjęła mu teczkę z dłoni.

Jerzy odetchnął i nie oponował. Strach znikał z jego ciała, jak zły sen w słoneczny poranek. Agnieszka Jaworska wychodząc położyła mu rękę na ramieniu.

-… nareszcie Panie Jerzy – dodała.

Dyżurny tym razem nie zamknął oczu.

KONIEC

Wrocław 25.05.2019


Opowiadania

15 komentarzy

  • Covalus nadal w formie. Pozdrawiam.

    Odpowiedz
    • Dziękuję. Staram się a wy takimi komentarzami mi pomagacie.

      Odpowiedz
  • Szkoleniec :)

    Bardzo przyjemna lektura po nocce w Cargo 🙂

    Odpowiedz
    • Dziękuję. Prywaciarz pozdrawia Państwowego Przewoźnika !

      Odpowiedz
  • Marek

    Ciekawa fabuła, mocno czuć otoczenie Stacji. Czytałem z przyjemnością.

    Odpowiedz
    • Dziękuję. Takie komentarze pozwalają naładować akumulatory do dalszej pracy.

      Odpowiedz
  • Andrzej Olszewski

    Interesujące i dające do myślenia. Proszę jak zwykle o więcej.

    Odpowiedz
    • Dziękuję, sprawdzam czy jeszcze nie zjadłem własnego ogona 🙂

      Odpowiedz
  • Tomasz

    No coś wspaniałego. Olsztyn pozdrawia.

    Odpowiedz
    • Dziękuję. Wrocław pozdrawia Olsztyn !

      Odpowiedz
  • Andrzej

    Świetne, więcej takich. Poproszę!

    Odpowiedz
  • Dominik

    Cieszę się, że otwarłeś stronę na nowo.
    Pisz dalej, dobrze się Ciebie czyta.
    Szacun za twoją pracę!

    Odpowiedz
  • Xyz

    Ciekawie się czyta, czekam na kolejne opowieści 🙂 A jak idzie wydawanie tomiku z opowiadaniami? Kiedy można się go spodziewać?

    Odpowiedz
  • Ol49

    Serce pod gardłem, świat wokół przestaje istnieć. Jest tylko ów tekst i jego rzeczywistość. Mości Covalusie, sprzęg u podkładów za świetną historię, która wciąga bez pardonu.

    Odpowiedz

Skomentuj Andrzej Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *