Wykolejnica
Otworzyłem drzwi dawnej dwustanowiskowej parowozowni. Wewnątrz ciasnej hali stało moje narzędzie pracy drezyna motorowa Wm15. Słońce zaczęło niemrawo przedzierać się przez brudne szyby dawnego depo. Niezliczone pajęczyny wirowały od nagłości wpuszczonego powietrza. Ich właściciele przeciągali kończyny nagle wybudzeni z głębokiego snu. Na suficie jeszcze widoczne ślady dymu i sadzy. Jedyne pamiątki po dawnych właścicielach, głęboko ukryte pod półokrągłym sklepieniem. Minąłem drezynę i skierowałem się do pomieszczenia gospodarczego Wydziału Drogowego w Praszce. Stalowy trzpień trzymał drzwi w ryzach, zaś jego blokowała naoliwiona kłódka. Odnalazłem właściwy klucz i otworzyłem przepastne zamknięcie. Podszedłem do szafki oznaczonej moimi inicjałami. W środku było służbowe ubranie robocze i kask. Przebrałem się szybko i udałem się Naczelnika po przydział zadań. Jego biuro mieściło się na pierwszym piętrze budynku stacyjnego. Zamknąłem depo i przeskoczyłem dwa tory oddzielające mnie od cywilnej części dworca. Gdzieś w połowie drogi spotkałem Staszka, byłego kierownika oddziału. Obecnie to ja zajmowałem jego miejsce. Ze Staszkiem to była dość zabawna historia. Można powiedzieć, nieco tragiczna. Staszek był długoletnim pracownikiem z tradycjami. Wszyscy dookoła wiedzieli, że służbie drogowej chłopy od gorzały nie stronią. Być może narzucała to ciężka specyfika pracy. Za dawnych czasów nikomu to nie przeszkadzało. Chłopaki swoje robili i to było najważniejsze. Ale czasy się zmieniają. W pracy pojawiły się upierdliwe urządzenia zwane alkomatami. Jedno z nich posiadł na stałe nasz Naczelnik. Nie od razu zaczął go używać, wiedząc, jakie spustoszenie kadrowe mógłby uczynić w niektórych wydziałach. Staszek zetknął się z nimi po zmianie przepisów, dotyczących hamulców w pojazdach pomocniczych. Otóż ktoś bardzo mądry wprowadził nakaz posiadania hamulców w przyczepkach ciagniąnych przez nasze drezyny. Durnota niesamowita, ale usankcjonowana przepisami. Doszło do tego, że nikt przyczepek nie chciał brać. Stachu któregoś dnia zawezwany do Naczelnika dostał nakaz wzięcia owej nieszczęsnej przyczepki. Zaparł się chłopina i odrzekł, że nie ma zamiaru. Naczelnik zmarszczył groźnie czoło i zapytał Stacha, czy woli przyczepkę, czy dmuchać w alkomat? Stachu zamilkł na moment, lecz nader szybko się zreflektował i przystał ochoczo na przyczepkę. Opuściwszy biuro Naczelnika odgrażał się podwładnym, że jutro do pracy trzeźwy przyjdzie i żadnych przyczepek targać nie będzie. Ciężko było zerwać z tradycją. Stachu brał przyczepki bez zbędnego oporu. Brałby tak do dziś, ale któregoś słonecznego dnia stał się mały wypadek. Staszek wraz z brygadą wymieniał szynę na zamkniętym odcinku toru do Chrubieszowej. Drugi był czynny i pasażerowie licznych pociągów osobowych podziwiali ciężką pracę drogowców. Po skończeniu brygada załadowała się do pojazdu pomocniczego i ruszyła do najbliższego posterunku, by tor odblokować. Za nimi jako pierwszy szedł ciężki towarowy. W Chrubieszowej dyżurny wziął Staszka na bok, aby ten towarowy bez zatrzymania po głównym przepędzić. Chłopaki zapadli w letarg pod semaforem. Naraz szczekaczka zadała dziwne pytanie. Czy kogoś nie zgubili po drodze? Dyżurny nie zadawał tego pytania nadaremnie. Towarowy stanął, bowiem przed śpiącym pomiędzy szynami człowiekiem z tarczą D1 pod pachą. Człek ten był bardzo nietrzeźwy i nie umiał podać przyczyny swojego spania na torze. Po skontrolowaniu stanu liczbowego brygady Staszka okazało się, że to ich zguba. I się zaczęło. Policja i kontrola. Nikt z racji przywiązania do tradycji testu owego nie przeszedł. No i Staszka do rewidenta zdegradowali. Przywitałem się z nim serdecznie, gdyż nic do siebie nie mieliśmy. Nieraz korzystałem z pomocy byłego kierownika w trudnych sytuacjach. Potem zagłębiłem się w zimny hol budynku dworcowego Minąłem dwie kasy i natarłem na drzwi z tablicą “Obcym wstęp wzbroniony” Za nimi były drewniane skrzypiące schody prowadzące na pierwsze piętro budynku. Zastukałem do Naczelnika i usłyszawszy pozwolenie wszedłem. Naczelnik wskazał mi krzesło i położył przede mną plan sytuacyjny stacji Rogowo. Rogowo leżało na linii Praszka – Niegosławice. Przed wojną linia ta czynna była na całej długości. Pod sam koniec wojny kłopoty nastały z mostem za Rogowem i ruchu zamknięto na odcinku Niegosławice -Rogów. Linię na tamtym odcinku porosły drzewa, a tory rozkradziono. Natomiast do Rogowa zaraz po wojnie jeździły pociągi osobowe. Do czasu, aż transport samochodowy uczynił owe kursy nieopłacalnymi. Wtedy ruch osobowy zawieszono, nakazując utrzymanie toru dla pociągów zdawczych z Rogowa. Te też wkrótce umarły. Mimo braku chętnych Dyrekcja nakazała linię utrzymywać, co było ewenementem na skalę niespotykaną w kraju. Jeździliśmy, więc drezyną po krzakach do samego Rogowa w ramach utrzymania szlaku. Od czasu do czasu uzupełnialiśmy znaki na kilku przejazdach i pryskaliśmy podtorze. Wpatrując się w plan Rogowa, myślałem, że naczelnik przydzieli kolejne zadanie związane z kontrolą szlaku. Myliłem się. Naczelnik podkręcił wąsa i wypalił prosto z mostu.
-Wznawiamy ruch do Rogowa.
To ci nowina. Wpatrywałem się w Naczelnika sądząc, iż żartuje ze mnie.
-Co tak gały wlepiacie, w telewizji trąbią od wczoraj. A widzę, że Służba Drogowa jak zwykle nieprzytomna. Wyjaśniam, że na życzenie Marszałka szynobus do Rogowa pójdzie. I to dwa razy dziennie. Więc sami widzicie, że to nie żarty. Tutaj swoje trzy grosze wtrącić musi UTK, odnośnie zabezpieczenia stacji w Rogowie.
-Co tam zabezpieczać Naczelniku, semafory pordzewiałe i trzy tory.
-Wy myślicie, że nie trzeba?
Naczelnik brał mnie pod włos. Postanowiłem milczeć. Chyba dobrze zrobiłem.
-Widzicie, zabezpieczyć trzeba. Założycie wykolejnice na torach bocznych nr 2 i 3 od strony Praszki i postawicie kozioł oporowy za ostatnim rozjazdem w stronę Niegosławic. Tak, aby nic na szynobus zjechać z torów bocznych nie mogło.
-A, co ma zjechać Naczelniku. Przecie tam od dobrych pięciu lat nic poza naszą drezyną nie jeździ i jeździć nie będzie.
-Wy mi z UTK nie dyskutujcie. Skoro oni w swej mądrości nakazują i twierdzą, że tabor zejść może, to … może. Jasne ?!
-Ale jaki? Widmo?
-Tego instrukcje nie precyzują. A skoro nie precyzują trzeba wziąć pod uwagę nawet tabor widmo. Bezpieczeństwo na kolei jest najważniejsze kolego.
Spojrzałem na plan i poskrobałem się po łepetynie. Naczelnik dostrzegł moje wahanie i zapytał:
-Coś nie jasne?
-Braki materiałowe Naczelniku.
-Wy mi tu w kryzysie z żądaniami nie wyjeżdżajcie. Służba Drogowa powinna sobie radzić w każdych warunkach. Co znowu?
-Ano Naczelniku mamy tylko na stanie jedną wykolenicę. Pójdzie na tor Nr 3. A co z torem Nr 2?
Naczelnik zafrasował się nieco. Lecz szybko dostrzegł rozwiązanie. Widniało ono na planie stacyjnym. A konkretnie na torze prowadzącym do rampy odchodzącym od toru nr 2.
-Weźcie i przełóżcie wykolejnice z toru 2a.
Włosy mi dęba stanęły na łbie. To będzie mozolna i trudna robota. Najpierw ze zdejmowaniem, zapieczone śruby i powyginane bolce. Potem, jak uda nam się to truchło zdjąć trzeba będzie nawiercić otwory za pierwszym rozjazdem. Wyprostować bolce i założyć “pieska”.
-Wiem lekko nie będzie. Ale liczę na was i mam nadzieję, że mnie nie zawiedziecie. Oto papiery i plan robót. Nie wracajcie zanim nie skończycie. Sprawa jest pilna. Musimy pokazać Marszałkowi, że kolej to nie supermarket, gdzie burdel panuje.
Wyszedłem zdruzgotany i z ogromną niechęcią do dalszej roboty. Zastanawiałem się jak to najłagodniej wyjaśnić chłopakom, aby szoku nie dostali. Cała brygada czekała na mnie przed Depo. Rosły Kowalski, syn kierownika mleczarni. Niezbyt bystry i obeznany w wiedzy ogólnej, ale za to silny jak dąb. Obok niego mokrego papierosa usiłował zapalić Górniak. Poczciwe chłopisko, robiące w torach już całe dwanaście lat. Oparty o mur drzemał Mastalerz. Skacowana twarz wyrażała ból dnia poprzedniego. Podobnie jak stojącego ze spuszczoną głową Nowaka. Ta para zawsze dobrze się bawiła w weekend. Zgodnie z wytycznymi ogólnonarodowej tradycji. Miałem przed sobą swoją “wielką czwórkę”. Powoli wyjaśniłem im, co musimy zrobić. Jęk bólu doszedł do mych uszu. Po podaniu terminu morale spadło do zera. Nowak poprosił o możliwość spożycia puszki lokalnego piwa w celu możliwości podjęcia pracy. Machnąłem ręką i kazałem kompletować narzędzia i przybory. Zajęło nam to prawie godzinę. Około ósmej wyprowadziłem Wm15 pod tarczę manewrową i poprosiłem nastawnię o możliwość wyjazdu na towarowy 23. Uzyskaliśmy zgodę potwierdzoną sygnałem Ms2- białym światłem na tarczy manewrowej. Drezyna zapyrkotała i wytoczyła się pod semafor wyjazdowy G13. Ponieważ linia na Niegosławice była zamknięta, zdjęto i zależności sygnałowe. Obecnie można było na nią wjechać tylko na sygnał zastępczy z grupy towarowej.
-Wm15, za osobowym będzie zastępczy, nie śpijcie. Oznajmił Dyżurny nastawni Pr2
Od strony Koniecpola wtaczał się posprejowany EN57. Zużyte obręcze kibla śpiewały na równie zużytych iglicach anglika. Aż ciary po plecach chodziły. My zrobiliśmy, co nam kazano, jako drogowcy. Anglik był obstawiony sierżantami na 20 km/h. I to w dobie kryzysu musiało wystarczyć. Na samym dole semafora G13 rozbłysła biała pulsująca latarnia. To był nasz sygnał zastępczy. Ruszyliśmy do Rogowa. Zaraz za splotem torów przy nastawni Pr2 odbiliśmy ostro w lewo. Ustaliłem prędkość na 40 km/h i bacznie obserwowałem tor. Czasami drezyna wraz z wózkiem podskakiwała na wyrobionych stykach, aż miło. Butle z acetylenem na pace turlały się i obijały o burty. Na szczęście Nowak ograniczył ich ruch szynami i mechanizmem wykolejnicy. Na granicach Praszki był przejazd z drogą krajową 456. Niedawno powiesiliśmy nowiutkie znaki “Stop” po obu jego stronach. Niewielu kierowców przestrzegało owego nakazu. Strumień samochodów wjeżdżał, co rusz na przejazd. Włączyłem gwizdawkę na cały regulator i długie światła. Zacząłem redukować szybkość jazdy. Pierwszy zatrzymał się czerwony golf. Kierowca patrzył w naszą stronę nie mogąc ukryć zdziwienia. Z drugiej stronie wprost przed mój ryczący pojazd wjechała kierująca audi. Przerażona zaboksowała kołami i uskoczyła tuż przed czołownicą. Zatrzymała się zaraz za przejazdem i zdenerwowana oglądała pojazd, czy nie został zarysowany. Kowalski wykrzyczał w jej kierunku pytanie o ostrość wzroku. Niestety padły też oskarżenia o domniemaną prostytucję. Ślepą prostytucję. Za przejazdem znowu przyśpieszyłem do 40 km/h. Jednotorowa trasa wiła się polami i bezdrożami. Czasami pod naszymi kołami zabłądził strumień przeprowadzony ceglanym przepustem. Przestraszone bażanty uskakiwały na boki głośno wyrażając niezadowolenie. Płoszyliśmy sarny i lisy. Minęliśmy pierwszy przystanek na linii- Pustkowo. Pojedyncza krawędź ziemnego peronu przytulona do toru. Za nią głęboki rów pokryty krzakami. Zardzewiały wskaźnik W4 wyznaczał koniec tego miejsca. Domy były daleko i prowadziła do nich polna wąska droga. Tor wspiął się na niewysoki nasyp i wbił się ostro w las. Niektóre drzewa odważnie szturmowały skrajnie smagając naszą budę gałązkami. Słońce migotało przez liście. Po około pięciu kilometrach las nagle kończył się. Minęliśmy sterczące obok toru resztki tarczy ostrzegawczej. Biała tablica w czarne pasy oznaczała, że zbliżamy się do Kozich Dołów, dawnej stacji, przemianowanej na przystanek. Semafor wjazdowy ledwie stał na swojej zardzewiałej podstawie. Niegdyś czerwono białe ramię przyozdabiał krzyż- unieważnienie. Tory dodatkowe nosiły ślady licznych kradzieży i ubytków. Zabezpieczone były wykolejnicami. Ruiny budynku stacyjnego stanowiły wątpliwą ozdobę okolicy. Zaraz za stacją był niewielki przejazd, przeto zadąłem ostro w gwizdawkę. Nikogo na nim nie było. Tor skręcał łagodnym łukiem w prawo. Prowadził na ceglany most nad mulistym rowem, niegdyś rzeczką. Ponieważ obiekt był w nienajlepszym stanie, sierżanty spowolniły naszą marszrutę do 20 km/h. Dobrze, że odwołanie było zaraz za mostem. Kolejny dawny punkt wymiany pasażerów to Zagrody. Nigdy nie dorobił się peronu, wysiadało się wprost na ziemię. Wskaźniki zatrzymania ktoś ukradł. Nie mieliśmy nowych na wymianę. Zresztą nie było takiego polecenia. Mimo woli uśmiechnąłem się pod nosem. Ciekawe jak te marszałkowe szynobusy zatrybią, gdzie stawać? Muszą dać kogoś, kto zna trasę. Tacy już dawno umarli. Ja nie miałem uprawnień na większe pojazdy. Zatrzęsło drezyną. Zaczynał się odcinek “niepewnych styków” i “podmytych podkładów”. Szlag trafił całe odwodnienie i olbrzymie kałuże przykryły tłuczeń. Uginające się szyny nurzały obręcze Wm15 w wodzie. Zgniłozielona maź utrudniała hamowanie. Dobrze, że feralny odcinek też nie był za długi. Jak wszystko na tej trasie. Następnym posterunkiem było nasze Rogowo. Tutaj czas i złodzieje odpuścili sobie. Semafor wjazdowy trwał w smutnej pozycji z opuszczonym ramieniem. Odłączono naprężacz grupowy, stąd taki układ sygnalizatora. Przynajmniej nie trzeba było unieważniać. Zaraz za nim odchodził tor dodatkowy nr 2. Szedł on najbliżej budynku stacji. Od niego odchodził tor 2a do rampy czołowej. Następnym rozjazdem zapoczątkowano tor nr 3. Służył dawnym pociągom towarowym, oczekującym na zwolnienie się szlaku w kierunku Niegosławic. Dziś rosły na nim spore brzozy. Zatrzymałem pojazd. Wyskoczyliśmy na torowisko i zaczęliśmy się rozglądać od czego zacząć. Planowałem podzielić ekipę na dwa zespoły, jedni zajęli by się wykolejnicami drudzy kozłem oporowym. Najpierw należało zdemontować “pieska” z toru 2a przy rampie. Moi chłopcy rozgarnęli krzaki i przyjrzeli się obiektowi. Starej zaniedbanej wykolejnicy ręcznej Wk1. Zamykanej na klucz oznaczony tym samym symbolem, obecnie w moim posiadaniu. Zardzewiałe zanitowane nakrętki stanowiły spory problem. Nie było do nich dostępu w pozycji zamkniętej wykolejnicy. Należało ją otworzyć. Wbiłem klucz w zamek i usiłowałem przekręcić. Mimo włożenia w tą czynność sporej siły do otwarcia nie doszło.
-Górniak, Mastalerz dociśnijcie sukę. Nakazałem.
Chłopaki wyciągnęli po breszce i obydwaj docisnęli pieska do szyny. Klucz udało się przekręcić i zdjąć Wk1 z szyny. Można było dostać się do nakrętek mocujących.
-Spróbujcie ją ruszyć, roznitować i śruby zalać naftą. Może pójdzie.
Pokiwali głowami ze zrozumieniem. Chyba nie wierzyli w powodzenie tej operacji. Zostawiłem ich na placu boju, dając czas nafcie na przeżarcie się. Podjechaliśmy drezyną do drugiej głowicy stacji aby w gęstej dżungli krzaków zamontować tymczasowy kozioł oporowy. Dwie szyny przyspawane do toru i deska, którą odpowiednio się pomaluje i przybije plastikowy wskaźnik. Na nic więcej nie było nas stać. Nowak jako wykwalifikowany spawacz rozpoczął montowanie sprzętu. Słonko na nieboskłonie zaczęło niemile przygrzewać. Roje obudzonych much i komarów ruszyły na nas. Zwabione potem który obficie lał się nam po plecach kąsały niemiłosiernie. Nie przeszkadzał im jasny łuk wytworzony przez spawającego Nowaka. Od strony stacji doszedł do nas miejscowy. Był to stary Dyżurny Ruchu Pan Andrzej. Znaliśmy się dość dobrze. Podałem mu spoconą dłoń.
-Co wy tu robicie? Zapytał zaciekawiony.
-Kozioł oporowy montujemy, pod pociągi marszałka. Wyjaśniłem.
-Po co? Przecież na stacji kończą bieg?
-Przepisy, aby jakieś na most się nie zapędził.
Chodziło mi o największy i najbardziej tragiczny obiekt inżynieryjny na linii. Dawny most na Drawą za Rogowem. Jego zawalenie się było przyczyną przerwania ruchu. Pan Andrzej pokiwał głową. Żarty na temat mostu go nie śmieszyły. Wiedział o czymś, o czym my nie zdawaliśmy sobie sprawy. Nigdy nie chciał o tym mówić. Sprawiało mu to ból. Więc nikt nie pytał. Nowak nagle przerwał spawanie.
-Szefie ja już nie mogę. Strasznie gorąco.
-Nowak dopiero, żeście jedną szynę połowicznie przyłapali.
-Szefie, można do sklepu. Jedno puszkowe, bo padnę.
Wiedziałem, że Nowak nie żartuje. A bez niego szlag mógł trafić cały plan robót. Sytuacja była drażliwa.
-Dobra, tylko weź mi dwa. Ledwie też stoję. I zapytaj tych od wykolejnicy, bo mi jaja urwą jak o nich zapomnimy.
Nowak zgarnął ode mnie na dwa browce i pobiegł zebrać zamówienia od reszty. Dość szybko był z powrotem. Otworzyłem chłodnego i wlałem go do gardła. Od razu zrobiło mi się lepiej. Drugiego odłożyłem w cień krzaka. Nowak wywalił też całego i zabrał się do kończenia roboty. Po godzinie stanęło rusztowanie pod deskę. Zacząłem ją montować na wkręty i obejmy. Pot zalewał mi oczy. Jak skończyłem Nowak przymocował wskaźnik zamknięcia toru i cofnęliśmy się nieco, by przyjrzeć się konstrukcji.
-Prima sort szefie… Mruknął Nowak.
Mnie też się podobało. Otworzyłem drugiego bronka i uczciliśmy zakończenie robót na naszym odcinku. Odpaliłem Wm15 i kiwnąłem na Pana Andrzeja.
-Wskakuj Pan podrzucimy na peron.
Dyżurny skorzystał z okazji. Zbliżając się do perony zagwizdałem. Na wszelki wypadek, aby nikt mi pod kitę wozu nie wszedł. Zahamowałem pojazd. Pan Andrzej wyszedł i pożegnał się z nami. Miał coś do roboty, a i nam nie chciał przeszkadzać. Chłopaki uwinęli się z wykolejnicą i Kowalski czekał na nas i agregat, aby wywiercić dziury w szynie. Podjechałem blisko i uruchomiłem prądnicę. Zaczęło się wiercenie. Na nasze szczęście w torze Nr 3 były już otwory. Naszą wykolejnicę z rezerw zamontowali gładko. Z tą, zdjętą z toru Nr 2 trzeba było się pomęczyć. Po około czterdziestu minutach leżała jak należy na dwójce. Zamknąłem ją na klucz, choć z pewnymi oporami i zaczęliśmy się zwijać. Pozostał mi jeszcze telefon do Naczelnika. Aparat był u Pana Andrzeja, gdyż zajmował on dawne służbowe pomieszczenie. Kolej pozwoliła mu je przebudować na mieszkanie. On jednak nie miał serca niczego zmieniać i nadal można było podziwiać, wisząca odmalowaną tablicę kluczową. Zapukałem do drzwi dyżurki. Dyżurny otworzył.
-Do telefonu… Wyjaśniłem.
-A… zwijacie się już.
-Czas na nas, Panie Andrzeju.
Wykręciłem numer Naczelnika i zameldowałem mu o pomyślnym zakończeniu robót. Wydawało mi się, że słyszę w jego głosie zadowolenie. Obiecałem, że odstawię drezynę a raport dam jutro. Tak, aby Pana Naczelnika nie trzymać zbytnio w pracy. Chodziło, też o to, by mu piwskiem nie chuchać w nos. Zgodził się bez zbędnych ceregieli. Znał nas na wylot i wolał nie wąchać po pracy. Czego oczy nie widzą, tego BHP nie karci. Odłożyłem słuchawkę. Pan Andrzej wyszedł z przedpokoju i cichym głosem zapytał.
-Będziesz, kiedy w Rogowie?
-Za dwa tygodnie, mam luz a co?
-Wpadnij, zrobimy grilla i popijemy co nieco. Mnie rzadko, kto nawiedza i gęby nie ma, do kogo otworzyć.
Czasami wpadałem do Pana Andrzeja na pogaduchy. Prawił ciekawie a wypitkę miał niezłą. Mnie to interesowało, a i jemu radość przynosiło. Miałem dług u staruszka, bo mnie u Naczelnika zarekomendował. A że mieszkałem w sąsiedniej wichurze, to i daleko nie było.
-Piątek za dwa tygodnie, jeszcze przedzwonię. Obiecałem
-Będę czekał.
-Teraz marszałki odprawiać będziecie. Kiwnąłem na pożegnanie i wpakowałem się do Wm15.
Minęła właśnie szesnasta. Chłopaki drzemali na pace. Nastał czas powrotu. Około siedemnastej piętnaście byliśmy pod garażem. Zamknąłem Depo i poszedłem coś zjeść w barze koło dworca. Załapałem się jeszcze na ruskie pierogi. Potem powoli wracałem do pustego domu. Pierwszy tydzień minął nam w dyskretnym blasku kamer. Szynobus rozpoczął kursy do Rogowa. Wszystkie lokalne gazety o tym trąbiły. O nas napisali tyle, że linia źle utrzymana i zwalniać trzeba. Cóż taki los Służby Drogowej. Pod koniec drugiego tygodnia wybrałem się do Pana Andrzeja. Tak jak obiecywał, grill już dymił się w ogrodzie, za budynkiem stacji. Specjalnie zakupiłem trzy butelki ulubionego przez Dyżurnego piwa. On zaś przyrządził super karkówkę i inne przysmaki. Gdy opadły już pierwsze kapsle, Pan Andrzej wielbił tylko butelkowe, spojrzałem mu w oczy. Te były strasznie zmęczone i jakieś przygasłe.
-Co jest Panie Andrzeju? Zapytałem.
-A, co ma być?
-Przecie widzę, gały podkrążone, marszałki spać nie dają?
-Nie to, widzisz ja się cieszę z tych szynobusów. Stacja odżyła i ktoś nawet z nich wysiada.
-O… Zdziwiłem się.
-Ludzie wracają nim z pracy, taniej jak w PKSie. Ale, nie przez nie, spać nie mogę. Od kiedy zdjęliście wykolejnice z 2a, dziwne rzeczy się tu w nocy dzieją.
Myślałem, że staruszek popił coś nieco wcześniej. Myliłem się. On starał się mi coś ważnego przekazać. Łyknąłem chłodnego piwa i zamieniłem się w słuch. Pan Andrzej zamyślił się. Chyba nie wiedział jak mi to powiedzieć.
-Będziesz miał mnie za wariata, więc sam musisz to zobaczyć. Dziś w nocy też pewnie będzie. Na bank…
-Co będzie?
-Zobaczysz, tymczasem zjedzmy coś, bo się przypali.
Pan Andrzej jak coś postanowi, to nie da rady go przekonać, by postąpił inaczej. Noc była ciepła a sobota wolna. Wprawdzie umówiłem się z Mańką, tą od Joanitów na jutro, lecz pewnie dziś zaszaleje i jutro niezbyt chętna będzie. Zresztą, coś ostatnio z babami mi nie szło i czekałem na lepsze czasy. Mańka dobra do wyra była, bo jak się czasami odezwała to strach słuchać było. Nic nie stracę.
-Dobra Panie Andrzeju, zanocuję tutaj.
Dyżurny jakby się ucieszył na tą wiadomość. Mnie zaś jakieś dziwne zimne poty na plecy wystąpiły. Starałem się ograniczyć dozowanie chmielu do organizmu. Jak miałem coś zobaczyć, to na trzeźwego. Niebo pociemniało i duchota nastała męcząca. Owady nocne wiły się wokół rozżarzonego do czerwoności grilla. Czasami podlatywały za blisko i ze straszliwym sykiem spadały i ginęły w płomieniach. Kawałki mięsa podgrzewały się z boku, gdyż jakoś żaden z nas nie miał ochoty na jedzenie. Nastała atmosfera oczekiwania na coś, co mi chciał pokazać Dyżurny. Koło dwudziestej trzeciej w okolicy nie było nikogo. Ludzie poznikali z ogrodów do domów. Nawet psom nie chciało się szczekać. Pan Andrzej wziął butelkę piwa i skinął na mnie. Wyszliśmy na pusty peron. Latarnie z braku kabli nie świeciły i musieliśmy polegać na blasku księżyca. Był on wystarczający, by rozróżnić drzewa podrastające tor 3, krawędź peronu i zarośniętą głowicę od strony Niegosławic. Próbowałem coś powiedzieć, lecz Dyżurny mi przerwał.
-Słuchaj ! Nakazał stanowczym głosem.
Z początku nie mogłem nic wyłapać. Tylko szum poruszanych wiatrem krzaków. Wkrótce do mych uszu dotarł zupełnie nowy rytmiczny dźwięk. Nie mogłem uwierzyć, to był stukot kół na stykach szyn. Nasilał się, tak jakby od strony Niegosławic jechał pociąg!!! Z gęstwiny krzaków wynurzył się snop światła. Kolejne dźwięki pozwoliły mi zidentyfikować lokomotywę. To był parowóz. Niemożliwa rzecz, przecież tam był zwalony w głęboką dolinę most. Zobaczyłem go po krótkim czasie. Była to maszyna nie z tego czasu. Na dymnicy olbrzymia nazistowska wrona rozpostarła skrzydła. Reflektory były przyciemnione. Zidentyfikowałem serię, na stację wjeżdżał Kriegslokomotive BR52. Parowóz pomalowany był w maskujące kolory. Za nim ciągnęło się pięć wagonów typu G10. Pierwszy z nich zajmowali żandarmi z bronią. Ich widmowe twarze nie zdradzały emocji. Były jakby… martwe i zapatrzone w dal. Chciałem uciec od tego koszmaru, lecz Dyżurny powstrzymał mnie silnym chwytem ręki.
-Spokojnie. Wyszeptał. Pociąg zatrzymał się na torze głównym. Z budki wyszedł mechanik i podszedł do nas. Miał tak samo martwy wzrok, jak żandarmi. Stanął przed nami i zasalutował. Na jego mundurze połyskiwały szklane guziki Ostbahnu. Pan Andrzej odpowiedział na salut tym samym. Wtedy Niemiec zaszwargotał. Jego głos był zimny i miało się wrażenie, że dobywa się z głębokiej studni.
-Pociąg zdawczy, przyjechałem po wagon.
Słowa swe kierował do Pana Andrzeja. Ten zaś milczał.
-Proszę wydać mi wagon. Głos Niemca stał się nieco twardszy.
-Tu nie ma wagonu. Powoli odpowiedział Dyżurny.
Wtedy zjawa uderzyła go w twarz. Starszy Pan upadł na ziemię pod wpływem siły ciosu. Nie zapanowałem nad sobą i zaatakowałem szwaba. Moja pięść trafiła jakby w lodowaty kocioł z ciekłym azotem. Poczułem straszliwy ból i przez ciało przeszedł straszliwy prąd. Jakbym dotknął elektrycznej trakcji. Odrzucony impetem zatoczyłem się i upadłem obok Dyżurnego.
Maszynista pochylił się nad Panem Andrzejem. Uniósł go do pozycji półsiedzącej i głośno powiedział:
-Wagon musi się znaleźć, to ważne.
Potem wrócił do parowozu. Zdało się słyszeć jak podnosi ciśnienie pary. Widmo skład ruszył w stronę Praszki i zniknął za zakrętem. Nastała cisza. Złowroga martwa cisza. Moja ręka zrobiła się sina i bolała straszliwie. Pan Andrzej usiadł na brzegu peronu i starł krew z rozciętej wargi.
-Z nocy na noc jest coraz gorzej. Myślę, że nastąpi eskalacja i za którymś kursem mnie zabije.
-O jaki wagon mu chodzi?
-Byli ostatnim pociągiem na linii w kierunku Niegosławic. Wysłano ich specjalnie po wagon stojący przy rampie w Rogowie. Co ładowano do tego wagonu nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Podczas przejazdu przez most runął on pod ich ciężarem. Nikt nie wiedział, czy to robota partyzantów, czy zużycia konstrukcji. Zresztą nie było na to czasu. Za pociągiem nadeszli Rosjanie. Ich czołg wtoczył się od strony wsi na peron. Szczelny kordon wojska otoczył wagon przy rampie. Stali tam i pilnowali prawie tydzień. Aż front przesunął się za Praszkę. Wtedy podjechał tu pojedynczy parowóz i zabrał wagon w nieznane. Mi kazano milczeć. Myślę, że chcieli mnie zabić, ale woleli kogoś mieć na stacji. Kiedy odeszli wybrałem się nad rzekę. Pociągu, który runął w dół wraz z mostem nie było. Ani deseczki świadczącej o katastrofie. Zapomniałem o wszystkim do czasu, aż zdjęliście wykolejnicę i nadjechali oni. Żywi i nieumarli. Demony przeszłości.
Pan Andrzej skończył. Ręka bolała mnie niesamowicie. Dyżurny wezwał pogotowie. Lekarz w Praszce stwierdził odmrożenia drugiego stopnia. Zapytał jak to się stało? Nie potrafiłem mu wyjaśnić. Zanotował moje dane i Pana Andrzeja, który pojechał ze mną. W szpitalu pozwolili nam zostać do pierwszego PKS-u. Wracając poprosiłem Dyżurnego, by zadzwonił do Naczelnika. Skoro nie mieliśmy wagonu, był tylko jeden sposób zakończenia sprawy. Naczelnik wyraził zgodę. Wróciłem do domu i zdrzemnąłem się nieco. Potem uruchomiłem Wm15 i sam podjechałem do Rogowa. Mogłem to uczynić po ostatnim szynobusie. Byłem tam po dwudziestej drugiej. Zostało niewiele czasu. Rozpocząłem demontaż “pieska” z toru Nr2, by przywrócić go na dawne miejsce. Z ręką w temblaku szło mi to bardzo opornie. Dyżurny pomagał jak mógł. W połowie roboty na stację na rowerze wjechał lekko wcięty Nowak.
-Szefie Naczelnik zadzwonił, by pomóc. Daleko nie mam i jestem. Da to Pan.
Zabrał mi narzędzie i uwolnił wykolejnię od toru. Przenieśliśmy ją na 2a koło rampy.
-Nie pytam po co to? Zagadnął Nowak.
-Nie pytaj… Warknąłem
Od strony Niegosławic znów usłyszałem dźwięk. Nadchodził pociąg widmo. Nowak zamarł i nastawił uszu.
-Co jest ?!
-Nie pytaj, montuj !!! Wrzasnąłem
Parowóz wjechał na stację, tak jakby tam w ogóle nie było drezyny. Zasymilował ją do swojego wnętrza. Jak olbrzymi smok. Nowak przerwał pracę i gapił się na zjawisko przecierając oczy. Z pociągu tym razem wysypali się żandarmi. Przykręcałem ostatnią śrubę, gdy kątem oka zobaczyłem jak repetują broń. Maszynista też już był na zewnątrz.
-Gdzie jest wagon?! Wrzeszczał do nas.
Nakrętka ślizgała mi się pod kluczem. Nie mogłem zapanować nad rękoma.
-Oddajcie wagon!!! Ryczał szwab.
Nagle usłyszałem strzał. Pojedynczy wyraźny strzał. Nowak z przerażeniem wpatrywał się w przestrzeloną dłoń. Krew kapała na peron. Niemiec pchnął go na bok. W ręku miał pistolet. Podszedł do Pana Andrzeja, mnie ignorując. Powoli odciągnął zamek do tyłu. Uniósł dłoń tak, że lufa znalazła się na wysokości twarzy Dyżurnego. W tym momencie dokręciłem ostatnią śrubę. Chwyciłem pieska za rączkę i położyłem na szynie. Przekręciłem klucz w zamku i szybko wstałem. Maszynista już nie krzyczał. Opuścił rękę z bronią i zaczął się rozpływać w mroku. Żandarmi też. Wraz z nimi cały pociąg. W pustym powietrzu zawisło jeszcze raz pytanie. Zadane głosem pełnym smutku.
-Gdzie jest wagon?
Potem słychać już było tylko szum krzaków. Schowałem klucz do kieszeni. Podszedłem do Wm15. Cała pokryta była lodem. Tak, jakby panowała ostra zima a nie ciepła wiosna. Po minucie zaczęły zeń płynąć strugi wody. Nowak wstał i podszedł do mnie.
-Co to kurwa było? Wychrypiał trzymając się za przestrzeloną dłoń.
-Nie mam pojęcia.
Pojechaliśmy znów do szpitala. Lekarz tym razem zażądał wyjaśnień. Nowak opowiedział mu co zaszło. Ten wezwał Policję i Psychiatrę.
KONIEC
Wrocław; 19.05.2009r.
0 Comments